Читать книгу Lato nagich dziewcząt - Stanisława Fleszarowa-Muskat - Страница 7

IV

Оглавление

Kiedy rano, spóźniony trochę, zjawił się na plaży, zastał w umówionym miejscu Marka i... dwie dziewczyny.

Be zerwała się na jego widok.

– Od razu domyśliłam się, że to on! – zawołała, wskazując na Marka. Pochyliła się nad chłopcem i uczyniła dłonią gest, prawie dotykając jego czoła. – O to panu chodzi, prawda? Ale tam, bliżej Orłowa, leży też jeden, który mógłby się nam przydać.

Grzegorz roześmiał się i przeniósł wzrok na drugą z dziewcząt. Była to ta sama, którą widział poprzedniego dnia na plaży. Włosy miała teraz starannie uczesane w związany na czubku głowy węzeł i twarz aż surową z napięcia. Widząc, że patrzy na nią, usiłowała uśmiechnąć się ze swobodą, ale wypadło to nienaturalnie. Zarumieniła się tylko i zwarła z powrotem wargi, szczelnie, z przymusem.

Be przyglądała się jej z drwiącym pobłażaniem.

– Wspomniał pan, że będą panu potrzebne modelki – wyjąkał Marek. – Myślałem, że może koleżanka...

– W porządku! – przerwał Grzegorz. – Panna Ulka, o ile się nie mylę?

– Ula! – poprawiła dziewczyna. Miała dźwięczny głos, a kiedy mówiła, usta jej odzyskały swobodną, dziewczęcą linię.

– W porządku! – powtórzył Grzegorz. – Poznaliście się już ze sobą?

– Oczywiście! – Be odpowiedziała za wszystkich. Rzuciła się z powrotem na piasek i ułożyła twarzą w kierunku słońca. Miała na sobie przywierający ściśle do ciała drogi zagraniczny kostium o barwie jaskra. Już dla samego z nim kontrastu warto było godzinami leżeć na plaży, aby opalić skórę.

– Mieliśmy przecież oglądać kogoś pod Orłowem – zauważył Grzegorz.

Zerwała się natychmiast.

– Pokażę go panu. Zobaczy pan, że się znam.

Ulka podniosła się także, ale Grzegorz nie zachęcił jej do wzięcia udziału w tej wyprawie. Usiadła więc znowu na piasku, a Marek podsunął jej pod nogi swój koc.

– Zaraz wracamy – powiedział Grzegorz.

Gwóźdź ruszył za nim, rozmyślił się jednak po kilku krokach i zwalił się opodal w cieniu rozłożystego krzaka. Zmrużonymi ślepiami posępnie patrzył w morze.

Dziewczyna biegła przed nim i Grzegorz mógł podziwiać jej długie nogi. Cieszył się, że tak łatwo udało się mu je znaleźć – bo i ta druga była dobra, choć inna. Był przyzwyczajony do pięknych dziewcząt, wykładał w ASP, a plastyczki miały pod względem urody ustaloną opinię. Te dziewczęta pociągały go jednak czymś innym – och, to prawda, zbudowane były nieskazitelnie, ich wklęsłe brzuchy pozwalały zapomnieć o trywialności trawienia – ale nie to było najważniejsze. Ich twarze kazały mu myśleć, budziły jego wyobraźnię.

Ta, którą przyprowadził Marek, była uosobieniem ciekawości, tego wspaniałego węszenia, którym odkrywają świat młode psy i młodzi ludzie. Przeczuwał, że uda mu się wydobyć z niej żywiołowy zachwyt dla wszystkiego, na co czekała i że będzie umiała czekać w sposób taki, jaki jej narzuci. Ta druga była znów zmysłową, czystą biologią, drapieżnym pragnieniem. Cieszył się na myśl, że utrwali jej wąskie oczy, którymi z namysłem – i znawstwem – wybierała najsmaczniejsze z kąsków życia. Poczuł prawie pewność, że jest na dobrej drodze, że trafnie wymierzył proporcje między wartościami, które pragnął pokazać. Uśmiechnął się na przypomnienie pięknego czoła Marka, które natchnęło go pierwszą myślą. Teraz ciekaw był tego drugiego, którego obiecała pokazać mu dziewczyna.

Był. Leżał na plaży z jakąś młodą osobą, która fotografowała go niestrudzenie z różnych stron, mimo że chłopak leżał bez ruchu i opalał się z zamkniętymi oczyma.

Be zatrzymała się i wskazała mu go głową. Grzegorz usiadł opodal. Dziewczyna długo czekała na błysk aprobaty w jego oczach.

– Zobaczy pan dopiero jak wstanie – szepnęła.

– Cicho! – krzyknął Grzegorz. Patrzył na twarz młodego mężczyzny. Linia brody, zwarcie szczęk wydały mu się interesujące. Ciekaw był oczu, oczy zawsze decydowały o wyrazie twarzy. Gdyby leżący obok niego osobnik posiadał spojrzenie cherubina, psu na buty zdałby się ten wspaniały męski podbródek, którym obdarzył go los.

