Читать книгу Wydech - Ted Chiang - Страница 9
Opowieść o żonie i jej kochanku
ОглавлениеRaniya była żoną Hassana od wielu lat i wiedli razem szczęśliwy żywot. Pewnego dnia zobaczyła, że jej mąż jadł obiad z młodym mężczyzną, wyglądającym jak wykapany Hassan w czasach, gdy go poślubiła. Zdumiało ją to tak wielce, że ledwie się powstrzymała przed wtrąceniem się do ich rozmowy. Gdy młodzieniec poszedł, zażądała, by mąż zdradził jej, kim był, i Hassan opowiedział jej niewiarygodną historię.
— Opowiedziałeś mu o mnie? — zapytała. — Czy wiedziałeś, co nas czeka, gdy ujrzałeś mnie po raz pierwszy?
— Gdy tylko cię ujrzałem, zrozumiałem, że cię poślubię — odparł z uśmiechem Hassan. — Ale nie dlatego, że ktoś mi o tym powiedział. Z pewnością nie chciałabyś zepsuć mu owej chwili, żono?
Raniya nie spotkała się więc z młodszą wersją swego męża, a tylko zerkała nań ukradkiem, podsłuchując rozmowy obu Hassanów. Jej puls przyśpieszał na widok jego młodzieńczego oblicza. Czasami wspomnienia oszukują nas swą słodyczą, ale gdy Raniya spoglądała na dwóch siedzących naprzeciw siebie mężczyzn, dostrzegała pełnię urody młodszego z nich. Nocami leżała w łożu, nie mogąc zasnąć, i rozmyślała o nim.
Kilka dni po pożegnaniu się ze swą młodszą wersją Hassan wyjechał do Damaszku, by zawrzeć umowę z tamtejszym kupcem. Pod jego nieobecność Raniya odnalazła opisany przez męża sklep i przeszła przez Wrota Lat do Kairu z czasów swej młodości.
Pamiętała, gdzie wówczas mieszkał Hassan, odnalazła go więc bez trudu i zaczęła śledzić. Na jego widok wypełniła ją żądza potężniejsza niż wszystko, co od lat czuła do starszej wersji swego męża, tak silne było wspomnienie ich młodzieńczych miłosnych zbliżeń. Zawsze była wierną i lojalną żoną, ale teraz nadarzyła się jej sposobność, która nie miała się już powtórzyć. Raniya postanowiła ulec zewowi pożądania. Wynajęła dom, a w następnych dniach wypełniła go meblami.
Gdy był już gotowy, znowu zaczęła śledzić Hassana, próbując zebrać się na odwagę, by do niego podejść. Zauważyła, że na targu jubilerów podszedł do jednego ze sprzedających, pokazał mu naszyjnik złożony z dziesięciu klejnotów i zapytał, ile mógłby za niego dostać. Raniya natychmiast poznała ów przedmiot. Hassan podarował go jej wkrótce po ślubie. Nie miała pojęcia, że kiedyś próbował go sprzedać. Zatrzymała się nieopodal i słuchała rozmowy, udając, że ogląda pierścienie.
— Przynieś go jutro, a zapłacę ci tysiąc dinarów — obiecał jubiler. Młody Hassan przystał na tę cenę i odszedł.
Śledząc go wzrokiem, Raniya podsłuchała rozmowę dwóch stojących nieopodal mężczyzn:
— Widziałeś ten naszyjnik? To jeden z naszych.
— Jesteś pewien? — zapytał drugi.
— Tak. To jest na pewno ten skurwysyn, który wykopał naszą skrzynię.
— Opowiedzmy o nim kapitanowi. Jak już sprzeda naszyjnik, zabierzemy mu pieniądze i całą resztę.
Mężczyźni oddalili się, nie zauważając kobiety. Jej serce biło gwałtownie, lecz mimo to zamarła w całkowitym bezruchu, jak jeleń po przejściu tygrysa. Uświadomiła sobie, że wykopany przez Hassana skarb z pewnością należał do szajki złodziei, a ci dwaj są jej członkami. Obserwowali teraz kairskich jubilerów, by się przekonać, kto ukradł im łupy.
Wiedziała, że ponieważ nadal posiada naszyjnik, młody Hassan nie mógł go sprzedać. Rozumiała również, że złodzieje nie mogli go zabić. Z pewnością jednak nie było wolą Allaha, by nic w tej sprawie nie zrobiła. Przywiódł ją tu po to, by stała się jego narzędziem.
