Читать книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson - Страница 5

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Wiem, że jeszcze nie do końca wyzdrowiałam, ale biorę leki. Powinnam zażywać je wieczorem, przed pójściem spać, jednak muszę przyznać się do eksperymentowania z godzinami. Właśnie przez to czasem jestem roztargniona i zdarza mi się źle interpretować różne sytuacje. Może więc wszystko to sobie tylko wyobrażam, ale kiedykolwiek jesteśmy razem z Simonem, wytwarza się specyficzna atmosfera.

Czy ja to sobie wymyśliłam? Czy sama to kreuję?

Wczoraj stałam w kuchni, przyglądając się, jak Simon gra w ogrodzie w piłkę nożną z bliźniakami. Był bramkarzem i za każdym razem, gdy któryś z chłopców kopał piłkę, rzucał się tygrysim skokiem na trawę, robiąc głupie miny i udając, że zwala się na ziemię jak kłoda. Chłopcy ryczeli ze śmiechu i przyglądając się im przez okno, czułam miłość wypełniającą moją pierś. Nigdy nie miałam ojca, ale moje dzieci go mają. Ojca, który wspaniale się nimi zajmuje – i Sophie, chociaż teraz, kiedy jest nastolatką, opieka nad nią stała się nieco bardziej skomplikowana. Simon i Sophie cudownie się rozumieli, kiedy była mała. Simon był w niej całkowicie zakochany. Nadal jest i na pewno ten fakt bardzo się przyda teraz, gdy poruszamy się po burzliwych nastoletnich wodach. Simon jest dobrym ojcem i wydaje się mieć świetny kontakt z dziećmi – podobnie jak ja, kiedy jestem z nimi sama. Gdy jednak jesteśmy wszyscy razem, ostatnio mam wrażenie, że odstaję od mojej rodziny. Zupełnie jakbym do nich nie pasowała. Zastanawiam się, czy to tylko moje emocje, choroba, leki, czy też coś innego… A może to Caroline?

Jestem jak detektyw usiłujący rozwiązać zagadkę kryminalną na podstawie miliona ukrytych wskazówek. Oto dowody: ostatnio Simon zaczął pracować do bardzo późna. Pojechał również na dwie weekendowe konferencje i zapowiedział, że szykuje się ich więcej. Twierdzi, że ponieważ ubiega się o stanowisko starszego specjalisty, wszyscy oczekują od niego, że będzie pracował dłużej i brał udział w większej ilości spotkań. Ale czy wszyscy oczekują również tego, że będzie przemawiał do mnie takim tonem, jakby przez cały czas był wściekły?

Kiedy ze mną rozmawia, zawsze jest podenerwowany, a w jego oczach dostrzegam niezadowolenie. Czy to dlatego, że jestem mną, a nie nią? Bo nie jestem i nigdy nie będę Caroline Harker, młodszym chirurgiem i enfant terrible sal operacyjnych. Wczoraj chwyciłam byka za rogi i zrobiłam coś, czego nie powinnam: otworzyłam bramy piekieł i wyszukałam ją w mediach społecznościowych. Jest uderzająco piękna. Podczas gdy ja jestem niską brunetką z tendencjami do tycia, ona jest wysoką, szczupłą blondynką o lodowato błękitnym spojrzeniu. Wygląda jak modelka z reklam L’Oreal… „bo jest tego warta”. Od tamtej chwili zbyt wiele czasu poświęciłam googlowaniu jej nazwiska, co było dla mnie istną torturą. Caroline jest jednym z najmłodszych chirurgów w swojej specjalizacji, pochodzi z rodziny cenionych lekarzy, a jej ulubionym drinkiem jest szampan. Och, jak wspaniale się bawi, nasza Caroline, z tymi wszystkimi uśmiechniętymi, uprzywilejowanymi młodymi przyjaciółmi. Nieskończone zachody słońca przesycone alkoholem, promienne, złotawe, gładkie twarze stłoczone przed kamerą; gondola w Wenecji, Caroline na placu Świętego Marka, z rozłożonymi szeroko ramionami, jakby obejmowała całe swoje wspaniałe życie; długi weekend w Paryżu, Caroline stojąca samotnie pod wieżą Eiffla, wyglądająca jak młoda Uma Thurman. Na siłę odrywam się od zdjęcia, na którym spogląda znad okularów słonecznych w Rzymie i od tego, gdzie jest półnaga na jakiejś greckiej wyspie. Fotki samolubki ukazujące jej szeroki uśmiech, zbliżenia długich, opalonych nóg na plażach całego świata doprowadzają mnie do szału. Caroline zajęła całe media społecznościowe.

