Читать книгу Echo z otchłani - Remigiusz Mróz - Страница 12
ROZDZIAŁ 1
10
ОглавлениеWszystkie posiłki w Edynburgu Siedmiu Mórz spożywało się w publicznej stołówce. Jedzenie poza jej murami było srogo karane i stanowiło przewinienie nie tylko prawne, ale i moralne. Dija Udin początkowo nie mógł w to uwierzyć, ale gdy tylko zobaczył, jakie porcje należą się każdemu mieszkańcowi, zmienił zdanie.
– Żadnego podgryzania między posiłkami, co? – zapytał siedzącego obok McAllistera.
Starzec nie odpowiedział, z pietyzmem odkrawając kawałek mięsa. Cała porcja była wielkości połowy dłoni i Dija Udin przypuszczał, że opuści tę wyspę chudy jak szczapa. Wody za to było w bród – przetworniki na nadbrzeżu na bieżąco filtrowały morską na pitną.
– Niebawem się tutaj zjawią – zapowiedział Alhassan.
Tetryk nadal nie reagował.
– Słyszysz, dziadu? Ludzie ze statków na orbicie niedługo przybędą.
– Amalgamat nas obroni. Jesteśmy zbyt cenni.
– Zobaczymy – odparł Dija Udin, dźgając szpikulcem mięso. Używano ich tutaj zamiast widelców, co było sensowne, gdy wziąć pod uwagę wielkość posiłku.
Starzec spojrzał na swojego rozmówcę.
– Sugerujesz, że zamierzają wziąć pomstę?
– Na mnie na pewno.
– Co im uczyniłeś?
– W sumie nic takiego.
Przywódca starszyzny przez moment się zastanawiał, długo przeżuwając skrawek baraniny. W końcu odłożył szpikulec i nóż i pociągnął łyk wody.
– Jeśli będą próbowali, mogę wezwać pomoc.
– Jak?
– Istnieje pewien kanał awaryjny. Na wypadek zagrożenia.
– Czyli co, mieliście już kiedyś gości z orbity?
– Z orbity nie – odparł James, odkładając szklankę. Oblizał spierzchnięte usta, patrząc na Alhassana. – Zdarzyło się jednak, że nieopodal na kotwicy zatrzymał się duży okręt. Jego mieszkańcy byli zaskoczeni odnalezieniem wyspy.
– Mieszkańcy?
– Owszem. Żyli na pokładzie od pokoleń, podobnie jak my tutaj.
Dija Udin ziewnął i podrapał się po głowie. Nie obchodziła go paplanina tego spróchniałego flegmatyka, ale była lepsza niż trwanie w milczeniu. Wszyscy zdawali się odprawiać tu nabożeństwo z pomocą szpikulca i noża, działając mu na nerwy.
– I Amalgamat zareagował? – zapytał, przeciągając się.
– Zaiste. Dokonali abordażu i wymordowali wszystkich przybyszy.
– Zaczynają podobać mi się coraz bardziej.
McAllister nie odpowiedział, wracając do posiłku.
– Jak ich wezwać?
– W moim domostwie znajduje się niewielka skrzynka, w której zamknąłem urządzenie SOS. Wystarczy otworzyć i przycisnąć guzik.
– Nie mówiłeś o tym wcześniej.
– Gdyż wcześniej nie było żadnego powodu, by myśleć o wzywaniu pomocy.
– Szybko się zjawią?
– Natychmiast.
– Widzieliście ich, gdy interweniowali? Jak wyglądali? Czarni, biali? Długie brody, hełmy z rogami?
James protekcjonalnie pokręcił głową, jakby było oczywiste, że nie mogli ich zobaczyć.
– Polecono nam, byśmy pozostali w domostwach.
– I żaden z was nawet nie rzucił okiem?
– Absolutnie nie.
Dija Udin mógł się tego domyślić. Ci ludzie byli jak banda wytresowanych małpiszonów – kiedy tylko dostrzegli kogokolwiek spoza ich społeczności, stawali jak słupy soli, gotowi do wysłuchania poleceń. Cokolwiek zrobili z nimi ludzie z Amalgamatu, Alhassan był pod wrażeniem.
