Читать книгу Kobieta z innej planety - Tadeusz Konczyński - Страница 7

IV. BOLESNE ODKRYCIE

Оглавление

Bladawy świt wdzierał się przez firanki do sypialni Marii. Podniosła się na łóżku, zimny pot ją oblewał, jakby bezpośrednio przeżyła bolesną katastrofę, która dręczyła ją całą noc w sennym widzeniu.

Przetarła oczy – sen czy rzeczywistość? Czy tamto było jawą a teraz śni, czy odwrotnie?

Tak! Tak! Jestem u siebie, w swojej sypialni. W sąsiednim pokoju śpią Wacuś i Marylka. Z pewnością śpią. Janusz zapewne także wrócił. Wyjechał nagle samochodem w nocy. Nie zamieniłam z nim ani słowa, tylko skinął ręką na pożegnanie. Był bardzo zmieniony na twarzy. Coś się widocznie stało ważnego. Takim go nigdy nie widziałam. Dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę. Ale zapewne już wrócił. Musiał wrócić.

Tylko ten sen potworny. Pamiętam wszystkie szczegóły. Przez barierę mostu Janusz rzucił się w wodę, ja przytrzymywałam go z całych sił, aby nie wpadł, a on powoli, powolutku coraz bardziej mi się wymykał i wreszcie zsunął się całym ciężarem w tę straszliwą otchłań wodną!

A potem ta dziwna kobieta, która położyła mi rękę na ramieniu i badała zimnym wzrokiem, jak się męczę. Łzy płynęły jej z oczu, lecz ani jednym ruchem nie pomogła mi w ratowaniu Janusza. Jej złote włosy płonęły, parzyły mię... On zaś powoli osuwał się... już głową dotykał głębiny, która podeszła tuż pod barierę i przelewała się na jezdnię mostu, i wreszcie rozpłynął mi się w rękach.

Natężyła słuch, czy nie usłyszy oddechu męża z sąsiedniego pokoju. Nic. Cisza.

Wyskoczyła z łóżka, narzuciła szlafrok i szybko skierowała się ku sypialni Janusza. Stanęła na progu, przekręciła kontakt. Silne światło zalało pokój.

Jezus Maria! Łóżko nietknięte! Nikt w nim nie spał!

Niepokój wstrząsnął nią całą. Czyżby ten sen potworny miał cokolwiek wspólnego z losem jej męża?

Pobiegła do pokoju dzieci. Czteroletni Wacuś i pięcioletnia Marylka spali smacznie w łóżeczkach.

A więc tym bardziej, gdzie jest Janusz? – kołatało w mózgu rozpaczliwe pytanie.

Nacisnęła dzwonek służbowy raz, drugi, trzeci.

Nikt się nie pokazywał. Upływały sekundy długie jak wieczność. Niecierpliwość wydłużała je niepomiernie. Służba spała kamiennym snem.

Była już godzina piąta rano. Zdawała sobie z tego dokładnie sprawę, lecz przerażenie nie pozwalało jej ani na chwilę zapanować nad nerwami. Zniecierpliwiona otworzyła drzwi na kirytarz i zawołała głośno:

– Janie! Co się dzieje?!

Służący zbudził się, przetarł oczy, zerwał się z fotela i po schodach gramolił się na górę. Wystraszony stanął przed nią.

– Gdzie pan? – rzuciła ostre pytanie.

– Jaśnie pan? – powtórzył służący osłupiały. – Nie wiem. Nie widziałem. Czekałem na jaśnie pana do tej pory! Ze zmęczenia zasnąłem w fotelu. Okrutnie późno było.

– Nie widzieliście zatem pana? – ponownie zapytała.

– Nie, jaśnie – pani brzmiała odpowiedź – nie widziałem. Jaśnie pan często sam sobie otwiera drzwi z zatrzasku, kiedy zamarudzi dłużej w mieście. Może dziś zrobił to samo. Tylko że... – urwał.

– No co? No co? – nastawała pani Maria. – Niech Jan kończy. Nie trzeba się bawić w zagadki.

Służący chrząknął ze wzruszenia i przestępując z nogi na nogę, jak uczniak złapany na gorącym uczynku, tłumaczył się:

– Tylko że jaśnie pan zawsze mnie budzi, jeśli niby zabawi się w mieście, a ja niby śpię. Ale dziś widocznie mnie nie zbudził, to może i nie wrócił jeszcze...

Odrętwienie ogarnęło ją całą. Siłą woli opanowała się jednak i powoli wykrztusiła rozkaz:

– Niech Jan sprawdzi, czy pana nie ma w gabinecie, czy samochód wrócił, czy nie ma jakiegoś listu, a może ktoś telefonował do odźwiernego.

