Читать книгу Kronika Niedzielna - Sandor Marai - Страница 6

Czterdziestoletni mężczyzna

Оглавление

7 marca 1937

Mało się mówi o czterdziestoletnim mężczyźnie. Bez przerwy mowa jest o „młodych”, przy czym nie podaje się dokładnie, kim są ci młodzi, ci tak na czasie, od jakiej granicy wieku się zaczyna, a gdzie kończy ta będąca sprawą publiczną młodość, i mowa jest o starych, których wspomniani wcześniej młodzi dopingują kiedy niekiedy niedwuznacznymi aluzjami, że już pora, by swoje miejsce przekazali tym, którzy czują, że nie mają czasu na dalsze wyczekiwanie. Atmosfera jest nieco nerwowa i wśród całkiem młodych, i wśród starych; nerwowa, przeniknięta urazą i nierzadko tragizmem. Obok hasła „miejsce dla młodzieży” od czasu do czasu rozbrzmiewa ponuro owo przepełnione większym żalem i smutkiem hasło „miejsce dla starych”; dzisiaj wszyscy myślą w kategoriach teorii pokoleń, właśnie takie przedstawiają programy, domagają się uznania ich za obowiązujące oraz wprowadzenia w czyn. Pomiędzy tymi dwoma wielkimi frontami, pomiędzy frontem młodych i frontem starych, pomiędzy frontem tych, którzy wysuwają żądania, oraz tych, którzy obstają przy swoim – a to, czego żądają, oraz to, przy czym obstają, to nie tylko chleb, lecz także władza nad umysłami i światem, w całości, bo targowanie się i ostrożne dzielenie się wyszły z mody! – pomiędzy tymi dwoma frontami żyją gdzieś czterdziestolatkowie. Nie mają własnej partii. Nie mają własnego ruchu. Są już nazbyt starzy i doświadczeni, by podążać z watahami młodych, i nazbyt rozczarowani i podejrzliwi, by bez zastrzeżeń śpiewać chóralną pieśń starych. Niekiedy wybrzmi jakaś przemowa, odezwie się jakiś artykuł w ich interesie, w interesie owej „siwiejącej młodzieży”. Gdzieś oni żyją, bez własnego ruchu; a ponieważ żyją w czasach, kiedy to zdaniem amerykańskich romantycznych lekarzy i obserwatorów społeczeństwa „życie się zaczyna”, to nie tyle hasłami, ile raczej działaniami dają znak, jak sobie to życie wyobrażają. Są w wieku, gdy na pytania stawiane przez życie człowiek zmuszony jest odpowiedzieć nie hasłami, lecz własnym dziełem.

Teraz jeden z nich odpowiedział; a ja od miesięcy nie potrafię zapomnieć tej odpowiedzi. Wciąż mi się ona przypomina, w trakcie pracy; i zawsze coś mnie powstrzymuje przed tym, by o niej mówić – powstrzymuje mnie wstydliwość, tak jakbym miał mówić o najbardziej intymnej, osobistej sprawie. Tę francuską książkę, której tytuł brzmi Dziennik czterdziestoletniego mężczyzny, napisał Jean Guéhenno8; to właśnie jej wspomnienia nie potrafię zatrzeć. Jakbym w tym tekście czytał o moim własnym losie. Od miesięcy słyszę głos tej książki, nawet we śnie. Wspólnota losu, wspólnota przeżyć, która do mnie przemawia z kart tego tomu, zobowiązuje mnie, zobowiązuje nas wszystkich, którzy żyjemy bez partii, bez odznaki i bez własnego ruchu, za to pod znakiem bycia osobą w wieku czterdziestu lat, zobowiązuje nas do tego, żebyśmy odpowiedzieli – nawet nie na tę książkę, na to wielkie wołanie, lecz na pytanie żywe w sercu każdego Europejczyka, który zbliża się do czterdziestki albo ją akurat przekroczył, na pytanie, któremu dał wyraz ów francuski pisarz. Słyszę głos tej książki; przemawia z taką siłą, z takim smutkiem, jak jeszcze nigdy nie przemawiała do mnie ludzka dusza. Słyszałem mądrzejszych, większych, bardziej moralnych i silniejszych. Lecz to, o czym on mówi, to właśnie moja sprawa, i jest mi pokrewny, ten nieznajomy – a przynajmniej w naszych stronach mniej znany – czterdziestoletni pisarz francuski. „W połowie drogi życia człowieka… to sformułowanie jest banalne, ale dlaczego miałbym go unikać, skoro prawdą jest, że od tygodni mam je na ustach i w sercu…” – tak zaczyna swoją książkę. To prawda, nie można się przed tym uchylić.

