Читать книгу Krwiodziej - Susan Dennard - Страница 10

ROZDZIAŁ 4

Оглавление

Merik Nihar piął się coraz wyżej, mijając strzelisty wodo­grzmot. Bryzg wody zmoczył mu spaloną słońcem twarz.

– Jeszcze godzina – rzekła Rybera u stóp klifu. – Dotrzemy do Zakonu Sióstr Wzrokodziejek i przeprowadzę was przez urok broniący dostępu do tego miejsca.

Rybera prowadziła Merika i Cam pewnie, bez wahania. Odkąd przed dwoma tygodniami opuścili Lovats, przemierzyli już Góry Sirmayańskie i dotarli w pobliże swego dawnego domu – zaginionego Zakonu Sióstr Wzrokodziejek, o którego istnieniu Merik nie miał pojęcia. Nie wiedział także tego, że Rybera jest jedną z Sióstr.

Woda pieściła jego twarz. Był zmęczony i spragniony – tak bardzo, że wyobraził sobie, jak skacze na główkę do wodogrzmotu i łyka, ile się da, nim poniesie go ze sobą pęd wody.

Obejrzał się na idącą za nim Cam. I jeszcze raz.

– Nic mi nie jest, sir – burknęła dziewczyna. A raczej wrzas­nęła, aby przekrzyczeć wodogrzmot. – Proszę przestać tak na mnie patrzeć.

– Przestanę, kiedy ręka ci się zagoi – odparował Merik. Wiedział, że Cam ma dość jego zamartwiania się. Nadopiekuńcza kwoka, tak go nazywała, ale nie widziała przecież, jak blada stała się jej brązowa skóra, odkąd wyjechali z Lovats. Odkąd Dziewiątki obcięły jej mały palec. – Na górze – zawołał – zatrzymamy się i zmienimy opatrunek.

– Dobrze, dobrze, sir. Skoro pan nale…

Wielkie pęknięcie rozdarło ziemię, ciskając Merika na krawędź klifu.

Cam została z niego zdmuchnięta.

Magia Merika instynktownie się obudziła. Podmuch wiatru chwycił dziewczynę, nim ta spadła w przepaść. Przywiał ją prosto w ramiona księcia.

Trzymał ją mocno, gdy tymczasem skałę dręczyły wstrząsy wtórne. Oboje ciężko dyszeli. Wydawało się, że minęła cała wieczność, nim w końcu ziemia pod ich stopami znieruchomiała, pozostawiając w powietrzu kurz i wodę.

– Sir – wyrzuciła z siebie Cam. W jej szeroko otwartych oczach malowało się przerażenie. – Użył pan swojej magii.

– Wiem – odparł, a w tym samym czasie Rybera wychrypiała:

– Nikomu nic się nie stało? – Trzymała się kurczowo występu skalnego, a ciemną skórę miała całą w pyle.

– Nic! – odkrzyknął Merik, choć wcale nie był tego pewny. Przez dwa tygodnie opierał się wołaniu swojej magii. Także gniewowi Niharów, jako że jedno z drugim miało ścisły związek. Nie potrafił powstrzymać wiatrów, kiedy gniew brał nad nim górę.

Nie umiał także powstrzymać Kullena.

– Jeszcze kawałek. – Rybera wychyliła się i uchwyciła zdrową dłoń Cam. Następnie z pomocą Merika, który pchnął ją od dołu, wciągnęła dziewczynę na wyższy występ.

– Może – zawołała z góry Cam – pierwszy oficer nie zauważył tej magii.

Żaden pierwszy oficer, pomyślał Merik. Chciał, żeby Cam w końcu przestała tak nazywać Kullena. Pierwszego oficera już nie było. Uległ rozszczepieniu w Lejnie. Jego magia pękła, po czym wypaliła go od środka i przemieniła w potwora. Tyle że w przeciwieństwie do pozostałych rozszczepieńców, umierających w ciągu kilku minut, Kullen pozostał przy życiu.

Nie wiadomo, jak to się stało, ale do jego umysłu wślizgnęła się Furia.