A ja zajmę się nią.

Sophie powiedziała mi, że określenie „supermodelka” jest obecnie przestarzałe, ale nie potrafię opisać Caroline w inny sposób, z tymi jej długimi, źrebakowatymi kończynami i idealnymi rysami twarzy. Nasza Caroline odgrywa młodą naiwną panienkę i uwodzicielską trzydziestoparolatkę z seksapilem. Im dłużej się jej przyglądam, tym bardziej jestem udręczona.

Niemal słyszę jej dyszenie, kiedy łypie na mnie okiem z konta na Instagramie – skąpe bikini na odległych plażach i wyretuszowane fotki samolubki w bluzkach z głębokim dekoltem. Strona na Facebooku jest nieco mniej w stylu miękkiego porno, a bardziej PG2, skoncentrowana na rodzinie. Widzę zdjęcia, na których Caroline pochłania rozmaite koktajle ze znajomymi, uczęszcza na śluby rodzinne i trzyma w ramionach dzieci przyjaciół, jak jakaś cholerna Matka Teresa. Nie wiem, jaki jest jej status względem mojego męża, ale według Facebooka nadal jest singielką… tylko czy aby na pewno?

I to właśnie wersję PG uroczej facebookowej Caroline poznaję osobiście, kiedy wpadamy na nią w Waitrose. Jest sobota, dwa dni po naszej pizzy „en famille”. Ten wspólny czas spędzony nad pizzą marinarą oraz deserem lodowym przekonał mnie, że ostatecznie wszystko będzie dobrze. Rozmawialiśmy radośnie w Pizzy Express, Simon był w dobrym humorze, chłopcy byli zmęczeni, ale nie w sposób, który czynił z nich potwory, a Sophie była rozmowna i nawet zjadła trochę swojej pizzy. To był magiczny wieczór, którego nigdy nie zapomnę. Jeżeli ktokolwiek przyglądał się nam przez okno restauracji, widział obrazek idealnej, radosnej rodziny. #Szczęście.

Po powrocie do domu ciepło wnętrz oraz dwa kieliszki wina, które wypiłam do pizzy, sprawiły, że wszystko emanowało cudownym blaskiem. Kiedy dzieci były już w łóżkach, usiedliśmy z Simonem przy kominku i wypiliśmy butelkę wina. Byłam zaskoczona, kiedy zaczął rozbierać mnie na sofie. Właściwie przestaliśmy to robić od czasu przyjścia na świat dzieci, ponieważ zawsze istnieje szansa, że któreś z nich może w każdej chwili tu wejść. Simon jednak wydawał się ogarnięty pożądaniem, a ja nie zamierzałam się sprzeciwiać. Byłam szczęśliwa w jego mocnych, męskich ramionach. Czułam się kochana. Simon był delikatny – nie tak jak zwykle, rach-ciach w pośpiechu, bo muszę zacząć wcześnie pracę. Nie bawiliśmy się w żadne numerki z Pięćdziesięciu twarzy Greya – coś, co Simon bardzo lubi. Nie, to było coś niezwykłego, tak jak na początku. Jego delikatne, lecz naglące pieszczoty odsunęły w cień moją gryzącą paranoję i kiedy obudziłam się następnego poranka, wszelkie ślady po Caroline zostały zatarte.

Szybko jednak powróciła, tym razem we własnej osobie.

Tymczasem w moim życiu wszystko znów zaczęło się lekko sypać i zapomniałam kupić cytryn oraz kaparów do okonia morskiego, którego miałam podać (z opóźnieniem) dzisiejszego wieczora. Moje roztrzepanie oznaczało nieplanowaną wycieczkę do Waitrose z całą rodziną, ponieważ, ku irytacji chłopców i skrajnemu przerażeniu Sophie, Simon nalegał, abyśmy wszyscy pojechali kupić te cholerne cytryny.

– Jest weekend – powiedział. – Nie mam ich zbyt wielu wolnych i powinniśmy spędzić jak najwięcej czasu razem, jako rodzina.