Wróciła do Wrót Lat i przeszła z powrotem do swego czasu. Zabrała naszyjnik ze szkatułki i ponownie przeszła przez Wrota Lat, lecz tym razem z prawej, nie z lewej strony, odwiedzając Kair po dwudziestu latach. Odnalazła tam swą starszą wersję, która była już sędziwą kobietą. Wiekowa Raniya przywitała ją ciepło i wręczyła jej naszyjnik ze swej szkatułki. Potem wspólnie omówiły plan pomocy młodemu Hassanowi.
Następnego dnia dwaj złodzieje wrócili w towarzystwie trzeciego mężczyzny. Raniya nie wątpiła, że to ich herszt. Wszyscy obserwowali pokazującego jubilerowi naszyjnik młodzieńca.
— Cóż za przypadek! — zawołała Raniya, podchodząc bliżej. — Jubilerze, chciałam sprzedać identyczny naszyjnik — oznajmiła, wyjmując przedmiot z mieszka.
— To niezwykłe — rzekł jubiler. — Nigdy nie widziałem dwóch bardziej do siebie podobnych naszyjników.
I wtedy zbliżyła się do nich wiekowa Raniya.
— Co ja widzę! Z pewnością oczy mnie zwodzą! — Wyjęła trzeci identyczny naszyjnik. — Człowiek, od którego go kupiłam, zapewniał, że jest jedyny w swoim rodzaju. Widzę, że był kłamcą.
— Może powinnaś go zwrócić? — zasugerowała Raniya.
— To zależy — odparła jej starsza wersja. — Ile jubiler chciał ci za niego dać? — zapytała Hassana.
— Tysiąc dinarów — odparł zdumiony młodzieniec.
— Naprawdę? Jubilerze, czy chciałbyś kupić równieżi ten?
— Muszę ponownie rozważyć swą ofertę — odparł mężczyzna.
Hassan i stara Raniya zaczęli się z nim targować. Raniya odsunęła się od nich akurat na czas, by usłyszeć, jak herszt beszta pozostałych złodziei.
— Cóż z was za głupcy — mówił. — To pospolity naszyjnik. Czy chcecie zabić połowę jubilerów w Kairze i ściągnąć nam na głowę straże?
Walnął obu po głowie i kazał iść za sobą.
Raniya ponownie skierowała swą uwagę na jubilera, który nie chciał już kupić naszyjnika od Hassana.
— Trudno — rzekła staruszka. — Spróbuję go zwrócić kupcowi, od którego go nabyłam.
Raniya zauważyła, że odchodząc, jej starsza wersja uśmiechała się pod kwefem. Zwróciła się w stronę Hassana.
— Widzę, że żadne z nas nie sprzeda dziś naszyjnika.
— Może innym razem — odrzekł.
— Zaniosę swój z powrotem do domu, żeby nikt go nie ukradł — oznajmiła kobieta. — Pójdziesz ze mną?
Hassan się zgodził i oboje ruszyli do wynajętego przez Raniyę domu. Potem zaprosiła go do środka, poczęstowała winem, a gdy oboje już trochę wypili, zaprowadziła do sypialni. Dopiero wtedy zdjęła kwef i poszła z Hassanem do łoża.
Raniya aż się rumieniła z niecierpliwości na myśl o owej chwili, ze zdziwieniem przekonała się jednak, że poczynania Hassana są niezgrabne i nieudolne. Świetnie pamiętała ich noc poślubną. Był wówczas pewien siebie, a jego dotyk zapierał jej dech w piersiach. Wiedziała, że do pierwszego spotkania Hassana z młodą Raniyą zostało niewiele czasu, i przez chwilę nie potrafiła zrozumieć, jak to możliwe, że ów nieporadny chłopak zmienił się tak szybko. Wkrótce odpowiedź stała się oczywista.
Przez wiele dni każdego popołudnia Raniya spotykała się z Hassanem w wynajętym domu i udzielała mu lekcji sztuki miłosnej, dowodząc w ten sposób, że kobiety — jak często się mówi — są najcudowniejszym z dzieł Allaha. Rzekła mu: „Sprawiana przez ciebie przyjemność równa się tej, którą otrzymujesz w zamian” i uśmiechnęła się w duchu na myśl, jak bardzo prawdziwe są te słowa. Wkrótce Hassan osiągnął biegłość, jaką pamiętała, i cieszyła się jego bliskością bardziej niż w latach młodości.
