Читать книгу Jutro zaczyna się dziś - Roma J.Fiszer - Страница 8

Rozdział 4

Оглавление

Ksawery zadzwonił do Soni, że będzie wcześniej w domu i liczy na miłą nastrojową kolację.

– To jakiś waruneczek? – spytała.

– Źle mi się powiedziało, przepraszam. Nastrój zależy od nas obojga, a ja będę się mocno starał.

– Tak to już lepiej – odparła Sonia i Ksawery w jej odpowiedzi wyczuł już milszy ton. – Przygotuję coś fajnego, ale zrobimy tylko obiadokolację, może być?

– Tak, Soniu, na to właśnie liczę. Pa.

– Pa.

Kiedy przyjechał koło osiemnastej do domu, z wrażenia zatrzymał się w progu salonu. Ładnie nakryty stół, świece, kieliszki do szampana, miska z sałatką warzywno-owocową, a w tle śpiew Tanity Ticaram.

– Lubię ją… – Ksawery podał Soni bukiecik wiosennych kwiatów, pocałował ją w policzek i wskazał głową w kierunku głośników.

– Dziękuję… – Nie potrafiła ukryć zaskoczenia. – Zawsze mówiłeś, że Tanita kogoś ci przypomina – uśmiechnęła się niepewnie.

– I to bardzo, ale ty masz jeszcze ciekawszą barwę głosu niż ona, a do tego nie jesteś tak zepsuta – zauważył żartobliwie.

– No wiesz!

– Zaraz wracam, tylko się przebiorę.

Ksawery ruszył do swojego pokoju. Gdy wrócił, Sonia wpatrywała się w niego pytająco.

– Już mogę?

– Tak. Bardzo ładnie pachnie. – Ksawery wciągnął głęboko powietrze.

Po chwili Sonia przyniosła parujące talerze. Ksawery wpatrywał się w nie radosnym wzrokiem.

– Moje ulubione danie? Rumiane indycze udko? – Popatrzył na talerz, a następnie skierował uśmiechniętą twarz ku Soni. Po chwili uzbroił dłonie w widelec i nóż i zabrał się ochoczo do pałaszowania.

– Szukając, co może ci się spodobać, przypomniałam sobie pierwszy obiad, który jedliśmy po wprowadzeniu się do tego domu, i to, jak ci wtedy smakowało. Postanowiłam go powtórzyć. – Spojrzała na niego, unosząc brew. Wiedziała, że kiedy tak szybko zajadał, znaczyło to, że bardzo mu smakuje. – Nie jedz tak szybko, bo nałykasz się powietrza.

Pokiwał głową, ale tempa nie zwolnił.

– Jesteś kochana… I buraczki, i ziemniaczki z koperkiem. Wszystko, jak lubię. I widzę też kompot z brzoskwini. Taki sam jak wtedy!

– To dlatego, że mam dobrą pamięć. Czekaliśmy wtedy na przelew na konto, a obiad był z ostatnich wyskrobanych pieniędzy. Kupiłam trzy indycze udka, bo były duże i tanie – roześmiała się.

– A następnego dnia, w niedzielę, znalazłem w marynarce sto złotych, pamiętasz? – uśmiechnął się z pełną buzią Ksawery.

– Pamiętam, że najbardziej ucieszyła się z tego Paulina, bo pojechaliśmy do Klifa na lody – odparła Sonia, ale na moment uciekła wzrokiem. Po chwili jej oczy znowu wróciły do stołu. Jadła powoli, ale jej uśmiech zdradzał radość z tego, że Ksaweremu smakuje obiad.

– Rozmawialiśmy dzisiaj rano z Pauliną w samochodzie, że może w najbliższą niedzielę przypomnimy sobie ich smak – znowu z pełnymi ustami odezwał się Ksawery. Danie szybko znikało z jego talerza.

– Wolałabym gdzie indziej. Choćby w Delicjach, a najlepiej w ogródku na Polance Redłowskiej.

– W Marioli? – Ksawery pokiwał głową, przyglądając się trzymanemu w palcach indyczemu udku. – Tak à propos tamtego rejonu… Myślałem wczoraj o dziadku i spacerach z nim uliczkami przy kortach Arki.