Nie jestem przekonana, czy supermarket jest najlepszym miejscem na spędzanie czasu z rodziną, ale liczy się intencja, a to bardzo miłe, że Simon chce, żebyśmy byli wszyscy razem.

– Ale dlaczego nie możemy zostać w domu i pograć w Fifę? – jęczy Charlie.

– Dlatego, że gra niszczy ci neurony. Jeżeli będziesz grzeczny, kupię ci magazyn o futbolu, a Alfie może dostać…

– Magazyn o dinozaurach! Proszę, proszę, proooooooszęęęęęęę!

Na samą myśl o tym Alfie przełącza się na tryb tyranozaura i zaczyna szaleć. Teraz obaj chłopcy są podekscytowani perspektywą otrzymania własnej gazetki i zaczynają głośno śpiewać. Tymczasem Sophie wraca na górę, a ja zakładam kurtkę i wychodzę do ogrodu przed domem, żeby zaczekać tam na Simona. Zostawiam chłopców w kuchni, bez nadzoru, z iPadami. Prawdopodobnie to dość ryzykowne, ale potrzebuję kilku chwil spokoju. Usuwam ostatnie zwiędłe róże z krzewów rosnących przy drzwiach i wracam do domu, zawsze świadoma, że dwaj sześcioletni chłopcy potrafią być cudowni, zabawni i kochający, ale potencjalnie przerażający, jeśli zostawi się ich samym sobie. Wita mnie widok Alphiego stojącego na wyspie kuchennej, na której przygotowuję jedzenie. W tej chwili zmieniła się ona jednak w scenę konkursu Mam talent. Już samo to łamie wszelkie zasady bezpieczeństwa i higieny, które wprowadziłam w naszym domu, ale fakt, że Charlie rzuca bratu w twarz jabłkami, sprawiając, że Alfie traci równowagę, oznacza, że jesteśmy jedno jabłko od poważnego wypadku. Gdybym nie weszła do kuchni w tym akurat momencie, jabłko trafiłoby Alfiego prosto w głowę i chłopiec spadłby z dość znacznej wysokości prosto na kamienną podłogę.

– Charlie, czy ty jesteś głupi? – krzyczę głośno.

– Nie jestem GŁUPI! – wrzeszczy. Ściąga to na dół Simona, niemającego pojęcia, co się tu działo. Natychmiast jednak reaguje.

– Marianne, proszę, nie nazywaj Charliego głupim – mówi z nieukrywanym przerażeniem, sprawiając, że czuję się podle.

– Dokładnie. Zraniłaś moje uczucia – mamrocze naburmuszony Charlie. Chce mi się płakać, bo wygląda na autentycznie skrzywdzonego, ale Simon? Mogłabym go zabić za to, że tak podważa mój autorytet, zwłaszcza że to nie pierwszy raz. Fakt, potrafię się czasami rozgniewać na chłopców, ale to z miłości i niepokoju. Kiedy Simon beszta mnie w taki sposób w ich obecności, dzieci oczywiście uważają, że wyrządziłam im straszliwą krzywdę, chociaż ja robię tylko to, co zrobiłaby każda dobra matka – chronię ich przed fizycznymi urazami.

– Przepraszam, że tak się wyraziłam, Charlie. – Wiem, że muszę to zrobić, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że osłabia to moją pozycję w oczach moich małych chłopców i szacunek, który do tej pory udało mi się wypracować, teraz przepadnie. – Tylko że widzisz, Alfiemu mogło naprawdę stać się coś złego… – zaczynam.

– Proszę, przestań trajkotać. Boli mnie od tego głowa – przerywa mi Simon ostro. Czuję się upokorzona, niczym czwarte dziecko w tej rodzinie, ale nie próbuję się z nim kłócić. Nie chcę wszczynać scysji, która może przeciągnąć się na cały weekend. Kiedy wsiadamy do samochodu, wszystko zostaje zapomniane. Chłopcy, którym całkiem się upiekło, dostają pozwolenie na wrzaski i bicie się przez całą drogę, a ja nie mam siły ich rozdzielać. Głowa boli mnie od ich krzyku i czuję, że za chwilę coś we mnie pęknie – nie wspominając nawet o tym, że chłopcy mogą coś sobie zrobić. Po każdym uderzeniu i piśnięciu krzywię się z bólu, a Simon prowadzi samochód, najwyraźniej nie zauważając tego wszystkiego. Wbijam paznokcie w zaciśnięte dłonie i wyglądam przez okno, przypatrując się mijanym sklepom i samochodom. Próbuję wygłuszyć hałasy w mojej głowie.

