Читать книгу Odbiorę ci wszystko - Ruth Lillegraven - Страница 7

Оглавление

1 – Haavard

Cokolwiek miałbyś zrobić, nie rozwódź się.

Przestrogę tę wygłosił kiedyś przy piwie mój rozwiedziony kolega, w tle leciał mecz Premier League. Rozwód jest drogi jak jasna cholera, powiedział. To jakby się dać obedrzeć ze skóry. Wyobraź sobie największą twoim zdaniem możliwą katastrofę ekonomiczną i pomnóż straconą sumę przez dwa. Nie, lepiej przez trzy! Tyle mniej więcej kosztuje rozwód.

No i co robić, daję sobie jakoś radę, trzymam się tego, co mam.

Trzaskają głośno drzwi – w ten właśnie pasywno-agresywny sposób ma mnie w zwyczaju budzić Clara. Przez łopoczące białe firanki dostrzegam jej wysoką, szczupłą sylwetkę na przylegającym do sypialni tarasie.

Clara ma swoje przyzwyczajenia. Uwielbia stać tam każdego poranka przez minutę albo dwie w tej samej pozie rodem z Titanica, którą przyjmuje, gdy jesteśmy na zachodnim wybrzeżu i płyniemy promem.

Ostatnie dni były wręcz napastliwie gorące, powietrze aż drgało, takie lato zaskakuje po długiej, mroźnej zimie oraz wiośnie, której właściwie nie było. Dzieci w szkole i ludzie na ulicy, w sklepie, w całym mieście mówią o zimie, która dopiero co minęła, wiośnie, która nigdy nie przyszła, i niezwykłości tych wczesnych afrykańskich upałów.

Ja jestem nimi zachwycony. Niech tylko Clara doprowadzi do końca ten swój projekt ustawy, to wreszcie pojedziemy do Kilsund. Moi rodzice nie robią się młodsi, poza tym trzeba zainaugurować sezon w domku wakacyjnym.

– Wstawaj – mówi Clara, wróciwszy do sypialni. – Bo się spóźnicie do szkoły.

To my odpowiadamy w tym tygodniu za odwożenie dzieciaków z sąsiedztwa i zobowiązałem się, że wezmę to na siebie.

Wciąż czuję w ustach gorzkawy posmak IPA. Przesadziłem chyba wczoraj o parę butelek, ostatnio coraz gorzej znoszę alkohol.

Oczy mam nadal zamknięte, udaję, że śpię. Clara od zawsze się na mnie irytuje, że nie jestem takim rannym ptaszkiem jak ona. Co wcale nie znaczy, że zaniedbuję odwożenie dzieciaków do szkoły, gdyż przeważnie to ja tego pilnuję.

– Haavard? – mówi moja żona, szturchając mnie kolanem w udo. Właściwie całkiem boleśnie.

– Co ty wyprawiasz? – pytam z pretensją w głosie. – Znęcasz się nade mną?

Clara wzdycha.

– Mam o ósmej ważne spotkanie, muszę niedługo wychodzić.

– Mnie natomiast czeka całonocny dyżur – mamroczę.

– Nie tylko ty ratujesz ludzkie życie – oświadcza Clara.

Siadam na łóżku, stawiam stopy na podłodze, ziewam.

– Dzieci już jadły?

– Właśnie kończą.

Clara idzie do łazienki, uznawanej przez nią za jej prywatny pokój kąpielowy, by nałożyć swoją ministerialną maskę. Budzi się we mnie przekora, zrywam się więc i wyprzedzam ją biegiem. Nie zamykam nawet drzwi, podnoszę klapę sedesu i sikam, starając się robić przy tym jak najwięcej hałasu.

Moja żona stoi na progu łazienki, nie mówiąc ani słowa.

Czemu łazi po domu długo po tym, jak już powinna była wyjechać, i marudzi, że ma mało czasu i że to ja powinienem się spieszyć? Dlaczego musi mnie kontrolować i nade mną sterczeć, zupełnie jakbym nie nawykł do bycia sam na sam z dziećmi? Przecież to jej właściwie nigdy nie ma w domu.

Odkąd pracuje nad tym projektem ustawy, zaczęła dzwonić w dni, kiedy planuje przyjść do domu na obiad, a nie odwrotnie.

