Читать книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson - Страница 6

ROZDZIAŁ CZWARTY

Оглавление

Po raz pierwszy zaczęłam podejrzewać Simona o zdradę, zanim zostaliśmy małżeństwem. Było to na dwa tygodnie przed ślubem. Poszedł na drinka po pracy i pojawił się w domu pijany, o czwartej nad ranem. Odchodziłam od zmysłów i byłam bliska rozpaczy, ale on powiedział, że to nic takiego, zwykła noc spędzona z kolegami, która przedłużyła się bardziej, niż się spodziewał. Ale ja mu nie uwierzyłam i następnego dnia z płaczem błagałam go o powiedzenie mi prawdy. Po prostu wiedziałam. Zmęczony moją histerią i widząc, że nie zamierzam odpuścić, wreszcie przyznał się do lekkiej paniki, jaką zaczął odczuwać w związku z myślą o niedługiej przyszłości. Opisał pełen alkoholu wieczór z kolegami i z poczuciem winy wyznał, iż w którymś momencie zaczął rozmawiać z młodą pielęgniarką z oddziału chirurgicznego i zagadali się do wczesnych godzin porannych. Powiedział, że lubi tę kobietę i nic więcej. Zaklinał się, że do niczego nie doszło, ale ja byłam tak zdruzgotana, że zagroziłam odwołaniem ślubu. Dzięki Bogu, Simon porozmawiał ze mną, udowodnił, że naprawdę mu na mnie zależy, i przekonał mnie, że zaprzepaszczę cudowną przyszłość.

– Będę ci to wynagradzał każdego dnia naszego wspólnego życia – obiecał szczerze. – Uwielbiam cię i nigdy nie mógłbym mieć kogoś innego. Nigdy. Jesteś księżycem moich gwiazd.

Serce mi zmiękło na te słowa. Było to dokładnie to, co chciałam usłyszeć, co potrzebowałam zrozumieć. Poza tym, jak dodał później, zupełnie przesadziłam z reakcją. Chociaż zastanawiam się, czy przypadkiem nie usłyszałam tego, co chciałam, i nie pogrzebałam wszelkich podejrzeń tak głęboko, że nawet nie zdawałam sobie sprawy, iż nadal we mnie żyją: te obawy, że mógłby zostawić mnie w każdym momencie. Że mógłby mieć każdą kobietę, której zapragnie. Nawet teraz czułam, jak ta myśl niszczy nasze małżeństwo od środka, zmieniając to, kim moglibyśmy się stać, gdybym potrafiła naprawdę zapomnieć o przeszłości.

Trzymanie go u boku, pilnowanie bezpieczeństwa naszej rodziny to syzyfowa praca. Oczywiście to nie wina Simona, że codziennie natyka się na pokusy – kobiety zawsze padały mu do stóp. Jest przystojny, inteligentny, dowcipny i czarujący. Potrafi sprawić, że kobieta czuje się przy nim jak bogini. Wiem, jak to jest, bo kiedyś ja też tak się czułam. Nawet teraz, mimo tego, co się wcześniej zdarzyło, oddałabym wszystko, żeby znów to poczuć. Po tym, co przeszliśmy, po wszystkich potwornościach, jakie padły z naszych ust, wystarczy jedna pieszczota, jedna noc, abym z powrotem poczuła się jak w dniu ślubu, skryta za welonem przed wszystkimi naszymi kłamstwami.

Gdybym tylko mogła znów się tak poczuć… Spędziłam jednak nasze małżeństwo w stanie paranoi, wyobrażając sobie, że konkuruję ze sprzedawczyniami, barmankami, a nawet moimi najlepszymi przyjaciółkami. Źle osądzałam, przesadnie reagowałam, a były też chwile, o których nie chcę nawet myśleć, a w których zachowywałam się jak dzikie zwierzę – „przekupka” i „dzikuska”, jak to określił Simon. Musieliśmy się przeprowadzać kilka razy, Simon zmieniał szpitale i to wszystko moja wina. Jestem nawet notowana. Czy ktoś słyszał o żonie chirurga z kartoteką kryminalną? Stałam się istnym ciężarem, tak twierdzi Simon i ma rację. Nie jestem żoną, na jaką zasługuje, ani matką, na jaką zasługują jego dzieci. Bo jaka matka robi to, co ja zrobiłam? Dlaczego on w ogóle jeszcze ze mną jest? Kocham mój dom i moją rodzinę, ale nie mogę się nimi cieszyć, ponieważ całe dnie spędzam, zamartwiając się tym, że nie jestem wystarczająco dobra dla Simona, że w końcu znajdzie sobie kogoś lepszego i mnie zostawi. Dlatego zawsze jestem czujna. Myślałam, że poradziłam sobie z tym, ale mój demon znów mnie dopadł i tym razem ma na imię Caroline.