Po przyjeździe do supermarketu wszystkie dzieci ruszają przez parking niczym zombie, nie rozumiejąc, dlaczego się tu znalazły i i czego się od nich oczekuje. Kupowanie cholernych cytryn jest czynnością, którą z łatwością mogłam wykonać sama: w zasadzie to krótka wyprawa do miasta i przechadzka po sklepowych alejkach sprawiłaby mi przyjemność. Przy okazji zrobiłabym zakupy znacznie szybciej i efektywniej, bez kłótni, ale kiedy Simon wbije sobie coś do głowy, nie można go zawrócić z tej ścieżki. Czasami zastanawiam się, czy nie robi tego wszystkiego wyłącznie po to, żeby mnie zdenerwować. Nie powinnam jednak narzekać. To naprawdę słodkie, że pragnie, aby nasza rodzina spędziła czas razem, i powinnam być za to wdzięczna. Przypominam sobie o tym kilka minut później, fizycznie i przemocą rozdzielając chłopców, którzy zabawiają się w wojowników ninja, uganiając się wokół wyspy z cytrusami.

– Mam ochotę się zabić – ziewa Sophie, gdy przechodzimy przez dział z warzywami i owocami. Rozmawia przez telefon, podczas gdy chłopcy rzucają się pomarańczami, zmieniając wszystko, co ma związek z cytrusem w strefę wojenną. Usiłuję właśnie wyjąć z ich lepkich palców „granaty ręczne” (grejpfruty), kiedy słyszę, jak Simon mówi:

– Hej.

Jego głos jest bardzo łagodny i przez chwilę myślę, że mówi do któregoś z dzieci lub może nawet do mnie. Łagodnieję i odwracam się do niego, wzruszona ciepłem jego tonu.

Ale on nie zwraca się do dzieci ani do mnie, tylko do nieznajomej blondynki, która wcale nie jest mi obca. Widziałam ją wcześniej, w innych krajach, z innymi przyjaciółmi. Caroline.

Simon wydaje się autentycznie zaskoczony (i uradowany?) jej widokiem.

– Co ty tu robisz? – pyta, tłumiąc uśmiech. To oczywiste, czyż nie? Wybrała się na zakupy… No, chyba że śledzi nas, a raczej Simona. Nie byłby to pierwszy raz, gdy jakaś kobieta postanowiła być z nim w każdej chwili jego (i jej) życia. Margaret z kawiarni w poprzednim miejscu naszego zamieszkania zawsze wpadała na nas „przez przypadek”, obłapiając Simona, mnie zaś kompletnie ignorując. Wkrótce jednak położyłam kres tej jej małej gierce. To właśnie cena, którą płaci się za małżeństwo z człowiekiem takim, jak Simon: kobiety są gotowe wleźć mu do łóżka na jedno skinięcie. Zawsze mnie to denerwowało i teraz również się tak czuję, obserwując ich rozmowę zza ściany mandarynek. Proszę Sophie, żeby zabrała chłopców do działu z magazynami, aby tam wybrali swoje „lektury”, sama zaś chwytam siatkę z niewoskowanymi cytrynami, niemal przewracając jakieś dziecko, gdy w pośpiechu staram się przyłączyć do Simona, rozdzielić ich, być obecna i powstrzymać ich od powiedzenia czegoś, czego nie da się odwołać.

Staję przy nim bez słowa, z wyczekującym uśmiechem na twarzy. Jest to mój specjalny, przyjazny uśmiech, mówiący, że czuję się bezpieczna w moim małżeństwie. Uśmiech, który kłamie.

Z pozoru Simon i Caroline prowadzą zwyczajną uprzejmą wymianę zdań; wspominają o pracy, a potem następuje pobieżne przedstawienie nas sobie. Simon wreszcie mnie zauważa i macha w moją stronę ręką, nie dotykając mnie jednak.

– Poznałaś już Marianne, moją żonę?

Stoję, trzymając się kurczowo torebki z cytrynami i resztek opanowania.

Kobieta uśmiecha się, nieco oszczędnie – a może po prostu jest nieśmiała? Potem wyciąga do mnie rękę na przywitanie. Jej dłoń jest chłodna, choć nie tak bardzo jak jej spojrzenie.

