Читать книгу Moja doskonała żona - Samantha Downing - Страница 8
Оглавление5
Lindsay króluje w wiadomościach. Dawno nie znaleziono niczyich zwłok. Pierwszym zaskoczeniem jest miejsce, w którym je ukryto.
Ostatni raz widziałem Lindsay na zupełnym pustkowiu. Zabraliśmy ją z Millicent w głąb mokradeł niedaleko rezerwatu przyrody, licząc na to, że dzikie zwierzęta znajdą ją szybciej niż ludzie. Lindsay wciąż żyła, mieliśmy ją zabić razem. Taki był plan.
O to w tym wszystkim chodziło.
Stało się inaczej – z powodu Jenny. Zorganizowaliśmy obojgu dzieciom nocowanie u przyjaciół: Rory grał z kolegą w gry wideo, a Jennę podrzuciliśmy na piżamową imprezę, w której miało uczestniczyć jeszcze sześć dwunastolatek. Gdy zadzwoniła komórka Millicent, dźwięk przypominał kocie miauczenie. To był dzwonek Jenny. Millicent odebrała przed drugim miauknięciem.
– Jenna? Co się stało?
Patrzyłem, jak Millicent słucha i z każdym skinieniem jej głowy moje serce biło trochę szybciej.
Lindsay leżała na ziemi, jej opalone nogi były rozłożone na piachu. Substancja, którą ją uśpiliśmy, przestawała działać i Lindsay zaczynała się poruszać.
– Skarbie, czy możesz przekazać telefon pani Sheehan? – spytała Millicent.
Znowu zaczęło się kiwanie głową.
Gdy Millicent się odezwała, jej głos brzmiał inaczej.
– Rozumiem. Bardzo dziękuję. Zaraz tam będę. – Rozłączyła się.
– Co się…
– Jenna jest chora. To grypa żołądkowa albo może zatrucie pokarmowe. Od godziny siedzi w łazience. – Zanim zdążyłem się odezwać, Millicent dodała: – Ja pojadę.
Pokręciłem głową.
– Zajmę się tym.
Nie protestowała. Spojrzała na Lindsay i z powrotem na mnie.
– Ale…
– Załatwię to – powiedziałem. – Pojadę po Jennę i zawiozę ją do domu.
– Potrafię się nią zająć. – Millicent patrzyła na Lindsay. Nie mówiła o naszej córce.
– Oczywiście, że potrafisz. – Nigdy w to nie wątpiłem. Po prostu byłem zawiedziony, że mnie to ominie.
Gdy dotarłem do Sheehanów, Jenna wciąż źle się czuła. W drodze do domu zatrzymywałem się dwa razy, żeby mogła zwymiotować. Siedziałem przy niej przez większość nocy.
Millicent wróciła do domu tuż przed świtem. Nie spytałem, czy przeniosła Lindsay, bo założyłem, że pochowała ją na tym pustkowiu. Nie mam pojęcia, w jaki sposób ciało znalazło się w pokoju numer osiemnaście w motelu Moonlite Motor.
Moonlite zamknięto ponad dwadzieścia lat temu, gdy powstała nowa autostrada. Motel był opuszczony oraz wystawiony na działanie żywiołów, gryzoni, włóczęgów i narkomanów. Nikt nie zwracał na niego uwagi, ponieważ nikt nie musiał obok niego przejeżdżać. Jakieś nastolatki znalazły Lindsay i wezwały
policję.
Motel to podłużny parterowy budynek z pokojami po obu stronach. Pokój numer osiemnaście jest z tyłu, w rogu, nie widać
go z drogi. Gdy oglądam w telewizji nagranie zrobione z lotu ptaka, próbuję sobie wyobrazić, jak Millicent podjeżdża do Moonlite od tyłu, parkuje, wysiada z samochodu i otwiera bagażnik.
Jak wlecze Lindsay po ziemi.