Wkrótce nadszedł dzień, gdy oznajmiła młodemu Hassanowi, że musi wyjechać. Wiedział, że nie ma sensu dopytywać się o powody, nie potrafił się jednak powstrzymać przed zapytaniem jej, czy się jeszcze kiedyś spotkają. Delikatnie odpowiedziała, że nie. Potem sprzedała meble właścicielowi domu i przeszła przez Wrota Lat do Kairu ze swoich czasów.
Kiedy starszy Hassan wrócił z Damaszku, żona czekała na niego w domu. Przywitała go ciepło, ale zachowała swe tajemnice dla siebie.
* * *
Gdy Bashaarat skończył opowieść, zatopiłem się w myślach.
— Widzę, że ta historia zaintrygowała cię bardziej od poprzednich — odezwał się wreszcie.
— Masz rację — przyznałem. — Uświadomiłem sobie, że choć przeszłość jest niezmienna, odwiedzając ją, można natrafić na niespodzianki.
— Zaiste. Czy rozumiesz teraz, dlaczego powiedziałem, że przyszłość i przeszłość niczym się od siebie nie różnią? Nie możemy zmienić żadnej z nich, ale obie jesteśmy w stanie poznać lepiej.
— Rozumiem. Otworzyłeś mi oczy. Pragnę skorzystać z Wrót Lat. Jakiej zapłaty żądasz?
Machnął ręką.
— Nie handluję przejściem przez Wrota — odparł. — Allah prowadzi, kogo zechce, do mojego sklepu, a ja z zadowoleniem spełniam jego wolę.
Gdybym rozmawiał z innym człowiekiem, uznałbym te słowa za próbę podbicia ceny, ale po wszystkim, co usłyszałem od Bashaarata, wiedziałem jednak, że mówi szczerze.
— Twa szczodrość jest równie niezmierzona jak twa wiedza — odparłem i pokłoniłem się mu. — Jeśli będziesz kiedyś potrzebował jakiejś przysługi od kupca bławatnego, zgłoś się do mnie.
— Dziękuję. Porozmawiajmy teraz o twojej podróży. Jeśli pragniesz odwiedzić Bagdad za dwadzieścia lat, jest kilka spraw, o których trzeba wspomnieć.
— Nie chcę wyruszać w przyszłość — odparłem. — Zamierzam się wybrać w przeciwnym kierunku, do lat swej młodości.
— Ach, najserdeczniej przepraszam, ale Wrota cię tam nie zaprowadzą. Rozumiesz, zbudowałem je dopiero przed tygodniem. Dwadzieścia lat temu nie było ich tutaj i nie miałbyś z czego wyjść.
— W takim razie dokąd prowadzi druga strona Wrót? — zapytałem tonem zrozpaczonego dziecka, tak głęboko byłem zasmucony. Obszedłem wkoło obręcz, by przyjrzeć się jej drugiej stronie.
Bashaarat stanął obok mnie. Widok za Wrotami niczym się nie różnił od tego, co oglądałem na zewnątrz, ale gdy wyciągnąłem rękę, natrafiłem na niewidzialną ścianę. Przyjrzałem się uważniej i zobaczyłem, że na stole stoi mosiężna lampa. Jej płomień nie migotał, był całkowicie nieruchomy, jakby całe pomieszczenie uwięziono w przejrzystym bursztynie.
— Widzisz pokój takim, jak wyglądał przed tygodniem — wyjaśnił Bashaarat. — Za niespełna dwadzieścia lat wejście we Wrota od lewej strony stanie się możliwe, co pozwoli ludziom odwiedzać własną przeszłość. Moglibyśmy też — dodał, prowadząc mnie z powrotem ku wejściu, które pokazał mi na początku — przejść przez prawy otwór i spotkać się z nimi. Obawiam się jednak, że te Wrota nigdy nie umożliwią ci ujrzenia dni twej młodości.
— A co z Wrotami Lat, które zbudowałeś w Kairze? — zapytałem. Skinął głową.
— One nadal istnieją. Syn przejął po mnie sklep.
— Zatem mógłbym tam pojechać, przejść przez Wrota do Kairu sprzed dwudziestu lat, a stamtąd udać się do Bagdadu.
— Tak, mógłbyś przedsięwziąć taką podróż, jeśli tego pragniesz.