– To jest Caroline, moja koleżanka po fachu. Caroline Harker – mówi Simon. Rani mnie sposób, w jaki wymawia jej imię. Caroline mówi, że dziś wybiera się na obiad z przyjaciółmi.

– Mam za zadanie dostarczyć wino. – Uśmiecha się, pokazując idealne białe zęby i zawartość koszyka, niczym dziecko szukające aprobaty. Nie widzę całych zakupów, ale dostrzegam butelkę dobrego białego wina i drogiego szampana. Jest młodą kobietą, która nigdy nie zaznała biedy, tragedii… śmierci, prawdziwego życia. Kucyki i prywatne szkoły, myślę, gdy Caroline nadal podtrzymuje rozmowę. Jest pewna siebie i śmieje się otwarcie, gdy Charlie wpada na Simona, podcinając mu nogi. Zerkam szybko na mojego męża, który nie lubi, kiedy z niego szydzą, ale tym razem chichocze razem z nią, spoglądając na Charliego, jakby był ich dzieckiem. Nagle mam ochotę przyciągnąć do siebie syna i roztrzaskać Caroline na głowie butelkę tego jej cholernego Sauvignon. Potem jednak uznaję, że nie warto. Na górnej półce stoi doskonałe Chateauneuf du Pape – jest czerwone, więc wszystko byłoby dużo bardziej dramatyczne i zostawiło dużo trudniejsze do wywabienia plamy.

Simon i Caroline nadal rozmawiają, a ja uśmiecham się i przytakuję ich głupawym wymianom uwag, jednocześnie rozkoszując się myślą o tym, jak butelka wina uderza w jej czaszkę, roztrzaskując jej kości i rozpryskując szkarłatne wino na jej bladoróżowym płaszczyku od Armaniego.

Strzeż się, Caroline, z tymi swoimi idealnymi zębami.

Nagle pojawia się Sophie z Alfiem i obiecanym magazynem o dinozaurach, który mój syn przyciska do piersi jak najcenniejszy skarb. Uśmiecham się do nich i cicho pytam o tyranozaura na okładce, z ulgą witając odmianę i wsparcie. Zaczynałam się już czuć jak piąte koło u wozu. Wskazuję na dinozaury z udawaną fascynacją, jednocześnie słuchając i przyglądając się Simonowi i Caroline kątem oka. To pierwotny odruch: moje zmysły są wyostrzone, serce bije jak szalone, wyczuwając to najnowsze zagrożenie mojej egzystencji – naszej egzystencji, jako rodziny. Przez całe życie pragnęłam mieć rodzinę i nie ma mowy, żebym tak po prostu miała zostawić to wszystko na pstryknięcie wymanikiurowanych paluszków jakiejś mizdrzącej się trzydziestoparolatki. To ja jestem osobą, która scala tę złamaną rodzinę. Nawet jeśli się mylę i Caroline rzeczywiście jest jedynie koleżanką z pracy Simona, nie mogę sobie pozwolić na lekceważenie niebezpieczeństw. Zawsze muszę się pilnować. Zdarzało mi się mylić w przeszłości, ale nigdy, przenigdy nie mogę sobie pozwolić na odprężenie. Czy wy czułybyście się swobodnie, gdyby taka inteligentna, piękna jasnowłosa Caroline pracowała z waszym mężem? Niestety, ten typ kobiety jest doskonałą kandydatką na to, co Simon i moja terapeutka nazywają „paranoją Marianne”. Jest dziesięć lat młodsza ode mnie, ma perlisty śmiech i żywiołowość zadającą kłam faktowi, iż jest poważaną członkinią Królewskiego Kolegium Chirurgów. A ja jej nienawidzę.

Dostrzegam wszystkie znaki: nieznikający uśmiech Simona, wyraz jego oczu, gdy z nią rozmawia, sposób, w jaki Caroline gładzi się po szyi, odpowiadając. Dla przygodnego obserwatora będącego świadkiem tej typowej scenki rozgrywającej się w supermarkecie w sobotnie popołudnie – nieważka wymiana zdań, uprzejmy śmiech, dzieci bawiące się w chowanego za piramidami puszek z fasolą – nie ma właściwie na co patrzeć. Ale ja wszystko widzę.

