Читать книгу Kobe Bryant. Showman - Roland Lazenby - Страница 5

Przedmowa

Оглавление

Z początku sprawiał wrażenie rozrywkowego chłopaka. Ale oczywiście nim nie był. Kobe Bean Bryant bardzo się starał, by myślano, że niczym się nie przejmuje.

Zwłaszcza podczas tego ciężkiego pierwszego sezonu.

Widziałem, jak zdobył swoje pierwsze punkty w NBA, po rzucie za 3 punkty, w hali Charlotte Coliseum w grudniu 1996 roku. Po meczu wpadł do szatni i przybił ze mną piątkę. Nie miał pojęcia, kim jestem. Ot, jakimś kolesiem z notesem i dyktafonem. Chyba po prostu bardzo chciał się przywitać z otaczającym go światem.

Potem, w tym samym sezonie, siedzieliśmy we dwójkę w pustej szatni w Cleveland, gdy Kobe zabijał czas w oczekiwaniu na występ w konkursie wsadów, rozgrywanym podczas 50. Weekendu Gwiazd.

Rozmawialiśmy o nim jako o typowym reprezentancie nowego utalentowanego pokolenia, które miało w przyszłości podbić NBA. Pokolenia bardzo młodego, najmłodszego, jakie kiedykolwiek trafiło do ligi. Opowiadał o trudnościach, o oczekiwaniach, o zagrożeniach, o wielu pokusach czyhających na 18-letniego koszykarza w wielkim i złym Los Angeles. Mówił, jak wielki wpływ na jego karierę miało wystąpienie Magica Johnsona, który w 1991 roku (Kobe miał wtedy 13 lat) ogłosił, że jest nosicielem wirusa HIV. O tym, jak postanowił unikać pokus, o których opowiadał Johnson, kiedy przyznawał, że sypiał co roku z setkami osób.

„Dla mnie to nie będzie trudne – powiedział mi Bryant – bo chcę w życiu osiągnąć bardzo wiele”.

I rzeczywiście, kilka minut później zakończył naszą luźną, refleksyjną rozmowę w szatni, po czym zaliczył pełen energii występ. Wygrał konkurs wsadów, który tylko rozniecił płomień jego ambicji.

Rok później w głosowaniu kibiców został wybrany do startu w Meczu Gwiazd, choć nie grał jeszcze nawet w pierwszej piątce Lakers. Potem nastąpił koszmarny sezon w 1999 roku, kiedy właściciel Lakers Jerry Buss podjął decyzję o przebudowie drużyny, która choć bardzo utalentowana, sprawiała wrażenie, że zmierza donikąd.

W połowie tego chaotycznego trzeciego sezonu w NBA Bryant był bardzo zagubionym, samotnym i sfrustrowanym 20-latkiem.

„Chcę stać się kimś – powiedział, przyznając, że jego długookresowy cel to dołączenie do elity najlepszych koszykarzy w NBA. – Nie wiem jeszcze, jak to osiągnąć. Ale znajdę sposób”.

No i znalazł, niezależnie od tego, jak bardzo wydawało się to wówczas nieprawdopodobne. Kiedy w 2016 roku zbliżał się do końca kariery, mógł spojrzeć wstecz na statystyki, które osiągał przez 20 sezonów spędzonych w NBA, i ogłosić, że zasłużył na „miejsce przy stole” wśród najwybitniejszych w historii. W 2015 roku prześcignął swojego idola, Michaela Jordana, awansując na trzecią lokatę na liście najlepszych strzelców wszech czasów, gdzie wyprzedzają go tylko Kareem Abdul-Jabbar i Karl Malone. Co ważniejsze, Bryant poprowadził Lakers do pięciu tytułów mistrzowskich, 18 razy zagrał w Meczu Gwiazd i zdobył dwa złote medale igrzysk olimpijskich.

Choć tamtego wieczoru w Cleveland powiedział, że nie wie jeszcze, jak wejść na szczyt, to chyba już znał odpowiedź na to pytanie. Zamierzał tę pozycję wywalczyć – bezlitośnie i nieubłaganie wyrwać, konsekwentnie podejmując koszykarskie wyzwania, jeden wieczór za drugim, jeden mecz za drugim. Aż osiągnie całkowitą dominację dzięki temu, że potrafi pracować ciężej niż ktokolwiek inny.