Oparła się o wnękę drzwi. Rozszerzonymi źrenicami patrzyła za Janem, który jak mógł najszybciej zbiegł na dół i skierował się do drzwi gabinetu. Nacisnął klamkę raz i drugi. Spojrzał przez dziurkę do środka.

– Jaśnie pani, drzwi zamknięte! – zawołał zduszonym głosem.

I jemu udzieliło się przerażenie.

– Jaśnie pan widocznie się zamknął! – rzucił w górę słowa z akcentem trwogi.

Pani Maria zbiegła błyskawicznie na dół. Sercem jej szarpało złe przeczucie. Mocno zastukała do drzwi.

– Otwórz! Otwórz! – wołała, dobijając się coraz gwałtowniej.

Jan szarpnął klamką, nacisnął, aż drzwi poczęły się uginać.

Rosławski zbudził się, usłyszał głos żony pod drzwiami. Skontrolował, czy skrytka zamknięta, obejrzał się na drzwiczki pieca. Niepotrzebnie – wszak zamknął je w nocy starannie. Wreszcie dźwignął się i podszedł do drzwi Powoli obrócił klucz w zamku.

Na progu błysnęła postać Marii. Cofnął się w głąb gabinetu bez słowa – zimny, zamknięty w sobie.

– Co się stało? – rzuciła pytanie pełne bojaźni.

– Rzecz zwykła – wycedził odpowiedź – kłopoty przedsiębiorstwa!

– Wyjechałeś tak nagle!

– Musiałem wpaść na Dworzec Gdański. Odjeżdżał przedstawiciel zagraniczny Spółki Akcyjnej.

Usta wykrzywił grymasem niesmaku. Musiał kłamać. To go męczyło niewymownie.

Maria usiadła na brzegu kanapy. Odniosła wrażenie, że jest tu w tej chwili obcą, natrętną osobą. W tłumaczenie męża nie wierzyła. Z takich spraw nie robiłby tajemnicy.

Rosławski siedział w fotelu ponury, apatyczny.

– Januszu – odezwała się po dłuższej chwili milczenia – ty nie jesteś ze mną szczery. Stało się coś innego, coś bardzo poważnego. Wnoszę o tym z twego zachowania się...

– Jestem wyczerpany pracą. Wiesz sama. Lekarz kazał mi już dawno wyjechać do sanatorium.

– Tak, wiem – odparła – i źle robisz, że nie jedziesz. Teraz zajmą się sama twym wyjazdem. Z dnia na dzień odkładasz, aż minie lato. Potrzeba ci słońca, dłuższego wypoczynku. Można by przypuszczać, że umyślnie nie wyjeżdżasz! Tak, umyślnie!

Mówiła pospiesznie, zadając sobie gwałt. Potokiem słów chciała odwlec moment stanowczych wyjaśnień. Materiał wybuchowy gromadził się już od dawna.

Opuściła głowę, splotła ręce na kolanach. Zapanowała między nimi cisza. Każda dalsza sekunda udaremniała zdawkową rozmowę.

Rosławski był złamany. Nie czuł się na siłach, aby przeciwstawić się nadchodzącej burzy, a kłamać nie chciał. Mógł jedynie milczeć. Niech żona myśli, co chce, on nie będzie słyszał jej pytań, nie będzie odpowiadał.

– Mój drogi – rozpoczęła ofensywę – twoje postępowanie wobec mnie daje mi od dłuższego czasu dużo do myślenia Dzisiejszy wypadek potwierdza, że dzieje się coś, o czym nie wiem a co bezpośrednio wpływa na twój stan psychiczny. Milczałam dotychczas, lecz to raz musi się skończyć.

Rosławski rzucił na nią spojrzenie krótkie, pełne zniechęcenia.

– Patrz! Patrz! – ciągnęła dalej. – Patrz na mnie jak na intruza, lecz musisz zgodzić się z tym, że nie jestem gąską, która pójdzie do kącika popłakać, bo pan mąż zaszył się w chmury i jest niedostępny.

Zawahała się. Czuła, że mąż jest wyczerpany i niewrażliwy na jej wywody. Ale nie mogła opanować żalu, który ją dusił.

– Ja wiem – oświadczyła ‒ że jestem zła. W tej chwili może nie powinnam wszczynać tej rozmowy, lecz ty także nie liczysz się zupełnie ze mną. Jestem dla ciebie obecnie jak piąte koło u wozu.

Chciał zaprotestować. Odgadła jego zamiar i to ją podnieciło.

– Nie protestuj, bo tak jest! – rzekła z naciskiem. – Mój drogi, powiedzmy sobie wzajemnie pełną prawdę! Nie jesteśmy dziećmi. Nie wypierzyliśmy się w małżeństwie dopiero co. I ty, i ja znamy dobrze życie. Miałam już męża, kiedy tobie spodobało się odbijać mnie, jak mawiałeś, „drugiemu samcowi”.

