Читать книгу Pamiętnik księgarza - Shaun Bythell - Страница 6

ŚRODA, 5 LUTEGO

Оглавление

Zamówienia internetowe: 5

Zrealizowane zamówienia: 5

O dziewiątej dwadzieścia pięć zadzwonił jakiś facet z południowej Anglii, który rozważa zakup antykwariatu w Szkocji. Chciał się dowiedzieć, jak wycenić inwentarz dwudziestu tysięcy książek. Powstrzymując się od oczywistej reakcji (POSTRADAŁ PAN ZMYSŁY?), zapytałem, ile chce obecna właścicielka. Powiedziała mu, że książki kosztują u niej średnio 6 funtów, a sumę 120 tysięcy funtów proponuje podzielić na trzy. Odparłem, że dzielnik powinien wynosić co najmniej dziesięć, a najprawdopodobniej trzydzieści. Przewożenie dużych ilości książek jest obecnie prawie niemożliwe, a ci, którzy są gotowi się tego podjąć, proponują horrendalne stawki. Sklepów z książkami jest teraz za mało, a książek – za dużo. To rynek kupującego. Nawet w 2001 roku, kiedy przejąłem antykwariat, a koniunktura była znacznie lepsza, poprzedni właściciel wycenił zbiór stu tysięcy książek na ledwie 30 tysięcy funtów.

Być może powinienem zalecić swojemu rozmówcy, żeby przed dokonaniem zakupu przeczytał nie tylko wspomnienia Orwella (Bookshop Memories), lecz także wspaniałą książkę Williama Y. Darlinga The Bankrupt Bookseller Speaks Again [„Antykwariusz bankrut przemawia ponownie”]. Obydwie pozycje są obowiązkową lekturą każdego aspirującego antykwariusza. Tak naprawdę Darling nie był antykwariuszem bankrutem, tylko edynburskim bławatnikiem, który nabrał wielu, wymyślając niezwykle przekonującą postać. Szczegóły są niesamowicie dokładne. Fikcyjny bohater Darlinga – „niechlujny, schorowany, pozornie nudny człowiek, który jednak pod wpływem inspiracji potrafi niezwykle elokwentnie opowiadać o książkach” – doskonale odzwierciedla standardowego antykwariusza.

Dziś do pracy przyszła Nicky. Nie stać mnie już na zatrudnianie personelu na pełny etat, zwłaszcza podczas długiej, mroźnej zimy. Polegam więc na Nicky, równie kompetentnej, co ekscentrycznej, która dwa razy w tygodniu staje za ladą, żebym ja mógł pojechać po towar i pozałatwiać inne sprawy. Nicky jest mocno po czterdziestce i ma dwóch dorosłych synów. Mieszka w małym gospodarstwie nad zatoką Luce Bay jakieś dwadzieścia pięć kilometrów od Wigtown i należy do zboru Świadków Jehowy. To oraz upodobanie do wytwarzania dziwnie bezużytecznego „rękodzieła” stanowią podstawę jej tożsamości. Nicky większość ubrań szyje sobie sama i jest chorobliwie oszczędna, ale bardzo szczodrze dzieli się swoim niewielkim majątkiem. Co piątek przynosi mi przysmak, który poprzedniego wieczoru, po spotkaniu w Kingdom Hall, wygrzebała ze śmietnika za supermarketem Morrisons w Stranraer; rytuał ten nazywa piątkowym łasuchowaniem. Jej synowie określają ją mianem „flejtuchowatej cyganki”, ale Nicky wrosła w krajobraz antykwariatu tak mocno jak książki i bez niej to miejsce straciłoby mnóstwo uroku. Choć dzisiaj nie jest piątek, przyniosła mi obrzydliwy prezent z supermarketowego śmietnika – paczkę samos, które tak namokły, że zbiły się w bezkształtną masę. Nicky wbiegła, żeby schronić się przed deszczem, wcisnęła mi opakowanie pod nos i powiedziała: „No zobacz tylko, samosy. Cudnie”. Następnie skonsumowała jedną z nich, rozrzucając wilgotne okruchy na ladzie i po podłodze.

W lecie zatrudniam studentki – jedną lub dwie – dzięki czemu mogę oddawać się zajęciom, które uprzyjemniają życie w Galloway. Pisarz Ian Niall wyznał, że kiedy jako dziecko usłyszał w szkółce niedzielnej określenie „kraina mlekiem i miodem płynąca”, myślał, że odnosi się ono do Galloway – częściowo dlatego, że w spiżarni na farmie, gdzie dorastał, produktów tych nigdy nie brakowało, ale również dlatego, że teren ten jawił mu się jako raj. Podzielam tę miłość. Dzięki dziewczynom, które zatrudniam dorywczo, mogę pozwolić sobie na luksus spontanicznych wypadów na ryby, górskie wędrówki albo pływanie. Nicky zwraca się do współpracowniczek per „kochaniutkie”.

Pierwszym klientem (o dziesiątej trzydzieści) był jeden z niewielu naszych stałych bywalców, pan Deacon. To elokwentny dżentelmen po pięćdziesiątce, z brzuszkiem typowym dla stroniących od sportu mężczyzn w średnim wieku. Ciemne, przerzedzone włosy zaczesuje na pożyczkę, tak jak niektórzy łysiejący faceci bezskutecznie usiłujący przekonać innych, że nadal mają bujną czuprynę. Można powiedzieć, że jest dość elegancki, bo ma dobrze skrojone ubrania, tyle że nie nosi ich jak należy: nie zwraca uwagi na takie szczegóły jak poły koszuli, guziki czy rozporki. Wygląda to tak, jakby ktoś załadował jego ubrania do armaty, potem je na niego wystrzelił, a one jakoś przylgnęły i tak już zostały. Pod wieloma względami jest klientem idealnym: nigdy się nie rozgląda i przychodzi tylko wtedy, kiedy dokładnie wie, czego chce. Jego zamówieniom zwykle towarzyszy recenzja książki wycięta z „Timesa”, którą podsuwa osobie aktualnie stojącej za kasą. Wyraża się zwięźle i precyzyjnie, nie wdaje się w pogawędki, ale nigdy też nie jest nieuprzejmy i zawsze płaci przy odbiorze. Poza tym nie wiem o nim nic więcej; nie znam nawet jego imienia. Właściwie to zastanawiam się, dlaczego zamawia książki u mnie, skoro łatwo mógłby robić to na Amazonie. Może nie ma komputera. Może nie chce go mieć. A może jest przedstawicielem wymierającego gatunku ludzi, którzy wiedzą, że jeśli chcą, żeby księgarnie przetrwały, muszą je wspierać.

W południe do lady podeszła kobieta w bojówkach i w berecie, która położyła przede mną sześć książek, w tym dwa niemal nowe, cenne albumy o sztuce, w idealnym stanie. Podliczyłem, że powinna zapłacić 38 funtów, a kiedy poprosiła o zniżkę, zaproponowałem 35 funtów. „A nie obniżyłby pan do 30?” Kiedy klienci, którym oferuje się zniżkę na produkty już i tak kosztujące ułamek swojej pierwotnej ceny, domagają się rabatu o kolejne 30 procent, bardzo nadweręża to moją wiarę w ludzką przyzwoitość. Odmówiłem, a ona zapłaciła 35 funtów. W pełni zgadzam się teraz z Janet Street-Porter, która zasugerowała, że każdy, kto nosi bojówki, powinien zostać zrzucony na spadochronie do strefy zdemilitaryzowanej.

W kasie: 274 funty i 9 pensów*

Liczba klientów: 27

Pamiętnik księgarza

Подняться наверх