Читать книгу Cham niezbuntowany - Rafał Ziemkiewicz - Страница 7

„Było”, którego nie było

Оглавление

Obóz, który przejął władzę w przełomowym roku 2015, usiłuje zapełnić tę pustkę reanimowaniem romantycznych mitów. Nie jest to, niestety, żadna racjonalna polityka, tylko emocjonalne odruchy. Skoro michnikowszczyzna poniżała tradycję Armii Krajowej i Państwa Podziemnego, dla jej zakwestionowania i odreagowania rozbudowano kult tej beznadziejnej tragedii do rozmiarów momentu założycielskiego „czwartej RP”, tworząc absurdalne narracje, że „bez powstania nie byłoby Sierpnia”, i tym samym spychając na margines pamięci wielkie sukcesy Polaków w minionym stuleciu, czyli to właśnie, co nakazywałby umieścić w centrum historycznej narracji elementarny zdrowy rozsądek – jak uratowanie Polski i Europy przed bolszewizmem w roku 1920 i zainicjowanie destrukcji systemu sowieckiego w 1980.

Podobnie odruchowo, bez cienia refleksji odkurzono narrację międzywojennej propagandy o „ojcu Niepodległości” Józefie Piłsudskim, mniejsza o to, że opartą przez sanację na zwykłych kłamstwach i krzywdzącą prawdziwych bohaterów Niepodległości, represjonowanych potem czy nawet skrytobójczo mordowanych przez piłsudczyków – ale, przede wszystkim, nie mniej poniżającą Polaków i nie mniej tresującą ich w pedagogice wstydu jak odrzucana przez obóz patriotyczny narracja michnikowszczyzny.

Sanacyjna sitwa dla legitymizowania zamachu majowego i późniejszej dyktatury sfałszowała historię niepodległości Polski, przedstawiając krótkie rządy demokratyczne jako czas chaosu, bezkarnej, powszechnej korupcji i zdrady. Żywiołowa pogarda herszta sanacji dla wszelkich próbujących go ograniczać praw i zasad, dla „konstytuty – prostytuty”, „sejmowych zasrańców” etc. wymagała od jego akolitów i następców racjonalizującej narracji, a tej nie dało się sprokurować inaczej, niż wpisując Piłsudskiego w mit Cyncynata. Wywalczył niepodległość, a potem wycofał się w prywatność, do Sulejówka, i wcale nie chciał tego wszystkiego robić – wcale nie chciał obalać rządu, wprowadzać cenzury i masowej indoktrynacji, fałszować wyborów, nasyłać zbirów do łamania kości i skrytobójców, wtrącać oponentów, nawet tak dla Polski zasłużonych jak Wincenty Witos i Wojciech Korfanty, do więzień, obsadzać wszystkich stanowisk w państwie swoimi legionowymi trepami, a na koniec zbudować jedynego w dziejach polskiego obozu koncentracyjnego, w którym można było zamknąć i poddać męczarniom każdego bez żadnych sądów i wyroków, decyzją byle lokalnego urzędniczyny. Nie chciał, ale musiał.

A żeby musiał (w budowanym micie) musieć, Polacy musieli w tej opowieści zostać przedstawieni jako hałastra nieudaczników, organicznie niezdolnych nie tylko do odzyskania i obronienia niepodległości, ale i do jej zagospodarowania. Gdyby nie wszechmądry Wskrzesiciel Ojczyzny i Budowniczy Państwa Polskiego, Ojcowski Opiekun i Nauczyciel Polaków etc., etc., po prostu rozkradliby wszystko do imentu, pozagryzaliby się między sobą i zmarnowali podarowaną im przez geniusza z Zułowa wolność w ciągu kilku lat.

Nie miejsce tu, żeby unaoczniać Czytelnikowi, jak bardzo fałszywa to była narracja, jak bardzo krzywdząca dla pokolenia, które przed październikiem 1918 roku i po nim wykazało się fantastyczną organizacją, ofiarnością i polityczną mądrością, cnotami, których dziś, właśnie wskutek porażenia umysłów mentalem sanacyjnym, zupełnie sobie odmawiamy – zainteresowanym tymi sprawami polecam moje „Jakie piękne samobójstwo” i „Złowrogi cień Marszałka”. Masowa eksterminacja narodu w latach trzydziestych i czterdziestych, okupacja sowiecka, stopniowo przechodząca w łagodniejszą formę protektoratu, utrata elit Niepodległej, wymordowanych, rozpędzonych po świecie i ostatecznie zdeprawowanych przez PRL, która rozcieńczyła niedobitki w typowej elicie kolonialnej, jaką była partyjna nomenklatura i „inteligencja pracująca” – to wszystko nie dało szansy na zrewidowanie sanacyjnego mitu II RP. Przeciwnie, uwzniośliło go, immunizowało na krytykę i w chwili odzyskania suwerenności uczyniło tę fałszywą i szkodliwą wizję jedynym, narzucającym się wzorcem polskiej wolności i patriotyzmu.