— Pragnę — potwierdziłem. — Powiesz mi, jak mam znaleźć twój sklep w Kairze?
— Najpierw musimy omówić kilka spraw — odparł Bashaarat. — Nie pytam cię, co zamierzasz, zaczekam, aż sam zechcesz mi to powiedzieć. Muszę ci jednak przypomnieć, że tego, co się stało, nie można zmienić.
— Wiem o tym.
— I że nie zdołasz uniknąć ciosów, które przeznaczył ci los. Musisz przyjąć to, co daje Allah.
— Powtarzam to sobie w każdym dniu życia.
— W takim razie będę zaszczycony, służąc ci wszelką możliwą pomocą.
Przyniósł kartkę papieru, inkaust i pióro.
— Napiszę list, który pomoże ci w podróży — oznajmił.
Skończywszy, złożył papier, skapnął na krawędź trochę wosku i odcisnął w nim swą pieczęć.
— Kiedy dotrzesz do Kairu, daj ten list mojemu synowi, a pozwoli ci skorzystać z Wrót Lat.
Kupiec taki jak ja musi znać wiele sposobów wyrażania wdzięczności, ale nigdy dotąd nie robiłem tego tak wylewnie jak wówczas, a każde moje słowo było szczere. Opowiedział mi, jak trafić do jego sklepu w Kairze, ja zaś zapewniłem, że po powrocie o wszystkim mu opowiem. Gdy już miałem wyjść, nasunęła mi się jeszcze jedna myśl.
— Skoro tutejsze Wrota Lat prowadzą w przyszłość, możesz być pewien, że one i cały sklep przetrwają jeszcze co najmniej dwadzieścia lat.
— Tak, to prawda — zgodził się Bashaarat.
Chciałem już go zapytać, czy spotkał starszą wersję samego siebie, ale ugryzłem się w język. Jeśli odpowiedź brzmiała „nie”, to z pewnością dlatego, że za dwadzieścia lat nie będzie już żył, i w praktyce zapytałbym go, czy zna datę własnej śmierci. Jakie miałem prawo pytać o to człowieka, który uczynił mi tak wielką łaskę, choć nawet nie znał moich zamiarów? Poznałem po jego minie, że wie, co chciałem powiedzieć, pochyliłem więc nisko głowę, przepraszając go pokornie. Skinął głową na znak, że przyjmuje przeprosiny, po czym wróciłem do domu, by wszystko przygotować.
Karawana dotarła do Kairu po dwóch miesiącach podróży. Jeśli chcesz wiedzieć, co zaprzątało przez ten czas moje myśli, Wasza Wspaniałość, mogę ci teraz wyznać, że nie wspomniałem Bashaaratowi, iż przed dwudziestu laty byłem ożeniony z kobietą imieniem Najya. Miała figurę i ruchy wdzięczne jak gałąź wierzby, twarz zaś piękną niby księżyc, ale to przede wszystkim jej miła i czuła natura zawładnęła mym sercem. Kiedy się pobraliśmy, stawiałem dopiero pierwsze kroki w kupieckim zajęciu. Nie byliśmy bogaci, ale nie przeszkadzało nam to.
Po roku małżeństwa musiałem wyruszyć do Basry, by spotkać się z kapitanem statku. Nadarzyła mi się możliwość zarobku na handlu niewolnikami, ale Najya była temu przeciwna. Przypomniałem jej, iż Koran nie zakazuje posiadania niewolników, pod warunkiem, że dobrze się ich traktuje, i nawet sam Prorok miał kilku, odparła jednak, że nie mogę być pewien, jak moi klienci będą się obchodzić z niewolnikami, i dodała, że lepiej sprzedawać towary niż ludzi.
W dzień mojego wyjazdu pokłóciliśmy się z Najyą. Wypowiedziałem ostre słowa, których wspomnienie po dziś dzień napełnia mnie wstydem. Błagam Waszą Wspaniałość o wybaczenie, że ich tu nie powtórzę. Opuściłem żonę w gniewie i już nigdy więcej jej nie widziałem. Kilka dni później została ciężko ranna, gdy zawaliła się ściana meczetu. Zabrano ją do bimaristanu, ale lekarze nie zdołali jej uratować. Wkrótce potem zmarła. Dowiedziałem się o jej śmierci dopiero po tygodniu, gdy wróciłem do miasta. To było tak, jakbym zabił ją własnoręcznie.