– Potrzebuję tego waszego gnata – powiedział. – Mam wprawdzie w promie berettę, ale te wiązki naprawdę robią wrażenie.
– Impulsator jest zakazany na Tristan da Cunha.
– Tak, już mi mówiliście. A mimo to jeden z nich sprawił, że mój przyjaciel tu zginął. Dajcie mi tę broń albo będziecie mieć pewne problemy z ludźmi, którzy się tu zjawią.
McAllister zastanawiał się tylko przez chwilę. Potem posłał jednego z chłopaków po impulsator. Dija Udin z zadowoleniem wetknął go za pasek od spodni. Urządzenie nie wyglądało na trudne w obsłudze – jeden przycisk był zabezpieczeniem, drugi spustem. Dzięki niewielkiemu suwakowi ustawiało się moc. Alhassan niebawem zapewne przekona się, jak dokładnie działa.
Podniósł szpikulec, ale nie zdążył wbić go w kawałek mięsa – jeden z wystawionych obserwatorów podniósł raban, informując, że zbliża się jakiś statek.
– Ani chybi to po mojego kolegę – powiedział Alhassan, podnosząc się z krzesła.
Tubylcy najpierw z namaszczeniem złożyli sztućce, a dopiero potem do niego dołączyli. Przeszło mu przez myśl, że jeśli zostanie tu nieco dłużej, będzie mógł pożegnać się ze zdrowiem psychicznym.
– Za mną, antyku. Czas powitać resztki ludzkości.
Kilku mieszkańców posłało mu nienawistne spojrzenia, ale McAllister zupełnie go zignorował. Szedł swoim tempem, zostając daleko w tyle. Alhassan potruchtał na wybrzeże, a potem wbił wzrok w wahadłowiec, który z impetem ciął fale. Spienione bałwany rozbryzgiwały się na boki, a rozpraszacze wody nie nadążały ze zbieraniem jej z przedniej szyby. Dija Udin nie potrafił dostrzec, kto znajduje się w środku. Stawiał jednak na Jaccarda i Channary Sang. Ellyse była zapewne zbyt roztrzęsiona, by Loïc zabrał ją na tę misję – tymczasem Sang potrafiła dobrze wycelować. Mógł towarzyszyć im też Gideon, który oceniłby, czy koncha jest jeszcze zdatna do użytku.
Nie była, to Dija Udin umiał stwierdzić z całą pewnością.
– Przygotuj się na krwawą jatkę – powiedział do obserwatora. – Ci ludzie łatwo nie odpuszczą.
Gdy reszta wioski zgromadziła się na nadbrzeżu, prom znajdował się już niedaleko. Wyhamował, wzburzając i tak niespokojne wody oblewające wyspę. Wysokie fale zalały wybrzeże, a wraz z nimi nadszedł niepokój. Alhassan obejrzał się i zobaczył, że tubylcy ustawili się w równych rzędach, karnie, jakby czekali na rozstrzelanie.
– Cudownie was wytresowano – zauważył, po czym wrócił wzrokiem do statku.
Ten właśnie dopływał do wybrzeża. W końcowym etapie podejścia przód uniósł się nieznacznie, a potem opadł na piasek. Otworzyło się boczne wejście. Dija Udin przypuszczał, że najpierw zobaczy uniesioną berettę, a potem sylwetkę któregoś z załogantów.
Na zewnątrz wyszedł wysoki mężczyzna, którego Alhassan widział po raz pierwszy. Miał dobre dwa metry wysokości i przywodził na myśl ponury strach na wróble. Berettę wprawdzie zabrał, ale znajdowała się w zamkniętej kaburze.
– Coś ty, kurwa, za jeden?
– Porucznik Hans-Dietrich Gerling – odparł beznamiętnym głosem, tocząc wzrokiem po okolicy. Gdy uznał, że jest bezpiecznie, skinął na swoich towarzyszy. Z wahadłowca wyszła Ellyse, która nawet nie spojrzała na Dija Udina, a zaraz za nią Sang, Gideon i Jaccard.
