Читать книгу Cham niezbuntowany - Rafał Ziemkiewicz - Страница 8

„Będzie”, którego nie będzie

Оглавление

Nie wszyscy jeszcze zauważyli, że gdzieś w okolicach roku 2015 dokonało się w Polsce coś znacznie bardziej brzemiennego w skutki niż zmiana władzy, niż nawet zakwestionowanie całej dotychczasowej, pomagdalenkowej hierarchii szacunku III RP i otwarcie drogi dla postulowanej „wymiany elit”. Otóż przede wszystkim – gdzieś w okolicach tej daty umarła w Polsce generalna, organizująca całe myślenie i debatę publiczną narracja. Czy zgoła – metanarracja. Super-ober-hiper odpowiedź, udzielana na wszelkie pojawiające się w pierwszym ćwierćwieczu niepodległości pytania przez wszelkie autorytety i siły polityczne od lewa do prawa. Na tyle łatwa do intuicyjnego uchwycenia, że rozgrzeszająca Polaków z braku wizji, przemyśleń, określania celów i wszelkich strategii.

Ta uniwersalna odpowiedź i nadwytyczna wszelkich działań była szalenie prosta i można ją streścić w kilku słowach: „ma być tak jak na Zachodzie”. Spory dotyczyły tylko tego, które konkretnie aspekty „zachodniości” należy implementować na początku, a do których „jeszcze nie dorośliśmy” – rzadziej tego, co jest w Zachodzie jego istotą, a co tylko powierzchowną modą. Nie ulegało jednak wątpliwości, że Zachód to uniwersalny wzór, raj, do którego wystarczy się dostać, a tam już wszystko wiedzą, wszystko dawno temu wymyślili i na wszystko mają recepty.

A przede wszystkim – tam się żyje na bogato i beztrosko, więc za wierne implementowanie przysyłanych dyrektyw nagrodą będzie wytęskniona w czasach peerelowskiego biedowania konsumpcja. Kraj przetną szerokie autostrady, przy nich wyrosną piękne budowle, stadiony, akwaparki i hale widowiskowe – czarował w klipach wyborczych polityczny kalibabka Tusk, a jego partia obiecywała, że nie będzie, w przeciwieństwie do awanturnego Kaczyńskiego, ani zadzierać z Niemcami, ani drażnić Smoleńskiem Ruskich, z którymi Europa każe nam mieć prosto, i dzięki temu wyciągnie od Europy trzysta miliardów. A mając trzysta miliardów, nabuduje hipermarketów, w których będą trwały nieustające promocje, pozwalające nabyć trzy w cenie dwóch i jeszcze z bonusem na następne zakupy.

Metanarracja zabiła jakiekolwiek strategiczne myślenie, snucie wizji, wszelkie debaty. Naszym celem stało się wejście do struktur zachodnich. A gdy już do nich weszliśmy – pozostanie w strukturach. Dostosowanie się do nich i jak najszersze otwarcie na wzorce państw struktury te tworzących.

Z głównych ulic polskich miast i miasteczek zniknęły warzywniaki i spożywcze, sklepiki z butami, tekstyliami, chemią gospodarczą – wszystko zepchnięte w zaułki i stopniowo likwidowane pod presją konkurencji wielkich marketów. Ich miejsce zajęły niezliczone kantorki bankowe, oferujące wszelkie możliwe formy kredytów pod każdy możliwy zastaw. I witryny z zaświadczającą status posiadacza elektroniką, szczególnie gadżetami do telefonów komórkowych. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych, u początków tego zachłyśnięcia, wylądowałem w USA, nie mogłem się nadziwić, że zacofani Amerykanie wciąż używają pagerów, przywołujących do telefonów stacjonarnych, a „komóry”, tam wciąż wielkie jak cegła, noszą tylko funkcjonariusze rządowi.

Nadwytyczna zaczęła się kruszyć po praktycznym zetknięciu z Zachodem – nie mitycznym Zachodem wyobrażanym sobie przez pokolenia wyrosłe w „prylu”, ale prawdziwym, codziennym, grzęznącym w kłopotach i idiotyzmach wcale nie ustępujących tym udokumentowanym w filmach Stanisława Barei.