Merik już miał wrócić do wspinaczki, kiedy czaszkę rozdarł mu głos: „A WIĘC TU JESTEŚ”.

Chwycił się za głowę.

„NADCHODZĘ”.

– Sir? – Cam zamrugała. – To pierwszy oficer?

– Tak – warknął. – Ruszaj się.

Tym razem nie stawiał oporu swojej magii. Kullen już ich znalazł. Nabrał powietrza naznaczonego górskim pyłem, po czym wypuścił gorącą spiralę. Podmuchy delikatne, ale wystarczające, by szybciej się przemieszczali. Wystarczające, aby on, Cam i Rybera w mgnieniu oka znaleźli się na szczycie klifu.

Jak tylko dotarli do ostatniego występu, puścili się biegiem. Żadne z nich się nie oglądało. Słyszeli odgłosy zbliżającej się burzy, wyczuwali towarzyszący jej chłód.

Nadchodziła szybko, niemożliwie szybko, razem ze swoją mroczną, przeklętą mocą. Droga, którą Merik, Cam i Rybera pokonywali przez kilka dni, Furii zajmie zaledwie minuty.

Jeszcze przyspieszyli. A raczej próbowali, tyle że Merika dopadły zawroty głowy… i Cam także, sądząc po jej niespokojnych piskach.

– Ignorujcie to – poleciła Rybera. – To część magii. Musicie mi zaufać i poruszać się naprzód. – Ujęła Cam za przedramię, a ta zrobiła to samo z Merikiem. Biegli dalej.

Dotarli do lasu. Przemykały obok nich strzeliste pnie, więzienne kraty, nakazujące poruszanie się wyłącznie przed siebie. Zielone igły wbijały się w czerwoną korę i zaściełały twardą ziemię. Wszystko kręciło się i wirowało.

Rybera ani na chwilę nie zwolniła, więc Merik i Cam także byli zmuszeni do utrzymania tempa.

Nagle leśne stworzenia rzuciły się do ucieczki. Z nieba spadały pająki i wplątywały się w krótkie włosy Merika. A potem ćmy – gigantyczna chmura kierująca się nie ku niebu, lecz prosto przed siebie. Jak najdalej od Furii.

„Nie sądziłem, że opuścisz Nubrevnę – zanucił Furia w umyśle Merika. – Przez cały ten czas byłem przekonany, że powrócisz na ziemie Niharów. Nie obchodzą cię twoi ludzie?”

Obok Merika przemykały ptaki, myszy, szczury i wiewiórki…

– Szybciej – wysapał, przywołując kolejne wiatry. Zimne podmuchy. Może i świat się chwiał, ale jeśli zostanie do tego zmuszony, będzie walczył.

– Jesteśmy prawie na miejscu! – zawołała Rybera, a ziemia pod ich nogami ponownie zadrżała.

– Dokąd my w ogóle biegniemy? – wydyszała Cam. – Skoro może za nami przejść przez urok…

– Nie może.

– Już to zrobił. – Wypowiedziawszy te słowa, Merik zatrzymał się i obejrzał. Po leśnym poszyciu przemykała czerń. Tak szybko, że nie dało się jej wyprzedzić. Tak szybko, że nim zdążył się odwrócić, mrok omiótł go całego.

Nadal trzymał za rękę Cam, a Cam nadal trzymała się Rybery.

Biegli.

Nie minęło dużo czasu, a nie docierał do nich już żaden promień słońca. Wokół nich wirowała ciemność. Do tej pory Merik nie miał pojęcia, że istnieje tak wiele odcieni szarości. A potem przez las przetoczył się szron i towarzyszący mu charakterystyczny trzask.

„Gdzie jesteś, Meriku? Dokąd zabrała cię moja sercowięź?”

Nawet jeśli Merik by chciał, nie był w stanie udzielić odpowiedzi. Resztki magii uroku ze wszystkich sił starały się go zdezorientować…

Aż w końcu to zobaczył: szare kamienne mury pośród cieni. Malowała się przed nimi wyciosana w zboczu kaplica, a dostępu do wysokich drzwi broniły młode drzewka i turzyca.