Cała jego kariera, w tym bezprecedensowych 20 lat spędzonych w jednym klubie, potwierdza tezę, że powściągliwy i bezkompromisowy, genialny i pewny siebie Bryant jest jedną z największych zagadek amerykańskiej koszykówki zawodowej. Jeden z najbardziej walecznych zawodników w historii, absolutny koszykarski profesor, mistrz intensywnych przygotowań, skoncentrowany na doprowadzeniu najdrobniejszych szczegółów do perfekcji, potrafiący zadziwić wszystkich, którzy znaleźli się w jego otoczeniu. Jego życie także okazało się maszyną, nieustannie generującą wielkie konflikty – produkty uboczne parcia do sportowej dominacji.

Każdej nocy, każdego dnia, przez 20 lat, mimo kontuzji, zawieruch oraz kolejnych rozpadających się relacji, był gotów zapłacić każdą cenę za swoją wielkość.

Stał się kimś, kogo nazywano zawsze „najbardziej kontrowersyjnym koszykarzem w NBA” – albo uwielbianym, albo nienawidzonym przez rzesze kibiców koszykówki.

Od najmłodszych lat jego ojciec, były zawodnik NBA Joe „Jellybean”[1] Bryant, starał się wpoić synowi jak największą pewność siebie. I to ona stała się jego najbardziej charakterystycznym znakiem rozpoznawczym.

Zdaniem psychologa George’a Mumforda, który często pracował zarówno z Jordanem, jak i z Bryantem, to właśnie ta nieprzenikniona i niezachwiana wiara we własne umiejętności stanowiła cechę, którą Bryant ewidentnie przewyższał swoich rywali: „Dzięki niej znajdował się w swojej własnej kategorii”.

Mumford tłumaczy, że pewność siebie była stałym elementem gry Bryanta, który odrzucał jakąkolwiek możliwość zwątpienia w swoje siły: „Nie pozwalał sobie w tym obszarze na żaden kompromis”.

Taka postawa pomagała Bryantowi na początku kariery, kiedy jako nastolatek nie radził sobie jeszcze z realiami NBA, ale i później, kiedy ścierał się z kolegami z drużyny i z trenerami, kiedy w 2003 roku został oskarżony o gwałt, kiedy skłócił się z rodzicami i wreszcie pod koniec kariery, kiedy walczył o powrót do gry po poważnych kontuzjach. To ona dała początek meczowi, w którym zdobył 81 punktów, to dzięki niej oddawał tyle kluczowych rzutów, które decydowały o zwycięstwie, to przez nią wchodził na absolutnie najwyższy koszykarski poziom i nie obchodziło go, jak wiele rzutów już oddał danego wieczoru. Mumford twierdzi, że to właśnie było powodem, dla którego Bryant tak często wybiegał na parkiet pomimo bólu, w sytuacji, w której inni zrobiliby sobie przerwę i zajęli miejsce na liście graczy kontuzjowanych.

Ale to również ta pewność siebie doprowadziła do jednego z najważniejszych epizodów w karierze Bryanta – do rozstania z Shaquille’em O’Nealem, z którym wspólnie poprowadził Los Angeles Lakers do trzech tytułów mistrzowskich z rzędu w latach 2000–2002. Pod wieloma względami jego relacja z wielkim centrem dowodziła permanentnej żądzy rywalizacji wpływającej na jego karierę, która obfitowała w konflikty dotyczące praktycznie wszystkich aspektów jego życia.

I stąd wziął się tytuł tej książki. Showman[2] – takie przezwisko nadał O’Neal Bryantowi, kiedy ten był jeszcze debiutantem i bez przerwy się popisywał swoimi dunkami i umiejętnością wchodzenia pod kosz.

Bryant bardzo nie lubił tej ksywki. Uważał ją za upokarzające określenie, przedstawiające go jako kogoś, komu brakuje waleczności. A przecież o to samo oskarżano wcześniej przez wiele lat jego ojca. Ale ten przydomek pokazuje także ogromną miłość do koszykówki, która łączy Bryanta z jego ojcem. Obaj uwielbiali grać w sposób błyskotliwy i widowiskowy, dawać radość kibicom.

„Mój ojciec uprawiał koszykówkę, więc od dziecka miałem tę dyscyplinę we krwi – tłumaczy Bryant. – Uwielbiałem grać w kosza. Próbowałem też sił w innych dyscyplinach sportu, ale nic nie sprawiało mi takiej przyjemności jak koszykówka”.

W dzieciństwie spędził wiele godzin, patrząc na popisy swojego ojca w lidze włoskiej, dokąd ten wyjechał po przedwczesnym załamaniu kariery zawodowej w Ameryce.

