Читать книгу Kobe Bryant. Showman - Roland Lazenby - Страница 10
Człowiek z Georgii
ОглавлениеOjciec Jellybeana mógłby pewnie opowiedzieć dziesiątki przygnębiających historii, ale nie zajmował się grzebaniem w przeszłości. Wywodził się z regionu zwanego „Czarnym Pasem”[9], który ciągnął się prawie przez całą Georgię wzdłuż autostrady 41, i wziął udział w największej migracji Afroamerykanów z Południa w XX wieku.
Częstym celem wędrówek była właśnie Filadelfia. A zwłaszcza jej południowo-zachodnia część, która w XIX wieku wyrosła na farmach, posiadłościach i ogrodach, przekształciła się w dzielnicę przemysłową i jak magnes przyciągała imigrantów z Europy, a z czasem również Afroamerykanów. Przyjeżdżali tam w poszukiwaniu pracy w fabrykach mydła albo pojazdów szynowych, w zakładach przemysłu paliwowego, a od 1927 roku – również na lotnisku.
Na początku XX wieku populacja tak zwanego Miasta Braterskiej Miłości[10] składała się w większości z białych, ale w latach 20., 30. i 40., kiedy miliony czarnoskórych wyruszyły na Północ, proporcje diametralnie się zmieniły.
Kiedy w 1970 roku Julius Thompson, jeden z pierwszych ciemnoskórych dziennikarzy sportowych zatrudnionych w poważnej gazecie na Wschodnim Wybrzeżu, rozpoczął pracę w „Philadelphia Bulletin”, opowiadał, że wielu przybyszów przyjeżdżało tu codziennie w pociągach, które wcześniej zatrzymywały się na Południu, zbierając po drodze Afroamerykanów – czy też Negrów, bo właśnie tak ich w tamtych czasach nazywano.
Po upadku przemysłu rolniczego w latach 30. zawiedzeni żegnali się z dotychczasową biedą, pakowali się i wyjeżdżali na Północ, po czym osiadali w większych miastach, poszukując pracy i próbując rozpocząć nowe życie. Migracja wynikała z desperacji spowodowanej ogromnym spadkiem cen produktów rolnych w czasach Wielkiego Kryzysu, co zakończyło czasy uprawy wydzierżawionych pól, stanowiących wówczas jedyne źródło zarobku dla większości Afroamerykanów mieszkających w kraju, który tak długo pozbawiał ich możliwości normalnej edukacji.
Migrację przyspieszyło dodatkowo zjawisko przemocy białych gangów, które od dziesięcioleci dokonywały na czarnoskórych linczów, ze szczegółami opisywanych przez gazety na Południu.
Północ jeszcze bardziej kusiła biednych w latach 40., podczas wojny, kiedy pojawiły się nowe miejsca pracy w przemyśle zbrojeniowym – na przykład w filadelfijskich stoczniach. Po 1945 roku, kiedy gospodarka zaczęła się szybko rozwijać, otworzyło się jeszcze więcej możliwości. Wielki Joe Bryant pracował razem z ojcem (pierwszym z trzech pokoleń Joe Bryantów) w Georgii na farmie – 60 godzin tygodniowo za kilka pensów dziennie. Ze spisu powszechnego wynika, że dziadek Wielkiego Joego urodził się jako niewolnik w latach 40. XIX wieku i spędził życie, podobnie jak potem jego syn, pracując ciężko na bezlitosnych polach Południa.
Tak jak wielu innych Wielki Joe Bryant był uchodźcą, kiedy jako młody człowiek przybył do Filadelfii. Ale życie, które za sobą pozostawił, wiele go nauczyło – między innymi odporności i silnej woli. Ojcostwo od zawsze odgrywało w klanie Bryantów bardzo ważną rolę. Wielki Joe był młody, kiedy wyprowadził się ze wsi do miasta i założył rodzinę. Razem z żoną mieli troje dzieci. Joe uwielbiał całą trójkę, ale najbardziej najstarszego syna, który odziedziczył swoje imię po ojcu.
„Wielki Joe uważał, że Joe junior nie mógłby zrobić niczego złego” – wspomina Mo Howard, przyjaciel rodziny.