– A co cię tak natchnęło?

– Czasami zdarza mi się, kiedy odwrócę głowę od torebek foliowych czy papierowych, tacek grillowych, faktur, kartonów – roześmiał się, wbijając kolejny raz zęby w udko.

– Wspominałeś, że ostatnio dobrze ci idzie.

– Nawet bardzo dobrze! – Ksawery gonił wzrokiem po coraz bardziej pustym talerzu. Po każdorazowym włożeniu do ust kopki buraków na widelcu przymykał oczy. – Ściągnę więc dodatkową maszynę na kubeczki, filiżanki i podstawki. Będzie można wytłaczać albo malować za jej pomocą różne wzory. Droga, ale spłaci się w pół roku. – Jego śmiejące się oczy przyglądały się już prawie pustemu talerzowi.

– Podziwiam cię…

– Robię to wszystko dla ciebie, dla was. – Ich wzrok się spotkał. – Pyszne danie – zmienił temat. – Pochłonąłem je szybko jak jakiś dzikus, ale dawno mi tak nie smakowało. Nie zabieraj mi jeszcze talerza, tylko wysmoktam do końca kosteczki. Pychota!

Gdy dokończył, a po kilku minutach Sonia wróciła z kuchni, przenieśli się na fotele.

– Może po takim pysznym obiedzie od razu wypijemy szampana? – spytał, zaglądając jej w oczy. Dojrzał w nich niepewność.

– Chętnie, a jest jakaś okazja?

– Choćby to, że kieliszki ustawiłaś na stole … – mrugnął – …a poza tym jemy razem obiad w środku tygodnia i bardzo mi smakowało. Powiedz mi jeszcze, czy córcia dzwoniła, bo do mnie przysłała tylko esemesa, że jest super, i załączyła selfie z Krzywą Wieżą.

– Też dostałam to zdjęcie. Oprócz tego rozmawiałyśmy kilka razy i jest zachwycona wyjazdem. Dzwoniła krótko przed twoim przyjściem i prosiła, żeby do dziewiątej wieczór jej nie przeszkadzać, bo jest na dancingu. – Sonia uśmiechnęła się szeroko.

– Dancing… hi, hi, hi. Dopiero dzisiaj rano dowiedziałem się, że to dwudniowa wycieczka.

– Niech się wybawią bez dozoru rodziców. Od września mieli się rozejść do różnych gimnazjów, a ponieważ zostają jeszcze dwa lata razem, postanowili się ponownie zintegrować.

– A co, zaczęła się dezintegracja? – zdziwił się Ksawery.

– Już w ubiegłym roku było naprawdę różnie, wręcz nieciekawie. Nauczyciele wciąż narzekali, więc rodzice wkładali dzieciakom do głowy, że jeszcze nie są dorosłymi, wreszcie dotarło to do większości i po świętach postanowili się zmienić.

– Czyli ucieszyli się, że nie muszą być jeszcze dorosłymi, tak jak bywało z poprzednimi rocznikami gimnazjalistów! Przecież tak naprawdę to są jeszcze dzieciaki!

– Mówisz dzieciaki, a niektórzy z nich wyrośli, że ho, ho. Już niedługo nawet nasza Paulina zacznie się prowadzać… – Sonia przechyliła głowę i zabawnie spojrzała na męża.

– Ja jej dam! – zaśmiał się Ksawery.

– Prawo młodości, hormony, nic na to nie poradzimy. Dwadzieścia lat i trochę temu i my tacy byliśmy, prawda?

– Przecież żartowałem, ale będziesz miała na nią cały czas oko, prawda? – Ksawery spojrzał w oczy Soni; uciekła ze wzrokiem.

– Posłuchaj, Ksawery – zaczęła po chwili i spojrzała na niego niepewnie. Skinął głową, że jest gotowy do słuchania. – Ja naprawdę chcę wrócić do śpiewania. To moje największe marzenie.

Ksawery głęboko westchnął. Podniósł butelkę szampana i zaczął ją wolno otwierać. Po kilku chwilach wlewał złocisty płyn do szampanek. Uniósł swój kieliszek. Sonia uczyniła podobnie. Delikatnie stuknęło szkło.