Czy piekielne męczarnie mogą być gorsze od tego, co przeżyłem w następnych dniach? Ból zaprowadził mnie tak blisko śmierci, że wydawało się prawdopodobne, iż wkrótce przekonam się o tym na własnej skórze. Podobieństwo z pewnością było spore, ponieważ, podobnie jak piekielny ogień, żałoba nie niszczy ciała, a jedynie uwrażliwia serce na dalsze cierpienia.
W końcu jednak okres rozpaczy minął i stałem się wydrążonym człowiekiem, pustą skórą bez trzewi. Wyzwoliłem kupionych niewolników i zostałem kupcem bławatnym. Z biegiem lat zdobyłem majątek, ale nigdy już się nie ożeniłem. Czasem wspólnicy w interesach swatali mnie ze swoimi siostrami albo córkami, zapewniając, że miłość kobiety pozwala zapomnieć o bólu. Być może to prawda, nie sposób jednak zapomnieć o bólu, jaki sprawiło się komuś innemu. Gdy tylko wyobrażałem sobie, że żenię się z inną kobietą, wspominałem wyraz cierpienia w oczach Najyi, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, i moje serce zamykało się przed innymi.
Rozmawiałem z pewnym mułłą o tym, co uczyniłem, i to właśnie on rzekł mi, że skrucha i pokuta mogą wymazać przeszłość. Żałowałem i pokutowałem za grzechy najlepiej jak potrafiłem, przez dwadzieścia lat wiodąc żywot człowieka sprawiedliwego, wznosiłem modły, pościłem, dawałem jałmużnę tym, którym gorzej powodziło się w życiu, i odbyłem pielgrzymkę do Mekki, ale poczucie winy nadal mnie prześladowało. Miłosierdzie Allaha nie zna granic, wiedziałem więc, że to ja zawiodłem.
Gdyby Bashaarat mnie o to zapytał, nie potrafiłbym mu powiedzieć, co miałem nadzieję osiągnąć. Historie, które mi opowiedział, jasno tłumaczyły, że nie mogę zmienić wydarzeń, które pamiętam. Nikt nie powstrzymał mojej młodszej wersji przed kłótnią z Najyą. Niemniej opowieść o żonie Hassana, która kryła się w historii jego życia, choć on o tym nie wiedział, dawała mi cień nadziei. Być może uda mi się odegrać pewną rolę w wydarzeniach, gdy moja młodsza wersja wyjedzie w interesach.
Czy nie mogło dojść do pomyłki? Może Najya przeżyła, a pod moją nieobecność zawinięto w całun i pochowano ciało innej kobiety? Być może zdołam uratować Najyę i wrócić z nią do Bagdadu z moich czasów. Wiedziałem, że to lekkomyślny plan, albowiem doświadczeni ludzie powiadają: „Cztery są rzeczy, które nigdy nie wracają: wypowiedziane słowo, wypuszczona z łuku strzała, minione życie i zmarnowana okazja”. Rozumiałem zawartą w tych słowach prawdę lepiej niż większość ludzi. Mimo to śmiałem mieć nadzieję, że Allah uzna dwadzieścia lat pokuty za wystarczające i da mi szansę odzyskania tego, co straciłem.
Podróż karawany przebiegła bez zakłóceń. Po sześćdziesięciu wschodach słońca i trzystu modlitwach dotarłem do Kairu. Długo błądziłem po jego ulicach, w porównaniu z harmonijnym planem Miasta Pokoju tworzących chaotyczny labirynt. Dotarłem do Bayn al-Qasrayn, głównej arterii przecinającej fatymidzką dzielnicę miasta, i stamtąd trafiłem na ulicę, przy której mieścił się sklep Bashaarata.
Poinformowałem właściciela, że rozmawiałem z jego ojcem w Bagdadzie, i dałem mu napisany przez Bashaarata list. Przeczytawszy go, zaprowadził mnie do pokoju na zapleczu, gdzie stały kolejne Wrota Lat, i wskazał gestem, bym przeszedł przez nie od lewej strony.
Gdy stałem przed potężnym metalowym kręgiem, przeszył mnie dreszcz. Skarciłem sam siebie za zbytnią nerwowość, zaczerpnąłem głęboko tchu i przeszedłem przez Wrota. Znalazłem się w tym samym pokoju, meble były jednak inne. Potem uświadomiłem sobie, że źródłem dreszczu był zwykły chłód. Dzień nie był tak upalny jak ten, z którego wyruszyłem. Czułem na plecach jego gorące tchnienie, przechodzące przez wrota niczym oddech.