Simon żartuje z niej w związku z jakimś komentarzem, który uczyniła na zebraniu chirurgów, a Caroline szturcha go żartobliwie. Ta wymiana nie tylko mnie wyklucza, ale też nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz drażnił się w taki flirciarski sposób ze mną. Odwracam się, niemal czując seks w powietrzu. Nie jest to coś, czego wcześniej doświadczyłam w Waitrose. Simon i Caroline kontynuują rozmowę na temat nowego oddziału chirurgicznego, ale podejrzewam, że to jakiś erotyczny kod. Przysuwam się bliżej i wykorzystuję sposobność, aby zbadać zawartość koszyka Caroline. Zestaw zakupów potrafi wiele powiedzieć o danej osobie. Widzę jedną paczkę organicznej sałaty, pudełko późnych truskawek, do tego oczywiście drogie wino oraz szampan. Sądząc po tym, co widzę, Caroline nie czerpie zbytniej przyjemności z jedzenia. W takim razie z czego czerpiesz przyjemność, Caroline?

W ciągu naszego małżeństwa wyrobiłam w sobie instynkt, jeśli chodzi o przyjaciółki Simona. Z pozoru dana kobieta może być koleżanką z pracy albo znajomą, czyjąś inną żoną, ale czasem ja dostrzegam w niej potencjalną kochankę, może nawet utrzymankę. Przyjaciółka czy wróg? Nie jestem jeszcze do końca pewna, kim jest Caroline, ale zdecydowanie bardzo mnie ona niepokoi. Będą z nią problemy.

Wreszcie Caroline uprzejmie się żegna i odchodzi. To bardzo niewygodna dynamika trójkąta, gdy dwoje ludzi zna się dość dobrze, a trzecia osoba jest zaledwie biernym obserwatorem. Ale kto jest tym obserwatorem – ona czy ja?

– Nie wiedziałam, że mieszka w okolicy. – Wyrywa mi się już później, kiedy w dość niemiłym nastroju ruszamy do kasy, w towarzystwie naszego stadka. Dotykam ramienia Simona, daremnie próbując w ten sposób jednocześnie ustalić przynależność i osłodzić oskarżycielską nutę, którą słyszę w swoim głosie.

– Przykro mi, że tego nie wiedziałaś, ale nie zdawałem sobie sprawy, że muszę cię informować o adresach zamieszkania wszystkich moich kolegów z pracy – odpowiada z rozdrażnieniem, nie patrząc na mnie.

Czuję gwałtowne ukłucie w sercu. Lekkość ostatnich kilku dni zniknęła. Cała radość, której doświadczałam od wieczoru z pizzą, pękła niczym stara zużyta gumka. Dlaczego nigdy nic mnie nie zadowala? Dlaczego muszę wszystko niszczyć tymi swoimi głupimi, wiedzionymi zazdrością pytaniami? Jestem taką małostkową idiotką… Dlaczego nie mogę się od tego wszystkiego uwolnić? Ale z drugiej strony, jak mogłabym, po tym, co się wydarzyło?

Kolejka stoi w miejscu, chłopcy narzekają, ponieważ zgłodnieli, a oświetlona ekranem telefonu twarz Sophie ściągnięta jest w grymasie smutku. Nie mam pojęcia, co ją tak martwi. Kiedyś, dawno temu, mogłam po prostu przykleić plaster na kolanie, pocałować na wyzdrowienie, zabrać ją na ciastko i wszystko było dobrze, ale teraz, kiedy dorosła, czuję, jakby pojawiła się między nami przepaść i czasem Sophie wydaje się być nieosiągalna. Mam wystarczająco roboty z pozostałą dwójką (która teraz znów bije się przy kasie), ale są chwile, kiedy Sophie wydaje się  taka zagubiona i czuję, że muszę jej pomóc na powrót się odnaleźć.

Przywołuję chłopców, chcąc przegrupować całą rodzinę, zgromadzić ją wokół siebie.

Bezpieczeństwo w grupie.

