Читать книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson - Страница 8

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Оглавление

Przez kolejne kilka dni usiłuję osiągnąć spokój umysłu, ale pomimo dużej dawki leków, Caroline wciąż daje o sobie znać. Nawet 45 miligramów mirtazapiny nie potrafi utrzymać jej w ryzach. Widzę ją w Waitrose, w Costa Coffee, popijającą kawę, i nawet wydaje mi się, że w gabinecie Simona, kiedy przejeżdżam obok szpitala (czasem to robię, nie wiedzieć czemu). Ale wiem, że to nie Caroline, tylko leki.

Czuję się, jakbym stała nad brzegiem przepaści. Czy spadnę, czy zostanę zepchnięta? Muszę zadbać o swoje bezpieczeństwo, utrzymać zdrowy umysł, a nie znów się wykoleić i spowodować chaos. Dlatego poza odebraniem dzieci ze szkoły zostaję w domu, a zakupy produktów spożywczych robię w internecie, unikając Waitrose, Costy i Caroline. Sprzątam dom na wysoki połysk, zajmuję się ogrodem i gotuję dla Simona i dzieci. Wygrzebywanie przepisów na niektóre z jego ulubionych kolacji przypomina mi o tym, jak kiedyś dla niego gotowałam, po tym, jak położyliśmy Sophie spać, hojnie racząc się winem, a na deser przeważnie serwowałam seks. Przeglądam strony opisujące rodzinne bankiety w stylu francuskim. Ślinka mi leci, kiedy wpatruję się w suflety, przypominam sobie konsystencję tatara ze steku i bogactwo kremowych, okraszonych czosnkiem ziemniaków dauphinoise. Przychodzi mi do głowy, że może jeśli chcę odzyskać Simona, powinnam stać się dawną Marianne?

Dlatego przez kolejne kilka dni naprawdę przykładam się do tego, aby mój umysł i nasze małżeństwo powróciły na właściwą drogę i usiłuję odtworzyć niektóre z dawnych romantycznych momentów. Przeglądam do upadłego książki kucharskie Julii Child i Elizabeth David, szukając najlepszych, najtrudniejszych i najsmaczniejszych przepisów. Gotuję skomplikowane francuskie i śródziemnomorskie dania, nad którymi trzeba sterczeć całymi godzinami, redukując bulion i tworząc warstwy o różnych smakach. Praca wypełnia mój umysł i czas. Robię makaron od zera jak dawniej, wypełniam dom ciepłym aromatem ziołowych chlebków, które macza się w bogatych duszonych potrawkach. Gotowanie jest twórcze i to jedna z rzeczy, którą robię dobrze. Simon zawsze doceniał przygotowane przeze mnie jedzenie, a ja chcę go żywić, zadowolić, jak kiedyś. Może nie zrobiłam wspaniałej kariery chirurga ani nie mam idealnie przyciętej blond fryzury, ale potrafię ją pokonać w kuchni. Wkrótce znudzi się twoimi miękkimi wargami i szczupłymi biodrami, Caroline, ale moje chleby na zakwasie i wywar z kości zawsze będą go ekscytowały.

Pracuję niezmożenie, upewniając się, że kolacja jest gotowa w momencie, gdy Simon przekracza próg. Dzieci są już wtedy wykąpane i położone do łóżek, a ja zdążyłam zażyć moje tabletki. Przez cały dzień czuję się wyczerpana i działam głównie na autopilocie, ślepo realizując plan, który ocali moje małżeństwo – moje życie. Nie pozwolę Caroline – a nawet jej cieniowi – wtargnąć do naszego zamku.