Po latach terapii naprawdę sądziłam, że wreszcie nauczyłam się żyć z poczuciem żalu, winy i z wyimaginowanymi zdradami Simona. Przeprowadzka tutaj, na tę ulicę bogaczy, pełną eleganckich georgiańskich domów z oknami po obu stronach wejścia dobrze mi zrobiła. Teraz jednak zaczynam się zastanawiać, czy kiedykolwiek uda się nam zapomnieć o tym, kim jesteśmy, i zostawić za sobą ból, który ze sobą dźwigamy. Pobyt tutaj przypomina mi również to, kim kiedyś byłam. Moja mama mieszkała całkiem niedaleko i całe moje dzieciństwo spędziłam w tej okolicy, chociaż po drugiej stronie płotu. Mieszkałam z rodziną zastępczą zaledwie kilka przecznic stąd i często w drodze do i ze szkoły mijałam te domy, z których jeden należy teraz do mnie. Widząc ten inny świat, wyobrażałam sobie, jak wygląda życie w tych cudownych domach, rozświetlonych lampami w chłodne zimowe wieczory, idealna rodzina z dobrymi rodzicami, ogień migoczący w palenisku, gorące bułeczki na kolację. A teraz, w naszym pięknym domu przy Garden Close numer 5, z eleganckim, zadbanym trawnikiem, symetryczną alejką i dwoma wawrzynami przy drzwiach, zaczęłam się czuć, jakby wreszcie mi się udało, jakbym zaczęła przynależeć do tego świata. Nikt nie zamierzał mnie stąd odesłać, nikt nie planował odejść – wszystko to należało do mnie. Byłam tu bezpieczna. Aż do teraz – do czasu Caroline.

Nasza teraźniejszość zostaje uformowana przez przeszłość, obawy, brak pewności, stratę. Dlaczego nie potrafię zignorować moich najnowszych obaw i zamiast tego cieszyć się tym, co mam? W przeszłości, kiedy byłam chora, sadziłam róże, szorowałam kuchnię i piekłam gigantyczne ilości organicznego chleba, żeby nie myśleć o kolejnych wyobrażonych sobie kochankach Simona. Ale tym razem jest inaczej. Caroline jest inna. Nie przypomina mi tamtych kobiet. Jest tutaj cały czas, w mojej głowie, w mojej kuchni i im bardziej szoruję i poleruję, tym wyraźniej widzę jej twarz odbijającą się w lśniących blatach kuchennych i czuję zapach jej perfum w aromacie świeżo upieczonego chleba. Mam wrażenie, jakbym za chwilę miała wszystko stracić. Ale przecież myślałam, że mi się poprawiło?

Zastanawiam się, czy nie przerwałam sesji z Saskią, moją terapeutką, zbyt wcześnie. Po decyzji o przeprowadzce poczułam, że ten nowy początek dobrze mi zrobi i być może będę w stanie żyć znów bez „siatki asekuracyjnej”. Musiałam zacząć myśleć samodzielnie, podejmować decyzje bez konsultowania się za każdym razem z inną osobą. Ale czy na pewno jestem gotowa? Odebrałam jej nauki i wykorzystywałam jej metody, aby przetrwać dzień, ale czasem czuję, że powinnam z kimś porozmawiać.

– Myśl pozytywnie, Marianne – powiedziałaby Saskia. – Pomyśl o tym, co masz, a nie o tym, czego nie masz.