– Cała ekipa – rzekł Dija Udin. – Jestem zaszczycony.
Channary zacisnęła usta.
– Wpadliście mnie zabić?
Nozomi dała krok w przód, rozglądając się wokół.
– Gdzie jest Håkon? – spytała, ignorując jego zaczepkę.
– Niedaleko. Zaraz go przyniosą.
– Chcę go zobaczyć.
Ruszyła ku niemu, ale Dija Udin szybko wyciągnął zza pasa impulsator i wymierzył w nią.
– Musnę to gówno palcem, a wywali dziurę w poszyciu promu – powiedział. – Wyobraź sobie, co może zrobić z twoim pięknym ciałem, Ellyse.
Nozomi spojrzała na niego z obojętnością. Sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar zignorować groźby, w ostatniej chwili Jaccard złapał ją jednak za przegub dłoni. Przez moment starała się wyswobodzić, zanim ostatecznie odpuściła.
– Matuzalem – rzucił Alhassan, obracając głowę.
Nikt nie odpowiedział.
– McAllister – przeformułował. – Każ przynieść tu mojego przyjaciela.
– Nie masz prawa go tak nazywać – odparła Ellyse.
– Dlaczego nie? Zżyliśmy się.
– Odpuść – powiedział do niej Loïc, po czym przeniósł swoją uwagę na Alhassana. – A ty powiedz im, żeby przynieśli także konchę.
Dija Udin wykonał polecenie, świadom, że działanie jest bezcelowe.
– Naprawić możecie ją wyłącznie na Rah’ma’dul – oznajmił. – Jeśli się tam wybieracie, dajcie mi zawczasu znać, też wykupię sobie bilet.
– Może nie jest z nią tak źle – wtrącił Gideon.
Dija Udin się zaśmiał.
– Jest mniej więcej w takim stanie jak ty, szkarado – powiedział. – Nawet wasz cholerny Ev’radat nie byłby w stanie jej połatać. A to oznacza, że Håkon jest martwy jak trup.
Ellyse znów starała się wyrwać majorowi.
– Wybaczcie tę bezpośredniość. Jestem tylko prostym przedstawicielem gatunku, który przerasta was o kilka poziomów świadomości.
– Jesteś marnym klonem – rzuciła Channary Sang.
Dija Udin dostrzegł, że drgnęła jej ręka. Było to do przewidzenia, wszak Khmerka nie grzeszyła cierpliwością. Tego samego z pewnością nie można było powiedzieć o nowym członku tej osobliwej trupy – Hans-Dietrich wyglądał jak mroczny żniwiarz na usługach śmierci.
– Takich jak ty muszą być tysiące – dodał Hallford. – W rękach Prastarych byliście jedynie narzędziem, którego po zużytkowaniu należało się pozbyć.
– Srał ich pies, teraz nie mają znaczenia. Gdzieś tam, w przestworze kosmosu, kończy się proelium, a wy jesteście na swoim marnym skrawku Ziemi. Zamknięci w swojej ograniczonej percepcji, żałośni w przekonaniu o własnej wartości. I wydaje wam się, że przetrwanie gatunku ludzkiego ma jakiekolwiek znaczenie dla wszechświata.
Zaśmiał się i pokręcił głową. Wprost uwielbiał ludzkość.
– Nie interesują mnie twoje opinie – odezwał się Jaccard, patrząc na impulsator.
Dija Udin stwierdził, że powinien spuścić nieco z tonu. Chętnie się z nimi droczył, ale nie miał zamiaru doprowadzać do eskalacji konfliktu. Zależało mu na tym, by zabrali ciało i konchę, a potem znikli z tej wyspy. On zaś będzie mógł w spokoju rozeznać się w sytuacji i skontaktować z Amalgamatem. Przy odrobinie szczęścia ci ludzie mogli mieć dostęp do ansibla – i jednocześnie nawet się nie spodziewali, do czego on go wykorzysta.
Uśmiechnął się na samą myśl.