— Ojcze, masz gościa — zawołał podążający za mną właściciel sklepu.
Do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Któż mógłby to być, jeśli nie mój znajomy z Bagdadu, młodszy o dwadzieścia lat?
— Witaj, panie — rzekł. — Jestem Bashaarat.
— Nie znasz mnie? — zapytałem.
— Nie. Z pewnością spotkałeś moją starszą wersję. Dla mnie to pierwsze spotkanie z tobą, ale czuję się zaszczycony, mogąc ci służyć pomocą.
Wasza Wspaniałość, jak przystoi tej kronice moich uchybień, muszę wyznać, iż podczas podróży z Bagdadu tak głęboko pogrążyłem się we własnym żalu, że do owej chwili nie uświadomiłem sobie, iż Bashaarat zapewne poznał mnie, gdy tylko wszedłem do jego sklepu. Kiedy podziwiałem jego zegar wodny i mosiężnego ptaka, wiedział już, że wyruszę do Kairu, a zapewne również to, czy zdołam osiągnąć swój cel.
Bashaarat, z którym rozmawiałem w owej chwili, nie wiedział nic o żadnej z tych rzeczy.
— Jestem podwójnie wdzięczny za twą życzliwość, panie — odparłem. — Nazywam się Fuwaad ibn Abbas i niedawno przybyłem z Bagdadu.
Syn Bashaarata opuścił nas, my zaś pogrążyliśmy się w rozmowie. Zapytałem go o dzień i miesiąc, by się upewnić, czy wystarczy mi czasu na podróż do Miasta Pokoju. Obiecałem też, że po powrocie wszystko mu opowiem. Młodszy Bashaarat był równie uprzejmy jak starszy.
— Cieszę się na myśl o naszej rozmowie — rzekł. — A także z tego, że za dwadzieścia lat będę mógł ci pomóc.
Jego słowa podsunęły mi pewną myśl.
— Czy jeszcze wczoraj planowałeś otworzyć sklep w Bagdadzie? — zapytałem.
— Dlaczego cię to interesuje?
— Zastanawiałem się nad przypadkiem, który sprawił, że spotkaliśmy się tam akurat na czas, bym mógł zdążyć do Kairu, skorzystać z Wrót i wrócić do domu. Teraz jednak zrodziło się we mnie podejrzenie, że może to wcale nie zbieg okoliczności. Czy to moje przybycie tutaj spowodowało, że przeniesiesz się do Bagdadu za dwadzieścia lat?
— Zamiar i zbieg okoliczności to dwie strony tego samego arrasu — odparł z uśmiechem Bashaarat. — Jedna z nich może wydawać ci się piękniejsza od drugiej, ale nie można stwierdzić, że jedna jest prawdą, a druga fałszem.
— Jak zwykle dałeś mi wiele do myślenia — odrzekłem.
Podziękowałem mu i pożegnaliśmy się. Wychodząc ze sklepu, minąłem wyraźnie śpieszącą się kobietę, która wchodziła do środka. Usłyszałem, że Bashaarat przywitał ją imieniem Raniya i zatrzymałem się zaskoczony.
— Przyniosłam naszyjnik — oznajmiła kobieta. — Mam nadzieję, że moja starsza wersja go nie zgubiła.
— Jestem pewien, że przechowywałaś go w bezpiecznym miejscu, spodziewając się swej wizyty — odparł.
Uświadomiłem sobie, że to rzeczywiście jest Raniya z historii, którą opowiedział mi Bashaarat. Szła na spotkanie ze swą starszą wersją. Potem obie wrócą do lat młodości, wprowadzą w błąd złodziei za pomocą rozmnożonego naszyjnika i uratują męża. Przez chwilę nie byłem pewien, czy to sen, czy jawa. Czułem się, jakbym znalazł się wewnątrz opowieści. Myśl, że mógłbym porozmawiać z występującymi w niej postaciami i spróbować wpłynąć na jej akcję, przyprawiała o zawrót głowy. Kusiło mnie, by coś powiedzieć i przekonać się, czy mogę grać w tej opowieści jakąś ukrytą rolę, ale przypomniałem sobie, że zamierzam odegrać taką rolę we własnej historii. Dlatego oddaliłem się bez słowa i poszedłem poszukać karawany, z którą mógłbym wrócić do domu.
