Читать книгу Wszystko, co piękne, zaczęło się potem - Simon Van Booy - Страница 18
7
ОглавлениеHenry mieszkał w robotniczej dzielnicy obok torów metra. Miał niewiele mebli, ale dzięki stertom książek mieszkanie było przytulne. Siedzieli na balkonie z widokiem na fontannę. Pary zakochanych przysiadywały na jej krawędzi, pochylały się nad wodą i zanurzały dłonie. Kilka ciemnych liści opadło na dno i tkwiły tam nieruchomo, przyparte do kafelków strumieniem wody. Dzieci ostrożnie opuszczały swoje drobne ciała w chłodną głębię. Potem z któregoś balkonu dobiegło gniewne wołanie i rozpierzchły się jak szklane kulki.
Przed nimi na chybotliwym stoliku leżały dwie całe ryby, które Henry przed upieczeniem natarł czosnkiem i cytryną.
Jeden z sąsiadów zostawił je w pudełku pod jego drzwiami, wraz z instrukcją przyrządzania.
Henry pokroił też na cienkie plasterki kostkę fety i poprzetykał je listkami mięty i bazylii.
– Mocz je w oliwie, o tak – pokazywał.
Potem otworzył kolejne greckie wino, ściskając butelkę między kolanami. Opowiedział Rebecce, dlaczego przyjechał do Aten.
Tak jak ona wychował się w domku na wsi, tyle że w Walii, na zboczu wzgórza.
– To było jak całoroczny biwak. W domu pachniało mokrymi czasopismami. Dzieliłem łóżko z tuzinem zwierząt.
– Z tuzinem?
– Co najmniej.
– Znasz francuski?
– Szczątkowo.
– Dużo tych szczątków w twoim życiu.
– Otóż to. Skąd wiedziałaś?
– Na agorze wspominałeś o kościach.
– A.
I Henry, posługując się resztkami ryby na talerzu, wyjaśnił, jak rosną i zmieniają się kości, omawiając przy okazji kilka niuansów swojego fachu.
Rebecca stwierdziła, że artysta nie jest w stanie narysować osoby, której ani razu nie widział żywej.
Henry z wyrazem zaciekawienia skrzyżował ramiona na piersi.
– Tylko Michał Anioł potrafił wskrzesić zmarłych – ciągnęła dalej. – Podobno pewnego razu znaleziono rzymski posąg liczący jakieś tysiąc pięćset lat. Był w dobrym stanie, ale bez jednej ręki. Poproszono Michała Anioła, żeby ją dorobił. Nowa ręka była ułożona pod dziwnym kątem w stosunku do reszty ciała, ale Michał Anioł upierał się, że z anatomicznego punktu widzenia nie popełnił żadnego błędu – że wyrzeźbił dokładną replikę brakującej ręki. Kilkaset lat później jakiś rolnik spod Rzymu znalazł na swoim polu kawał marmuru. Okazało się, że to właśnie ta zaginiona ręka.
– I co? – zapytał niecierpliwie Henry, gasząc papierosa.
– Miała identyczny kształt i wymiary jak ta, którą dorobił Michał Anioł.
– Niesamowita historia.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła utrzymać się z malowania, ale jeśli się postaram, to powinnam przynajmniej osiągnąć jakiś przyzwoity poziom. Taki, który pozwoli mi wystawiać obrazy w Paryżu.
– Pozazdrościć – odparł Henry.
– Czego?
– Pasji. Większość ludzi nie ma takiej pasji w życiu. Ale jeśli ktoś ją ma, zwykle to po nim widać.
Rebecca zapytała, czy wyjmowanie ludzkich kości z ziemi wydaje mu się czymś intymnym.
– Nie myślałem o tym w ten sposób, ale pewnie masz rację. Jestem ich ostatnim punktem stycznym ze światem.
– Myślałam, że powiesz „nadzieją”, ich ostatnią nadzieją.
Henry zastanowił się.
– Jestem naukowcem. Nie mógłbym tak powiedzieć. Ludzie zawsze umierają z jakiegoś powodu, zwykle bardzo prozaicznego. Nie ma się co rozczulać.
Wyjrzał przez balkon. Obok fontanny jakiś mężczyzna czesał psa, który siedział nieruchomo z wywieszonym językiem.
– A te ludzkie szczątki? – zapytała Rebecca.
Henry się uśmiechnął.
– Ciekawe, co się stanie z moimi – zaśmiała się. – Co zostanie z mojego życia. Kto znajdzie moje ciało.
Henry pokiwał głową.
– Czy ktoś będzie się zastanawiał, co czułam?
Wygrzebała widelcem ostatnie kawałeczki mięsa spod kręgosłupa ryby
Henry zabrał talerze.
– Zaraz wrócę.
