Читать книгу Moja doskonała żona - Samantha Downing - Страница 7

Оглавление

4

Pierwszy raz rozmawiałem z Lindsay podczas pieszej wycieczki. W pewien sobotni ranek poszedłem za nią na szlaki biegnące wśród pagórków tuż za miastem. Zaczęła na jednej trasie, ja na drugiej, i po godzinie się na siebie natknęliśmy.

Na mój widok skinęła głową i przywitała się tonem niezachęcającym do dalszej rozmowy. Pomachałem do niej i bezgłośnie poruszając ustami, odpowiedziałem „cześć”. Odruchowo rzuciła mi zdziwione spojrzenie, a ja podsunąłem jej swój telefon, żeby się przedstawić.

Wybacz, pewnie dziwnie to wyglądało! Cześć, mam na imię Tobias. Jestem głuchy.

Patrzyłem, jak opuszcza gardę.

Przedstawiła się, porozmawialiśmy, a potem usiedliśmy, żeby wypić trochę wody, i zaproponowała mi przekąskę. Cukierki Pixy Stix. Miała ich całą garść.

Przewróciła oczami.

– To okropne, prawda? Jeść cukier w czasie treningu. Ale ja je uwielbiam.

Ja też.

To była prawda. Nie jadłem Pixy Stix od czasów dzieciństwa, ale je uwielbiałem.

Opowiedziała mi o sobie, o pracy, domu i zainteresowaniach, o których już wiedziałem. Ja opowiedziałem jej te same bajeczki co im wszystkim. Gdy poranne słońce się wzniosło, postanowiliśmy dokończyć wędrówkę razem. Przez większość drogi milczeliśmy, i to mi się podobało. W moim życiu prawie nigdy nie bywało cicho.

Odrzuciła moje zaproszenie na lancz, ale wymieniliśmy się numerami. Podałem jej numer komórki, której używam, będąc Tobiasem.

Kilka dni po tej wędrówce Lindsay przysłała mi esemesa. Uśmiechnąłem się na jego widok.

Wspaniale było cię poznać. Mam nadzieję, że będziemy mogli jeszcze kiedyś razem powędrować.

Powędrowaliśmy.

Za drugim razem wybraliśmy inny szlak, bardziej oddalony na północ i biegnący bliżej lasu stanowego Indian Lake. Znowu przyniosła Pixy Stix, ja zabrałem koc. Zatrzymaliśmy się, żeby odpocząć w miejscu osłoniętym od słońca przez gęste listowie. Gdy usiedliśmy, ­uśmiechnąłem się do niej. Ten uśmiech był szczery.

– Jesteś słodki – powiedziała.

Nie, to ty jesteś słodka.

Kilka dni później przysłała esemesa, a ja go zignorowałem. Już uzgodniliśmy z Millicent, że Lindsay się nadaje.

Teraz, rok później, w telewizji znowu o niej mówią. Znaleźli ją.

Z baru idę prosto do domu. Millicent już jest, siedzi na ganku. Jeszcze się nie przebrała po powrocie z pracy, jej skórzane czółenka mają cielisty kolor. Mówi, że dzięki temu nogi wydają się dłuższe, i ma rację. Zawsze zauważam, kiedy je wkłada, nawet teraz.

Po całym dniu pracy, po której siedziałem w samochodzie i obserwowałem Naomi, uświadamiam sobie, że bardzo potrzebuję prysznica. Millicent jednak nawet nie marszczy nosa, gdy siadam obok niej.

– To nie problem – oznajmia, zanim zdążę coś powiedzieć.

– Jesteś pewna? – pytam.

– Tak.

Nie wiem, czy to prawda. Mieliśmy się zająć Lindsay razem, lecz wyszło inaczej. I brakuje mi argumentów.

– Nie rozumiem, jak…

– To nie problem – powtarza. Unosi palec, wskazując piętro naszego domu. Dzieci są w środku. Chcę zadać więcej pytań, ale nie

mogę.

– Musimy zaczekać z następną – mówię. – Teraz nie powinniśmy nic robić.

Nie odpowiada.

– Millicent?

– Słyszałam.

Mam ochotę spytać, czy to rozumie, ale wiem, że tak. Po prostu nie jest z tego zadowolona. Wkurzyła się, że Lindsay znaleziono akurat teraz, gdy planowaliśmy następną. Jakby się od tego uzależniła.

Nie tylko ona.

Gdy poznałem Millicent w samolocie, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nie dla niej. Z jej strony nie było to nawet umiarkowane zainteresowanie. Odpowiedziała na moje „cześć”, po czym odwróciła głowę i dalej patrzyła przez okno. Wróciłem do punktu wyjścia. Oparłem głowę o zagłówek, zamknąłem oczy i po cichu wyrzucałem sobie, że nie mam odwagi powiedzieć czegoś więcej.

– Przepraszam.

Natychmiast otworzyłem oczy.

Patrzyła na mnie. Miała olbrzymie zielone oczy i marszczyła brwi.

– Wszystko w porządku?

Kiwnąłem głową.

– Na pewno?

– Na pewno. Dlaczego…

– Bo stukasz głową o to. – Wskazała zagłówek. – Całe siedzenie się trzęsie.

Nie zdawałem sobie sprawy, że to robię. Myślałem, że całe to besztanie się za tchórzostwo odbywa się tylko w moim umyśle.

– Przepraszam.

– Dobrze się czujesz?

Doszedłem do siebie na tyle, by sobie uświadomić, że dziewczyna, na którą się gapiłem, właśnie ze mną rozmawia. Nawet wydawała się zatroskana.

Uśmiechnąłem się.