– A jak to sobie wyobrażasz? – spytał po chwili spokojnym tonem.

– Nie chcę dłużej być, jak to się mówi, przy mężu. Jestem jeszcze młoda i myślę, że wciąż mogę dać z siebie sporo jako wokalistka. A poza tym będę przecież zarabiała pieniądze. I dokładała się do gospodarstwa.

– Jeśli idzie o to ostatnie, to na razie jest to najmniej ważna sprawa, chociaż zanim na powrót stałabyś się wokalistką, trzeba by najpierw ponieść jakieś koszty. Ale to jesteśmy w stanie wytrzymać, tylko powiedz mi, jak wyobrażasz sobie ogarnięcie tego problemu organizacyjnie?

– No… to wszystko trzeba jeszcze dokładnie przemyśleć, chociaż Roman…

– Kto? – Na twarzy Ksawerego pojawił się nieprzyjemny grymas.

– No, opowiadałam ci już jesienią, że rozmawiałam z nim i on ma pewien pomysł…

– Pomysł… na co pomysł? Na twoje śpiewanie czy na ciebie? Już kiedyś taki pomysł miał!

– Widzę, że się nie dogadamy, bo myślisz tylko przez pryzmat… – Sonia machnęła ręką i zamilkła.

– Podaj mi chociaż jakąś wizję tego powrotu do śpiewania, jakieś argumenty, a nie cały czas powtarzasz tylko: chcę do tego wrócić. To za mało – powiedział twardo Ksawery.

Sonia zmieszała się. Jej wzrok powędrował za okno.

– Roman zaproponował mi wyjazd na Wyspy Kanaryjskie – po chwili odezwała się cicho.

– Co? A po co aż tam?

– Ten kontrakt mogłabym poświęcić na porządny trening mojego głosu. Roman zaczął szukać wydawcy płyty na jesień, przeprowadził już pewne rozmowy, ale liczy, że ty mógłbyś napisać kilka piosenek.

– Jak ja? Przecież od prawie trzynastu lat nie zajmuję się tym! Czy on nie wie, że to nie jest takie proste?

– Przecież zawsze miałeś doskonałe pomysły…

– Miałem, Soniu, ale to było kiedyś. Pod włos mnie nie bierzcie. Rozmawiajmy poważnie. Najpierw wyjaśnij mi, dlaczego akurat Wyspy Kanaryjskie?

– Bo to jest intratna propozycja finansowa i wcale nie było łatwo ją załatwić. Tak Roman mówi, a ja nie mam powodów, żeby mu nie wierzyć. – Zmierzyli się wzrokiem. – Wierzę mu, bo on to załatwia. Występy w klubie, w Puerto Rico na Gran Canarii, w sali, gdzie bywa ponad dwieście osób, pomogą mi oswoić się znowu z mikrofonem, ruchem scenicznym, reakcjami publiczności.

– To są wreszcie jakieś argumenty, akurat te sprawy widzę podobnie i dlatego je rozumiem. Ale jak by to miało wyglądać? No, choćby czasowo, gdzie twoje lokum, jak często miałabyś odwiedziny w domu… No wiesz, nachodzi mnie cała masa pytań, wątpliwości. Dziwisz się?

– To klub w znanym hotelu Marina. Kontrakt ma opiewać na pół roku…

– Na ile? Przecież to jakiś absurd! – Ksawery poruszył się raptownie, aż szampan z kieliszka chlapnął mu na koszulę. Zaczął ją nerwowo wycierać.

– Zostaw, jutro ci wypiorę. To tylko parę kropel – uspokoiła go Sonia. – W kosztach hotelu jest lokum dla obojga wokalistów…

– Co to znaczy?

– No… dla mnie i Romana.

– Was jako pary?

– Jeśli już, to nazywa się duet.

– Wy jako duet? – zaśmiał się nerwowo Ksawery.

– Przecież już nam się zdarzało śpiewać w duecie, choćby wspólne numery Susan Quatro i Chrisa Normana.

– Mało ambitne – rzucił ironicznie Ksawery.