Może i jestem zdradzaną żoną, ale przede wszystkim jestem mamą i moje zmysły są wyczulone na nastroje rodziny. Spoglądam na dzieci, kiedy stoimy w kolejce. Są dla mnie wszystkim i będę walczyła na śmierć i życie o ich szczęście i bezpieczeństwo. Tak jak większość matek, absorbuję ich żale i krzywdy, rozczarowania i miłości (Charlie nienawidzi przegrywać, kocha futbol oraz chipsy, Alphie nienawidzi sportu, kocha słodycz maltesersów i dinozaury, a Sophie… co lub kogo kocha Sophie? Myślę, że nienawidzi jeść, ale kocha Lanę Del Rey i… zgaduję, że również Josha z lekcji francuskiego, sądząc po tym, jak często słyszę jego imię). Każda radość, każda nagroda, każda raniąca uwaga – prawdopodobnie odczuwam je znacznie mocniej niż oni. Moja rodzina wsiąka we mnie jak w gąbkę i nie chciałabym, żeby cokolwiek się zmieniło.

Spoglądam na Simona niezwracającego uwagi na dzieci i zastanawiam się, czy myśli teraz o niej. Mam ochotę przerwać mu te rozmyślania.

– Cóż za zbieg okoliczności, że spotkaliśmy tu Caroline. – Nie umiem zostawić sprawy w spokoju. Muszę dokonać biopsji, powęszyć, żeby dowiedzieć się, jak niebezpieczna jest Caroline.

– Dlaczego? – Spogląda na mnie, oczekując odpowiedzi. Intensywność jego głosu sprawia, że czuję się nieprzyjemnie. Natychmiast żałuję, że w ogóle się odezwałam i mocuję się z odpowiedzią.

– Dlatego, że dopiero co o niej wspomniałeś poprzedniego dnia i… my też tu mieszkamy.

– Zbieg okoliczności? Przypadek, że dwoje kolegów z pracy jednocześnie mieszka w tym samym rejonie? Skoro tak mówisz, Marianne.

Ostry ton jego głosu uderza mnie i jestem zła na siebie za to, że doprowadziłam do zmiany jego nastroju. Przyjechaliśmy tutaj tylko dlatego, że zapomniałam kupić pieprzonych cytryn do cholernego okonia morskiego. Gdybym o nich pamiętała i kupiła je od razu, nigdy nie musielibyśmy jechać do Waitrose. A gdybyśmy nie musieli jechać do Waitrose, nigdy byśmy nie wpadli na Caroline i nie zrujnowałabym (potencjalnie) weekendu, wypytując Simona o to, gdzie ona mieszka. Spoglądam na niego w poszukiwaniu wskazówki. Wpatruje się we mnie intensywnie, jakby potrafił czytać w moich myślach.

– Dobrze się czujesz? – mamroczę, wiedząc, że jest odwrotnie.

– Ja tak, ale ty najwyraźniej nie. Musisz się uspokoić i przestać popadać w paranoję wyłącznie dlatego, że kobieta, z którą pracuję, przypadkiem robi zakupy w tym samym supermarkecie – syczy zjadliwie.

– Przepraszam, nie miałam na myśli… niczego. – Oboje jednak wiemy, że to nieprawda. Teraz naprawdę go wkurzyłam, a to ostatnia rzecz, której chciałam.

Do niedawna sądziliśmy, że udało się nam pokonać nasze problemy i przy pomocy specjalistów wreszcie wzięłam pod kontrolę moje obsesyjne, irracjonalne zachowanie. Ale nie – nadal wyobrażam sobie najróżniejsze idiotyzmy i nienawidzę siebie za niszczenie każdej wspaniałej chwili moimi niczym nieuzasadnionymi podejrzeniami.

– Przepraszam, jestem idiotką – mówię znowu, z nadzieją, że sprawiłam wrażenie normalnej osoby.

Nie jestem szalona. Proszę, nie myśl, że jestem. Obiecuję, że już nigdy o niej nie wspomnę.

Spoglądam w dół, do metalowego koszyka, koncentrując się na jego mizernej zawartości – czterech cytrynach, magazynie o dinozaurach i najnowszym wydaniu „Match”. Co by na taki widok powiedziała moja terapeutka? Pewnie zwiększyłaby mi dawkę leków i wsadziła mnie do wariatkowa. On tylko wpadł przypadkiem na swoją znajomą z pracy, a Marianne od razu założyła, że uprawiają seks.

Zamieszanie w kolejce przed nami wytrąca mnie z tej dogadzającej mi zadumy. Dostrzegam dwójkę dzieci pełzających na brzuchach pomiędzy nogami klientów. Przez chwilę czuję triumf, że to nie ja jestem ich rodzicem – a potem zdaję sobie sprawę, że jednak jestem.