Wasza Wspaniałość, powiadają, że los drwi z naszych planów. Z początku wyglądało na to, że fortuna sprzyja mi wyjątkowo, ponieważ karawana do Bagdadu miała wyruszyć za niespełna miesiąc i udało mi się dostać w niej miejsce. Przez kilka następnych tygodni przeklinałem jednak swój los, karawanę spotykały bowiem wciąż nowe opóźnienia. Studnie w położonej nieopodal Kairu osadzie wyschły nagle i trzeba było wysłać ekspedycję na poszukiwania wody. W kolejnej wiosce chroniący karawanę żołnierze zachorowali na dyzenterię i musieliśmy zaczekać kilka tygodni, aż wrócą do zdrowia. Codziennie przesuwałem datę spodziewanego powrotu do Bagdadu i niepokoiłem się coraz bardziej.
Potem nadeszły burze piaskowe, które wydały mi się ostrzeżeniem Allaha i sprawiły, że naprawdę zwątpiłem w sensowność swych zamierzeń. Szczęśliwie, gdy nadeszła pierwsza nawałnica, zatrzymaliśmy się w karawanseraju na zachód od Kufy, ale nasz pobyt tam przedłużył się od kilku dni do kilku tygodni, albowiem gdy tylko objuczyliśmy wielbłądy, niebo — do tej pory zawsze bezchmurne — nagle ciemniało. Dzień wypadku, który spotkał Najyę, zbliżał się szybko i ogarnęła mnie desperacja.
Zwracałem się kolejno do wszystkich poganiaczy, próbując skłonić któregoś z nich, by pojechał ze mną sam, żaden jednak nie dał się namówić. W końcu udało mi się przekonać jednego, by sprzedał mi wielbłąda za cenę, którą w normalnych warunkach trzeba by uznać za paskarską. Byłem jednak aż nadto skłonny mu ją zapłacić. Potem ruszyłem w drogę na własną rękę.
Z pewnością nie jest niespodzianką, że podczas burzy nie pokonałem zbyt wielkiego dystansu, gdy jednak wiatr się uspokoił, natychmiast narzuciłem sobie szybkie tempo. Jednakże bez towarzyszących karawanie żołnierzy stałem się łatwym celem dla bandytów. Złapali mnie już po dwóch dniach podróży. Zabrali mi pieniądze i wielbłąda, ale darowali życie, nie wiem, czy z litości, czy po prostu dlatego, że nie chciało im się mnie zabijać. Ruszyłem z powrotem, by dołączyć do karawany, ale niebo torturowało mnie teraz bezchmurną pogodą i cierpiałem z powodu upału. Gdy znalazła mnie karawana, język miałem obrzęknięty, a wargi spękane jak błoto spieczone słońcem. Później nie miałem już innego wyboru, jak wędrować razem z towarzyszami w typowym dla nich tempie.
Z każdym mijającym dniem moje nadzieje marniały niczym płatki opadające jeden po drugim z więdnącej róży. Gdy karawana wreszcie dotarła do Miasta Pokoju, wiedziałem, że jest już za późno. Mimo to, gdy przejeżdżaliśmy przez miejskie bramy, zapytałem strażnika, czy wie coś o zawaleniu się meczetu. Mężczyzna o niczym takim nie słyszał i na mgnienie oka wypełniła mnie nadzieja, że błędnie zapamiętałem datę wypadku i na przekór wszystkiemu przybyłem na czas.
Potem jednak drugi strażnik powiedział mi, że zaledwie wczoraj w dzielnicy Karkh rzeczywiście zawalił się meczet. Jego słowa uderzyły mnie z siłą katowskiego topora. Pokonałem tak daleką drogę tylko po to, by po raz drugi usłyszeć najgorszą wiadomość w swym życiu.
Poszedłem do meczetu i na własne oczy zobaczyłem stos cegieł w miejscu, gdzie jeszcze niedawno była ściana budynku. Ten obraz prześladował mnie w snach od dwudziestu lat, ale teraz nie zniknął, nawet gdy otworzyłem oczy. Nie mogłem znieść jego wyrazistości. Odwróciłem się i odszedłem. Błąkałem się bez celu po mieście, ślepy na to, co mnie otaczało, aż wreszcie dotarłem do swego dawnego domu, w którym mieszkaliśmy z Najyą, i zatrzymałem się przed nim, pełen wspomnień oraz bólu.