– Chcę wiedzieć, co tu się wydarzyło, Dija Udin – odezwał się Loïc.
– Zastrzelono Skandynawa. Wielka tragedia.
Ellyse zamknęła oczy i spuściła głowę.
– Jak to się stało? – wtrącił Gideon.
– Tragiczna pomyłka. Jakiś nerwus za szybko pociągnął za spust. Możecie być pewni, że James McAllestaruch ukarze go przykładnie. A jak tylko to zrobi, ja zebżdżę się w martwe oczodoły parszywego zabójcy.
Spojrzeli na niego z konsternacją.
– No co? – zapytał. – Kochałem tego sukinsyna jak brata.
Równy rząd tubylców się rozstąpił i wyszli zza niego dwaj mężczyźni niosący Lindberga. Z obawą podeszli do przybyszy, a potem ułożyli przed nimi ciało. Nozomi natychmiast do niego przypadła, chowając twarz w dłoniach.
Dziewczyna idąca za tragarzami położyła obok Håkona połamane części konchy.
– Proszę bardzo – odezwał się Alhassan. – Macie, po co przyszliście, a teraz won. Zostawcie tych ludzi w spokoju.
By nadać większą wagę swoim słowom, Dija Udin wykonał sugestywny gest impulsatorem.
– To nie wszystko – powiedział Jaccard. – Mów, czego udało ci się dowiedzieć.
– Niczego.
– Jesteś tu od kilkunastu godzin.
– I stwierdzam ponad wszelką wątpliwość, że ci ludzie gówno wiedzą.
– Nie rozumiem.
– Ja też nie.
Alhassan milczał, lustrując swoich dawnych towarzyszy. Uświadomił sobie, że ustawili się tak, by zasłonić prawą rękę Gerlinga. Zapewne nieprzypadkowo. W jego oczach Dija Udin dostrzegł nerwowe wyczekiwanie.
– Niech ten drągal się poruszy, a wywalę dziurę w głowie Ellyse – powiedział. – I odsłońcie jego prawicę. Chcę widzieć, co w niej dzierży, nawet jeśli to nic pięknego.
Rozsunęli się posłusznie. Najwyraźniej nikt nie był dzisiaj skory do podejmowania ryzyka.
– Ci ludzie muszą coś wiedzieć – odezwał się Hallford. – Przecież…
– Żyją w totalnym odosobnieniu – uciął Alhassan. – Nie mają pojęcia, co sprawiło, że Poprzedni Świat się skończył. Wierz mi, kocmołuchu, prawie wyrwałem im język, kiedy ich za niego ciągnąłem.
Patrzyli na siebie wyczekująco – i im dłużej to trwało, tym bardziej Dija Udin uświadamiał sobie, że odwlekają moment odejścia. Zjawili się tutaj, by go ująć, to było jasne. Mogli też planować wykonanie egzekucji na miejscu. Impulsator jednak zmieniał postać rzeczy, a dodatkowy atut stanowił tłum ludzi za Alhassanem.
– Otrzymaliśmy stąd sygnał SOS, gdy robiliśmy przelot nad Atlantykiem – zauważył Gideon. – Najwyraźniej mają radio.
– To tylko zautomatyzowany system. Jakieś stare barachło.
Znów zaległo milczenie. Dija Udin stwierdził, że finał tego spotkania nie będzie niczym przyjemnym. Najwyraźniej wbrew temu, co o nich sądził, ci ludzie byli gotowi zaryzykować, byleby wykonać wyrok.
Przygotował się, by strzelić do Ellyse. Tyle powinno wystarczyć, by stracili rezon.
Hans-Dietrich drgnął. Nieznacznie, ale wystarczająco, żeby Dija Udin odczytał jego intencje. Szybko też pomiarkował, co się wydarzyło. Gerling został wysłany przez rosyjską pułkownik, by upewnić się, że Jaccard nie skrewi.
Trudno, stwierdził w duchu Alhassan. Chciał załatwić to po dobroci, ale nie zostawili mu wyboru.
Wymierzył w głowę Ellyse.