– Ale to jest granie i śpiewanie do kotleta, jak na weselach. Mnie chodzi o co innego podczas tego wyjazdu.

– O co?! Myślisz tylko o tym, żeby się ode mnie wyzwolić, usamodzielnić?

– Jesteś niesprawiedliwy, ale rzeczywiście chcę się ciut usamodzielnić i być bardziej pożyteczną. Chcę wreszcie zacząć się dokładać do naszego gospodarstwa.

– Jak się dokładać? No jak? Przecież nie będzie cię pół roku! – wykrzyknął Ksawery. – Pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze! A nie wpadło ci do głowy, że to może zagrażać naszemu związkowi?!

– Gdybym wiedziała, że tak będziesz reagować, tobym nie zaczynała tej rozmowy.

– To miałbym w ogóle nie wiedzieć o twoim wyjeździe? Soniu! Od ponad pół roku usiłujesz mnie tym tematem dręczyć. Zaczęliśmy, więc dzisiaj dokończmy, bo inaczej dostanę świra. Kiedy miałby być ten wyjazd? – Ponownie wpatrzył się w nią mocnym wzrokiem.

– A zgodziłbyś się?

– Czy ja wyglądam na takiego, który by cię przykuł łańcuchem do kaloryfera?!

– Sezon zaczyna się tam piętnastego maja. Tak samo rozpoczyna się nasz kontrakt…

– Kiedy?! Przecież to za niecały miesiąc! Jak sobie to wszystko wyobrażasz? A co z Pauliną?!

– No właśnie… to jest największy problem – wyszeptała Sonia.

– Największy? – Ksawery zaśmiał się ironicznie. – Największym problemem w tym przedsięwzięciu jesteś ty! Kto będzie się tam tobą opiekował?

– No, przecież chyba na Romana będę mogła liczyć.

– On jedzie z żoną, dziewczyną? Ma kogoś?

– Żony nie ma, a czy ma dziewczynę…? – Sonia wzruszyła ramionami.

– Takie sprawy powinniście przecież już o sobie wiedzieć. Nie uważasz? Dwa single poza krajem, w sąsiednich pokojach. Ty bez męża, on bez kobiety. Będziecie chodzić gdzieś za swoimi potrzebami?

– Jakiś ty wulgarny… – Sonia rozpłakała się. – Upokarzasz mnie – powiedziała przez łzy.

– Chcę dowiedzieć się tylko tego, o czym ty powinnaś wiedzieć w najdrobniejszych szczególikach! – Podniósł głos. – Mam uznać, że w świat wyjeżdża dwoje ascetów – zaśmiał się.

– Szyderca…

– Soniu. Tym wyjazdem robisz zamach na nasz związek. Musisz się tego dowiedzieć ode mnie, a nie od ciotek!

– Czy więc ja naprawdę nie mam prawa do własnej drogi zawodowej?

– Myślałem, że kiedyś to sobie dostatecznie szczegółowo wyjaśniliśmy.

– To była wówczas twoja arbitralna decyzja.

– A był jakiś inny pomysł, sposób?! – wykrzyknął i zamilkł. – Wszystko jest moim błędem czy złą decyzją? Tak uważasz?! – Ksawery poderwał się na równe nogi.

– To wcale nie tak. Bardzo zależało mi na tobie, a potem na naszym dziecku…

– Chociaż z początku nie bardzo.

– Oszczędź mnie, proszę. To boli! To była tylko chwila, bo wydało mi się, że coś się dla mnie kończy, zamyka, ale potem…

– Dobrze. Nie wracajmy już do tamtego okresu. Przepraszam. Co ja mam, Soniu, zrobić z moim biznesem?

– Jak to co? No przecież prowadzić!

– A Pauliną kto się zajmie?

– Przecież mamy rodziców.

– Jeśli idzie o pomoc do końca tego roku szkolnego, w grę wchodzą tylko moi rodzice, bo twoi mieszkają za daleko. Może jakoś to zorganizuję. A co z wakacjami?

– Może przyjedziecie do mnie?

– Ja na pewno nie. Pamiętasz chyba, już ci kiedyś mówiłem, że na Wyspy Kanaryjskie nigdy w życiu nie pojadę, więc to nie jest tak, że akurat teraz z tym wyskakuję – powiedział stanowczo Ksawery.

