Читать книгу Turkusowe szale - Remigiusz Mróz - Страница 12
2
ОглавлениеSierżant Irvin Fraser czekał przed biurem dowódcy w bazie lotniczej Kirton-in-Lindsey, przestępując z nogi na nogę. Wiedział, że zostanie przeniesiony do innej eskadry, a może nawet dywizjonu. Tego typu rozkazy w teorii były niedostępne dla zainteresowanych, ale w praktyce krążyły swobodnie po wojskowych barakach.
Po kilku minutach Irvin zasalutował i został wspaniałomyślnie powitany przez przełożonego, który ograniczył się do podniesienia na niego wzroku.
– Sierżancie Fraser... – zaczął dowódca, jakby starał się skupić i przypomnieć sobie, po co w ogóle wezwał go przed swoje oblicze.
– Tak, sir? – zapytał zniecierpliwiony Irvin. Czuł, że nadciąga coś dobrego. Może nie awans – na to, obiektywnie rzecz biorąc, nie zasłużył. Ale może przeniesienie do bardziej prestiżowego grona? Pomógł niedawno strącić niemieckiego messerschmitta, więc z pewnością mu się należało.
– Mam dla ciebie nowe rozkazy...
– Tak, sir? – powtórzył sierżant.
– Wejdziesz w skład polskiego dywizjonu, Eagle-owls. Będziesz tam robił za radiooperatora i strzelca, bo raz, że chłopaki nie gadają po naszemu, a dwa, że nie bardzo orientują się w samolotach, które im daliśmy. Rozumiesz?
Dowódca przeglądał dzisiejsze wydanie „The Times” i od momentu, kiedy Fraser pojawił się w jego biurze, nie podniósł wzroku znad gazety. Wydawał się kompletnie niezainteresowany tym, na co właśnie skazał angielskiego sierżanta.
– Ale sir...
Oficer zastukał palcem w jedną ze stron.
– Słyszałeś? – burknął. – Wczoraj pieprzona nazistowska mina zatopiła HMS Hostile. Niszczyciel przetrwał hiszpańską wojnę domową, bitwę o Narwik, starcia koło Kalabrii... i w taki sposób dokonał żywota... Ale tak to jest, jak się pływa, a nie lata.
– Chyba zaszła jakaś pomyłka – kontynuował niezrażony Irvin.
– Nie, pięć osób zginęło, HMS Hero ma zatopić wrak. Jak już zbierze ocalałych, rzecz jasna. I tak to właśnie jest w marynarce, chłopcze. Niszczą swoje własne jednostki...
– Miałem na myśli mój przydział.
– Że co?
– Mam wejść w skład dywizjonu... Polaków? Z tego co wiem, mieli sami...
– Od czego tu jesteś, sierżancie?
– Od wypełniania rozkazów i służenia Jego Królewskiej Mości – odparł czym prędzej Irvin Fraser i stanął na baczność.
– Między innymi – burknął dowódca. – Zdaję sobie sprawę, że to nietęga sprawa, ale musisz przeboleć. Mnie też to w głowie się nie mieści, żeby robić dywizjony dla ludzi, którzy w starciu z Luftwaffe nie wytrzymali nawet trzech dni. I co, mają pod angielskimi skrzydłami nagle stać się wirtuozami w chmurach?
– Nie sądzę, sir.
– Nikt cię nie pyta o zdanie – powiedział przełożony i poślinił palec, po czym przerzucił stronę. – Ale pewnie długo tam nie posiedzisz. Jak tylko nasi chłopcy wyjdą ze szkolnych murów, dostaną te samoloty. A może nawet wcześniej gdzieś cię przeniosą, nie ma powodu do paniki.
– O jakich samolotach mowa? – zapytał pilot, mając nadzieję, że choć maszyny będą jakimś plusem tego przeniesienia.
– Defianty – odparł oficer, jakby zażenowany.
Fraser milczał.
– Przerzucają wszystkie do nocnych dywizjonów, bo w dzień sprawdzają się jak moja teściowa w meczu krykieta. A coś trzeba z nimi robić. Ten 307. będzie najprawdopodobniej nocny, ale formalnie decyzja jeszcze nie zapadła.
– Daffy... – wymamrotał sierżant i opuścił głowę. Samoloty te nie cieszyły się zbytnim poważaniem, bo zaprojektowane zostały w sposób dla większości lotników nielogiczny. W przeciwieństwie do wszystkich innych nie posiadały działek z przodu, przez co pilot nie miał możliwości atakowania przeciwnika. Zamiast tego, za plecami miał radiooperatora oraz strzelca, który zajmował się obsługą całego arsenału. W zamierzeniu miało to być może zwiększyć efektywność przez wyraźny podział zadań na pokładzie, ale efekt był opłakany. W bezpośrednim starciu z niemieckimi samolotami defianty do tej pory się nie sprawdziły, nic więc dziwnego, że przenoszono je do służby nocami.
– Latałeś kiedyś na nich, jak rozumiem.
– Tak jest.