Wychodzę z łazienki, pogwizdując.

Clara wmaszerowuje do środka, nawet na mnie nie patrząc, i zatrzaskuje drzwi.

Ubieram się i schodzę na dół.

Chłopcy siedzą przy stole. Jak zawsze rozczulam się, widząc ich w piżamach. Mięknę na widok ich wąziutkich barków, włosów Nikolaia, które po nocy sterczą na wszystkie strony, loczków na karku Andreasa.

Ale w następnej chwili dostrzegam, że jedzą płatki czekoladowe. I do tego jeszcze, niech to szlag, obaj siedzą pochyleni nad iPadami.

– Przecież się umawialiśmy, że jemy je tylko w weekendy – mówię, wskazując na opakowanie z płatkami. – Doskonale o tym wiecie. To opakowanie jest pewnie zdrowsze od zawartości.

– Mama nam pozwoliła – wołają chłopcy chórem.

Wyjmuję z szafki paracetamol, popijam tabletkę mlekiem prosto z kartonu.

– A co mówi babcia o iPadach?

– Że to idiotyzm! – wrzeszczą znów chóralnie.

– Nie. Że dostaniecie od nich kwadratowych oczu.

Chłopcy pożerają czekoladowe płatki zalane mlekiem, które przybrało jasnobrązową barwę, kłócąc się jednocześnie o jakąś grę o nazwie Fortnite, na którą zapewne są jeszcze za mali.

Dołącza do nas Clara.

– Płatki czekoladowe? – pytam, unosząc brwi. – Poważnie?

– Nie chcą jeść niczego innego. Ty spałeś, a ja przecież musiałam ich czymś nakarmić.

– Rany boskie – mamroczę.

Chłopcy, nadal w piżamach, zrywają się od stołu i wybiegają z kuchni.

– Halo! – krzyczę za nimi. – Gdzie się wybieracie? Wracać mi tu! Ale już!

Po chwili rzeczywiście wracają, niosąc w rękach gałązki bzu. Mam ochotę na nich nakrzyczeć za nagłą ucieczkę od stołu i połamane krzewy, ale tłumię w sobie złość, nasi synkowie są tacy słodcy i tacy z siebie dumni.

– Jeden dla mamy, drugi dla taty – mówi Nikolai, Andreas zaś posyła nam bezzębny uśmiech. – Nie kłóćcie się już.

– Już nie będziemy – odpowiadam. – Serdeczne dzięki, jesteście kochani.

Wyciągam z szuflady jeden z moich przyniesionych z pracy skalpeli i zaczynam przycinać gałązki. Przy drugiej z kolei wąskie ostrze wyślizguje mi się nagle z rąk i jakimś cudem udaje mi się wbić je sobie w czubek palca.

– Kurwa! – krzyczę.

– Te skalpele naprawdę nie powinny leżeć porozrzucane po całym domu, tyle razy ci już mówiłam – odzywa się Clara.

– Dzięki – syczę. Krwawię jak zarzynane prosię.

– Tato, co się stało? – pyta Nikolai.

– Niech to szlag – mówię, po czym biorę się w garść. – Nic takiego, zaciąłem się w palec.

– Boli?

– Troszkę. Dobrze, że jestem lekarzem i mogę sam to sobie zszyć – odpowiadam, siląc się na wesołość. Chłopcy nie wydają się przekonani.

– Mógłbyś chociaż raz trochę uważać? – pyta Clara, jak zawsze pełna empatii. Jest taka za każdym razem, gdy ja albo któryś z chłopców robimy sobie krzywdę, zupełnie jakby to była dla niej oznaka słabości.

Oglądam palec, odrywam z rolki kawałek papierowego ręcznika i owijam go wokół rany, próbuję być tatą twardzielem.

– Pamiętaj tato, że nie wolno przeklinać – mówi Andreas.

– Nic ci nie będzie? – pyta Nikolai.

– No to na razie – rzuca Clara, przemierzając kuchnię i korytarz szybkim krokiem. Dopiero gdy słyszę, jak trzaskają za nią drzwi, mogę odetchnąć i posłać synkom szczery uśmiech.

Oto nasze małżeństwo. Oto co się z nami stało.

Odbiorę ci wszystko

Подняться наверх