Читать книгу Opowiem ci mroczną historię - Stefan Darda - Страница 7
1.
ОглавлениеMiał przed sobą dwadzieścia trzy minuty marszu. Doskonale wiedział, ile czasu zajmuje mu pokonanie drogi z domu do studia. Gdy wymagała tego sytuacja, był perfekcjonistą, który nie pozwalał sobie na niedoróbki, więc prawie trzy lata wcześniej, już w pierwszym tygodniu pracy, kilkakrotnie zmierzył czas, aby niepotrzebnie nie denerwować się, czy zdąży podbić kartę na portierni.
Szedł, uważnie patrząc pod nogi. Topniejący śnieg tworzył na chodniku błotniste, brunatne kałuże. Andrzej nie miał zamiaru spędzić ostatniego dnia przed urlopem w przemoczonych butach, więc każdy krok stawiał bardzo ostrożnie. Gdy dotarł do przejścia, spojrzał na zegarek. Miał pół minuty spóźnienia. Na dodatek akurat zapaliło się czerwone światło. Wiedział już, że resztę drogi będzie musiał przebyć trochę szybciej. Martwił się o swoje, kupione tydzień wcześniej za czterysta złotych, zamszowe trzewiki — nawiasem mówiąc, najnowszy krzyk warszawskiej mody — lecz uznał, że najważniejsze jest to, aby być w redakcji na czas.
Jego kariera w radiu przypominała amerykański sen. Jeszcze dwa lata wcześniej biegał po mieście z dyktafonem i tłoczył się w korytarzach magistratu w oczekiwaniu na wypowiedzi miejscowych polityków, które mogłyby później pójść w lokalnych wiadomościach. Teraz prowadził w ogólnopolskiej stacji audycję na żywo. Rozmawiał podczas niej ze słuchaczami wylewającymi na antenie swoje żale lub — zdecydowanie rzadziej — dzielącymi się jakąś rozsądną opinią na zadany temat. Przeważnie programy dotyczyły wydarzeń politycznych, jednak czasami zdarzały się też audycje tematyczne. Tak jak tego właśnie dnia.
Do niedawna bardzo skrupulatnie się przygotowywał, robiąc spis kontrowersyjnych sądów, które cytował później w trakcie programu, lub przynajmniej drukował na kartce coś w rodzaju zestawu pytań do słuchaczy. Teraz już nie musiał. Kredyt zaufania, jaki dawał mu dyrektor, był tak wielki, że Andrzej nie obawiał się już drobnych wpadek. O takie rzeczy musieli się teraz martwić inni. Uśmiechnął się pod nosem i energicznie wkroczył na przejście.
Nie wiedział, czyj to był pomysł, aby poświęcić audycję depresji. Domyślał się, że to najprawdopodobniej sprawka tej starej pindy, Marczewskiej, której dyrektor radził się czasem w sprawach programowych.
„Idiotka, jakich mało, ale ma zaskakująco duży wpływ na Starego. Trudno, niech będzie depresja. Byle tylko ten dzień szybko się skończył” — myślał, przyspieszając kroku.
Gdy zbliżał się do siedziby radia, powiódł wzrokiem wokół siebie. Ciężkie ciemnoszare chmury spowijały okolicę. Nagie korony drzew straszyły bezlistnymi konarami, które konwulsyjnie podrygiwały w podmuchach porywistego wiatru. Andrzej uznał, że dwudziesty trzeci lutego idealnie nadaje się na dzień walki z depresją.
Wchodząc po schodach, miał lekką zadyszkę. Po raz ostatni spojrzał na tarczę zegarka. Szedł tak szybko, że miał jeszcze ponad minutę zapasu. Energicznie pchnął drzwi wejściowe i po chwili znalazł się w ciepłym, przytulnym wnętrzu.