Zniknął w jasnej kuchni, a Rebecca została sama na balkonie. Robiło się ciemno. Przy fontannie zbierało się coraz więcej ludzi. Trzech starszych mężczyzn zdjęło buty i zapaliło papierosy. Dym unosił się nad nimi, szeroko rozpościerał cienkie ramiona, aż sięgnął balkonu i Rebecca poczuła delikatną woń ognia.
– Zamierzasz kiedyś wrócić do Walii? – zawołała w głąb mieszkania.
– Nie – odkrzyknął Henry. – Napijesz się jeszcze trochę wina?
– Oui, oui, oczywiście! Bycie Francuzką zobowiązuje.
Henry wrócił z nową butelką i paczką greckich papierosów.
– Dlaczego właściwie przyjechałeś do Aten?
– Jestem archeologiem. Ciągnie mnie w takie miejsca jak to.
– Ale ludzie umierają wszędzie.
– Mnie interesują tylko ci, którzy umarli bardzo dawno temu – odparł i natrafił pod stołem na jej rękę, drugi raz tego dnia. – A zwłaszcza tacy, którzy umarli przed wynalezieniem pisma, bo w sytuacji braku innych źródeł możemy się wiele dowiedzieć ze sposobu, w jaki zostali pochowani.
Napełnił jej kieliszek.
– Pochodzisz z okolic Paryża?
Rebecca potrząsnęła głową.
– Ktoś chyba kiedyś powiedział, że Paryż jest najnowocześniejszym ze starożytnych miast, a Nowy Jork – najbardziej starożytnym z nowoczesnych.
– Kto to był? – zapytała.
– Nie mogę sobie przypomnieć. Zawsze byłaś malarką?
Złapała się za serce.
– Tutaj, w środku, zawsze. Ale przez kilka lat pracowałam w Air France.
– W Air France?
– Jako stewardesa.
– Dlatego tak dobrze znasz angielski?
Skinęła głową.
– Znam też włoski i holenderski. Ale greckiego niestety nie.
– Wielkie nieba – Henry westchnął lubieżnie. – Wszyscy mężczyźni kochają się w stewardesach.
Uniosła brwi w geście lekkiego zniesmaczenia.
– Uwielbiam te kapelusiki. Byłaś w tym dobra?
– Chyba tak.
– Miewałaś trudnych pasażerów?
– Nigdy – zaśmiała się.
– To znaczy, że wszyscy byli trudni. Opowiedz mi coś więcej. To bardzo ciekawe, naprawdę!
Rebecca odgarnęła z twarzy kosmyk ognistorudych włosów i upiła trochę wina z kieliszka.
– To było dziwne uczucie, patrzeć na tych wszystkich ludzi wysoko w przestworzach, śpiących, czytających, a najczęściej wpatrzonych w telewizor.
– Naprawdę?
– Wolałabym ich malować niż podawać im tacki z jedzeniem.
– Czy to prawda, że piloci uwodzą stewardesy?
– Nie – sięgnęła po kieliszek. – Nie wydaje mi się.
– Ciągle masz swój uniform?
– Tak.
– Naprawdę?
– Chcesz, żebym po niego poszła i pokazała ci się w nim?
– Rany, mówisz poważnie?
Henry wstał i zniknął w przedpokoju. Wrócił z czystą popielniczką i kocem.
– W razie gdybyś zmarzła.
Rozmawiali jeszcze przez godzinę, uważnie przyglądając się sobie między zdaniami. Kiedy resztka wina znalazła się w kieliszku Rebekki, Henry zebrał wszystko ze stołu i zaniósł do środka. Rebecca z papierosem w dłoni podążyła za nim.
Henry ostrożnie ustawił naczynia w zlewie, po czym odkręcił kran. Rebecca usiadła przy kuchennym stole z ciemnego drewna. Obok niej stała terakotowa miseczka na sól i miska z cytrynami.
– Chyba pozmywam jutro – stwierdził, patrząc na stertę brudnych talerzy i sztućców.
Podszedł do lodówki, wyjął z niej tackę z baklawą i dużym nożem pociął deser na trójkątne kawałki. Plastikowa rączka noża była nadtopiona, ktoś musiał kiedyś oprzeć ją o krawędź bardzo rozgrzanego garnka.
Henry polał deser gęstą śmietaną i podał Rebecce talerzyk z widelczykiem.
– Ja dziękuję – powiedziała.
Przez długą chwilę trzymał talerzyk w powietrzu, w końcu postawił go przed sobą.
– W takim razie podzielę się z tobą moją porcją.
Przeżuwali w milczeniu słodką, lepką baklawę. Rebecca utkwiła wzrok w śmietanie.
– Jak masz na nazwisko? – zapytała.
– Bliss.
– Nie żartuj. Bliss? Jak szczęście?
Miał pełne usta, więc potwierdził ruchem głowy.