Dyrektor westchnął mimo woli. Ton, który Maria wnosiła do rozmowy, sprowadzał wszystko na poziom przeraźliwie naturalistyczny.

– Masz słuszność – wyrwała mu się uwaga. – W tym naszym świecie codziennym masz słuszność po sto razy.

Spojrzała na niego uważnie. Nie wiedziała, do czego zmierza ta aluzja, ale postanowiła ją sobie zapamiętać. Zdobyła pierwszy ślad. On ma jakiś inny świat – drugi.

– A może tak nie mówiłeś? Co? – nawiązała do swojej złośliwej uwagi. – Byłam dla ciebie wówczas „ukochaną samiczką”, którą koniecznie chciałeś poślubić, aby mieć ją bezapelacyjnie dla siebie, wyłącznie dla siebie. No i masz mnie. Masz ze mną dwoje dzieci. Pięć lat przeżyliśmy w pełnej harmonii. Ale od jakiegoś czasu ten nasz świat codzienny widocznie ci się sprzykrzył. Odsunąłeś się ode mnie, zaniedbujesz mnie! Sądzisz, że mi wystarczy dwoje dzieci, twoje apatyczne uwagi przy obiedzie i osobna sypialnia.

– Ach, Marysiu! – upomniał ją spokojnie. – Są takie stany duchowe, w których nikomu nie śni się o zdradzie małżeńskiej.

– Dobrze, dobrze – odparła – może ci się tylko śnić zdrada, ale zaniedbywanie mnie to także jak zdrada. Ja nie wyszłam za mąż za kamedułę! Mam klasztor na taką ewentualność. Taki stan psychiczny, o jakim mówisz, to wstęp do nowego romansu. Nie ubieraj tych rzeczy w duchowe nastroje i tym podobną psychiatrię. Znam się na tym. Pan dyrektor, jak i pan psycholog ostatecznie zdążają do tej samej pozycji z kobietą! Na szczęście dotychczas nikt nie zdołał nic innego wymyślić.

– Ach, Marysiu! Jesteś cyniczna.

– Są warianty w życiu i w romansach! O, są! Ja o tym wiem. Nie jestem taką gąską, jak ci się zdaje. Licz się z tym i nie prowokuj mnie!

– Ja ciebie?

– Tak, ty. Każda kobieta zadowoli się pewną, nawet skromną dozą tak zwanego szczęścia domowego, lecz ta doza musi istnieć! Do tej dozy nie może się nikt mieszać! Lub dzieje się tak, jak to się działo w moim małżeństwie z pierwszym mężem. Trudno, jak mąż fruwa, to znajduje się taki trzeci, jak na przykład ty, który tę dozę domowego szczęścia uzupełnia. No i ty mi ją uzupełniłeś.

– Przecież się z tobą potem ożeniłem! – bronił się Rosławski.

– Przez egoizm! Dla swego szczęścia! Tylko dla swego! ‒ atakowała go Maria. – Mnie było dobrze z Filipem. Był miły, nadskakujący, pamiętał o prezentach. A to, czego mi brakowało, to mi wynagradzałeś z naddatkiem. Tak mogło dalej trwać i nie byłabym narażona na to, co się teraz dzieje.

Janusz słuchał jej wywodów z niesmakiem.

– Przecież nie mogłem go stale podkradać – odparł zniecierpliwionym głosem.

Maria roześmiała się ironicznie.

– Ach, tak, prawda! Honor! Twój honor na tym cierpiał! ‒ drwiła niemiłosiernie. – Mówiłeś mi to po tysiąc razy! Nie chciałeś Filipa honorowo podkradać, lecz teraz honorowo mnie zdradzasz!

Rosławski opuścił głowę chmurny i zły na siebie, że wdał się w tę rozmowę, której chciał za wszelką cenę uniknąć. Ale główne strzały już padły, zanim się spostrzegł. Odwrotu nie było. Milczał uporczywie.

– Ty nie myśl – uderzyła Maria w liryczne tony – że mnie taka gadanina z tobą drogo nie kosztuje. Nie każda kobieta zdobędzie się na taką otwartość jak ja. Ale ja wolę jasne sytuacje, a nie zagmatwane. Ja chcę wiedzieć prawdę. Nie myśl, że robię to tylko przez złość. Wcale nie. Owszem, jestem do ciebie przywiązana. Dałeś mi kilka lat prawdziwego szczęścia. To taką kobietę jak ja zobowiązuje. Ale teraz cierpię, bo przecież nie mogę ci odpłacić pięknym za nadobne, jak pierwszemu mężowi. Gdybym miała ciebie zdradzić, to ci powiem otwarcie, że doza szczęścia domowego, którą mi wyznaczyłeś, nie wystarcza mi i że albo uznasz to i naprawisz, albo się rozejdziemy! Już takiego wariata, który dla honoru będzie chciał mnie z tobą rozwieść, nie będę szukała. To tylko ty miałeś takie szczęście.