Koszykarska przygoda Jellybeana rozpoczęła się, kiedy był jeszcze nastolatkiem i spędzał wiele godzin przy koszu zawieszonym na słupie elektrycznym stojącym przy Willows Avenue. Potem przeniósł się do parku przy Cobbs Creek Parkway. Znajdowały się tam boiska koszykarskie, a konkurencja była już poważniejsza. Później zaczął się pojawiać w innym miejscu w południowo-zachodniej Filadelfii, na rogu Czterdziestej Ósmej i Woodland Avenue, a w końcu na wielkim boisku przy Kingsessing Avenue.
Jellybean był straszliwie chudy, ale ponieważ był też bardzo wysoki, starsi chłopcy, którzy dominowali na boiskach, pozwalali mu grać razem z nimi. Był im za to zawsze wdzięczny. Ze względu na szczupłą sylwetkę musiał nauczyć się grać na obwodzie. Godziny spędzone na asfalcie na grze przeciwko starszym chłopcom nadały mu tożsamość – zaczął dostrzegać w sobie koszykarza. Wiele lat później podobnie stało się z jego synem Kobem. Obaj posiedli ten sam dar – szybko do nich dotarło, jakie jest ich przeznaczenie, szybko zrozumieli, jak bardzo kochają koszykówkę.
„Uwielbiał grać w kosza. Pragnął tylko jednego – grać” – tak mówił Julius Thompson o Jellybeanie, ale to samo mógłby powiedzieć o Kobem.
Jednym z pierwszych idoli Jellybeana był Earl „Pearl”[11] Monroe, który w latach 60. reprezentował liceum John Bartram High. Monroe wspaniale panował nad piłką i poprowadził swoją szkołę do wygrania Philly Public League w 1963 roku, kiedy mały Joe Bryant był jeszcze dziewięciolatkiem z szeroko otwartymi oczami. Drużyny biorące udział w tych rozgrywkach były mocne – grały na tyle ostro i siłowo, że pozostałe szkoły z Pensylwanii nie chciały ich dopuścić do rywalizacji w turnieju stanowym. „Gdyby się na to zgodziły, drużyny z Public League co roku zdobywałyby mistrzostwo” – mówił Vontez Simpson, powtarzając powszechą wśród ekspertów tezę.
„W Public League grało wtedy mnóstwo świetnych koszykarzy” – dodaje Dick Weiss.
„Nigdy nie widziałem tylu talentów w jednym miejscu – wspomina Julius Thompson, który relacjonował mecze tamtej ligi dla »Philadelphia Bulletin«. – I tak to trwało przez całe lata 60., a potem 70.”.
Wkrótce Earl Monroe przeniósł się na uczelnię Winston-Salem State, potem do starych Baltimore Bullets[12], a w końcu do New York Knicks. Dla młodego Joe Bryanta i pokolenia, które śledziło jego postępy, był niczym meteor przelatujący po niebie. Podobnie jak gwiazdy Philadelphia 76ers w sezonie 1966/67, kiedy zdobyli tytuł mistrzów NBA, a Joe Bryant miał 12 lat: Wali Jones, Chet Walker, Hal Greer, Luke Jackson i Wilt „Stilt”[13] Chamberlain. Niedługo potem Joe został fanem Kenny’ego Durretta[14], gwiazdy lokalnej uczelni La Salle.
Joe uwielbiał jego widowiskowy styl gry i spędził wiele godzin, starając się nauczyć kozłowania pomiędzy nogami, za plecami, no-look passów[15], czyli rzeczy, których większość wysokich graczy w tamtych czasach nawet nie próbowała wykonywać.
Niedługo później kibice zorientowali się, że właściwie nie ma takich rzeczy, których JB (tak zaczęto go nazywać, kiedy grał w liceum Shaw Junior High i potem w Bartram) nie byłby w stanie zrobić z piłką do kosza. Już wtedy było widać, że ma naturalny talent i dar, który pozwala mu opanować te najbardziej widowiskowe elementy gry, dostępne tylko dla nielicznych. Coś jak połączenie talentów Earla Monroe’a, Boba Cousy’ego, Harlem Globetrotters i Pistol Pete’a Maravicha. Gdziekolwiek by się JB pojawił, kibice wpadali w zachwyt. Wysocy gracze nie byli wszak stworzeni do tak umiejętnego panowania nad piłką.