Zastanawiam się, czy jest wystarczająco silna. Lindsay była dość umięśniona dzięki uprawianiu sportu na świeżym powietrzu. Może Millicent użyła czegoś do transportu. Jakiegoś wózka, czegoś wyposażonego w kółka. Jest wystarczająco bystra, żeby wpaść na taki pomysł.
Reporter jest młody i poważny. Mówi tak, jakby każde słowo było niezwykle istotne. Dowiaduję się, że Lindsay owinięto folią, wepchnięto do szafy i przykryto kocem. Nastolatki ją znalazły, gdy po pijaku bawiły się w chowanego. Nie wiem, jak długo leżała w szafie, ale reporter mówi, że ciało zidentyfikowano na podstawie uzębienia. Trwają testy DNA. Policja nie mogła zdjąć odcisków palców, ponieważ opuszki zostały spiłowane.
Staram się nie wyobrażać sobie, jak Millicent to zrobiła, ani w ogóle nie myśleć, że to zrobiła, ale nie potrafię się skupić na niczym
innym.
Obrazy znajdujące się w mojej głowie zostają w niej na dobre. Stop-klatki z uśmiechniętą twarzą Lindsay, z jej białymi zębami. Z moją żoną spiłowującą jej opuszki palców. Wlekącą ciało Lindsay do pokoju motelowego i wpychającą je do szafy. Te obrazy przemykają mi przez umysł cały dzień, także wieczorem, gdy próbuję zasnąć.
Za to Millicent wygląda normalnie. Tak samo jak wtedy, gdy wraca z pracy i szykuje sałatkę, gdy zmywa makijaż, gdy przed pójściem spać pracuje przy komputerze. Jeśli słuchała wiadomości, w ogóle tego po niej nie widać. Kilka razy zbieram się, by spytać, dlaczego i w jaki sposób Lindsay znalazła się w tym motelu.
Nie pytam. Bo potrafię myśleć tylko o tym, dlaczego muszę zadać te pytania. Dlaczego sama mi nie powiedziała.
Następnego dnia dzwoni do mnie po południu, a ja mam to pytanie na końcu języka. Poza tym zaczynam się zastanawiać, czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem.
– Pamiętaj, że dziś wieczorem idziemy z Prestonami na kolację – mówi Millicent.
– Pamiętam.
Nie pamiętałem. Ona o tym wie i od razu podaje mi nazwę restauracji.
– O siódmej – dodaje.
– Spotkamy się na miejscu.
Andy i Trista Prestonowie kupili u Millicent dom. Andy jest o kilka lat starszy ode mnie, ale znam go od zawsze. Wychował się w Hidden Oaks, chodziliśmy do tych samych szkół, nasi rodzice się znali. Teraz pracuje w firmie programistycznej i stać go na codzienne lekcje tenisa, jednak na nie nie chodzi – dlatego urosło mu brzuszysko.
Za to jego żona przychodzi. Trista też wychowała się w okolicy, ale nie w Oaks, lecz w innej części Woodview. Spotykamy się dwa razy w tygodniu; reszta czasu upływa jej na pracy w galerii sztuki. W sumie Prestonowie zarabiają dwa razy tyle co my.
Millicent wie, ile pieniędzy mają jej klienci, a większość z nich ma więcej od nas. Muszę przyznać, że gnębi mnie to bardziej niż ją. Według Millicent to dlatego, że zarabia więcej ode mnie. Myli się. To dlatego, że Andy zarabia więcej niż ja. Ale jej o tym nie mówię. Nie dorastała w Oaks. Nie rozumie, jak to jest, kiedy człowiek się tu wychował, a potem zaczął tu
pracować.
Jemy kolację w eleganckiej restauracji, gdzie wszyscy zamawiają sałatę, kurczaka albo łososia i piją czerwone wino. Andy i Trista opróżniają całą butelkę. Millicent w zasadzie nie pije i nie znosi, kiedy ja piję. Przy niej tego nie robię.
