Читать книгу Kronika Niedzielna - Sandor Marai - Страница 5
Złoty wiek?
Оглавление28 lutego 1937
To będzie wielka niespodzianka, jeśli pewnego dnia okaże się, że to właśnie był złoty wiek. Możliwe, że ten dzień już nadchodzi. Czytelniku, z ręką na sercu, ty nigdy nie miałeś podobnego odczucia? Czy w chwilach, gdy powtarzamy idiotyczne i okropne wyrazy ze słownika dni powszednich, wybuchamy skargą i popadamy w rozpacz, nie błyśnie aby podejrzenie, że to wszystko – ten czas, ta tragedia, ta dotykająca nas osobiście nieznośna rzeczywistość, te sprawy publiczne i te sprawy prywatne – na ile jest okropne, na tyle też dziwne i opacznie przyjemne, na ile straszne, na tyle też zaskakująco miłe, na ile nieznośne, na tyle też ciekawe? Czy rzeczywiście aż tak nie do zniesienia jest ten świat, ta nasza epoka, jedyna epoka, w której – posługując się mądrymi słowami Jenő Heltaiego – „chcielibyśmy żyć, jeśli to możliwe”4? Mimo to „żyjemy” w tej epoce, żyjemy nią; a jeśli zapuszczamy w nią wzrok, to ze wstrętem i lękiem odwracamy się od jej obrzydliwości, wciąż jednak nieśmiało ku niej zerkając, gdyż jest ponętna, kolorowa oraz interesująca. Etykiety, którymi całą ją poobklejano, od pierwszej do ostatniej są straszne; każda z nich jest jak ta na wypełnionych trucizną buteleczkach na leki, trzy krzyżyki i trupia czaszka5. I niekiedy rzeczywiście cierpimy i umieramy od tego, co znajduje się w środku. Ale utratę życia spowoduje zawartość każdej epoki, o ile czerpać z niej nawet łykami tylko, acz w sposób nieostrożny; ta nasza zaś, ta przepełniona znojem i rozpaczą, ta wzbudzająca przestrach epoka, o której wszystko już powiedzieliśmy – czyżby jednak to ona była złotym wiekiem?…
W tym pytaniu jest coś frywolnego. Człowiek współczesny, usłyszawszy taki koncept po raz pierwszy, broni się, wzburzony, przeciwko temu przypuszczeniu, powołuje na własne męczeństwo, które jest wiarygodne i dobrej marki, i pokazuje rany. Nie potrzeba szczególnie wymownej argumentacji, byśmy uwierzyli w to, co całymi dniami piszemy i mówimy: to czasy obłąkane, przepełnione jakimś międzynarodowym, ponadrasowym i ponadklasowym powszechnym zagrożeniem życia oraz poniżeniem; to czasy antyhumanitarne, czasy maszyny, epoka piekielnie polityczna, odcinek fali położony na krzywej opadającej. Tę lekcję klepiemy tak, jakbyśmy stali już przed sądem historii. Rzeczywiście, to haniebne czasy. Ma rację człowiek współczesny, który na cały głos się oburza, że powinien był urodzić się sto lat wcześniej albo sto lat później. Prawda jest natomiast taka, że co się tyczy Europy przed stu laty, to wątpię, iżby powszechne swobody, wolność intelektualna i duchowa, socjalne warunki życia, zdrowie i powszechne zaopatrzenie mas ludzkich, wolność wyrażania opinii politycznych, niezależność prasy i wszystko to, co, niestety, także dzisiaj jest tak liche, relatywne i niedoskonałe, było przed stu laty szczególnie rozwinięte i aż tak doskonałe, żeby teraz chcieć za tym płakać. Panowie Europy przed stu laty anulowali w trybie pilnym wszystko, w co zarażone ideami rewolucji francuskiej i geniuszem Napoleona ludy zaczęły wierzyć, na co zaczęły mieć nadzieję i co zaczęły robić. W wojnach napoleońskich wykrwawiło się dziesięć milionów ludzi, a kolejne dziesięć milionów chorych, rannych, zbankrutowanych i wpędzonych w niedostatek nędznie wegetowało w miastach Europy w tamtych wielkich czasach, wyrzekając na epokę, która – w oczach współczesnych – rzeczywiście mogła być strasznie bezcelowa i okrutna. Niespotykane i wspaniałe świtanie dziewiętnastego wieku rozpoczęło się od takiego mroku i dalej się kształtowało przy tak poniżającej cenzurze chroniącej polityczną samowolę i ciemiężenie, przy takiej cenzurze umysłu, że żyjący wówczas człowiek miał prawo krzyczeć, iż Europa, ojczyzna rozumu i postępu, na powrót stoczyła się w epokę duchowych i społecznych pradziejów, których bezprawie i bestialstwo wzbudzały trwogę. Ale akurat ten wiek, wiek dziewiętnasty, wreszcie obdarował ludzkość takimi fenomenami rozumu, doświadczenia, rozwoju, humanitaryzmu, o