– Polacy nie, więc przewiduję, że będzie sporo problemów. Nie mają pojęcia, jak obchodzić się z takim sprzętem... – Dowódca urwał, drapiąc się po czole. – To banda niezdyscyplinowanych, gorących głów, nieznających języka, którym mają się komunikować w przestworzach. Zbieranina indywidualistów, zresztą słabo wyszkolonych. Latają w szykach tak luźnych, jakby ich powietrzne zwieracze... Zresztą nieważne. Uważaj tam na siebie.
– Tak jest – odparł Irvin, obawiając się, że to nie koniec wywodu. Dowódca jednak na powrót skupił się na gazecie, więc sierżant odczekał chwilę, po czym zasalutował i opuścił biuro.
Wyszedł na płytę lotniska i założywszy ręce na piersi, zatrzymał się i zadarł głowę. Tuż nad nim przelatywała eskadra spitfire’ów. Przeszło mu przez myśl, że pewnie strącą kilku Niemców. Mógł im tylko pozazdrościć. Bitwa w przestrzeni powietrznej Wielkiej Brytanii trwała w najlepsze od półtora miesiąca i mimo że Luftwaffe nie dawało za wygraną, to Anglicy byli górą. Irvin zaś, zamiast pomagać w zadaniu gnidom ostatecznego ciosu, miał latać z Polakami...
Przez huczące nad głową samoloty nie zauważył, że obok niego zatrzymała się kobieta w niebieskim mundurze, również żegnająca wzrokiem kolejne eskadry pilotów, ruszających do boju lub na patrol.
– Co jest, Fraser? – zapytała nonszalancko.
Wzdrygnął się mimowolnie, ale miał nadzieję, że uszło to jej uwadze. Dziewczyna jednak uśmiechnęła się promiennie, niewątpliwie dostrzegając reakcję.
– Chojrak w powietrzu, a tchórzofretka na ziemi? Niebywałe.
– Jest wojna, nie zachodzi się ludzi od tyłu, do cholery.
– Taka wojna, że nie widziałam tu jeszcze ani jednego messerschmitta.
– I nie zobaczysz, bo żadnego nie przepuścimy. A w powietrzu ich nie spotkasz, bo nigdy nie siądziesz za sterami – odparł Irvin z szerokim uśmiechem.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że takie przytyki w końcu rozsierdzą Aileen Saville. Kobiety zrzeszone w WAAF-ie miały zadania identyczne jak wszyscy żołnierze w jednostce, z tą tylko różnicą, że nie mogły latać. Każda uwaga na ten temat siała ziarno na żyznym polu ich bezradności i frustracji.
Aileen zaś była jedną z największych entuzjastek idei, by kobiety zaczęły pilotować myśliwce. W końcu jeśli Amelie Earhart była w stanie przelecieć samotnie cały Atlantyk, to tym bardziej Brytyjki powinny bronić nieba nad swoim krajem. Można było wprawdzie zaciągnąć się do służby w Air Transport Auxiliary, gdzie pilotki dostawały w swoje ręce stery nawet potężnych maszyn, ale realizowano tam jedynie zadania logistyczne.
Tymczasem przestworza wołały o to, by wypełnić je pilotkami w brytyjskich spitfire’ach.
Oczywiście Saville pozwalała sobie na wygłaszanie takich opinii tylko wtedy, gdy w okolicy nie kręcili się wyżsi stopniem. Teraz zbyła uwagę lotnika milczeniem, więc Irvin stwierdził, że wypadałoby, by to on przerwał niezręczną ciszę.
– Tak więc... – zaczął. – Wydaje się, że... cóż...
– Masz problemy umysłowe, Fraser?
– Nie większe niż zazwyczaj – odparł z lekkim uśmiechem. – Ale fakt faktem, to nie jest mój dobry dzień.
– Jak tak na ciebie patrzę, to dochodzę do wniosku, że nigdy nie wyglądasz, jakbyś miał dobry.
– Yes ma’am – przytaknął. – Ale dzisiaj spadła na mnie wyjątkowo śmierdząca porcja łajna z dowództwa. Przydzielili mnie do Eagle-owls.
– Nie znam.
– Dywizjon Polaków. A co gorsza, całkiem możliwe, że nocny.
– Ojej... – powiedziała z szerokim uśmiechem Saville i ochoczo poklepała sierżanta po plecach.
– „Ojej” to mało powiedziane. Przylatują ze Squires Gate za parę dni i podobno nie znają w ogóle języka. Nie wspominając już o nieznajomości naszych zasad, maszyn, kultury...
– Przesadzasz. Churchill nie bez powodu zgodził się na sformowanie polskich jednostek. Nie jest głupi.
– Nie? A jak mówi, że „nie ma na świecie większych durniów od Anglików”, to też jest przejaw jego mądrości?
– Pewnie tak – odparła z powagą Aileen. – Mężczyzna, który wie, że jest głupi, nie jest tak do końca głupi. Ten więc, który wie, jak głupi jest jego naród, jest mędrcem.
– I właśnie za takie złote myśli nie latacie, dziewczyny – rzucił Fraser, po czym szybko zrobił krok w bok, by nie oberwać od Saville. Lotniczka spiorunowała go tylko wzrokiem, po czym odparowała:
– A ty będziesz latać z Polakami.
I to zupełnie go uciszyło.