Ta książka nie jest biografią, nie jest też bynajmniej powieścią; pewien człowiek opowiada, jak stał się czterdziestolatkiem, czego oczekuje, czego się boi w tym świecie. Guéhenno urodził się w proletariackiej rodzinie, był absolwentem École Normale, a ze skromnej urzędniczej posady wyrwała go wojna. Największym przeżyciem jego dzieciństwa była bieda, a także wizyta na prowincji złożona przez któregoś prezydenta Republiki Francuskiej. Na uniwersytecie – za „jego czasów” – unosił się jeszcze duch Barrèsa9. To jest wyznanie inteligenta, który z kręgu proletariuszy trafił do stanu urzędników na poniewierkę; zmienił nie tylko otoczenie i klasę, ale też ambicję, w głębszym, bardziej duchowym rozumieniu tego słowa. Młodzież, która z ławek szkół wyższych maszeruje do rowów strzeleckich, europejska młodzież, która łatwowiernie klepie o ideałach, wierzy w Europę i w pojednawczą siłę humanizmu, z przepięknie brzmiącymi frazesami na ustach rusza w kierunku dołów z wapnem. To nagłe przejście jest głupie i nieoczekiwane, wybuch tragedii – bezlitosny niemal jak w antycznym teatrze greckim. Pochylając się nad dołami z wapnem w Europie, to pokolenie po raz pierwszy widzi rzeczywistość. Dotychczas żyło w jakiejś klasycznej mgle. Głosiło i uczyło się, że świat niepowstrzymanie kroczy naprzód, ku swym celowym, moralnym, ludzkim, pięknym ideałom. Mechanizm społeczny obiecuje olbrzymie możliwości. A wojna tę wiarę nie tylko zamordowała, lecz jeszcze i poniżyła. Dwudziestoletni Guéhenno i miliony jego towarzyszy niedoli w Europie nie tylko cierpieli i pomarli od tego rozczarowania, ale też, co jest losem ponad wszystko okrutniejszym, przeżyli i wstydzili się, że żyją. Rozczarowanie, które nosi w sobie to „pokolenie”, jest tak głębokie i bolesne, że większość nie ma odwagi nawet mówić o nim. To pokolenie milczące. Jego milczenie wynika nie tylko z doświadczenia i poczucia odpowiedzialności, lecz także ze świadomości winy. Co należało uczynić? Czy można było coś przeciw temu zaradzić? Gdzie zgrzeszyliśmy? Czy byliśmy zbyt młodzi, żeby przeciw temu protestować, czy raczej nieświadomi i bezradni?… To pokolenie jakby czekało na potwierdzenie, uniewinnienie. A teraz dożyło takich czasów, gdy musi się dowiedzieć, że tego uniewinnienia od nikogo już nie może otrzymać.