Simon pochyla się, stuka Charliego po plecach i łagodnie mówi obu chłopcom, żeby „wstali i przestali zachowywać się nierozsądnie”. Robi to oczywiście z błyskiem w oku, który nie umyka uwagi kasjerki. Kobieta chichocze, a Simon wywraca dobrotliwie oczami.

– Podobno są w dżungli – wyjaśnia. Łagodny ton, elegancki akcent, przystojna twarz, urok ociekający prosto na ladę. Simon jest nie do odparcia. Mam wrażenie, że zaczynam błyszczeć, kiedy spogląda na mnie, nadal z uśmiechem i mówi przy wszystkich: – Kochanie, naprawdę musimy założyć im mostek linowy w ogrodzie.

Promienieję, widząc, jak inne kobiety w kolejce spoglądają z zazdrością na tego fantastycznego męża i ojca, którego żoną jestem. Simon mógłby być z kimkolwiek, ale wybrał mnie.

– Oglądają zbyt wiele nieodpowiednich programów w telewizji – mruczy do mnie, kiedy już jesteśmy na zewnątrz. Cały jego urok znika wraz z przekroczeniem progu sklepu. Chłopcy udają, że do siebie strzelają zza zaparkowanych samochodów.

– Pozwalam im oglądać wyłącznie to, co jest na ustalonej przez nas liście – bronię się. – Nie mogę ich pilnować przez cały czas. Nie wiem, co oglądają w szkole… inni chłopcy…

Simon rzuca mi ostre spojrzenie i zamykam się. Idziemy dalej, a ja uznaję, że moje chwilowe milczenie może pomóc – to dzień wolny Simona i nie potrzebuje moich prowokacji. Wpatruję się przed siebie i ściska mnie w żołądku, kiedy dostrzegam ją w odległej części parkingu, wsiadającą do lśniącego sportowego samochodu, który wygląda na typ z opuszczanym dachem. Wyobrażam ją sobie jadącą opustoszałą drogą wzdłuż wybrzeża, z rozwianym włosem, słońcem grzejącym jej kark. Ciasne, niebezpieczne zakręty… samochód wpada w poślizg… z łatwością mógłby spaść z klifu, nurkując dziesiątki – nie, setki – metrów w dół, rozbijając się na skałach… Muszę przestać myśleć w ten sposób. Nie mam żadnego dowodu na to, iż Caroline jest dla Simona kimś więcej niż tylko koleżanką z pracy, poza tym, że na sam jej widok włosy stają mi dęba i zaczynam się pocić.

Obserwuję, jak Caroline odjeżdża, i oddycham z ulgą, próbując nie wyobrażać sobie jej roztrzaskanego wozu u podnóży smaganych wiatrem klifów. Simon zdaje się jej w ogóle nie widzieć, a jeśli tak, to nie daje nic po sobie poznać. Poza tym jest zbyt zajęty nakazywaniem chłopcom, żeby „szli, a nie biegli”. Mięśnie szczęk drgają mu z napięcia i widzę przez chwilę prawdziwą osobę kryjącą się za uśmiechniętym czarusiem, którego mieli okazję poznać przygodni klienci przy kasie.

– Simon, daj spokój. Pozwól im rozładować trochę energii – mówię cicho.

Odwraca się do mnie gwałtownie.

– Co takiego?

– Oni zwyczajnie chcą pobiegać. Zachowują się po prostu jak… chłopcy.

– Ach, cóż, zatem nie ma sprawy, tak? Pewnie to właśnie mówią matki złodziei i morderców. „Zachowują się po prostu jak chłopcy” – mówi jękliwym głosem, prawdopodobnie przedrzeźniając mnie. Nie odpowiadam. Nie ma sensu. – Może gdybyś zwracała większą uwagę na zachowanie naszych dzieci, a mniejszą na moje… – syczy ciszej.

Ale ja nie mogę. Muszę go obserwować. Jestem zmuszona do podsłuchiwania jego rozmów telefonicznych i sprawdzania jego esemesów, bo jeśli tego nie zrobię, wszystko się rozpadnie i nastąpi koniec naszej rodziny.

2

Ang. Parental Guidance, klasyfikacja filmów pełnometrażowych, oznaczająca sugerowany nadzór rodzicielski.

Nasze małe kłamstwa

Подняться наверх