To nie pierwsze moje rodeo. Przeprowadzka tutaj to już trzecia z kolei, jaką musieliśmy zorganizować ze względu na moją przypadłość. Ale Caroline to coś zupełnie innego. Martwi mnie dużo bardziej niż inne kobiety. Jest kimś dużo więcej: współpracowniczką, koleżanką po fachu, kimś na poziomie Simona, osobą, z którą może się podzielić swoimi pomysłami i problemami. Caroline jest jego warta. Mógłby odwiedzić ją w jej domu i porozmawiać o swoim dniu, a ona zrozumiałaby go doskonale, ponieważ jej dni przebiegają podobnie. Caroline wiedziałaby również, jak zachować się na przyjęciu bożonarodzeniowym na wydziale chirurgicznym. Nie zażyłaby leków, popijając je ginem, i nie oskarżyłaby przypadkowo wybranych kobiet o sypianie z jej mężem Nie przypaliłaby obiadu, nie zostawiła bliźniaków w rozgrzanym samochodzie, nie bluźniłaby innej kobiecie na jej stronie facebookowej i nie szorowałaby do krwi swojej skóry substancją odkażającą. Nie – Caroline jest wszystkim, czym ja nie jestem. To prawdziwe zagrożenie i podejrzewam, że nie jest jedynie chwilową rozrywką, jak pielęgniarka, barmanka czy najlepsza przyjaciółka lub matka koleżanki Sophie.

Simon twierdzi, że jego pierwsza żona, Nicole, wspaniale gotowała i – oprócz wszystkich wyobrażonych sobie kobiet – czuję ten ciężar spuścizny. To kolejne wymaganie, jakie sobie stawiam, więcej presji, aby stać się ideałem, nie potknąć się, nie spaść i nie rozbić o kamienie na dnie. Simon często wspomina, jaką wspaniałą żoną i matką była Nicole, i wiem, że nie dorastam jej nawet do pięt. Jak bym mogła? Przecież była chodzącym ideałem. Nicole ma teraz anielskie skrzydła, podczas gdy ja jestem nadal zwykłą śmiertelniczką ze wszystkimi przywarami, o czym Simon często i nader gorliwie mi przypomina. Dlatego w mojej pogoni za osiągnięciem statusu „najlepszej żony”, poza herkulesowymi wyczynami kulinarnymi, nie podnoszę głosu, nie zadaję trudnych pytań i nie rzucam żadnych szalonych oskarżeń. Nieustannie szoruję wszystkie powierzchnie płynem przeciwbakteryjnym, piorę suchym szamponem wszystkie dywany i porządnie sprzątam każdy pokój w domu. Czasami nawet wstaję po północy, żeby wymyć podłogę w kuchni tak, by nikt na nią nie wszedł. Siedzę potem w półmroku, podziwiając doskonałość ciszy wczesnego poranka i powierzchni nieskażonych dotykiem ludzkich nóg i rąk. Wszystko jest idealne, ale nic nie trwa wiecznie i wkrótce na podłogach pojawiają się brudne ślady stóp, niwecząc nieskazitelny połysk, wdzierając się w perfekcję – a ja zdaję się prowadzić wieczną walkę o utrzymanie tego wszystkiego pod kontrolą.

Dzisiaj chłopcy mają po szkole lekcję francuskiego, a Sophie uczy się w swoim pokoju, powtarzając przed egzaminami. Boi się matury, a zmiana szkoły w tym roku z pewnością jej nie pomogła. Simon obiecał jej samochód, jeśli dostanie trzy oceny szóstkowe, chociaż ja przypomniałam mu, że musiałaby najpierw zdać test na prawo jazdy. Oba egzaminy są dość poważną sprawą i mam wrażenie, że Sophie jest pod zbyt dużą presją. Zasugerowałam, żeby zrobiła sobie małą przerwę, może rok wakacji przed rozpoczęciem nauki na uniwersytecie, ale Simon w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Twierdzi, że rok „laby” jest dla „zepsutych gówniarzy” i że Sophie będzie musiała się przyłożyć. Zapewne to właściwa rada, ale czasem, kiedy widzę jej ściągniętą twarz i zmarszczone czoło, zastanawiam się, czy zmuszanie jej do podjęcia nauki na uniwersytecie w wieku osiemnastu lat tylko dlatego, że „tak wypada”, jest słuszne.

Nasze małe kłamstwa

Подняться наверх