Читать книгу Odbiorę ci wszystko - Ruth Lillegraven - Страница 5
Оглавление1988
– Samochód uderzył w lustro wody z ogromnym impetem. Byłam zdziwiona, gdy po otwarciu oczu stwierdziłam, że nadal żyjemy. Nigdy nie leciałam samolotem, ale wydaje mi się, że tak właśnie musi wyglądać katastrofa lotnicza. Sekundę czy dwie po uderzeniu w wodę wszystko ucichło, a ja pomyślałam, że nic nam się nie stanie, będziemy się unosić na powierzchni zupełnie jak w łodzi, aż ktoś w końcu przyjdzie i nas uratuje. Ale potem woda zaczęła się wlewać do środka przez te otwory od wentylacji i w ogóle ze wszystkich stron i pojęłam, że nikt nie zdąży nas ocalić.
Ojej, przepraszam, powinnam była zacząć od początku... Czyli tak: była środa, zachorowała nasza nauczycielka od robót ręcznych i puścili nas wcześniej do domu. Mogłam wrócić do taty, bo to u niego mieszkam. Ale Magne, mój ojczym, powiedział mi jakiś czas temu, że może byśmy któregoś dnia pojechali razem do szpitala i odwiedzili mamę. Operowali ją niedawno na jakieś tam takie kobiece sprawy. Świetnie się składa, bo mam akurat wolne, pomyślałam wtedy. I poszłam do gospodarstwa, w którym mieszkają mama i Magne.
Ojczym ucieszył się na mój widok. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy szutrową drogą biegnącą przy ich gospodarstwie. Wyjechaliśmy na szosę i skręciliśmy w stronę szpitala. Gdy zbliżaliśmy się do Storagjelet, zza chmur wyszło słońce, promienie były bardzo ostre i nas oślepiły.
Trochę trudno mi to sobie przypomnieć, bo wszystko stało się tak szybko.
Ale pamiętam, że w jednej sekundzie wjeżdżaliśmy w zakręt, a już w następnej wypadliśmy z trasy. Musieliśmy jechać za szybko i za blisko skraju szosy. Zdążyłam właściwie tylko krzyknąć, a potem uderzyliśmy w wodę. Magne odpiął mój pas i zawołał, że mam opuścić okno i uciekać tamtędy. Myślałam, że zrobi to samo, ale gdy się odwróciłam, on nadal siedział na fotelu kierowcy, tkwił tam po prostu, wyprostowany i tak jakby zesztywniały, nie mam pojęcia dlaczego. Wydostałam się z auta i spróbowałam otworzyć drzwi od swojej strony, ale nie dało rady, były jak zamknięte na klucz. Opłynęłam więc auto dookoła, chwilę to trwało. Samochód zaczął tonąć, szarpałam z całych sił drzwi od strony Magnego, ale i one były zablokowane, zaczęłam walić w okno, coś do niego wołać, ale on tylko tam siedział, a auto tonęło, było coraz głębiej i głębiej. W końcu musiałam popłynąć do brzegu.
Woda okazała się dużo zimniejsza, niż się spodziewałam, byłam cała sztywna, ledwie udało mi się wydostać na brzeg. W końcu usiadłam na jakimś kamieniu, trzęsłam się i płakałam. Właściwie to nie wierzę w Boga, ale nigdy nic nie wiadomo, więc się chwilę pomodliłam. Ale Magne nie wypłynął i dotarło do mnie, że to się już nie stanie, że nigdy go więcej nie zobaczę. Ojej, przepraszam, nie powinnam płakać, ale to takie straszne, że on mi pomógł, a ja tak po prostu pozwoliłam mu utonąć. Biedna mama, biedny Magne.
– Dziękuję, Claro – mówi policjant, wskazuje skinieniem głowy butelkę napoju pomarańczowego i drożdżówkę na stole, chce, żebym jadła i piła, ale mnie się robi niedobrze na sam widok żółtego budyniu o konsystencji galarety.
Ten policjant jest całkiem w porządku, choć zastanawiam się, czy to jeden z tych, co niczego nigdy nie zrozumieją.
Patrzę przez okno na ludzi, parkują samochody na chodniku i idą do przychodni lekarskiej sąsiadującej przez ścianę z urzędem gminy, w którym teraz jesteśmy.
Po drugiej stronie ulicy widzę sklep. Szkołę. I dom starców. Nad budynkami pną się w niebo góry, nie wiem, czy nas tu strzegą, czy więżą.
W oddali leży fiord.
– Resztę tej historii już znam – mówi policjant. – Nie powinnaś się obwiniać, postąpiłaś bardzo dzielnie, wydostając się z auta i próbując ratować Magnego. Najważniejsze, że żyjesz i że wszystko już będzie dobrze.