Włączenie Polski do Unii Europejskiej dało skutek nieprzewidziany przez lewicowo-liberalny salon, który obdarzył ten projekt bezwarunkowym zachwytem i praktycznie nigdy – do momentu wydania tej książki w każdym razie – nie przyjął do wiadomości, że szerokie masy mogą nie być nim równie zachwycone jak on sam. W krótkim czasie każda polska rodzina, nawet z najmniejszego miasteczka, miała już kogoś w Anglii, Irlandii czy Niemczech – i, w przeciwieństwie do dawnych czasów, nie był to ktoś, kto pozostając „tam”, tracił kontakt z rodziną i mógł jej tylko przysyłać paczki. Dzięki telefonom, internetowym komunikatorom, tanim liniom lotniczym „wyjechany” pozostawał w stałym kontakcie z rodziną i znajomymi. I opowiadał im, dajmy na to, że na jego londyńskim przedmieściu pojawił się „islamski patrol” i kobieta chodząca z odkrytą głową albo mężczyzna z piwem w ręku narażają się na ciężkie pobicie. Że kucharka, która przez omyłkę nałożyła muzułmańskiemu dziecku w szkole niewłaściwy posiłek, mimo iż nie podała mu tego nie-halal talerza, tylko natychmiast odłożyła na bok i nałożyła nowy, została za tę śmiertelną obrazę religii muzułmańskiej z punktu wyrzucona z pracy. Że zatrzymanie dziecka w domu w dniu, kiedy przedszkole odwiedzać mają zboczeni edukatorzy transwestyci, poskutkowało natychmiastową wizytą tajniaków i groźbą pozbawienia praw rodzicielskich...

„Ma być jak na Zachodzie” – co to teraz znaczy? Że polskie miasta mają płonąć jak francuskie, że Polki mają być gwałcone jak Szwedki, że mamy jak Niemcy bać się każdego wyjścia na ulicę, opanowaną przez kolorowe gangi z nożami i maczetami, że polski dziennikarz, który odważy się napisać szczerze to, co myśli bardzo wielu, ma być zaszczuwany i represjonowany jak Éric Zemmour? Że pielęgniarka, która na prośbę pacjenta obieca się za niego pomodlić, albo urzędniczka, która stwierdzi na Twitterze, że nie można być mężczyzną i kobietą jednocześnie, będą relegowane z pracy i skazywane, jak dzieje się to w kompletnie już oszalałej Wielkiej Brytanii?

Aż 70 procent ankietowanych Niemców przyznaje, że boi się publicznie wyrażać swój pogląd o tym, co dzieje się w państwie. Pracownicy naukowi protestują – słabo – przeciwko atmosferze zastraszenia i cenzurze ogarniającej uczelnie. Partia polityczna, która uzyskała w wolnych, demokratycznych wyborach poparcie 15 procent elektoratu, nie może działać, gdyż jest nie tylko odsunięta od jakichkolwiek stanowisk i funkcji w parlamencie, opluwana przez wszystkie media, poddane ścisłemu nadzorowi państwowego establishmentu, ale też, po raz pierwszy od lat trzydziestych, jej członkowie i sympatycy są regularnie atakowani i bici, wiece – rozbijane przemocą, a hotelarze czy restauratorzy, którzy zgodzą się udzielić jej sali, są zastraszani i prześladowani przez bojówkarzy, działających z cichym przyzwoleniem władzy i policji. Tak ma być i u nas? W południowych krajach Unii Europejskiej do 40 procent ludzi przed trzydziestką nie ma pracy ani zdolności wzięcia kredytu, kupienia mieszkania – tak ma być i u nas?

Powiedzmy. A co dostaniemy w zamian? Dobrą ciocię, druha, uniwersalnego opiekuna, który w razie czego zajmie się nami, pomoże, nie da zginąć. Tak wierzono.

Za wcześnie jeszcze, by podsumowywać skutki szoku, jakim był triumfalny marsz przez świat chińskiego koronawirusa w pierwszej połowie roku 2020, ale co do jednego nikt nie miał od samego początku wątpliwości: Unia Europejska okazała się w tym momencie zupełnie bezużyteczna. Struktura, hojnie udzielająca w czasach dostatku dobrych rad, jak uporać się z problemami wydumanymi przez jej cokolwiek oderwane od prawdziwego życia elity, w chwili gdy pojawił się problem prawdziwy, po prostu jakby zniknęła. Niemcy, Włosi, Grecy, każdy został ze swoimi problemami sam, każdy usiłował je rozwiązać narzędziami państwa narodowego, w obrębie państwa narodowego i z narodowym egoizmem, wyrywając pozostałym maseczki ochronne, respiratory i inne nagle idące w cenę dobra. Wielkiej części naszych politycznych i opiniotwórczych elit nie wystarczyła lekcja „europejskiej solidarności”, jaką były dwa kolejne Nord Streamy, które mogli Niemcy puścić stosunkowo tanio przez należące wszak do tej samej Unii kraje bałtyckie i Polskę, a woleli przepłacić cztero-, może nawet pięciokrotnie, by uzyskać narzędzie do energetycznego szantażu naszych krajów. Ale tego, co ujawnił koronawirus, ignorować się nie da.

Mityczny Zachód czy Europa pozostaje wciąż, owszem, miejscem, gdzie jest więcej pieniędzy, gdzie łatwiej się ustawić i jeśli unika się niebezpiecznych dzielnic i aktywności, łatwiej żyć. Ale nie jest już mitem, który imponuje. Nie jest już ową uniwersalną odpowiedzią i nadwytyczną. Kropla po kropli, wyjazd po wyjeździe, rozmowa po rozmowie zbierało się – aż czar prysł. A czar, kiedy raz pryśnie, to już nie wraca.

Cham niezbuntowany

Подняться наверх