– Zazdroszczę ci – mówi do mnie Trista. – Byłabym w siódmym niebie, mając taką pracę jak ty i mogąc spędzać całe dni na świeżym powietrzu. Uwielbiam grać w tenisa.
Andy się śmieje. Zarumieniły mu się policzki.
– Przecież pracujesz w galerii sztuki. W gruncie rzeczy to jedno i to samo.
– Przebywanie całymi dniami na świeżym powietrzu i pracowanie całymi dniami na świeżym powietrzu to dwie różne rzeczy – odpowiadam. – Chciałbym całymi dniami siedzieć na plaży i nic nie robić.
Trista marszczy kształtny nos.
– Takie wylegiwanie się byłoby chyba nudne. Wolałabym mieć jakieś zajęcie.
Mam ochotę odpowiedzieć, że pobieranie lekcji tenisa i dawanie ich to dwie różne rzeczy. Kiedy jestem w pracy, przebywanie na tym wspaniałym świeżym powietrzu jest ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. Większość czasu upływa mi na próbach nauczenia gry w tenisa ludzi, którzy woleliby skupić się na swoim telefonie, oglądać telewizję, upić się albo coś zjeść. Nie potrzebuję nawet jednego palca, by policzyć tych, którzy naprawdę chcą grać w tenisa, a tym bardziej trenować. Trista nie jest wyjątkiem. Właściwie nie kocha tenisa – kocha dobrze wyglądać.
Zachowuję to jednak dla siebie, bo tak robią przyjaciele. Nie wytykamy sobie wad, jeśli nikt nas o to nie prosi.
Rozmowa schodzi na pracę Andy’ego i wtedy się wyłączam; wyłapuję tylko najważniejsze słowa, bo rozprasza mnie brzęczenie sztućców. Ilekroć Millicent odkrawa kawałek grillowanego kurczaka, myślę o tym, jak zabiła Lindsay.
– Uwaga – mówi Andy. – To jedyne, na czym zależy producentom oprogramowania. Jak możemy zdobyć twoją uwagę i ją utrzymać? Jak możemy sprawić, żebyś przez cały dzień siedział przed komputerem?
Przewracam oczami. Gdy Andy pije, ma skłonność do prawienia kazań. Albo dawania wykładów.
– No to odpowiedz mi na pytanie – mówi. – Co cię trzyma przed monitorem komputera?
– Filmiki o kotach – odpowiadam.
Trista chichocze.
– Nie bądź kutasem – mówi Andy.
– Seks – odzywa się Millicent. – To musi być albo seks, albo przemoc.
– Lub jedno i drugie – mówię.
– W zasadzie nie musi być w tym seksu – mówi Andy. – Nie wprost. Niezbędna jest obietnica seksu. Albo przemocy. Lub ich obu. Oraz fabuła, musisz mieć jakąś fabułę. Nieważne, czy prawdziwą, czy zmyśloną, ani kto ją opowiada. Ludzie po prostu muszą być ciekawi tego, co będzie dalej.
– I jak się to robi? – pyta Millicent.
Andy uśmiecha się i kreśli palcem wskazującym niewidoczny okrąg.
– Seks i przemoc.
– Ale ta zasada obowiązuje wszędzie. Nawet wiadomości są zbudowane na seksie i przemocy – mówię.
– Cały świat obraca się wokół seksu i przemocy – odpowiada Andy. Jeszcze raz kreśli palcem okrąg i odwraca się do mnie. – Przecież wiesz… jesteś stąd.
– Tak, wiem. – Oficjalnie Oaks to jedno z najbezpieczniejszych miejsc w całym stanie. Dlatego że cała przemoc dokonuje się za zamkniętymi drzwiami.
– Też o tym wiem – mówi Trista do swojego męża. – Woodview wcale aż tak bardzo się nie różni.