Przerwał jej potok słów cierpką uwagą:

– Marysiu! Dlaczego jesteś taka cyniczna?

– Mój drogi! Mówię tak, jak myślę i jak myślą tysiące kobiet. Tylko one robią wszystko to, co chcą, po cichu i nic nie mówią, a ja tylko mówię, a nic nie robię.

– Niejedno dzieje się w życiu mimo woli – próbował ją przekonać. – Sprawy ludzkie nie układają się stale tak na zimno, tak z wyrachowania... Przypadek nieraz zrządza...

– Przestań! – przerwała mu. – Przypadek! Zajechałeś aż do przypadku! W życiu wszystko jest przypadkiem. Ja pierwszego męża także przypadkowo zdradziłam z tobą.

– Jesteś dziś straszna!

– Może chcesz powiedzieć, że to nie był przypadek? Pamiętam jak dziś! Po balu maskaradowym miałeś mnie odwieźć do domu. Twój szofer, sądząc, że jestem taką sobie przygodną damą (miałam maskę na twarzy), zawiózł mnie do twego mieszkania kawalerskiego zamiast do mego męża. Zanim się spostrzegłam, znalazłam się w twojej sypialni, a wtenczas już było za późno. Przypadek zrobił swoje. Nie pozostało mi nic innego, jak potem wrócić na bal bez ciebie.

Rosławski spojrzał na nią zdumiony.

– Jak to? Ty wróciłaś wtenczas sama na bal?

– A czy ja wiedziałam – odparła gniewnie – że ty się ze mną ożenisz? Musiałam jeszcze wtedy dbać o honor mego męża! Nie dowiozłeś mnie do mego domu, tylko mię uwiodłeś w swoim mieszkaniu, musiałam więc wrócić na bal w nowym kostiumie, pożyczonym od krawcowej. Nazywało się to, że wyjechałam z balu, aby się przebrać w nowy kostium i móc jeszcze lepiej intrygować. Mój mąż był wtenczas oczarowany moim świetnym pomysłem.

Dyrektor milczał.

– Wiesz już wszystko – rzekła z naciskiem. – Mówię dlatego tak otwarcie, abyś nie miał żadnych złudzeń, że ja będę nosiła kajdany na rękach. Ani myślę. Obrączkę włożę do kasetki, aby pozbyć się wyrzutów sumienia, i przestanę się zajmować twoim stanem psychicznym. Dotychczas jeszcze się nim zajmuję...

Rosławski nie odezwał się ani słowem. Rozmowa z żoną napełniła go goręczą. Przyznawał jej słuszność, lecz nie mógł zdobyć się na podobną morderczą otwartość. Zaciął wargi, zamknął powieki, postanowił zamienić się w głaz. Może później będzie mógł powiedzieć całą prawdę, teraz jeszcze sam nie wie, jak rzeczy dalej się potoczą.

Maria podeszła bliżej, położyła mu rękę na ramieniu.

– Ty nie myśl – rzekła cichym głosem – że nie odczuwam, jak bardzo cierpisz. To mię tylko boli, że z jakiejś tam awantury robisz sobie tak wiele. Ja dziś z powodu ciebie przeżyłam straszną noc. Śniło mi się, że rzucasz się z mostu w Wisłę... Ratowałam cię... Obok mnie stała obca kobieta... Miała profil grecki... oczy fiołkowe, pełne łez.

Rosławski zadrżał.

Blanka – błysnęła myśl w jego mózgu – jej grecki profil! Oczy fiołkowe, pełne łez! Taką widziałem ją ostatni raz!

– Ta kobieta położyła mi rękę na ramieniu – mówiła dalej Maria – jak ja tobie teraz, lecz ani jednym ruchem nie pomogła mi, aby ciebie ratować, aż ty wreszcie rozpłynąłeś mi się w rękach jak mgła. Rozumiesz? Ja chciałam cię ratować, a ona nie!

Wybuchnęła płaczem.

– Nie wyobrażaj sobie – wyrzuciła ze ściśniętego gardła – że ja jestem taka zła, jakby się zdawało. Ja chciałam cię ratować!

Ze szlochem wypadła z gabinetu. Jan dostał w łeb drzwiami za zbytnią gorliwość w podsłuchiwaniu.

Kobieta z innej planety

Подняться наверх