Читать книгу Matka - Stanisław Przybyszewski - Страница 7
ОглавлениеSCENA PIERWSZA
WANDA
Teraz za chwilę Konrad przyjechać musi. A tak się czegoś lękam. Gdyby się tylko, na Boga, nie dowiedział...
BOROWSKI
O czym?
WANDA
O tym... O tym, że ja, która go chowałam w takiej bezmiernej miłości ku zmarłemu ojcu, która mu w serce wpajałam, że nic piękniejszego i szlachetniejszego nad jego ojca nie było, teraz żyję z tobą, który nienawidzisz to jego jedyne dziecko –
BOROWSKI
Ja? Nienawidzę Twojego syna?
WANDA
zmęczona
Nie mówmy o tym. O to jedno cię proszę: unikaj najlżejszego pozoru, by syn mój mógł zrozumieć, w jakim pozostajemy stosunku. Po chwili milczenia. I z jednej strony jeszcze grozi nam wielkie niebezpieczeństwo, bo Hanka, Hanka... tak dziwnie się od tygodnia zmieniła na wieść, że Konrad ma przyjechać. Ustawicznie zmieszana, ustawicznie płonie. Przeczuwam coś niedobrego...
Milczenie.
BOROWSKI
Dlaczegoś wysłała chłopaka za granicę po śmierci jego ojca? uspakajając się. Wiem dobrze, że jeżeli coś we mnie kochasz, to jedynie tylko pewne wspólne z nim cechy. Wiem dobrze, że jego tylko kochałaś i po wszelką wieczność he... he... kochać będziesz. Teraz rozumiem, dlaczego wysłałaś dziecko za granicę. Przez dziesięć lat, pomimo wielkiej tęsknoty, widzieć go nie chciałaś, aby tylko nie zapomniało o swoim ojcu i przypadkowo instynktem rozbudzonego dziecka nie przewietrzyło stosunku opiekuna do matki. Rozumiem to wszystko, bardzo dobrze rozumiem. Ale zbytniej rozkoszy to mi nie sprawia. Nagle wściekły. Nienawidzę twego syna! Chciałbym go zmiażdżyć, bo stoi mi na drodze ku szczęściu z tobą.
WANDA
przerażona
Zmiłuj się, nie mów tak!
BOROWSKI
opada
Jakżeż nie mam tak mówić? Jakżeż nie mam być wściekły i smutny. Znowu rozdrażniony. Przecież zawsze przed moimi oczyma tylko twój syn i twój zmarły mąż, i zawsze tylko twój lęk, aby syn twój nie dowiedział się o tym, że ja cię kocham... Bo że ty mnie nie kochasz, nad tym przecież przeszliśmy do porządku dziennego... He... he... Pamiętam dobrze, jakeś na niego wyrzekała, ale od chwili jak umarł, stał się twoim bożyszczem... A czasem tak z cichym uśmiechem patrzę głęboko w moją duszę i pytam naiwnie, jak głupie dziecko: czym ja jestem dla niej? He... he... Zawiadowcą fabryk pana Konrada, puścizny po jego ojcu... Dziś jeszcze, gdy przyjedzie, może mnie jak psa z domu swego wyrzucić, jeżeli przedłożone mu rachunki nie zgadzałyby się z rzeczywistym stanem obrotu, i ja, kochanek jego matki, stanę się podwładnym pani syna, który może mi w każdej chwili powiedzieć: „dziękuję panu za jego sumienną służbę, ale jestem zmuszony, wskutek doświadczeń nabytych za granicą, posługiwać się młodszymi siłami. Otóż to jest kwit na gratyfikację długoletniej służby pańskiej, każ go sobie pan w kantorze wypłacić”... Ha... ha... ha... Ten, którego jeszcze za życia twojego męża swoim jedynym mężem nazywałaś... ja, który wszystkie moje siły włożył w to, aby ocalić majątek twojego syna, ja miałbym być jego podwładnym! O, nie – nie!