„Podobało mi się, kiedy widziałem, jak ludzie reagują na jego akcje i na jego charyzmę – powiedział mi kiedyś Bryant. – Chciałem poczuć się podobnie. To było naprawdę imponujące. Był Jellybeanem Bryantem”.

Sam Rines, trener z Amateur Athletic Union (AAU)[3], dostrzegał w młodym nastolatku taką samą ogromną pasję, jaką widział u jego ojca.

„Uwielbiał to, chłonął całym sobą – mówi Rines. – Kobe zawsze chciał być w samym centrum zainteresowania, skupiać na sobie uwagę, więc tak się ubierał, tak się poruszał i w taki sposób mówił. Był showmanem już latem, po ukończeniu pierwszej klasy. Niewiarygodnym showmanem, posiadał niebywały dar dostarczania ludziom rozrywki”.

Alter ego Showmana zapowiadał przydomek „Czarna Mamba”, który Bryant nadał sobie, żeby uciszyć publiczną krytykę, która spotkała go po oskarżeniach o gwałt. Bryant wykorzystał nazwę gatunku jadowitego węża z filmu Quentina Tarantino[4] jako idealne ucieleśnienie swojej równie nieposkromionej ambicji i zabójczego instynktu.

Z czasem uznał, że bycie czarnym charakterem odzwierciedla po prostu jego aspiracje i wolę walki. Uśmiał się, kiedy twórcy magazynu Real Sports na HBO poprosili, żeby ustosunkował się do wypowiedzi byłego kolegi z drużyny, Steve’a Nasha, który powiedział, że Bryant jest „pierdolonym dupkiem”.

I przyznał, że to określenie jest zgodne z prawdą.

Ale choć Bryant pogodził się ze swoją trudną i wymagającą tożsamością, to w trakcie niebywale ciężkiego sezonu 2015/16 zmiękł. Lakers zmagali się wówczas z kolejnymi seriami porażek, podczas gdy on odbywał swoje objazdowe tournée, żegnając się z kibicami przeciwnych drużyn w kolejnych halach w całej lidze.

Z pewnością ostatni mecz Bryanta, w kwietniu 2016 roku, raz jeszcze pokazał jego miłość do koszykówki połączoną z pewnymi skłonnościami do efekciarstwa. Pomimo wycieńczenia systematycznie odrabiał straty, punktując rywali jednym koszem za drugim. Zdobył 60 punktów i poprowadził Lakers do niebywałego comebacku i zwycięstwa nad Utah Jazz.

Z pozoru mecz ten był tylko nic nieznaczącym zakończeniem sezonu zasadniczego, rozczarowującego dla obu drużyn, które nie awansowały do play-offów. Ale niesamowita końcówka sprawiła, że przeobraził się w święto miłości, którą kibice obdarzali Bryanta i jego umiejętność dokonywania cudów niemal każdego wieczoru. Przez tyle lat był w Los Angeles najważniejszą osobą związaną z koszykówką. Teraz, kiedy się zestarzał i przestał już dominować w lidze, jakimś cudem potrafił raz jeszcze wspiąć się na wyżyny i dopisać ostatni rozdział swojej legendy, dając kolejny pokaz swoich magicznych umiejętności w mieście, w którym ceni się takie zdolności bardziej niż gdziekolwiek indziej.

Potem przyszedł Showman, czyli moja próba opowiedzenia tej fascynującej historii, przekazywanej sobie przez tyle lat przez wielu świadków i służącej w pewnej mierze za przestrogę. W 2016 roku, kiedy ukazuje się jego biografia, Bryant ma tylko 38 lat i z nadzieją rozpoczyna właśnie nowy etap, już po zakończeniu kariery zawodowego sportowca. Zbudował kilka firm medialnych i liczy na to, że istnieje dla niego życie po koszykówce – że będzie scenarzystą i producentem. Niezależnie od tego, jaką drogę w ciągu najbliższych lat obierze, należy się spodziewać, że nadal będzie ambitny i nieustraszony, że wciąż będzie uwielbiał wyzwania i że w swoich przedsięwzięciach będzie agresywny i bezlitosny. A jeśli tak, to mam nadzieję, że każde z nich będzie rozpoczynał tak jak wtedy, kiedy zdobył swoje pierwsze punkty w Charlotte. Z przybiciem piątki i szeroko otwartymi oczami z wiarą spoglądającymi w przyszłość.

Roland Lazenby

Sierpień 2016 roku

Kobe Bryant. Showman

Подняться наверх