No dobrze: mam piękny dom, trójkę idealnych dzieci oraz przystojnego, kochającego męża, który jest wspaniałym ojcem i ciężko pracuje, aby zapewnić dobrobyt naszej rodzinie – rodzinie, której ja zawsze pragnęłam. Co z tego, że mój mąż ma przyjaciółki i koleżanki z pracy, z którymi czuje się blisko? Nie ma w tym nic złego, prawda?

Saskia powiedziałaby mi również, żebym „poczuła moc pozytywnej afirmacji” lub coś równie niezgłębionego. Pojmuję jednak sens wypowiedzi i w jej duchu tłumaczę sobie, że nie jestem nieatrakcyjna ani głupia i że zasługuję na mężczyznę takiego, jak Simon. Właśnie tak. Prawda?

Dziwne to, kiedy pomyślę, że gdy się poznaliśmy, ja rozkwitałam, a Simon był w opłakanym stanie. Dopiero co stracił Nicole, nie radził sobie z opieką nad dzieckiem, więc jego matka, Joy, zaczęła opiekować się Sophie – czyli odprowadzała ją i przyprowadzała ze szkoły, karmiła i kładła do łóżka o dziewiętnastej każdego wieczora, żeby przypadkiem nie musiała się angażować. Kobieta owa, radosna z imienia, ponura z natury3, była najbardziej oziębłą, pozbawioną instynktu macierzyńskiego osobą, jaką spotkałam. Czasami, kiedy Simon zachowuje się podle, staram się o tym pamiętać. Jesteśmy tacy, jakimi ukształtowali nas rodzice, i chociaż Simon potrafi być ciepły i kochający, zwłaszcza w stosunku do dzieci, brak instynktów macierzyńskich Joy musiał wywrzeć na niego wpływ.

Historia naszej miłości mogłaby stanowić scenariusz do świetnego filmu: borykający się z codziennymi problemami wdowiec poznaje odnoszącą sukcesy rozrywkową dziewczynę i na przekór wszystkiemu tworzą zgraną parę. Mieszkałam wtedy w Londynie i moja współlokatorka, pracująca w firmie PR-owej, poprosiła, żebym poszła z nią na premierę książki, obiecując darmowego szampana. Oczywiście zgodziłam się. Była to premiera pamiętnika chirurga wytyczającego nowe drogi w swojej dziedzinie. Impreza odbywała się w księgarni Waterstones na placu Piccadilly. Ponieważ nikogo nie znałam i większość gości była dobrze po siedemdziesiątce (włączając w to owego „cenionego” chirurga), zajęłam strategiczną pozycję w pobliżu przekąsek. Piłam taniego szampana jak lemoniadę i nagle, w dziale książek medycznych, dostrzegłam Simona. Spojrzeliśmy sobie w oczy – był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam w życiu – a kiedy podszedł do mnie i przedstawił się, zwalił mnie z nóg. Ujęła mnie jego pewność siebie, sposób, w jaki jego gęste lśniące włosy opadały mu na ogromne niebieskie oczy, skrzące się jak u człowieka, który wiedział, co to dobra zabawa. Pracowałam w firmie odzieżowej, a on był chirurgiem. Mimo że mieliśmy ze sobą niewiele wspólnego, w jakiś sposób między nami zaskoczyło. Simon zaprosił mnie na randkę następnego wieczora, na której, jedząc ostrygi w barze z szampanem, dzieliliśmy się opowieściami ze swojego życia.

Moje było naprawdę dość nudne. Straciłam mamę w wieku dziesięciu lat. Moja macocha dostrzegła we mnie potencjał artystyczny i zasugerowała, żebym obrała tę specjalizację z myślą o egzaminie końcowym w szkole średniej. Potem wstąpiłam na akademię sztuk pięknych i zostałam głównym kupcem mody dla dużej, doskonale prosperującej szwedzkiej firmy. Uwielbiałam moją pracę i byłam dobra w tym, co robiłam, ale po kilku randkach z Simonem kariera nagle przestała być najważniejszą rzeczą w moim życiu. Moje poprzednie związki były dość luźne, bez żadnych zobowiązań, a Simon był mężczyzną moich marzeń – nie tylko życzliwym, zabawnym i czarującym, ale też zaledwie po kilku tygodniach widywania poprosił mnie o rękę. Byłam zauroczona, nie mogłam uwierzyć swojemu szczęściu. Mimo sugestii przyjaciółek, że wszystko to dzieje się zbyt szybko, widziałam również pożądliwe, zazdrosne spojrzenia, kiedy go poznały.