– Henry Bliss – powtórzyła rozbawiona. – To naprawdę znaczy „szczęście”, prawda?
– Czyste, niczym nieokiełznane szczęście – odparł przełykając.
– Henry Bliss. Ładnie. Henry Bliss. Henry Bliss. Henry Bliss.
Henry na chwilę przestał żuć.
– A ty jak się nazywasz?
– Baptiste.
– Matko Boska!
I oboje się roześmiali, nie do końca wiedząc dlaczego.
Rebecca zauważyła, że jest bardzo jasno. Henry zapalił świece i zgasił światło. Ich twarze jarzyły się w ciemnościach. Henry zapalił papierosa i podał go jej.
– Nie mogę uwierzyć, że przed chwilą zjadłam kolację z facetem, którego poderwałam na pchlim targu.
– Nie poderwałaś mnie. Byłem w promocji dołączony do książki. Właśnie, gdzie ona jest? – zapytał i natychmiast sobie przypomniał.
– Została w holu muzeum – powiedziała. – Pójdziemy po nią jutro?
– Jutro wyjeżdżam.
– Na długo?
– Osiem dni.
– Czy mam tęsknić? – zapytała z kokieterią.
Uśmiechnął się.
– Mogłabyś? Lecę do Cambridge na serię wykładów o nowej technologii datowania węglowego. Mój szef twierdzi, że to mi się przyda.
– Przyślesz mi kartkę?
– Oczywiście. Nie rób takiej smutnej miny. Rozłąka wzmaga uczucie, nieprawdaż?
– Zobaczymy.
Henry odstawił kieliszek i zawiesił dłoń nad płomieniem świecy.
Oboje patrzyli.
– Agapi mou – rzekł. – Moja kochana.
Rebecca podniosła swój kieliszek i zakręciła winem, jakby trzymała w dłoni mały ocean zdany na jej łaskę.
– To tylko takie wyrażenie – dodał. – Chyba jestem pijany.
– Przepraszam – oddała mu papierosa. – Zapomniałam, że jest wspólny. Chyba powinieneś o czymś wiedzieć. Mam tutaj kogoś w rodzaju chłopaka.
Hery cofnął dłoń znad świecy.
– Cholera.
Podniósł wzrok.
– To coś poważnego?
– Właściwie to nawet nie jest mój chłopak. Nie chcę się z nim widywać.
Sięgnęła po następnego papierosa.
– Ja też chyba się trochę upiłam.
– Nie rań go – powiedział spokojnym tonem, z nieobecnym wyrazem twarzy.
– Co masz na myśli?
– Na pewno cię kocha.
Rebecca westchnęła.
– Chyba tak.
– Nie rań go.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo gdybym był na jego miejscu, chciałbym, żeby nasz związek był poważny.
– To nie jest związek. Nie wiem, czemu nazwałam go moim chłopakiem. Zresztą, co to znaczy „poważny”?
– Zapytaj mnie za rok. Może wtedy będę znał odpowiedź.
Rześki wiatr wdarł się do pokoju.
Henry wstał i pochylił się nad stołem. Objął ją niezgrabnie i trochę zbyt śmiało, lecz moment niezręczności minął w mgnieniu oka: Rebecca podniosła się i oboje ruszyli w stronę sypialni, całując się i potykając. Podłoga była przyjemnie chłodna. Henry rozbierał ją delikatnymi ruchami, w których był pośpiech, ale i namaszczenie.
Zsunęła sukienkę i zrobiła krok do tyłu. Jego ręce spoczęły na jej udach i powoli sunęły w górę, jakby w błagalnym geście. Chwyciła jego dłonie i powiodła w miejsca, w których najbardziej go pragnęła. Wszelkie wątpliwości już dawno utonęły w winie.
Poczuła napór jego ciała i otwarła oczy. Był twardy i ciężki. Uczucie zrodzone kilka godzin wcześniej na targu stawało się coraz potężniejsze. Jakaś wielka, odległa siła ciągnęła ją w otchłań całkowitego zatracenia. Wpiła się paznokciami, wgryzła zębami w jego ramiona. Nie drgnął, ale zwolnił, zawieszony ponad nią, ze ścięgnami napiętymi jak struny. Wirując wśród gwałtownych nurtów życia, czuła mocniej niż kiedykolwiek, że cała jej tożsamość jest w gruncie rzeczy czymś przypadkowym, zewnętrznym i nic nieznaczącym wobec tej odwiecznej potęgi.
Głośno i szybko oddychając, chwyciła się jego czarnych włosów.
Gdy było już po wszystkim, położyli się na plecach i trzymali za ręce. Dwoje ludzi rozdzielonych wspólnym złudzeniem. Niezmącona cisza.
Rebecca wisiała na krawędzi snu niczym kropla wody.
Henry po ciemku znalazł jej dłoń i razem spadli do innego świata.