Nie wiem, ile czasu minęło, nim zauważyłem, że podeszła do mnie młoda kobieta.
— Panie — rzekła. — Szukam domu Fuwaada ibn Abbasa.
— Znalazłaś go — odrzekłem.
— A czy to ty jesteś Fuwaad ibn Abbas, panie?
— Zaiste — odparłem. — Ale, proszę, zostaw mnie w spokoju.
— Panie, błagam o wybaczenie. Nazywam się Maimuna i pomagam lekarzom w bimaristanie. Opiekowałam się twoją żoną, nim zmarła.
Odwróciłem się ku niej.
— Opiekowałaś się Najyą?
— Tak, panie. Przysięgłam, że przekażę ci wiadomość od niej.
— Jak ona brzmi?
— Prosiła, bym ci powiedziała, że w ostatnich chwilach myślała o tobie. I że, choć jej życie było krótkie, chwile spędzone z tobą uczyniły je szczęśliwym.
Po moich policzkach spłynęły łzy.
— Wybacz, jeśli moje słowa sprawiły ci ból, panie.
— Nie musisz mnie prosić o wybaczenie, dziecko. Żałuję, że nie mogę zapłacić ci tyle, ile warta jest dla mnie ta wiadomość, ponieważ choćbym nawet dziękował ci aż po kres życia i tak pozostanę twym dłużnikiem.
— Żałoba nie zna długu — odparła kobieta. — Pokój niech będzie z tobą, panie.
— I z tobą — odparłem.
Kobieta odeszła, ja zaś chodziłem po ulicach jeszcze przez długie godziny, roniąc łzy ulgi. Cały ten czas nie przestawałem myśleć o prawdzie zawartej w słowach Bashaarata: przeszłość i przyszłość niczym się od siebie nie różnią. Nie możemy zmienić żadnej z nich, a co najwyżej lepiej je poznać. Podróż w przeszłość nie pozwoliła mi wpłynąć na wydarzenia, ale to, czego się dzięki niej dowiedziałem, zmieniło dla mnie wszystko. Jeśli życie każdego z nas jest historią opowiadaną przez Allaha, jesteśmy w niej zarówno aktorami, jak i widzami, a przeżywając je, czerpiemy z nich naukę.
Zapadła noc i strażnicy złapali mnie, kiedy po zamknięciu bram wałęsałem się po ulicach w brudnym ubraniu. Zapytali mnie, kim jestem, a ja podałem im swe imię, ale kiedy zaprowadzili mnie do sąsiadów, ci mnie nie poznali i osadzono mnie w więzieniu.
Opowiedziałem swą historię kapitanowi straży. Zafrapowała go, ale nie dał jej wiary. Któż zresztą mógłby uwierzyć w taką opowieść? Potem jednak przypomniałem sobie o pewnych wydarzeniach z okresu mojej żałoby sprzed dwudziestu lat i powiedziałem mu, że wnuk Waszej Wspaniałości urodzi się albinosem. Po kilku dniach do kapitana dotarły wieści o wyglądzie noworodka, zaprowadził mnie więc do rządcy dzielnicy. Gdy ten usłyszał moją opowieść, powiódł mnie tu, do pałacu, a gdy wysłuchał jej twój szambelan, skierował mnie do sali tronowej, by spotkał mnie niezmierzony przywilej powtórzenia owej historii Waszej Wspaniałości.
Teraz opowieść dogoniła wreszcie moje życie, równie zawikłana jak ono, i od Waszej Wspaniałości zależy, jaki kierunek przybierze dalej. Wiem o wielu wydarzeniach, do których dojdzie w Bagdadzie w ciągu dwudziestu najbliższych lat, ale nie mam pojęcia, co mnie czeka. Zostałem bez grosza przy duszy i nie stać mnie na podróż do Kairu i tamtejszych Wrót Lat, a mimo to uważam, że los uśmiechnął się do mnie ponad wszelką miarę, dano mi bowiem szansę przyjrzenia się swym dawnym błędom i dowiedziałem się, jak Allah pozwala zaradzić ich skutkom. Będę zaszczycony, jeśli Wasza Wspaniałość pozwoli mi opowiedzieć wszystko, co wiem o przyszłości, dla mnie jednak najcenniejsza wiedza brzmi następująco:
Nic nie zdoła wymazać przeszłości. Jest skrucha i jest pokuta, a także przebaczenie. To wszystko, ale to wystarczy.
Przełożył Michał Jakuszewski