Читать книгу Ember in the Ashes Tom 3 Żniwiarz u bram - Sabaa Tahir - Страница 7
II: Laia
ОглавлениеWszystko w tej akcji wydaje się iść nie tak, jak trzeba. Oboje z Darinem to wiemy, nawet jeśli żadne z nas nie chce tego przyznać głośno.
Chociaż mój brat w ogóle rzadko się odzywa w tych dniach.
Duchowozy, które śledzimy, zatrzymują się wreszcie w pobliżu jakiejś wojańskiej wioski. Wychylam się zza przygniecionego ciężkim śniegiem krzaka, który posłużył nam za kryjówkę, i kiwam głową do Darina. On chwyta moją dłoń i mocno ją ściska. Bądź ostrożna.
Sięgam po swoją niewidzialność, moc nabytą niedawno, z którą wciąż jeszcze się nie oswoiłam. Mój oddech kłębi się w białych obłokach, jak wąż tańczący w rytm jakiejś niesłyszalnej pieśni. W pozostałych częściach Imperium wiosna już była w pełnym rozkwicie. Ale tu, niedaleko stolicy Antium, zima wciąż jeszcze smaga po twarzach swoimi lodowatymi palcami.
Mija północ i kilka palących się w wiosce lamp migocze w przybierającym na sile wietrze. Kiedy docieram w pobliże karawany z więźniami, cicho pohukuję, naśladując popularną w tych stronach sowę śnieżną.
Zbliżam się do duchowozów i czuję, jak cierpnie mi skóra. Wiedziona instynktem obracam się gwałtownie. Na pobliskim grzbiecie nikogo nie ma, a pełniący wartę wojańscy posiłkowi nawet nie drgnęli. Wszystko wydaje się w jak najlepszym porządku.
Jesteś przewrażliwiona, Laio. Jak zwykle. Przebywając w naszym obozie na obrzeżach Poczekalni, jakieś dwadzieścia mil stąd, zaplanowaliśmy z Darinem i przeprowadziliśmy sześć udanych napadów na karawany wiozące więźniów Imperium. Mój brat nie wykuł nawet najmniejszego kawałka serrańskiej stali. Ja nie odpowiadałam na listy Araja, przywódcy Scholarów, który uciekł z nami z więzienia Kauf. Za to razem z Afyą Arą-Nur i jej ludźmi zdołaliśmy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy uwolnić ponad czterystu Scholarów i Plemieńców.
To nie gwarantuje nam jednak, że i tym razem osiągniemy sukces. Ta karawana jest inna.
Widzę w oddali ubrane na czarno znajome postacie zbliżające się do obozu. To Afya i jej ludzie, odpowiadając na mój sygnał, szykują się do ataku. Ich obecność dodaje mi otuchy. O duchowozach i wiozących ich więźniach wiemy tylko dzięki tej Plemience, która pomogła mi uwolnić Darina z Kauf.
Za wytrych służy mi lodowy sopel. Sześć duchowozów stoi w półkolu, a pomiędzy nimi dwa wozy z zaopatrzeniem. Większość żołnierzy jest zajęta oporządzaniem koni i rozpalaniem ognisk. Drobiny śniegu siekają mi twarz. Docieram do pierwszego wozu, zaczynam majstrować przy zamku. Zapadki znajdujące się wewnątrz są zagadką dla moich zgrabiałych, nieporadnych palców. Szybciej, Laio.
W wozie panuje cisza, jakby był pusty. Ale ja wiem swoje. Po chwili ciszę przerywa kwilenie niemowlęcia. Ktoś szybko ucisza dziecko. Więźniowie wiedzą, że cisza jest jedynym sposobem na uniknięcie dodatkowych cierpień.
– Gdzie, na ognie piekielne, podziali się wszyscy?! – Słyszę wrzask tuż przy swoim uchu i o mało nie wypuszczam z rąk wytrycha. Mija mnie jakiś legionista, a we mnie wzbiera panika. Nie ośmielam się oddychać. A jeśli on mnie widzi? Jeśli moja niewidzialność zawiodła? To już mi się zdarzało, kiedy byłam atakowana albo znalazłam się w tłumie ludzi.
– Obudź karczmarza. – Legionista zwraca się do podbiegającego do niego pośpiesznie posiłkowego. – Każ mu wytoczyć antałek i przygotować izby.
– Karczma jest pusta, panie. Wioska sprawia wrażenie opuszczonej.
Wojanie nie opuszczają swoich wiosek nawet w najsroższe zimy. Chyba że przejdzie zaraza. Ale gdyby tak było, Afya wiedziałaby o tym.
Powód, dla którego opuścili wioskę, to nie twój problem, Laio. Otwórz lepiej zamek.
Posiłkowy z legionistą ruszają w stronę gospody. Kiedy tylko znikają mi z oczu, wsuwam wytrych do zamka. Oszroniony metal zgrzyta.
