Читать книгу Echo z otchłani - Remigiusz Mróz - Страница 3

ROZDZIAŁ 1
1

Оглавление

Håkon Lindberg wprowadził odpowiedni kod do konsoli sterowania diapauzą, po czym cofnął się o krok. Kapsuła kriogeniczna rozświetliła się zimnym blaskiem, a postać leżąca w środku poruszyła się niespokojnie.

Skandynaw nie wiedział, czy nie popełnia właśnie największego błędu w życiu. Teraz jednak było już za późno, by mógł rozważyć wszystkie implikacje swoich działań.

Przesłona komory odsunęła się ze świstem, a chwilę później Dija Udin złapał za jej brzegi. Ręce mu się zatrzęsły, ale zdołał się podciągnąć. Zamrugał kilkakrotnie, wodząc mętnym wzrokiem wokół.

– To ty, sukinsynu? – zapytał, mrużąc oczy.

– Wstawaj.

– A sądzisz, że co właśnie próbuję zrobić? – odparł Alhassan i stęknął, gramoląc się na zewnątrz. – Gdzie ja jestem?

– W pomieszczeniu kriogenicznym.

– Miałem na myśli szerszą perspektywę.

– Na finiszu swojej drogi życiowej – odparł Lindberg.

Dija Udin odkaszlnął i splunął na podłogę.

– Musiałem długo spać, skoro zdążyłeś wyrobić sobie namiastkę poczucia humoru – odparł, rozglądając się wokół. – Dotarliśmy na Ziemię?

– Tak.

– I? Jest tu kto?

Alhassan zrobił krok ku niemu, a Håkon natychmiast dobył berettę z kabury. Nie wycelował broni w dawnego przyjaciela, ale trzymał ją w gotowości. Dija Udin spojrzał z powątpiewaniem na rękę opuszczoną wzdłuż tułowia, a potem na konchę przytroczoną do pasa.

– Uważaj z tym – powiedział.

– Masz na myśli gnata czy la’derach?

– Maskę. Gnatem nie potrafisz się posługiwać, co nieraz udowodniłeś na Accipiterze.

– Wtedy strzelałem do widm, teraz będę celować do wroga. Większa motywacja.

Dija Udin przewrócił oczami.

– Widzę, że prawda o mnie złamała ci serce.

– Goń się, Alhassan.

– Ty też – odburknął nawigator, po czym zawiesił wzrok na jednym z pulpitów i ściągnął brwi. Zbliżył się do niego, aktywował wyświetlacz, a potem obrócił się do Lindberga. – Co to ma być?

– Ziemia.

– Nie wygląda.

Håkon wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru rozprawiać o tym, co mogło się tutaj zdarzyć. Przez setki lat, które minęły od rozpoczęcia misji Ara Maxima, możliwości były nieskończone.

– Widywałem gówienka, które wyglądały lepiej – ciągnął Dija Udin. – Przecież tu nic nie ma. Przeżył ktoś?

Lindberg nie odpowiedział. Nadal nie był do końca pewien, co powinien zrobić.

– Jesteśmy na orbicie geosynchronicznej?

Gdy Alhassan po raz kolejny nie doczekał się odpowiedzi, obejrzał się przez ramię.

– Rozważasz ubicie mnie?

– Poniekąd.

Dija Udin odwrócił się i rozłożył szeroko ręce.

– Strzelaj.

– Gdybym miał to zrobić, w ogóle nie wyszedłbyś z kriokomory.

– Więc o co chodzi?

– Musimy stąd znikać.

– Że co?

Håkon nabrał głęboko tchu, powtarzając sobie, że podjął decyzję. Być może uczynił to już dawno, gdy tylko wpadł na pomysł, jak Alhassan mógłby odkupić swoje winy.

– Kiedy spałeś, Jaccard zorganizował ci sąd polowy – odezwał się Skandynaw, chowając broń. – Channary Sang była oskarżycielem, ja cię broniłem.

– To niezbyt sprawiedliwe.

Lindberg skinął na niego i ruszył do drzwi.

– Zaocznie zapadł wyrok śmierci – dodał.

– Oczywiście. Przecież bronił mnie adwokat imbecyl.

Skandynaw nawet na niego nie spojrzał.

– Miałeś nigdy nie wybudzić się z kriosnu – rzucił.

– Nie najgorsza śmierć, zważywszy na to, jak wkurzoną grupę ludzi stanowicie.

– Emocje nie były najważniejsze przy podejmowaniu decyzji – odparł Håkon, wychylając się za próg. Po chwili dał znak towarzyszowi, że na zewnątrz jest czysto. – Twoja śmierć miała mieć charakter prewencyjny.

– Cudnie.

– Jaccard obawiał się, że ściągniesz tutaj swoich.

– Całkiem słusznie, nie sądzisz?

– Nie – odparł Lindberg. – Nie wezwiesz nikogo, bo nie będziesz miał sposobności.

