Читать книгу Kłamstwa - T. M. Logan - Страница 11

2

Оглавление

Nie mogłem skręcić w prawo ze swojego pasa, więc musiałem przeciąć dwa następne. Zanim ktoś mnie wpuścił – co nie mogło się obejść bez nawrotu wściekłego trąbienia – znów zapaliło się czerwone.

– Dokąd pędzi mamusia? – spytał William.

– Nie martw się, dogonimy ją.

Moja komórka w uchwycie zamrugała na niebiesko komunikatem z Facebooka. Dotknąłem ekranu, wyświetlając zdjęcie Williama na szkolnym boisku, odbierającego od nauczycielki klas młodszych swą pierwszą nagrodę dla superucznia. Post zebrał cztery lajki i nowy komentarz Lisy, matki chrzestnej Williama: Jeeejku, ale śliczny! :-) Jaki grzeczny chłopiec! Ucałuj go ode mnie xx.

Kliknąłem ikonkę polubienia pod jej wpisem.

Znów włączyły się zielone światła, a ja skręciłem, żeby ruszyć w ślad za samochodem mojej żony – najpierw zjazdem, a potem w lewo na plac przed Premier Inn i dalej w dół, do parkingu podziemnego z niskim sufitem i ciemnymi miejscami, gdzie nie sięgało światło jarzeniówek. Powoli mijałem rzędy zaparkowanych aut.

Jest! Jej volkswagen golf stał przy windzie. Mel nie było nigdzie widać. Na betonowym filarze widniał napis: Parking wyłącznie dla gości Premier Inn. Przy jej wozie wszystko było zastawione, więc jechałem dalej, zataczając koło, aż wreszcie znalazłem miejsce w następnym rzędzie i wjechałem tyłem naprzeciw przerośniętej terenówki, zdecydowanie zbyt dużej jak na zajmowane miejsce.

– Możemy już wyjść i poszukać mamy? – spytał William. Wciąż ściskał w obu rękach dyplom szkolnej supergwiazdy, jakby zamierzał wręczyć go królowej.

– Dobra, chodźmy poszukać jej na górze. Jest winda.

Oczy mu zabłysły.

– Mogę nacisnąć guzik?

Hotelowy hall miał anonimowy wystrój, podłoga była ciemna i lśniąca. W recepcji przyjmował samotny chłopak w kamizelce. Stanęliśmy, rozglądając się za Mel, a ciepła rączka Williama mocno chwyciła moją dłoń. Z hotelu wymeldowywał się wymięty, znużony facet z pokrowcem na garnitur i teczką, za nim stały jakaś kobieta i nastolatka. Nieco dalej siedziało dwoje starszych Japończyków ślęczących nad mapą. Ale nie było ani śladu mojej żony.

– Dokąd poszła mamusia? – spytał William scenicznym szeptem.

– Chodźmy jej poszukać.

Hall z recepcją miał kształt litery L. Kierując się znakami wskazującymi, że za rogiem jest restauracja, oddaliliśmy się od głównego wejścia. Lokal był prawie pusty. We wnęce po lewej znajdowały się windy i podwyższenie zajmowane przez wielkie czarne fotele oraz ustawione między nimi niskie stoliki.

Zobaczyłem ją. Siedziała tyłem do nas, ale wszędzie rozpoznałbym wysmukły łuk jej szyi i włosy w kolorze miodu.

Hej! Niespodzianka!

Zaraz.

Była z kimś – z mężczyzną, mówiącym podekscytowanym tonem.

Coś mnie powstrzymało. Znałem gościa, z którym rozmawiała: to Ben Delaney, mąż jednej z najlepszych przyjaciółek Mel. Właściwie był nie tyle podekscytowany, ile wściekły – aż pociemniał na twarzy ze złości. Celując w moją żonę palcem, przerwał jej bliskim wybuchu warknięciem. Ona pochyliła się i położyła mu dłoń na ramieniu. Facet cofnął się, kręcąc głową.

Czegoś tu nie rozumiałem.

Instynktownie przesunąłem się przed Williama, żeby nie widział tej sceny. W pierwszej chwili chciałem podejść i sprawdzić, czy Mel nic nie jest, ale nie mogłem tego zrobić w towarzystwie syna. Gestykulowała teraz, a Ben wpatrywał się w nią i nadal kręcił głową.

William nie powinien tego oglądać.

– Chodźmy, Wills – powiedziałem. – Mamusia jest zajęta. Wracamy na dół.

– Wyszła stąd?

– Poczekajmy na nią w aucie, brachu. Będziemy blisko.

– I wtedy pokażę jej mój dyplom?

– Aha.

Zjechaliśmy windą z powrotem na parking i wsiedliśmy do samochodu. Numer telefonu Mel był na samej górze ulubionych połączeń w mojej komórce. Przeszedłem od razu do poczty głosowej.

– Witam, tu telefon komórkowy Mel, proszę zostawić wiadomość. Oddzwonię jak najszybciej. – Sygnał dźwiękowy.

Rozłączyłem się i zaraz znów zadzwoniłem. Ponownie wybrałem pocztę głosową. Tym razem zostawiłem wiadomość.

– Cześć, kochanie, to ja. Oddzwonisz? Chcę tylko wiedzieć, czy u ciebie… czy wszystko gra. Zadzwoń.

Siedziałem tam jeszcze przez pięć minut i zaczynałem się czuć trochę głupio. Miałem już być w domu, przygotować synowi kąpiel. Napić się winka. Powoli zabierać się do sprawdzania prac. Zamiast tego tkwiłem na podziemnym parkingu przy Północnej Obwodnicy, próbując dociec, co dzieje się na górze. Miałem ochotę pójść tam i sprawdzić, ale nie chciałem zostawiać Williama. Koszula lepiła mi się do skóry, po żebrach spływał strumyk potu.

To jaki mamy plan, mistrzu? A jeśli u Mel coś nie gra? O co chodzi temu Benowi? Ile czasu będę siedział i rozmyślał w tej dziurze, w której ledwie można złapać sygnał sieci komórkowej?

Nie miałem planu. Nie zamierzałem nic robić. Po prostu siedziałem i czekałem. Chciałem zrobić żonie niespodziankę.

Nie miałem planu. To stało się samo.

Kłamstwa

Подняться наверх