No, dalej! Bez Eliasa Veturiusa, który otwierał połowę zamków, muszę działać ze zdwojoną prędkością. Nie mam teraz czasu na myślenie o swoim przyjacielu, a mimo to nie potrafię pozbyć się uczucia niepokoju. Dzięki jego obecności podczas wcześniejszych ataków na konwoje nie zostaliśmy schwytani. Mówił, że tu też będzie.
Co, na bogów, mogło się stać z Eliasem? Nigdy mnie nie zawiódł. W każdym razie kiedy chodziło o ataki na konwoje. Czyżby Shaeva zorientowała się, że przemycił Darina i mnie przez Poczekalnię w drodze powrotnej z chaty w Wolnym Kraju, i chce go teraz ukarać?
Niewiele wiem o Łowczyni Dusz. Jest nieśmiała i chyba mnie nie lubi. Czasem, kiedy Elias wymyka się z Poczekalni, żeby odwiedzić mnie i Darina, czuję, jak Shaeva nas obserwuje, ale nie mam o to pretensji. Ogarnia mnie tylko smutek. Choć bogowie wiedzą, że nie jestem dobra w rozpoznawaniu u innych złych intencji.
Gdyby chodziło o inną karawanę, innego więźnia, nie ryzykowałabym życia Darina, Plemieńców i swojego.
Ale Mamie Rila i członkowie plemienia Saif zasłużyli na to, by próbować ich uwolnić. Przybrana matka Eliasa poświęciła swoje ciało, wolność i całe plemię, żebym mogła oswobodzić Darina. Nie mogę jej zawieść.
Eliasa tu nie ma. Jesteś sama. Pospiesz się!
Zamek w końcu ustępuje, a ja biegnę do następnego wozu. Ukryta w pobliskim zagajniku Afya pewnie klnie, widząc takie opóźnienie. Im dłużej będę się guzdrać, tym większe prawdopodobieństwo, że zostaniemy schwytani przez Wojan.
Po pokonaniu ostatniego zamka nucę umówiony sygnał. Po chwili strzały ze świstem przecinają powietrze. Wojanie padają bezgłośnie na ziemię pozbawieni czucia przez wyjątkową truciznę pochodzącą z południa. Pół tuzina Plemieńców podbiega do żołnierzy i podrzyna im gardła.
Odwracam wzrok, ale i tak słyszę dźwięk rozcinanego ciała i chrapliwe ostatnie oddechy. Wiem, że to konieczne. Bez serrańskiej stali ludzie Afyi nie mogą stanąć do walki z Wojanami. Mimo to skuteczność, z jaką Plemieńcy zadają śmierć, mrozi mi krew w żyłach. Nie wiem, czy kiedykolwiek do tego przywyknę.
Z cienia wyłania się drobna postać z połyskującą bronią. Misterne tatuaże Zaldary, wodza plemienia, przesłaniają długie, ciemne rękawy. Wydaję z siebie cichy syk, żeby wiedziała, gdzie jestem.
– Trochę ci to zajęło czasu. – Rozgląda się wokół, jej czarno-czerwone warkocze kołyszą się. – A gdzie, do stu piorunów, jest Elias? On też nauczył się znikać?
Elias w końcu opowiedział Afyi o Poczekalni, o swojej śmierci w więzieniu Kauf, o wskrzeszeniu i umowie zawartej z Shaevą. Tamtego dnia Plemienka sklęła go straszliwie. „Zapomnij o nim, Laio – powiedziała mi potem. – To bezdenna głupota zakochać się w dawno zmarłej istocie kontaktującej się z duchami, niezależnie od tego, jak jest urodziwa”.
– Elias się nie pojawił.
Afya rzuca przekleństwo w języku sadhese i rusza w stronę duchowozów. Tłumaczy spokojnie więźniom, że mają pójść za jej ludźmi i zachowywać się cicho.
Z odległej o pięćdziesiąt metrów wioski dobiegają nas krzyki i świst napinanych cięciw łuków. Zostawiam Afyę i rzucam się biegiem w kierunku domów, gdzie w ciemnej alei przed karczmą bojownicy Afyi odpierają atak pół tuzina żołnierzy Imperium z legionistą na czele. Na śmiertelnie groźną stal wojańskich mieczy Plemieńcy odpowiadają gradem strzał. Wpadam w sam środek zawieruchy i uderzam rękojeścią sztyletu jakiegoś posiłkowego w skroń. Niepotrzebnie się martwiłam. Żołnierze padają jeden po drugim na ziemię.
Za szybko.
Gdzieś w pobliżu musi być więcej ludzi, jakieś dodatkowe ukryte siły. Albo czai się Maska.
– Laio. – Podskakuję wystraszona, słysząc swoje imię. Złocista skóra Darina jest teraz ciemna od błota, którym chciał zamaskować swoją obecność. Kaptur zasłania niesforne pszeniczne włosy, które mu w końcu odrosły. Patrząc na niego, nikt by nie podejrzewał, że spędził sześć miesięcy w więzieniu Kauf. Ale gdzieś tam w czeluściach umysłu mój brat wciąż jeszcze walczy z demonami. Z demonami, które nie pozwalają mu wykuć serrańskiej stali.
