Читать книгу Kobieta z innej planety - Tadeusz Konczyński - Страница 8

V. POWÓDŹ REWELACJI

Оглавление

Rosławski zapadł w półsen męczący, pełen halucynacji.

W błyskawicznym tempie zmieniały się kulisy jego wrażeń. To uciekał samochodem przed ścigającą go policją i jak najzgrabniejszy akrobata wywracał w powietrzu koziołki, aż wreszcie wpadł z maszyną na przydrożne drzewo, rozbił ją i z korbą w ręce uciekał dalej przez bagniste moczary. To znowu trzymał się oburącz poręczy na moście – nogi miał długie, niesłychanie długie, dotykał nimi fal Wisły – a dwie kobiety na przemian odrywały mu ręce od poręczy, raz prawą, raz lewą, on zaś zacisnął zęby i z nadludzką siłą bronił się przed tą furią szatańską dwóch rozżalonych samic!

Jedna z nich miała twarz Marii, druga Blanki, lecz głowy ich przeskakiwały nieustannie z jednego kadłuba na drugi – przeto raz Blanka była wysmukła i szczupła, to znów Maria była rosła i pełna! Wreszcie ta galopada zmęczyła go, zaklął i sam zsunął się w otchłań wodną z okrzykiem niesłychanej ulgi. Na próżno chciały go złapać w powietrzu. Zaśmiał się głośno, zwycięsko...

I śniło mu się dalej, że Wisła była zimna, kojąca. Z rozkoszą zanurzył w niej nogi. Nie tonął, lecz szedł po falach jak lunatyk z wyciągniętymi przed siebie rękami, aż uderzył czołem o coś niesłychanie twardego...

W tej samej chwili rozbudził się z okropnym bólem w głowie. Rzucając się we śnie, uderzył skronią o róg biurka – nogi miał zlane obficie wodą, która dalej sączyła się z przewróconej karafki.

Dreszcze wstrząsały nim całym. Niewątpliwie nabawił się choroby.

Spojrzał na zegarek. Była już godzina dziewiąta rano. Spał zatem kilka godzin. Ciężkie, aksamitne zasłony w oknach nie przepuszczały światła.

Długo biedził się z uporczywą świadomością, że ma coś bardzo ważnego do zrobienia rano. Telegram, czek, rozprawa sądowa, ważna konferencja?

Wreszcie w mózgu błysnęła myśl: Wynieść z domu i ukryć w schowku bankowym szmaragdową broszkę!

Uśmiechnął się ironicznie. Nie ruszyłby teraz ani jednym palcem. Niech się dzieje, co chce.

Zadzwonił przeciągle. Kazał sobie zdjąć przemoczone trzewiki i spodnie, włożył piżamę i wyciągnął się jak długi na kanapie z uczuciem niewysłowionej ulgi. Dziwił się, że nie zrobił tego odkrycia daleko wcześniej. Uchroniłby się od guza i mimowolnej kąpieli.

– Czy są dzienniki? – rzucił niedbale pytanie.

– Są, jaśnie panie.

– Daj natychmiast!

Służący przyniósł stos gazet porannych. Rosławski kazał odchylić zasłony i z wypiekami na twarzy przebiegał obszerne opisy, poświęcone zagadkowemu samobójstwu kobiety w białym swetrze, ze szmaragdową broszą, i o ucieczce tajemniczego osobnika. Tytuły artykułów brzmiały sensacyjnie:

Tragedia białej pani na moście Poniatowskiego.

Czy samobójstwo, czy zabójstwo wytwornej kobiety?

Zimne fale Wisły grobem zagadkowej tragedii.

Dzienniki donosiły, że posterunki nadbrzeżne nie wyłowiły w nocy żadnego trupa. Nikt również nie słyszał wołania o ratunek. Nic dziwnego. W tym czasie szalała ulewa...

Wiele miejsca poświęcono opisowi samochodu tajemniczego mężczyzny, który uciekł, zanim posterunkowy zdołał go wylegitymować. Wszystko było zgodne z prawdą, prócz jednego szczegółu. Oto posterunkowy zeznał, że nieznajomy zasypał mu oczy jakimś proszkiem gryzącym i korzystając z jego chwilowego oszołomienia, uciekł. Ale ramię sprawiedliwości i tak wkrótce go dosięgnie. Władze bowiem są już na jego tropie. Ktoś zanotował rzekomo numer uciekającego samochodu.

Dyrektor uśmiechnął się ironicznie. Wszak pojechał na most bez numeru. Posterunkowy chciał widocznie uchodzić w oczach przełożonych za sprytnego służbistę, któremu wymknął się zbrodniarz tylko dzięki zdradzieckiemu podstępowi...

Wywody dzienników szły w kierunku nadanym sprawie przez powyższe zeznania.

Zasypanie oczu policjantowi gryzącym proszkiem świadczyło wymownie o tym, że ma się tu do czynienia z niebezpiecznym wampirem, który strąciwszy z całym cynizmem swą ofiarę w głąb rzeki, spłoszony widocznie w chwili popełniania mordu, wrócił później na most, aby zainscenizować szczegóły samobójstwa łub też zatrzeć niebezpieczne ślady, które by mogły naprowadzić na trop jego ofiary.

Dowodem tego było porwanie swetra wraz ze szmaragdową broszką.

– Wypadek wspomniany – donosiły gazety – postawił na nogi wszystkie władze śledcze, które też zwróciły się z apelem do osób mogących udzielić jakichkolwiek wskazówek, aby podawały swe spostrzeżenia pod wskazanym adresem przy ulicy Daniłowiczowskiej.

Jedno z pism uzupełniło doniesienia swego nadwornego Sherlocka Holmesa demagogicznym artykułem, zatytułowanym szumnie: Potworny skandal w wyższym towarzystwie.