jakich człowiek nigdy przedtem nie marzył. Kapitalizm był jeszcze olśniewająco nowy, był dobry i doskonale funkcjonował w cieniu odchodzącego feudalizmu. Zaczęto rozjaśniać pojęcia pracy oraz własności. Przemówił Pasteur i wszyscy pozostali, którym możemy zawdzięczać to, że chorujące na dyfteryt dziecko nie umiera, chory, którego ugryzł wściekły pies, nie kona w potwornych mękach, kobieta w połogu nie traci życia z powodu zakażenia, można się już bez bólu kłaść pod nóż, duża część europejskich robotników mieszka w porządnych warunkach, łazienka nie jest już luksusem, literatura zaś stała się sprawą publiczną mas. Wszystko to przed stu laty nawet nie majaczyło na horyzoncie człowieka. Metternich i car Aleksander jeszcze na poważnie wierzyli, że i bagnetami da się utrzymać szańce europejskiego imperializmu. To były marne czasy dla ówcześnie żyjących – przepełnione niesprawiedliwością i brakiem nadziei, cierpieniem i mrokiem. To były olśniewające czasy, jeśli spojrzymy wstecz; wielka epoka postępu, intelektu, rozwijającej się ludzkiej samoświadomości, sumienia i charakteru… Czy był to złoty wiek? Kartkując sto lat wstecz, w rozpaczy i z wyrzutami sumienia zauważamy, że prawdziwy złoty wiek to ten śmiertelnie niebezpieczny i pozbawiony nadziei, ten nasz.
W rozpaczy, ponieważ nie wiemy, co z nim począć; z wyrzutami sumienia, ponieważ tylko od nas zależy, byśmy nasycili się jego obfitością, upoili jego idyllą. Złoty wiek, jeśli spoglądamy nań z przymrużonymi powiekami, z nieco większej odległości, z punktu wysokościowego kolejnych pięćdziesięciu lat. Powszechny jest pewien poziom życia mas, a zarazem w każdym małym i dużym mieście Europy i Stanów Zjednoczonych przestają albo wałęsają się bez celu straszne gromady bezrobotnych, pozbawieni nadziei przedstawiciele inteligencji skaczą z mostów, odkręcają kurki od gazu, sklepikarze walczą na tuzinie frontów zobowiązań, obciążeń i ograniczeń, pieniądz stracił wartość w złocie i liczy się tylko towar, ale towar jest nie do dostania, bo zamknięto granice i nigdzie już nie można pojechać bez paszportu, a pisarza, naukowca i artystę ogranicza się urzędową i społeczną cenzurą wszelkich odmian, jakie tylko można sobie wyobrazić – taki to jest przerażająco głupi, a mimo wszystko złoty wiek. Nieodległy jest dzień, gdy się okaże, że to właśnie była aurea aetas, której żałujemy i którą opłakujemy. To była epoka planowania i walki, zgadza się; lecz było w niej jakieś nadzwyczajne, może nieprzyjemne, bolesne, niekiedy nie do wytrzymania, niekiedy wpędzające do grobu i mimo wszystko ludzkie, mimo wszystko wspaniałe napięcie. To była epoka tania i banalna, w której intelektualne potrzeby mas zmniejszyły się w sposób zdumiewający; ale zarazem były to czasy bohaterskie. Nigdy tylu ludzi nie czytało dobrych książek, nigdy takie rzesze nie miały dostępu do prawdziwej kultury, jak w tym właśnie dziwnym i groteskowym złotym wieku. To były czasy głodujących mas, czasy ginącej klasy średniej, czasy przewartościowania wszelkich wartości materialnych i duchowych; a jednak były to czasy, gdy społeczeństwo posiadaczy, bezradnie poddając się prawom rzeczywistości, troszczyło się o ludzi bez pracy i jeśli nie dało się inaczej, żywiło ich, w sposób sztuczny, z obfitości, której na drodze naturalnej nie mogło, a zresztą też nie chciało wprowadzić z powrotem w krwiobieg życia. To były czasy, kiedy trudniej było umrzeć z głodu w miastach i we wsiach Europy, trudniej aniżeli kiedykolwiek przedtem; a zarazem ludzkie rzesze, których rozmiarów nigdy nawet nie przeczuwano, bez nadziei domagały się prawa do pracy. To był złoty wiek, bez złota, to była epoka fillerowego6 i mamuciego kapitalizmu, to była epoka bolszewizmu i faszyzmu, epoka starcia wielkich demokracji, to była epoka kultury maszyny, epoka trzymania szofera i zarazem zabezpieczenia socjalnego, masowego leczenia, robotniczych bibliotek. Nikt nie miał pieniędzy o trwałej wartości, a były to czasy ponadpaństwowych, ogromnych, międzynarodowych majątków. Rynki uginały się od surowców, a