Różni się, ale Andy się z nią nie spiera. Zamiast tego przechyla się w stronę żony i daje jej całusa w usta. Gdy ich wargi się dotykają, Trista muska jego policzek dłonią.
Zazdroszczę im.
Zazdroszczę im tych zwyczajnych rozmów. Zazdroszczę im upijania się. Zazdroszczę tej prostej gry wstępnej i seksu, który będą uprawiać wieczorem.
– Chyba wszyscy rozumiemy, o co chodzi – mówię.
Andy puszcza do mnie oko. Zerkam na Millicent, która wpatruje się w swój talerz. Według niej publiczne okazywanie czułości jest niesmaczne.
Gdy przynoszą nam rachunek, Millicent i Trista wstają od stolika i idą do toalety. Andy mnie ubiega.
– Nie ma o czym mówić. Ja stawiam – zbywa moje protesty, spoglądając na wydruk. – Zresztą i tak niedrogie z was towarzystwo. Nie pijecie alkoholu.
Wzruszam ramionami.
– Nie lubimy dużo pić.
Andy z uśmiechem kręci głową.
– Co? – pytam.
– Gdybym wiedział, że skończysz jako taki nudny żonkoś, zmusiłbym cię do znacznie dłuższego pobytu w Kambodży.
Przewracam oczami.
– Teraz to ty zachowujesz się jak kutas – mówię.
– Od tego tu jestem.
Zanim zdążę coś powiedzieć, do stolika wracają nasze żony i przestajemy rozmawiać o piciu. Oraz o rachunku.
Wychodzimy razem i żegnamy się na parkingu. Trista mówi, że zobaczymy się na kolejnej lekcji. Andy zapowiada, że niedługo też zacznie u mnie trenować. Stojąca za nim Trista przewraca oczami i się uśmiecha. Odjeżdżają, zostawiając nas samych. Mamy dwa samochody, ponieważ spotkaliśmy się w restauracji.
Millicent odwraca się do mnie. W świetle latarni wygląda starzej niż kiedykolwiek dotąd.
– Dobrze się czujesz? – pyta.
Wzruszam ramionami.
– W porządku. – Nie mam innej możliwości.
– Za bardzo się przejmujesz – mówi, wpatrując się w morze samochodów. – Wszystko gra.
– Mam nadzieję.
– Zaufaj mi. – Millicent wyciąga rękę i bierze moją dłoń. Ściska ją.
Kiwam głową i wsiadam do samochodu, ale nie jadę prosto do domu. Przejeżdżam jeszcze obok hotelu Lancaster.
Naomi stoi za kontuarem. Ciemne włosy opadają jej luźno na ramiona i choć nie dostrzegam piegów na jej nosie, wydaje mi się, że je zauważam. Jej widok, świadomość, że wciąż pracuje w recepcji i prawdopodobnie nadal angażuje się w dodatkową działalność – to wszystko przynosi mi ulgę. Nie mam powodu przypuszczać, że stało jej się coś złego, bo przecież uzgodniliśmy, że zaczekamy. Sprawdzanie, co się z nią dzieje, jest irracjonalne, ale i tak sprawdzam.
Nie po raz pierwszy zachowuję się irracjonalnie. Odkąd znaleźli Lindsay, nie sypiam dobrze. Budzę się w środku nocy i wali mi serce, zawsze z jakiegoś błahego powodu. Czy zamknąłem drzwi wejściowe? Czy opłaciłem rachunki? Czy nie zapomniałem załatwić którejś z tych drobnych spraw, o jakich powinienem pamiętać, żeby dom nie spłonął, nie został przejęty przez bank i żeby samochód się nie rozbił, ponieważ za długo zwlekałem z przeglądem hamulców?
Te wszystkie drobne rzeczy odciągają mój umysł od Lindsay. Oraz od tego, że już nic nie mogę w jej sprawie zrobić.