Piorunowano tam na cynizm klasy posiadającej, na wyuzdanie panów w cylindrach i smokingach, i zapowiadano, że redakcja nie spocznie, póki na własną rękę nie wykryje niebezpiecznego donżuana, który wtrącił w fale Wisły „piękną hrabiankę”.

Skąd redakcja doszła do wniosku, że to koniecznie musiała być piękna hrabianka – Rosławski nie mógł zgadnąć. Bądź co bądź sprawa stała się głośna. Opinia została do głębi poruszona. Ciekawość mas rozpalono do białości.

Rosławski ocenił na chłodno szanse odkrycia swej osoby. Były prawie żadne. Jego samochód nie miał numeru – przezornie usunął go przedtem. Opis jego osoby był przesadny. Wprawdzie miał monokl w oku, który umyślnie wziął ze sobą, lecz posterunkowy podał, że monokl był w złotej oprawie, tymczasem on miał czyste szkło.

Tylko trzy osoby mogły coś zeznać w tej sprawie – on jako główny aktor ucieczki z mostu, dalej Blanka, jeśli żyje, i owa nieznajoma z telefonu, która tragiczny wypadek na moście mogła powiązać z jego osobą.

On sam nie będzie siebie pogrążał, a nieznajoma miała powody, jak sama mówiła, dla których nie chciała być wmieszana w tragedię Blanki. Z tej strony nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Tylko przypadek mógł pomóc władzom w ujęciu zbrodniarza.

Jednakże Rosławski nie przewidział jednej możliwości – dla niego najgroźniejszej. Za chwilę przekonał się o tym w sposób druzgoczący, nagle bowiem otworzyły się szeroko drzwi gabinetu, do którego wpadła Maria, blada jak trup, z gazetą w ręku. – Czytaj! – zawołała zdławionym głosem.

Opanował nerwy i z udanym spokojem wziął do ręki zadrukowany papier.

– O co chodzi? – zapytał.

Palcem wskazała mu na tytuł artykułu: Wyłowiony trup ofiary wskaże swego mordercę.

Drgnął. A więc wyłowiono zwłoki! Niesłychanie ważny szczegół! Rozstrzygający. Teraz może zacząć się wszystko pruć...

Podniósł na żonę zamglone oczy. Nie rozumiał, co Maria może mieć wspólnego z całą tą sprawą i dlaczego właśnie zwraca mu uwagę na fakt wyłowienia trupa. – Dobrze – rzekł ochrypłym głosem – bardzo tragiczny wypadek, lecz dlaczego to ciebie tak bardzo przejmuje?

– Tak samo mnie przejmuje – odparła rozdrażniona – jak ciebie!

Ze złym tryumfem wskazała mu rozrzucone na kanapie dzienniki – wszystkie były otwarte na stronach zawierających opisy zagadkowej śmierci denatki.

Rosławski utkwił przenikliwe spojrzenie w oczach żony.

– Tak, tak – dowodził – interesujące, powiedziałbym wstrząsające zdarzenie, lecz przecież ani ja, ani ty nie znamy kobiety, która...

– Przestań! – zawołała. – Nie drażnij mnie! Ty tę kobietę znasz! Gdzie byłeś w nocy, jak właśnie nie tam?!

– Gdzie? – wykrztusił. – Gdzie? Co tobie się śni?

– Owszem, śniło mi się dokładnie wszystko – odrzekła wałtownie. – Opowiedziałam ci przecież tę straszliwą historię. Ja jej twarz do tej pory pamiętam! To okropne, to okropne!

Rosławski dopiero teraz uprzytomnił sobie opowieść żony o wstrząsającym śnie, który miała w nocy. Doznał w tej chwili wrażenia, jakby czyjaś zimna ręka objęła go za szyję i coraz mocniej zaczęła zaciskać.

Sen żony, zamach Blanki, telefon nieznajomej, jego ucieczka – wszystko to wypychało go poza ramy normalnego życia. Czuł, że znajduje się wbrew swej woli jakby w czwartym wymiarze życia, który przemocą bierze go w swoje posiadanie.

A jednak nie mógł pozostawić w zawieszeniu, czy w sferze domysłów żony, tych wypadków, o które oboje się ocierali. Dłuższe milczenie utwierdziłoby tylko Marię, że przypadkowo czy też przez zdumiewającą asocjację myśli znalazła się na właściwym tropie...

– Moja droga – rzekł po chwili zimnym głosem – jesteś zdenerwowana. Cóż mam ci powiedzieć nad to, że z tą całą sprawą, opisywaną w dziennikach, nie mam nic wspólnego? Być może, że ty dziwnym zbiegiem okoliczności miałaś w swym mózgu istotnie odczucie tego, co działo się na moście. Uczucie twoje, rzecz naturalna, kojarzyło moją osobę z nieznajomą. Ale przecież ta kobieta w twoim śnie topiła w Wiśle mnie, a nie ja ją. Jakiż więc sens ma łączenie mojej osoby z denatką, której zwłoki, wyłowione z Wisły, znajdują się w tej chwili w kostnicy?

– Nie przypuszczasz chyba – dodał żartobliwym tonem – że znajdziesz tam w lodowym boksie mojego trupa, skoro żywy rozmawiam tu z tobą.

Maria była stropiona. Logika faktów przemawiała przeciw niej. Wewnętrzny jednak głos potwierdzał jej domysły. W żaden sposób nie mogła się pozbyć przekonania, że śmierć nieznajomej odgrywa szczególną rolę w życiu jej męża.

Tymczasem myśl inżyniera pracowała w nowym kierunku.

A może profesor Gordon – podszepnęła mu intuicja – odegrał decydującą rolę w tym tragicznym wypadku?

Kobieta z innej planety

Подняться наверх