– Zrób coś, żeby otworzył oczy – zwrócił się do dziewczyny. – Muszę zobaczyć jego oczy.

Zadanie nie było łatwe. Gdyby młody człowiek leżał sam, sprawa byłaby prostsza. Ale nie wypadało zwracać się do niego, pomijając jego towarzyszkę. Be zasępiła się.

– Zrób coś! – powtórzył Grzegorz niecierpliwie.

Dziewczyna wstała posłusznie i cofnąwszy się pod stromy brzeg, z rozpędu przebiegła tuż obok głowy leżącego, zasypując mu obficie piaskiem twarz i włosy.

– Jasna cholera! – zaklął, zrywając się na równe nogi, Pluł i strzepywał z siebie piasek, nie przestając kląć.

– Przepraszam! – szepnęła Be pojednawczo.

– Dużo mi przyjdzie z pani przepraszania! – wrzasnął. – Całą głowę mam w piasku!

– Na plaży to się zdarza – bąknęła dziewczyna. Patrzyła błagalnie na Grzegorza, ale on nie zwracał na nią uwagi.

Do kłótni przyłączyła się towarzyszka młodego człowieka, którą z całego wydarzenia najbardziej zdenerwował piękny kostium Be.

– Jak pani nie umie zachować się na plaży... – zaczęła.

– Kto nie umie się zachować?! Ja nie umiem się zachować?! – krzyknęła dziewczyna, odzyskując nagle swój warszawski tupet. Zrozumiała, że rzeźbiarz nie stanie w jej obronie i że może liczyć tylko na siebie. – A czego właściwie pani się mnie czepia? Pani nasypałam piasku, czy co?

– Mnie, nie mnie – narzeczonemu.

– No cicho, cicho – uspokoił ją niespodziewanie jej partner, prawdopodobnie zaskoczony nagłym narzeczeństwem. – Niech pani uważa na drugi raz – dodał już mniej groźnie i rzucił się znów na piasek.

Grzegorz widział już wszystko, co chciał widzieć. Be wróciła do niego i usiadła na piasku.

– I co? – spytała.

Nie odpowiedział. Podniósł się i powoli zbliżył do leżącego.

Był to młody aktor z Krakowa, który przyjechał do Sopotu na gościnne występy. Zgodził się od razu na pozowanie i zapytał rzeczowo:

– Ile?

Grzegorz wymienił sumę.

Aktor skrzywił się, ale po chwili machnął ręką.

– Niech będzie! Czego się nie robi dla nieśmiertelności.

Grzegorz nie uśmiechnął się. Wciąż przyglądał mu się pilnie, co młodego człowieka trochę zmieszało. Brwi miał zarysowane wyraźnie niskimi łukami nad oczyma, czoło trochę kanciaste, nos prosty i usta dość duże, pełne, zamknięte ładną linią na białych i ostrych zębach. Szyja wrastała pięknym, wysmukłym łukiem w szerokie piersi młodego tragarza. Pod skórą ani grama tłuszczu.

– No dobrze! – mruknął Grzegorz do siebie. Odżegnywał się wprawdzie od bicepsów, ale w tym wypadku nie one miały być głównym akcentem wyrazu. To dobrze, że ta uparta, silna, namiętna głowa miała do dyspozycji tak piękne ciało. Grzegorz dopiero teraz uśmiechnął się szeroko i rzekł:

– Chciałbym mieć was teraz wszystkich razem. Ach, pan wcale nie wie, że będzie pan miał trójkę partnerów.

Aktor wydał się przykro zaskoczony, więc Grzegorz dorzucił pospiesznie:

– Jednej z partnerek mogę pana od razu przedstawić. Beńka! – krzyknął.

Dziewczyna zbliżyła się, rzucając obrażone spojrzenie rzeźbiarzowi i uroczy uśmiech niedawnej ofierze umyślnej niezgrabności.

– To on mi kazał – wskazała głową Grzegorza. – Kazał mi to zrobić, żeby pan otworzył oczy. A pan na mnie z buzią!

– Przepraszam! – aktor dopiero teraz dobrze przyjrzał się dziewczynie. – Przepraszam! – powtórzył miękko.

– Tam dalej leży druga część przyszłego posągu – odezwał się znów Grzegorz, machnąwszy ręką w kierunku Sopotu. – Podejdzie pan razem z nami...

Aktor podjął z ziemi swój płaszcz kąpielowy.

– A narzeczona? – spytał cicho Grzegorz.

– Panie! – chłopak błysnął ku niemu oczyma i rzucił z daleka słowo pożegnania swojej towarzyszce.

Miał więc teraz całą czwórkę. Zetknąwszy ich ze sobą, rozebrał się i zagwizdał na Gwoździa.

– Daję wam pół godziny na nawiązanie przyjaźni. Idę się kąpać, a kiedy wrócę, chcę widzieć, że wiecie o sobie wszystko od urodzenia.