Wizji „modernizacji przez kserokopiarkę”, wyznawanej przez obóz lewicowo-liberalny, pomagdalenkowy, który sam przypisuje sobie miano demokratycznego, obóz przeciwny, nazywany niezbyt celnie prawicowym, sam zaś określający się najchętniej mianem patriotycznego, nie umie więc skontrować wizją przeciwstawną.

Symbolem bezradności, bezprogramowości i intelektualnej jałowości środowisk liberalno-lewicowych stały się słowa wypowiedziane na jednej z pierwszych manifestacji Komitetu Obrony Demokracji przez Agnieszkę Holland: „walczymy o to, żeby znowu było tak, jak było”. Ten stan trwa niezmiennie od czasu podwójnego zwycięstwa wyborczego „sił patriotycznych” w roku 2015: „oświeceni”, wbrew fantastycznemu mniemaniu, jakie sami żywią o własnym intelektualnym potencjale, nie są w stanie niczego zanalizować, niczego zrozumieć i niczego Polakom zaproponować; potrafią się jedynie nie posiadać z oburzenia, dogadywać, straszyć, do czego to wszystko doprowadzi, i, przepraszam za jedynie adekwatne sformułowanie, pierdzieć na wargach na wszystkie deklarowane przez rządzących wartości.

Brak wizji alternatywnej dla wizji rządzących to dla państwa spory problem. Ale dużo większym problemem jest fakt, że wizja rządzących także ogranicza się do „żeby było, jak było”.

Nie jest to oczywiście to samo „było”. „Było” Platformy Obywatelskiej, schyłkowej „partii władzy bez władzy”, i jej lewicowych akolitów to „było” stosunkowo niedawne, z lat 1990–2015, konkretne – i dlatego zresztą jeszcze przez długi czas dla większości nieakceptowalne. To „było” państwa opierającego skromny dobrobyt i stabilizację na pieniądzach unijnych, podobnie jak czyniła to kilka dekad wcześniej PRL Gierka, „było” państwa z dykty, pozorującego swe funkcje, a zarazem państwa drapieżcy, grabiącego na różne sposoby obywatelom ich zasoby i owoce pracy oraz pozwalającego uprzywilejowywanym elitom zamieniać je w mafijne latyfundia różnych politycznych, biznesowych i korporacyjnych sitw. Państwa z założenia tymczasowego, bo mającego się niebawem, w przekonaniu liberalno-lewicowych elit, roztopić w wielkiej, wspólnej Europie; więc z zasady nietworzącego żadnych wizji przyszłości, nieformułującego żadnych doktryn, bo to wszystko miało „zaimplantować” z europejskiej metropolii – metropolii będącej dla postkolonialnej elity III RP nową, wymarzoną ojczyzną, w której ona sama dostąpi zaszczytu roztopienia się w ponadnarodowej europejskiej liberalistokracji.

Natomiast „było”, umownie mówiąc, pisowskie to wizja utraconego raju Polski niepodległej, która padła ofiarą zmowy Hitlera i Stalina, umęczonej i ukrzyżowanej, jakby z dopisywanego w przemówieniach „prawicowych” polityków trzeciego tomu Mickiewiczowskich „Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego”.

Niestety, „dobra zmiana” nie zdaje sobie sprawy, bo wymaga to intelektualnej pracy, której nie miał kto i kiedy dokonać, że ta arkadia, to „było”, do którego odwołuje się intuicyjnie, w rzeczywistości nigdy nie istniało. Że to, co romantyczny patriotyzm bierze za odebraną nam przez wojnę i komunizm normalność, to tylko opowieść ku pokrzepieniu serc, stworzona przez poetów, dynamitardów i powstańców, przetworzona na koniec pod potrzeby oporu wobec brutalnego autorytaryzmu i skrajnie ufryzowana, upiększona w czasach narodowej smuty, by pomagała zachować wolę przetrwania.

Zupełnie jak w „Weselu” Wyspiańskiego. Gdy Poeta, porwany opowieścią zakutego w rycerską zbroję Zawiszy, zagląda zjawie pod przyłbicę – okazuje się, że nie ma tam niczego. W każdym razie żadnego „czym tobie być”, które by się dało tak po prostu wziąć i zaimplementować we współczesności.

Cham niezbuntowany

Подняться наверх