Rybera zwolniła, puściła Cam i zacisnęła dłoń na rękojeści przytwierdzonego do bioder noża. Nie było czasu na przedzieranie się przez chaszcze. Merik wypuścił w ich stronę swoje wiatry. Wściekły podmuch powyrywał rośliny razem z korzeniami.

Wyłoniły się przed nimi ciemne wrota.

Chwilę później znaleźli się po ich drugiej stronie i zniknęły resztki światła. Otoczył ich chaos. A potem jeszcze wycie coraz szybciej pędzącego wiatru.

– Światło! – zawołała Rybera i mrok rozjaśniła słaba pochodnia.

Merik i Cam zatrzymali się.

– Trzymaj rękę w górze, Cam! – Sam nie wiedział, dlaczego trzymanie zakrwawionej ręki w górze wydawało się czymś najważniejszym w czasie tej ucieczki, kiedy po piętach deptała im śmierć.

Rybera walnęła pięściami w mur.

– Co to tu robi? – zawołała. – Czemu zamknęłyście się przede mną? Jestem Rybera Fortiza, ostatnia Siostra Wzrokodziejka, czemu zamknęłyście się przede mną? – Jeszcze mocniej uderzała w granit. – Nie było mnie tylko rok! Otwierajcie! Musicie otworzyć!

Nic się jednak nie wydarzyło i Rybera odwróciła się gwałtownie w stronę towarzyszy.

– To nie powinno być zamknięte. Nigdy tak nie było! – Jej dłonie pomknęły ku sercu, następnie do twarzy, by po chwili wrócić do serca. – To na pewno dlatego, że podąża za nami… – Urwała, kiedy do kaplicy wślizgnął się szron.

Pochodnia zamigotała i zgasła.

Oto zjawił się Furia.

Merik wepchnął Cam za siebie.

– Zostań z Ryberą – polecił i ku jego bezbrzeżnej uldze dziewczyna tak właśnie zrobiła.

Następnie książę wyszedł przez wrota i zbliżył się do cieni.

– Pozwól im odejść! – Jego głos wydawał się naciągnięty, jakby zimno wyssało z niego całą barwę. – Chcesz przecież mnie, prawda?

– Nie. – Słowo to omiotło szeptem twarz Merika, szczypiąc go w skórę.

Furia wyszedł z cieni. Wokół niego falowało tysiąc ciemnych zmarszczek, sosny łamały się i padały na ziemię. Mimo to Kullen wyglądał jak zawsze. Wysoki, jasne włosy, jeszcze jaśniejsza skóra. Tylko jego oczy uległy zmianie: były czarne, a wzdłuż skroni biegły cienkie linie.

Takie same jak na klatce piersiowej Merika. Paskudne piętno rozszczepionych.

Rybera kochała Kullena tak jak i Merik. Ale w przeciwieństwie do niego ona nie widziała tego potwora, którym się stał, i książę miał nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.

Jakby podążając tokiem myśli Merika, Kullen się uśmiechnął – przybrał na twarzy nieludzki grymas rozciągający usta, ale niedocierający do oczu.

– Wiem, że jest z tobą moja sercowięź – wyśpiewał, a jego kroki, kiedy się zbliżał ku Merikowi, były niemal dziarskie. – I czy przypadkiem nie towarzyszy jej młody Leeri? – Jeszcze mocniej się wyszczerzył. – Zawsze był taki lojalny. Ale nikt nie jest równie lojalny jak ja, Meriku.

Wystrzelił wiatr i Merik upadł na ziemię. Rozdarł go ból, a Kullen zbliżył się ze śmiechem.

Tyle że Merik wykorzystał wiatry Furii. Wystarczyły, aby zaatakować i odwrócić uwagę. Poszybował w górę, a czyniąc to, wziął zamach nogą, celując w kolana więziobrata.

