Читать книгу Wszystko, co piękne, zaczęło się potem - Simon Van Booy - Страница 14
5
ОглавлениеGdy George miał siedem lat, jego ojciec uciekł od rodziny.
Odziedziczył po nim szeroką szczękę, przez co sprawiał wrażenie bardziej atletycznego, niż był w rzeczywistości. Jego zielone, głęboko osadzone oczy zatrzymywały się w miejscach, po których inni obojętnie przemykali wzrokiem.
Czasem, gdy odpływał w rajską krainę marzeń, wyobrażał sobie, że jest kolejnym wcieleniem Jana Sebastiana Bacha, który podobnie jak George był niedoceniany za życia, zwłaszcza przez rodzinę.
George lubił przesiadywać nocami w kawiarniach modnej ateńskiej dzielnicy Kolonaki. Czytał tam zagraniczne gazety, sączył gęstą grecką kawę i delektował się lepką baklawą, którą jadł nożem i widelcem. Gdy nikt nie patrzył, dolewał sobie do kawy alkoholu.
Zaczął pić jako czternastolatek. Uczył się wtedy w szkole z internatem w Portsmouth w stanie New Hampshire i lubił szwendać się po śródmieściu. Miasto było surowe, szare, pełne mgły, która podpełzała pod okna nadbrzeżnych domów. Wysoki rozświetlony nos kościoła wrzynał się w spienione niebo.
Picie dawało mu namiastkę szczęścia. Było odskocznią, pozwalało skupić się na tu i teraz, snuć szalone marzenia, które na trzeźwo nigdy nie przyszłyby mu do głowy. Kiedy był pijany, przeszłość jawiła się jako dalekie dymiące zgliszcza, które można było zbyć wzruszeniem ramion.
George uczęszczał do słynnej Exmouth Academy. Podłogi na korytarzach tej szkoły zawsze się błyszczały. Miał wielu kolegów, z którymi nieźle się dogadywał. Dzielili się wszystkim, co dostawali w paczkach i co dawało się zjeść. Pożyczali sobie poduszki i karty telefoniczne, a wieczorem, kiedy pogasły wszystkie światła, toczyli długie dyskusje.
W każdą niedzielę sznur chłopców wspinał się pod górę do kościoła, wszyscy w czarnych pelerynach, w których wyglądali jak duchy. Latem nosili białe koszule z przypinanym kołnierzykiem, pomarańczowe krawaty w prążki, brązowe marynarki z białą obszywką, brązowe szorty i brązowe skarpetki. Kasztanowe półbuty należały do dobrego tonu, ale nie były obowiązkowe.
Wieczorem chłopcy mogli oglądać telewizję w świetlicy i zjeść niewielki przydział słodkości.
Co niedziela każdy uczeń musiał napisać list do rodziców. Oto list George’a do matki:
Droga Matko,
jak się miewasz? Alex dał mi kasetę z breakdance’em i uczę się tańczyć. Złapałem już podstawy, teraz pora na prawdziwe wygibasy. Jak Ci się podobał pokaz fajerwerków z okazji Święta Niepodległości? Bo nam nie za bardzo. Przydałoby mi się nowe pióro. Dzięki za obcinacz do paznokci, jest super. Jeżeli możesz mi przysłać pióro, to czy mogłabyś to zrobić jeszcze w tym tygodniu? A jeśli Jeśli nie możesz, to trudno. Pani Otonen nazwała mnie dżentelmenem z Południa, bo mam akcent jak w Kentucky! Mieliśmy w internacie małą epidemię. Wszyscy oprócz mnie po kolei zarażali się wirusem. Już wyzdrowieli, a ja ciągle nie zachorowałem.
Mamy nową drużynę szermierczą.
Ale ja w niej nie jestem.
W przerwie na lunch walczę z kolegami na patyki.
Chwilowo noszę bandaż na nodze, bo poślizgnąłem się w drodze do kościoła.
ŚCISKAM,
GEORGE
PS U portiera są myszy!!!
PPS Mogę przyjechać do domu na ferie?
Z czasem George zaczął tracić entuzjazm dla surowych rygorów szkolnego życia. Jego koledzy stawali się zmechanizowanymi kopiami samych siebie. Jeden skoczył z dachu. Dyrektor powiedział, że umarł w drodze do szpitala.
W odróżnieniu od wielu rówieśników, którzy dorastając, zatracili do szczętu słodycz dzieciństwa, George nie utwierdził się w przekonaniu, że życie jest pasmem rozczarowań, bo:
1 Ludźmi kieruje próżność.
2 Życie kończy się, zanim człowiek zdąży cokolwiek zrozumieć, a skoro tak, to raczej nie ma sensu.
George miał inne problemy: zrobił się nadwrażliwy, niechlujny i płaczliwy. W szkole średniej nauczyciele spoglądali na niego z umęczoną miną. Na ich prośbę personel internatu kilkakrotnie konfiskował znaleziony u niego w pokoju alkohol, nie czyniąc o tym jednak żadnej oficjalnej wzmianki w papierach. Kiedy George wymiotował, przykry zapach roznosił się po korytarzu, a następnego dnia młodsi chłopcy rozmawiali o tym głośno przy śniadaniu. W końcu jeden z dozorców poradził, żeby nie jadł przed ani w trakcie picia – przynajmniej nikt nie poczuje wtedy smrodu.