Czterdziestoletni mężczyzna żyje z tym rozczarowaniem. Politykę obserwuje z podejrzliwością. Nie może przed nią umknąć i dlatego odpowiedzialnie bierze na siebie, przynajmniej w Europie Środkowej, hasło rechts stehen und links denken10; wobec anarchii zawiera sojusz z formacjami zbrojnymi sił bezpieczeństwa, a kiedy stoi „po prawej stronie”, wszelkimi siłami stara się myśleć i działać społecznie. Taka jest większość w Europie Środkowej; naturalnie zdarzają się też wyjątki, ale przeważająca większość zajęła to kiepskie i niebezpieczne stanowisko. Na Zachodzie także czterdziestoletni mężczyzna, podobnie jak młodzież, ustawia się na froncie skrajności; staje w szeregach plutonów szturmowych skrajnej prawicy albo skrajnej lewicy. Co go odróżnia od młodych, którzy po raz pierwszy ruszają teraz do ataku, to świadomość prawdziwego sensu tej walki, jej beznadziejności. Czterdziestoletni Francuz, który stoi „po lewej stronie”, gdzieś pod sztandarem Front Populaire, przy czym ów sztandar jest i narodowy, i czerwony, nie potrafi z prawdziwą nienawiścią myśleć o czterdziestoletnim Niemcu, który maszeruje pod flagą ze swastyką; potrząsa ku niemu pięścią, bo tak sobie życzy historyczny rozkaz dzienny, ale w jego pasji brak owego wywołującego pianę na ustach, głupkowatego gniewu, jaki przepełnia młodych, dla których wszystko to jest jeszcze „ruchem” i „światopoglądem”. Walczy, ale nie nienawidzi; osądza, ale zna tego, o którym wydaje osąd; wie, że jest jednocześnie sędzią i oskarżonym, jak wszyscy, którzy naznaczeni wiekiem czterdziestu lat żyją dzisiaj w Europie. Czterdziestoletni mężczyzna jest w tym wieku, kiedy powinien przejąć spuściznę ojców. Idącą przed nim generację zmogło zmęczenie i opada ona z sił; zgodnie z prawem danym od Boga i prawem ludzkim to na niego teraz kolej, do niego należy odpowiedzialność, do niego należy obowiązek, by spuściznę uratować. Tej spuściźnie przygląda się bez iluzji. Jest w wieku, gdy człowiek wie o życiu wystarczająco dużo, by nie oczekiwać od niego cudów, i wystarczająco dużo, by z nabożnością i tęsknotą odczuwaną wobec przemijającej cudownej przygody zwracać się w kierunku wszystkiego, co potrafi dać życie. „Proszę, czterdziestolatku!” – mówi czas. „Oto spuścizna. Ciesz się jej posiadaniem, śmiej się i zarządzaj, jak zachęca klasyczny przykład”. Lecz spadkobierca być może nigdy nie odczuwał własnej odpowiedzialności w taki sposób, w jaki odczuwa ją to starsze pokolenie. Bo kiedy powinien był poznać życie, poznał śmierć. Kiedy jeszcze mógł się uczyć wierzyć, nauczył się popadać w rozpacz i odczuwać wstyd. Wyszedł od humanizmu, ale cofnął się w obawie przed anarchią. Przed stu laty każdy czterdziestolatek był w duszy nieco dandysem; dzisiaj każdy chce być bezimiennym tyrającym, kimś, kto ze skrywaną świadomością winy tkwiącej w jego własnej osobowości może się schować za pracą. Nigdy jeszcze żadne pokolenie nie przejmowało spuścizny, wykazując taką podejrzliwość i nieufność. A jednak stoi na swoim miejscu i czegoś strzeże, wiernie. Świadomość wciąż jeszcze ma przepełnioną wspomnieniami okresu świetności, obywatelskiego, mieszczańskiego rozkwitu, w nerwach – odruchy „wielkiej kultury, wykształcenia”, poprzednicy zaś bez słowa przekazują mu stery rządów i insygnia władzy; radź sobie, osiągaj cele, jeśli potrafisz! – mówi ich nieme, podejrzliwe spojrzenie. Stoi na swoim miejscu i strzeże czegoś, o czym nie wie w sposób całkiem pewny, czy to jeszcze istnieje i czy ma taką wagę, by warto było dla tego żyć i za to umrzeć. O własnej doli i niedoli mówi rzadko. Rodzina, klasa, naród, europejska wspólnota losu, wszyscy na niego spoglądają, oczekują od niego cudu. A przecież właśnie to mu odebrali przed dwudziestu laty: cud, wiarę w życie, wiarę w ideały, które brutalną przygodę życia napełniają wspaniałym napięciem. To pokolenie jest godne zaufania; tyle że ono samo niczemu już nie ufa.

Niczemu? „Nie mówię, że niebo jest puste” – wykrzykuje w ostatnich wersach ten czterdziestoletni Francuz. „Czuję w nim wieczność; wieczność człowieka…” Słowa, piękne słowa? Być może ostatnią rzeczą, jaka pozostała temu pokoleniu, jest zdolność do patosu. Bez patosu nie ma wielkości. I krzycząc ze swego nędznego położenia ku niebu, obrabowany i zarazem obciążony wszelką odpowiedzialnością, czując depczącą mu po piętach całkiem nową, barbarzyńsko głośną i wolną od patosu młodą ludzkość, za którą jest odpowiedzialny, dla której wije gniazdo i której winien coś po sobie pozostawić, jeśli do grobu nie chce zejść w pohańbieniu – z ludzkiej nędzy wykrzykuje ku niebu swą wiarę w wieczność człowieka. I z siwiejącą głową, badawczo zapuszcza wzrok w czas, nasłuchuje: czy gdzieś usłyszano jego słowa?…

8

Jean Guéhenno (1890–1978) – francuski pisarz, eseista i krytyk literacki. Tom, o którym mówi tu Márai, to wydany w 1934 roku Journal d’un homme de 40 ans.

9

Maurice Barrês (1862–1923) – francuski pisarz, członek Akademii Francuskiej, rzecznik poglądów konserwatywno-nacjonalistycznych, związany z ruchem Action Française. Na przełomie XIX i XX wieku odegrał dużą rolę w życiu umysłowym Francji.

10

Rechts stehen… (niem.) – Stać po prawej stronie, myśleć jak strona lewa (przyp. węg. wyd.).

Kronika Niedzielna

Подняться наверх