Gwóźdź ciężko dźwignął się z piasku. Nie miał zamiaru rezygnować ze wspólnej kąpieli, ale uważał, że należy ukarać pana pewną powściągliwością w wyrażaniu podniecenia z tego tytułu. Jeśli nawet – już w morzu – zachowanie tej powściągliwości nie bardzo mu się udawało i wybuchał od czasu do czasu niepohamowaną psią radością, była to radość osobna, zachowana jak najstaranniej dla siebie, nie dzielona z panem żadnym spojrzeniem, żadnym uśmiechem kudłatej mordy.

Grzegorz znał się na tych humorach swego przyjaciela i pozwalał mu się dąsać do woli. Wiedział, że prędzej czy później mu się to sprzykrzy. Gdy jednak po wyjściu z kąpieli zbyt długo musiał czekać, żeby pies podążył za nim, pochylił się nad nim i powiedział cicho:

– Posłuchaj, Gwóźdź! Robi się z ciebie stary kawaler. Jeśli jak twój pan. – I nie pogłaskawszy psa, ruszył ku grupie młodzieży.

Doszli istotnie do jakiegoś porozumienia, choć to jeszcze nie było to, czego oczekiwał. Jedynie aktor czuł się zupełnie swobodnie w nowym towarzystwie. Rozwalony na piasku między dwoma dziewczętami, obdarzał to jedną, to drugą długim spojrzeniem wykształconego niejako zawodowo uwodziciela. Przynajmniej Marek za takiego go uważał. Patrzył posępnie na tors gladiatora, który tamten wypinał przy każdej okazji. Sam miał obsesję na punkcie własnej chudości i myślał już z rozpaczą, jak by z honorem wycofać się z całej awantury, zabierając oczywiście także i Ulkę. Ale dziewczyna była olśniona propozycją. Różowa z podniecenia, pozbyła się skrępowania i Marek z ukłuciem w sercu zobaczył po raz pierwszy tego dnia mały dołeczek w jej prawym policzku, gdy śmiechem odpowiadała na jakieś pytanie aktora. – Kamyk! – pomyślał z niechęcią. – Co to jest? Imię? Nazwisko? Jak można w ogóle tak się komuś przedstawić? – W gruncie rzeczy najbardziej bolało go to, że chłopak istotnie był twardy jak krzemień.

Grzegorz od razu wyczuł, co się święci. Wystarczyło mu popatrzeć tylko na swoją gromadkę, aby zrozumieć układ sił i konfliktów, jaki się już zarysował. Pojął nie bez lęku, że prócz pracy rzeźbiarza czeka go jeszcze inna, dodatkowa i kto wie – czy nie bardziej uciążliwa. Utrzymanie w jednym stadku tej czwórki koźląt nie należało zapewne do zajęć najłatwiejszych. Zasępił się i oparłszy łokcie na piasku, patrzył na nich w zadumie.

Nie po raz pierwszy uświadomił sobie, że nie należy już do tego pokolenia, choć nieraz buntował się przeciwko granicom, które zarysowywały się na kartach kalendarzy. Miał czterdzieści trzy lata, ale nie to było powodem uczucia, którego doznawał. Potrafił być młodym, potrafił być młodszym od tych dwudziestoletnich starców, z którymi się nieraz stykał przy różnych okazjach. Miał za sobą pożogę, otarł się z bliska o śmierć, cieszył się więc życiem, jeśli nagle objawiało mu się czyste i godne radości, lepiej i mądrzej niż oni. A jednak nie należał do nich, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości.

Czy go to smuciło? Nie. Chyba nie. Często zresztą doznawał ułaskawienia w tej banicji przez dość wyraźne zaproszenia do miłości, jakich mu nie szczędziły jego uczennice. Był w guście młodych dziewcząt, choć to nie było wcale pocieszające: wszyscy starsi panowie są w guście młodych dziewcząt. Nic bardziej dobitnie nie świadczy o zbliżającej się starości. Grzegorz raczej dziwił się, niż martwił, że nie należy już do młodych, do tych, którzy napełnili teraz wrzawą świat, nie bardzo wiedząc czego od niego żądać. Tak, on już wiedział. Na tym właśnie polegał ten podział. Naprawdę nie należał do nich.

Złapał się na tym, że spogląda z obawą na grupkę chłopców i dziewcząt, która jeszcze przed chwilą budziła w nim tyle nadziei. Może trzeba było podziękować w pokorze za zaproszenie do konkursu i nie wdawać się w tę historię? Jakże miał ich rzeźbić, skoro byli mu obcy? Może nie rozumiał ich? Może nigdy ich nie zrozumie? Przeraził się. Gotowy prawie projekt znów rozpłynął się w zwątpieniu i udręce. Och, ale to było zawsze tak! Zawsze tak trudno dochodził do każdego dzieła, do każdej zdobyczy.

Przeczesał palcami włosy. Podniósł się i usiadł na piasku. Patrzył przez chwilę w morze, gładkie tego dnia jak najwierniejsze odbicie nieba, a potem zwrócił znów oczy na czworo młodych, których tu razem zebrał.

No – pomyślał. – Ciał nagromadziłem już dosyć. Teraz trzeba wydobyć z nich dusze.

Lato nagich dziewcząt

Подняться наверх