Sophie wyraźnie potrzebowała miłości i zrozumienia (których Ponura Joy nie potrafiła jej zaoferować), więc gdy tylko ustaliliśmy datę ślubu, Simon wybrał dla nas nowe mieszkanie w pobliżu szpitala, w którym pracował, i wprowadziliśmy się tam całą trójką. Na nieszczęście, mieszkanie było usytuowane w idealnej odległości od pracy Simona, ale ja musiałam zbyt daleko dojeżdżać do mojej firmy. Zrezygnowałam więc z posady. Było mi bardzo smutno na myśl o pożegnaniu z karierą, którą uwielbiałam i na którą tak ciężko pracowałam, ale Simon musiał mieszkać w pobliżu swojego szpitala. Było to bardzo ważne. Miałam nadzieję, że będę mogła pracować na zlecenie, ale sukces w świecie mody jest zależny od stałej obecności w stolicy, uczestniczenia we wszystkich pokazach, a tutaj, na przedmieściach nie dało się zawsze być na bieżąco. Poza tym teraz musiałam się zajmować moją nową rodziną. Simon pracował długie godziny, Sophie potrzebowała opieki i w ciągu kilku miesięcy porzuciłam pomysł pracy z domu, akceptując nowe życie. A gdy Sophie po raz pierwszy nazwała mnie mamą, wynagrodziło mi to stratę najlepszej kariery w świecie mody. Rozpłakałam się wtedy ze szczęścia. Byłam w domu.

Uwielbiałam spędzać czas z Sophie. Obu nam dobrze to robiło, ponieważ mała bardzo tęskniła za mamą. Aby zbudować między nami pomost nad pustką po śmierci Nicole, czytałam jej książki, chodziłyśmy razem na zakupy i do kina, a także miałyśmy wspólne hobby. Chciałam się czymś zająć na czas, gdy Sophie była w szkole, więc zaczęłam robić małe torebki na ramię i frotki-owijki do włosów z fragmentów materiałów i różnych ozdóbek. Weekendami, gdy Simon był w szpitalu, przegrzebywałyśmy razem z Sophie sklepy z używaną odzieżą w poszukiwaniu ciekawych tkanin i starej biżuterii do ozdabiania moich wyrobów. Nauczyłam ją szyć. Były to szczęśliwe czasy i przez większość wieczorów, gdy Simon pracował do późna, doskonale się bawiłyśmy, projektując i szyjąc. Sophie zdawała się uwielbiać te robótki domowe. Jej szwy były nierówne, zaś kombinacje kolorów nieco przerażające, lecz jednocześnie słodkie. Planowałam wynająć na weekendy stoisko na rynku w centrum miasta i sprzedawać nasze wyroby, ale Simon martwił się, że cały ten „projekt” tylko rozprasza Sophie, która powinna skoncentrować się na nauce.

– Jestem pewien, że wasze torebeczki i wszystkie inne wyroby są cudowne, kochanie, ale wolałbym, żeby Sophie robiła coś bardziej akademickiego – powiedział pewnego wieczora, gdy wrócił do domu niespodziewanie wcześnie.

Musiałam przyznać, że coś w tym było. Zasugerowałam więc, że może sama będę kontynuowała moje hobby. Moja była szefowa zainteresowała się moimi projektami i poprosiła, żebym pokazała jej kilka torebek. Simon jednak zauważył, że choć torebki zwracały na siebie uwagę, ale nie były od Chanel.

– Poza tym przecież nic na tym nie zarobisz – dodał. – Może kilka funtów, jeśli ci się poszczęści, ale takie pieniądze nie opłacą nauki w szkole dla naszych dzieci.

Bardzo mi się podobała ta wzmianka o „naszych” dzieciach, chociaż jeszcze nie mieliśmy wspólnych pociech.