Jest tu ze mną, napominam się surowo. Walczy. Pomaga. Na broń też przyjdzie pora.
– Mamie tu nie ma – odzywa się słabym od nieużywania głosem, kiedy klepię go w ramię. – Znalazłem jej przybranego syna, Shana. Powiedział, że żołnierze wywlekli ją z wozu, kiedy karawana zatrzymała się na nocny postój.
– W takim razie Mamie musi być w wiosce – zgaduję. – Zabierzcie stąd więźniów. Znajdę ją.
– Ta wioska nie powinna być opuszczona – stwierdza Darin. – Coś tu nie gra. Ty idź. Ja poszukam Mamie.
– Jedno z was musi ją znaleźć. – Za naszymi plecami pojawia się Afya. – Ponieważ ja nie zamierzam tego robić. Musimy ukryć więźniów.
– Jeśli coś pójdzie nie tak – tłumaczę – wykorzystam swoją niewidzialność i wymknę się. Spotkamy się w obozie.
Mój brat unosi brwi i spokojnie jak zawsze zastanawia się nad tym, co powiedziałam. A kiedy w końcu podejmuje decyzję, jest niewzruszony jak skała – zupełnie jak nasza matka.
– Idę z tobą, siostrzyczko. Elias by się zgodził. On wie…
– Skoro tak się kumplujesz z Eliasem – syczę ze złością – to powiedz mu, że kiedy następnym razem zobowiąże się pomóc nam w ataku na duchowozy, powinien dotrzymać słowa.
Usta Darina wykrzywiają się w przelotnym uśmiechu. To uśmiech matki.
– Laio, wiem, że jesteś na niego wściekła, ale…
– Niech mnie niebiosa strzegą przed mężczyznami i tym wszystkim, co wydaje im się, że wiedzą. Idź stąd. Afya cię potrzebuje. Potrzebują cię więźniowie. Idź.
Zanim zdąży zaprotestować, ruszam pędem do wioski. Jest tam nie więcej niż sto chat krytych strzechą i kilka wąskich, mrocznych uliczek. Dachy domów uginają się pod zwałami śniegu. Wiatr zawodzi w starannie utrzymanych ogrodach, a ja potykam się o pozostawioną na ścieżce miotłę. Mieszkańcy musieli opuścić wioskę całkiem niedawno i w pośpiechu.
Stąpam ostrożnie, wypatruję czegoś, co mogłoby się wyłonić z mroku. Przypominam sobie historie opowiadane w tawernach i przy ogniskach Plemieńców o zjawach rozrywających gardła morzańskich żeglarzy. O scholarskich rodzinach znajdowanych w spalonych obozowiskach w Wolnym Kraju. O vattarach – niewielkich skrzydlatych stworzeniach – niszczących wozy i dręczących bydło.
A wszystko to jest wytworem bestii, która przybrała imię Keenan.
Zwiastuna Nocy.
Przystaję, żeby zajrzeć przez okno do wnętrza pogrążonej w ciemnościach chaty. Nie jestem w stanie niczego dostrzec. Kiedy podchodzę do kolejnej chaty, budzi się we mnie poczucie winy i własnej słabości. Oddałaś Zwiastunowi Nocy swoją bransoletkę, szepcze mi do ucha. Czujesz, że stałaś się ofiarą jego manipulacji. Teraz Zwiastun Nocy jest o krok bliżej zniszczenia Scholarów. Kiedy odnajdzie pozostałe elementy Gwiazdy, uwolni dżinny. I co wtedy, Laio?
Ale odnalezienie kolejnego kawałka Gwiazdy może mu zabrać lata, pocieszam się. Może brakuje więcej elementów. Może dziesiątków.
Gdzieś w oddali migocze światło. Odrywam swoje myśli od Zwiastuna Nocy i ruszam w stronę chaty położonej na północnym skraju wioski. Jej drzwi są otwarte na oścież. W środku pali się lampa. Wślizguję się bezszelestnie do wnętrza. Jeśli ktoś się tam czai, nie powinien niczego zauważyć.
Mija chwila, nim mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności. A kiedy już odzyskuję zdolność widzenia, tłumię krzyk. Mamie Rila siedzi przywiązana do krzesła, a właściwie mizerny cień dawnej Mamie. Ciemna skóra wisi na niej, po gęstych, kręconych włosach nie ma śladu, zostały ścięte.
Chcę do niej podejść, ale powstrzymuje mnie jakiś pierwotny instynkt.
Za plecami słyszę odgłos ciężkiego buciora. Obracam się, podłoga trzeszczy pod moimi stopami. Dostrzegam charakterystyczny blask płynnego srebra – to Maska! Czyjaś dłoń zasłania mi usta, ktoś wykręca mi ręce do tyłu.