mimo wszystko był to wiek niedostatku nakazującego przezorność. W sklepach towar już się nie mieścił, wielkie fabryki pracowały jedynie z jedną piątą wydajności, żeby, broń Boże, nie było tak, że każdemu trafią się trzy garnitury i trzy pary butów; a jednocześnie był to wiek rozpaczliwych prób zdobywania rynku. Te czasy upłynęły pomiędzy wojnami prowadzonymi na kilku kontynentach – to był wiek historycznej rzeźni; ale człowiek nigdy nie służył z tak przelękłą nabożnością, z tak gniewną pasją, z tak bolesną wiarą i oddaniem pokojowi, jak w czasach największych w historii zbrojeń. To był wiek maszyn, które, jak się zdawało, wytrącą człowiekowi z ręki chleb; lecz ostatecznie zauważyliśmy, że maszyna wciąż stwarza nowe możliwości pracy i zatrudnia takie masy ludzi, nawet pośród walk o płace i przy kryzysie popytu, jakich nigdy wcześniej nie był w stanie zatrudnić żaden system produkcji ani ustrój. To był wiek zamkniętych granic, zdewaluowanych walut, politycznych intryg i podejrzeń węszących przy szlabanach granicznych; ale nigdy jeszcze nie podróżowały takie tłumy, jak w tych latach, gdy już w ogóle nie można było podróżować, bo nie było na to nadmiaru pieniędzy, bo do postąpienia każdego kroku potrzebny był paszport, bo banki emisyjne nie dawały waluty. To był wiek wielkich masowych podróży; ludzie, którym nigdy się nie śniło, że kiedykolwiek dotrą do Besenyő7, teraz dotarli na Zachód, a ludzie, którym nigdy się nie śniło, że kiedykolwiek będą mogli wyjechać na całe trzy tygodnie nad Balaton, teraz, pomiędzy dwoma okresami bezrobocia, pewnego dnia zauważyli, że letnie wakacje spędzają nad Morzem Śródziemnym. To był cudowny wiek. Bez żadnej nadziei. Nie do wytrzymania. Jak się wydaje, ze wszystkim tym łącznie był to jednak złoty wiek.
Bo wszelkie znaki wskazują na to, że ludzkość rozwija się ku coraz wyższym poziomom; wcześniej jednak trzeba zapłacić za każdy krok, zapłacić krwią i cierpieniem. To był złoty wiek, najdziwniejszy; i zapłacimy za niego. Po złotym wieku zawsze następuje wiek żelaza. To był ten czas, gdy człowiek latał już na wysokości trzydziestu tysięcy metrów, a rzesze ludzi, którym burczało w brzuchach, przyglądały się temu, przywierając do ziemi. Mimo wszystko to był cudowny czas. To był czas, gdy mnóstwo ludzi wystąpiło o odłączenie telefonu, bo nie byli w stanie zań płacić, a jednocześnie drugie tyle innych ludzi podłączyło sobie telefon, bo każdą kieszeń wypełniały im cudowne akcesoria i zabawki techniki, którymi my wszyscy nie mogliśmy się nasycić. Nie mieliśmy pieniędzy, ale w tym świecie bez pieniędzy, za to z szarpaniną i miotaniem się, rozbłyskiwały wspaniałe kariery; i chyba nigdy talentu i osobowości nie doceniano aż do tego stopnia, jak w tym biednym, ubogim w talenty i osobowości świecie. Świat nigdy nie był tak bogaty, tak komfortowy, tak ekscytujący i ciekawy; i chyba nigdy nie był aż tak pozbawiony nadziei. To był złoty wiek, który każdego dnia błogosławiliśmy i przeklinaliśmy. Mówiliśmy, gorzej już być nie może; i musimy się do tego przyzwyczajać, patrzeć chłodnym okiem i czekać na dzień, gdy zauważymy, że wcale nie był taki straszny – zauważymy, że niestety już się skończył, a w jego miejsce rozpoczyna się wiek żelaza.
4
Słowa te przytacza w swojej książce poświęconej Heltaiemu Géza Hegedűs – gdy przed wojną przy okazji ankiety dla „Színházi Élet” (Życia Teatralnego) zapytano Jenő Heltaiego, gdzie i kiedy chciałby żyć, miał on odpowiedzieć: „Tu i teraz – jeśli to możliwe”. Jenő Heltai (1871–1957) – węgierski pisarz, poeta, dziennikarz, dramaturg, producent, autor tekstów piosenek.
5
Węgierskie oznakowanie etykiet leków pod względem siły działania obejmuje cztery kategorie: + oznacza silne lekarstwo sprzedawane na receptę, ++ – truciznę, symbol # – środki nasenne i uspokajające, ## – środki psychotropowe, narkotyki.
6
Filler – drobna moneta węgierska, grosz. W latach 1926–1946 sto fillerów równało się jednemu pengő.
7
Besenyő jest składową wielu nazw mniejszych miejscowości w różnych częściach obecnych oraz historycznych Węgier.