– Wszystko w porządku, naprawdę. Po prostu…

– Po prostu siebie besztasz. Mam to samo.

– Z jakich powodów?

Wzruszyła ramionami.

– Najróżniejszych.

Poczułem palącą potrzebę poznania wszystkich powodów, które mogą wywoływać u tej dziewczyny frustrację i skłaniać ją do uderzania w coś głową, ale właśnie wysunęło się podwozie i nie było na to czasu.

– Podaj chociaż jeden – powiedziałem.

Zastanowiła się, nawet przyłożyła palec wskazujący do ust. Znowu powstrzymałem się od uśmiechu, nie tylko dlatego, że to ślicznie wyglądało, ale dlatego, że przyciągnąłem jej uwagę.

– Kretyni – odpowiedziała, gdy samolot wylądował. – Kretyni w samolotach, którzy próbują mnie podrywać, kiedy marzę tylko o tym, żeby wszyscy dali mi spokój.

– Mogę cię przed nimi obronić – odparłem bez zastanowienia, nawet nie zdając sobie sprawy, że mówi o mnie.

Spojrzała na mnie oniemiała. Gdy do niej dotarło, że mówię poważnie, wybuchnęła śmiechem.

Kiedy do mnie dotarło, dlaczego się śmieje, też zacząłem się śmiać.

Zanim weszliśmy do rękawa lotniczego, nie tylko się sobie przedstawiliśmy, ale też wymieniliśmy się numerami telefonów.

Przed pożegnaniem spytała:

– Jak?

– Co jak?

– Jak byś mnie obronił przed wszystkimi dupkami w samolotach?

– Zepchnąłbym ich na środkowe miejsce, zablokował podłokietnikami i pociął kartą bezpieczeństwa.

Znowu się roześmiała, dłużej i głośnej niż za pierwszym razem. Ten śmiech nie znudził mi się do dziś.

Ta rozmowa stała się częścią nas. W pierwsze wspólnie spędzone Boże Narodzenie dałem Millicent olbrzymie pudło, wystarczająco wielkie, by pomieścić gigantyczny telewizor, owinięte kolorowym papierem i przewiązane wstążką. W środku była tylko karta bezpieczeństwa z samolotu.

Później w każde Boże Narodzenie staraliśmy się znaleźć najbardziej twórcze nawiązanie do naszego prywatnego żartu. Raz podarowałem jej kamizelkę umieszczaną pod siedzeniem samolotu. Innym razem Millicent przystroiła naszą choinkę maskami tlenowymi.

Ilekroć wchodzę do samolotu i widzę kartę bezpieczeństwa, wciąż się uśmiecham.

To dziwne, ale gdybym miał wybrać chwilę, konkretną chwilę, w której wszystko poszło w ruch i zaprowadziło nas tu, gdzie teraz jesteśmy, musiałbym powiedzieć, że zaczęło się od skaleczenia papierem.

Zdarzyło się to, gdy Rory miał osiem lat. Miał kolegów, ale niezbyt wielu, na skali popularności plasował się gdzieś pośrodku, więc byliśmy zaskoczeni, gdy chłopak o imieniu Hunter zranił Rory’ego papierem. Specjalnie. Kłócili się o to, który superbohater jest najsilniejszy, Hunter się wkurzył i ciachnął Rory’ego. Rana była w zagięciu między kciukiem a palcem wskazującym prawej dłoni. Bolało wystarczająco mocno, by Rory zaczął krzyczeć.

Nauczyciel odesłał Huntera do domu, a Rory trafił do higienistki, która opatrzyła mu rękę i dała lizaka bez cukru. Mój syn szybko zapomniał o bólu.

Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, rozmawialiśmy z Millicent o tym zdarzeniu. Leżeliśmy w łóżku. Właśnie zamknęła laptopa, a ja wyłączyłem telewizor. Niedawno zaczął się rok szkolny i letnia opalenizna Millicent jeszcze nie całkiem zeszła. Moja żona nie gra w tenisa, ale uwielbia pływać.

Millicent sięgnęła po moją dłoń i potarła cienką skórę między kciukiem a palcem wskazującym.

– Miałeś tu kiedyś ranę?

– Nie. A ty?

– Tak. Boli jak diabli.

– Jak to się stało?

– Przez Holly.

Bardzo niewiele wiedziałem na temat Holly. Millicent prawie nigdy nie wspominała o swojej starszej siostrze.

– Ciachnęła cię? – spytałem.

– Robiłyśmy kolaże ze swoich ulubionych rzeczy, wycinałyśmy obrazki z czasopism i przyklejałyśmy je do dużych kawałków kolorowego papieru. Sięgnęłyśmy po ten sam obrazek w tym samym momencie i… – wzruszyła ramionami – Holly mnie ciachnęła.

– Krzyczałaś?

– Nie pamiętam. Ale płakałam.

Wziąłem ją za rękę i pocałowałem miejsce po dawno zagojonej ranie.

– A te ulubione rzeczy? – spytałem.

– Co?

– Powiedziałaś, że wycinałyście obrazki z ulubionymi ­rzeczami. Jakie to były rzeczy?

– O nie – powiedziała, cofając rękę i gasząc światło. – Nie ­zmienisz tego w kolejną dziwaczną bożonarodzeniową tradycję.

– Nie lubisz naszej dziwacznej bożonarodzeniowej tradycji?

– Uwielbiam ją. Ale nie potrzebujemy drugiej.

Wiedziałem o tym. Próbowałem uniknąć rozmowy o ­Holly, bo Millicent nie lubiła o niej wspominać. Dlatego spytałem o ­ulubione rzeczy.

Powinienem był spytać o Holly.

Moja doskonała żona

Подняться наверх