– Przecież to irracjonalne… Wyspy Kanaryjskie nie są resztkami Atlantydy i one nie zapadną się w jedną noc jak wówczas.

– Nikt nie może mi zabronić tak myśleć. Wierzę w to i dlatego boję się ich, i nie pojadę tam za żadne skarby.

– To Paulina przyjedzie do mnie i będzie tak długo, jak tylko zechce.

– Dobrze. Może jej wyjazd uda się zorganizować, podobnie jak kiedyś do Rzymu. Jest trochę czasu… To rozwiązanie przyjmuję, ale musisz zrozumieć, że wciąż nie akceptuję całego twojego pomysłu. Uważam go za wręcz szkodliwy dla naszego związku, głównie przez udział w nim Romana.

– A gdyby to był ktoś inny?

– A może być ktoś inny?

– No nie, ale tak tylko pytam.

– Odpadłby tylko ten jeden argument, ale i tak dalej byłbym wewnętrznie nieprzekonany do całego projektu. Ty chyba nie rozumiesz, co to znaczy być pół roku poza domem? – Zmierzył Sonię wzrokiem. – Dobrze… a co potem?

– Tego jeszcze nie wiem. Pozwól, żeby zadziało się jedno, a potem…

– A potem się zobaczy. Soniu! Nienawidzę takiego działania. Wszystko, co dotąd robiłem, opierało się na planach. Miałem warianty, wyjście awaryjne, a w waszym pomyśle, twoim i Romana, widać tylko chęć wyjazdu.

– To co ja mam zrobić? – Sonia objęła twarz dłońmi. – Tak bym chciała spróbować.

W salonie zapadła cisza, którą przerwał Ksawery.

– Próbuj więc, jeśli uważasz, że bez tego nie będziesz mogła żyć – powiedział spokojnym tonem i rozłożył ramiona.

Sonia wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym podeszła i pocałowała go w policzek.

– Dziękuję ci. Wiedziałam, że wreszcie się zgodzisz.

Ksawery popatrzył na nią i pokręcił głową.

– Powiedziałem „próbuj”, a nie „zgadzam się”. Nie wycofuję żadnego słowa, które wcześniej powiedziałem. Czy mam jechać do rodziców, żeby z nimi porozmawiać?

– Ale koniecznie dzisiaj?

– Jutro wraca Paulina i chcę mieć już wszystko ustalone.

– To w takim razie pojedź. Chcę tego – rzuciła Sonia, ale zawiesiła głos. – Zanim jednak to zrobisz, muszę ci jeszcze powiedzieć, że naprawdę nie masz powodu obawiać się o Romana. On ci nawet do pięt nie dorasta. – Pokręciła głową. – Jak w ogóle takie myśli mogą przychodzić ci do głowy?! – dodała tonem pełnym wyrzutu. – Jesteś ty… i tylko ty, bo on już dawno temu przegrał. Zapomniałeś? – uśmiechnęła się zabójczo i pocałowała go w policzek.

Ksawery poczuł mętlik w głowie. Stracił ochotę na dalsze prowadzenie tej dziwnej rozmowy, więc wstał i ruszył w kierunku przedpokoju, ale na moment zatrzymał się jeszcze w progu.

– A nie powiedziałaś mi zupełnie, jak wyglądają wasze artystyczne przygotowania do wyjazdu. Jakieś próby, ustalenie repertuaru, no wiesz… – Spojrzał przenikliwie w oczy żony. Ta przymknęła powieki.

– Spotykaliśmy się przez ostatnie półtora miesiąca u kolegi Romana, w Sopocie, w jego studiu nagrań i tam robiliśmy próby – odpowiedziała po chwili cicho.

– No i widzisz sama. Wszystko w najgłębszej tajemnicy przede mną, a ty dziwiłaś się moim reakcjom. Ech, jeśli repertuar macie przygotowany tak jak sprawy organizacyjne, to nie wróżę wam… – zawiesił głos, machnął ręką i ruszył w kierunku wyjścia.

Jutro zaczyna się dziś

Подняться наверх