Kullen zdążył uskoczyć, oddalając się od drzwi, i Merik na ułamek sekundy zyskał przewagę. Książę dobył kordelasa i zamachnął się. Bez magii, zwykła, brutalna siła. To jedyne, w czym zawsze był lepszy od Kullena: szermierka. I choć dawny kompan próbował odeprzeć go za pomocą magii, jego wysiłki wydawały się niemrawe. Wymuszone.

Oczywiście wiązała ich rozszczepiająca magia i nici Więzi. Gdyby Merik zginął, taki sam los spotkałby Kullena. A choć Merik nie do końca to rozumiał, nie dało się zaprzeczyć prawdzie, z którą przed dwoma tygodniami w Lovats stanął twarzą w twarz.

Teraz się to powtórzyło. Kullen uskakiwał, unikając ostrza Merika, sam jednak nie atakował.

– Nie zabijesz mnie – oświadczył Kullen, skręcając w lewo.

– Zabiję. – Merik wycelował ostrze w szyję Kullena. – Chętnie oddam swoje życie, jeśli dzięki temu ocalę ludzi, których porzuciłeś.

– Zawsze taki odważny, nasz książę Merik. Zawsze taki święty. Ale pamiętaj: z najwyższej wysokości spadają właśnie święci.

– SIR! – zapiszczała Cam. Jej głos brzmiał brzękliwie i wydawał się odległy. – Drzwi!

Kullen też ją usłyszał. Obaj odwrócili się jak na komendę i jednocześnie pomknęli ku kaplicy. Nie różniło się to niczym od tych setek wyścigów, w jakich brali udział w Niharze jako dzieci, tak samo jak wtedy lepszy okazał się Kullen. Gdy byli już blisko celu, Merik raz jeszcze zamachnął się na przeciwnika. Nie trafił w szyję, ale dziabnął ucho, odcinając czubek. Wrzask Kullena eksplodował w mózgu Merika. Mentalne pięści okładające wszystkie myśli i świadomość.

Zaryczały nad nim cienie. Upadł.

*

Obudził się w samym środku burzy.

Próbował wstać, przechylając się to w lewo, to w prawo. Ciemny deszcz padał mu na skórę. Kiedy niebo przecięła błyskawica, dotarło do niego, że jest skrępowany. Rozległ się grzmot, przetoczył się po jego skórze i wewnątrz czaszki.

Zrobił przewrót w lewo. Cały policzek miał w błocie. Smagała go trawa, zalewał deszcz. Jeśli nie usiądzie, poziom wody wzrośnie. A on utonie.

Jednak nie to napawało go największym przerażeniem. Czynił to głos Kullena, przebijający się przez burzę, brzęczący w jego umyśle.

„W samą porę, więziobracie. Ujrzysz dokładnie to, po co się tu zjawiłem”.

Merik podciągnął kolana, wbiwszy ramię w rozmokłą glebę. Nadgarstki miał skrępowane za plecami, nogi w kostkach ciasno związane. Po wielu stęknięciach i jękach jakoś udało mu się wsunąć pod siebie nogi i usiąść.

Otaczała go łąka, podzielona ośmioma gigantycznymi kamieniami na trzy pasy. Prymitywne ociosane kolumny były dwa razy wyższe od człowieka i dwa razy tak szerokie. Nad tą najbliższą fruwał Kullen. Wbiła się w niego błyskawica, wiatr ryczał, wirował.

– Stoją tak tysiąc lat. Tysiąc lat temu wzrokodziejki ukryły przed światem swoje skarby. Ale koniec tego. Kiedy urok zniknie, poprowadzę w to miejsce siły Króla Zdobywcy. – Błyskawica. – I przejmiemy tę śpiącą górę.

Tuż przed tym, zanim Merik zacisnął powieki, nie mogąc dłużej znieść gorąca, światła i hałasu, zobaczył, jak przesycona magią błyskawica trafia w jedną z kolumn. Skała pękła, a towarzyszący temu huk przedarł się tak przez niebo, jak przez skórę Merika.

Ziemią wstrząsnęła niewyobrażalna energia. Powaliła Merika na lepką od nieustającego deszczu glebę. Po raz kolejny zapanowały nad nim cienie.

Krwiodziej

Подняться наверх