– Oberżniesz mi dłonie, to wybiorę numer kinolem. Nie łudź się, że będzie inaczej.

Håkon wiedział, że rozmówca przesadza tylko nieznacznie. Gdyby pojawiła się możliwość, Dija Udin ochoczo by z niej skorzystał, a za sto czy dwieście lat na orbicie okołoziemskiej pojawiłaby się cała armada okrętów – o ile w tej linii czasu przetrwały proelium. Skandynaw nie miał jednak zamiaru dopuścić Alhassana do systemów komunikacyjnych. Jeszcze nie teraz.

– Dokąd idziemy?

– Do wahadłowca.

– Świetnie. Wybierz jakiś ładny, bo będzie to twój grób.

Lindberg zignorował zaczepkę, zatrzymując się przed zakrętem. Wyjrzał zza rogu i stwierdziwszy, że korytarz jest pusty, poszedł dalej.

– Myślisz, że pajacuję?

– Ty zawsze pajacujesz, Dija Udin.

– Może, ale tym razem jestem szczerszy niż katolik na spowiedzi – odparł poważnym tonem. – Zarżnę cię jak knura przy pierwszej okazji. Ciebie i całą twoją rasę.

Håkon zatrzymał się i obrócił do niego.

– Pomagam ci zbiec. Mógłbyś to docenić i przestać pieprzyć.

– Wszystko, co mówię, to święta prawda.

– Nikogo dotychczas nie zabiłeś i nie…

– Posłałem dowódcę Accipitera do wieczności. Konał długo, dostarczając mi wielu miłych chwil. A dodatkowo przyłożyłem rękę do zagłady gatunku ludzkiego. Potrzebujesz czegoś jeszcze, by…

– Zamkniesz się? – uciął Lindberg, po czym ruszył we wcześniejszym kierunku.

Oczywiście Dija Udin mówił prawdę – być może nawet w kwestii tego, że dybie na jego życie. Pominął jednak to, że to Prastarzy zaimplementowali mu do głowy odpowiedni program, właściwie pozbawiając go wolnej woli.

– Zdurniałeś kompletnie – zauważył Alhassan, gdy dotarli pod właz hangaru. Astrochemik wprowadził odpowiedni kod, przejście się otworzyło, a oni ruszyli ku najbliższemu promowi. Żadna z tych jednostek nie była wyposażona w ansibl, więc Håkon nie musiał obawiać się, że kompan przekuje swoje słowa w czyny.

Zajęli miejsca w kokpicie, po czym Lindberg wyświetlił przed sobą interfejs zdalnej kontroli środowiska w hangarze.

– Dlaczego to robisz, sukinsynu?

– Bo uważam, że coś więcej jest na rzeczy. I ty pomożesz mi w ustaleniu, czy tak jest naprawdę.

– Coś więcej?

– Pamiętasz, co się stało, gdy Kennedy po raz pierwszy otrzymał sygnał z Accipitera?

– Nie.

– To była krótka wiadomość o treści Rah’ma’dul.

– Może i tak. Trochę czasu minęło.

– Za to powinieneś doskonale pamiętać, co stało się potem.

Alhassan skrzywił się, drapiąc się po głowie.

– Kennedy natychmiast został wysłany nam na spotkanie – ciągnął dalej Lindberg. – Ellyse mówiła, że wszystko załatwiono w okamgnieniu. Zebrano piętnaścioro ochotników, dano im deklaracje do podpisu, a następnie wyprawiono w drogę. Dlaczego?

– Bo chcieli nas ratować.

– Byliśmy pogrążeni w kriostazie przez następne pół wieku, Dija Udin. Nie robiło nam różnicy, czy Ziemia dołoży do tego miesiąc, rok, czy nawet dziesięć lat. Tymczasem oni spieszyli się, jakby się paliło. I wszystko dlatego, że dostali tę wiadomość.

– Skąd te bzdury płyną? Złapałeś salmonellę mózgowia?

Skandynaw obrócił się do niego z kamiennym wyrazem twarzy.

– Koncha powoli odkrywa przede mną prawdę – powiedział.

Alhassan skwitował jego słowa, gwiżdżąc pod nosem.

– Teraz już wiem, dlaczego mi pomagasz – dodał. – Sfiksowałeś do reszty. Nadajesz się do eutanazji, naukowcu, bo czas na leczenie już dawno minął. Teraz można jedynie ulżyć tobie i osobom w twoim otoczeniu.

Håkon milczał, włączając procedurę dekompresji. Gdy zewnętrzna gródź się otworzyła, pomieszczenie wypełniło się alarmującym czerwonym światłem. Skandynaw wiedział, że nie ma wiele czasu, nim pozostali zorientują się, co robi.

Czym prędzej wyprowadził wahadłowiec w otwartą przestrzeń, a potem obrał kurs na Ziemię.

Echo z otchłani

Подняться наверх