Wiem, że zważywszy na czasy i wiek, wszystko to wydaje się niemal szalone, ale ja, po trudach życia jako dwudziestolatki, cieszyłam się z tego, że Simon chce się mną zaopiekować. Była to moja szansa, aby zaczerpnąć oddech, zająć się Sophie, przystanąć i „powąchać róże”, zająć się mieszkaniem i generalnie „bawić się w dom”, jak to określał żartobliwie mój mąż.

– Uwielbiasz bawić się w dom, prawda, Marianne? – zaczął się ze mną żartobliwie drażnić pewnego wieczoru, po spożyciu wyjątkowo smakowitego obiadu przygotowanego przeze mnie z pieczołowitością. Była to absolutna prawda. Owszem, lubiłam rozrywki i przyjęcia, ale teraz byłam gotowa dojrzeć i zacząć kolejny etap życia. Miałam fantastyczną karierę i cholernie ciężko pracowałam, żeby do tego dojść, ale czułam, że życie z Simonem i Sophie to prawdziwy sens mojego życia. Simon, Sophie i nasze przyszłe dzieci stały się teraz moją karierą i byłam gotowa poświęcić im wszystko. Kiedy człowiek spędza dzieciństwo w sierocińcach i rodzinach zastępczych, nigdy nie bierze niczego za pewnik, a ja zawsze pragnęłam jedynie stać się częścią czyichś planów na przyszłość, znaleźć kogoś, kto się mną zaopiekuje.

Czułam się jak ktoś gorszy, a Simon zaakceptował mnie, uprowadził z życia pełnego nocnych rozrywek, podróży, wina i kokainy – nieskończonego poszukiwania czegoś, co mogłoby ugasić szaleńczy smutek, gnieżdżący się niczym wielki kamień w moim żołądku. Zabrał mnie prosto do swojego łóżka, sprawił, że poczułam się jak najpiękniejsza dziewczyna na świecie, pomógł mi zapomnieć o bezsensie tragicznej przeszłości i wręczył mi nową, piękną przyszłość. Był początkiem wszystkiego i wprowadził mnie do nowego, idealnego świata – choć nie sądziłam, że było to dla mnie możliwe – i po raz pierwszy zaznałam uczucia, którego zawsze pragnęłam: poczułam się jak wszyscy inni.

Nasze pierwsze letnie wakacje spędziliśmy w słonecznym Dorsecie, gdzie dorastał Simon. Jego matka nadal miała tam letni domek. Całe dnie spędzaliśmy na piknikach na plaży, turlaniu się po trawniku, rozpalaniu ognisk w chłodniejsze wieczory oraz zajadaniu się bułeczkami na kolację. To był magiczny czas, dokładnie takie wakacje, o jakich zawsze czytałam i marzyłam jako dziecko – i jakich oczywiście nigdy nie miałam. Niestety, matka Simona postanowiła przyłączyć się do nas na kilka dni i od razu mnie znielubiła, ponieważ nie skończyłam odpowiednich szkół i podobno nie znałam się na sztućcach. Była przerażona i bardzo jasno dała mi do zrozumienia, że jej syn jest dla mnie za dobry. Ja jednak byłam taka szczęśliwa, że nie obchodziła mnie jej opinia. Byłam zakochana, Simon też. Poza tym mieliśmy sekret – byłam w ciąży.

Myślę o tamtym lecie nadziei, kiedy wszystko było jeszcze przed nami. Nagle ekran leżącego na stole kuchennym telefonu Simona się rozjaśnia. Ostatnio starałam się powstrzymać od szpiegowania, ale coś dziwnego wisi w powietrzu i wiem, po prostu wiem, że właśnie dostał esemesa od Caroline. Poszedł na górę, a ja wiem, że nie powinnam, ale przechodzę obok, zerkając na kilka pierwszych linijek. Wiadomość napisał ktoś o imieniu Roger, w co nie wierzę ani przez chwilę. Ja po prostu wiem, że to od niej.

3

Ang. joy oznacza radość, przyjemność.

Nasze małe kłamstwa

Подняться наверх