Читать книгу Na drugim brzegu Bosforu - Theresa Revay - Страница 9
ОглавлениеNa dziedzińcu honorowym pałacu Yildiz, zastawionym samochodami i kolasami, rozlegały się poirytowane głosy wydające sprzeczne rozkazy, które tylko wzmagały panujące wokół zamieszanie. Sułtański personel, zazwyczaj nieporuszony, tym razem czuł się wyraźnie podekscytowany, co Selim Bej uznał za zachowanie niestosowne. Młoda sekretarka sułtana była w złym humorze. Panująca na dworze atmosfera lęku i podejrzliwości źle wpływała na jej nerwy. Minęły zaledwie cztery miesiące, odkąd książę Vahdettin przejął tron po swoim bracie, stając się sułtanem Mehmedem VI, lecz perspektywy, jakie się przed nim rysowały, nie wydawały się radosne. Koniec panowania, akurat na mnie padło – pomyślał Selim z pewną goryczą. Choć sprawiał wrażenie zdystansowanego, jego ambicje wzrosły w ostatnich latach, dodając jego życiu blasku, czego dawniej tak mu brakowało. Książę, któremu służył od trzech lat, nareszcie wstępował na tron, a teraz to wszystko, niestety, wymykało mu się z rąk.
Selim został wezwany o świcie przez doradcę, by podsumować obecną sytuację, jeszcze bardziej katastrofalną, niż przewidywano. Mężczyźni rozmawiali w salonie, którego ściany obłożone były złoto-białą boazerią, a jego wątpliwą ozdobę stanowiły nieświeże draperie i zakurzona porcelana. Jesienna wilgoć już przenikała przez mury. Brakowało węgla, a zapowiadała się ciężka zima. Lokaje w liberiach przynieśli im kawę i poczęstowali papierosami. Selim stał odwrócony plecami do okna. Wolał nie psuć sobie i tak już nie najlepszego humoru i nie patrzeć na Bosfor, zastawiony angielskimi pancernikami z lufami wycelowanymi w sułtański pałac. Okoliczności trudne, poniżenie absolutne: bezwarunkowa kapitulacja rzucała na kolana imperium, które traciło swoje terytoria niczym energię życiową po okrutnej klęsce pod Sarikamis na początku wojny. Zwykli ludzie wyglądali na przybitych, ale w środowisku związanym z władzą każdy myślał tylko o jednym: jak uratować własną skórę. Jego Wysokość zastanawiał się też, jak utrzymać tron, co wcale nie wydawało się oczywiste w tygodniu, w którym abdykacje cesarzy Niemiec i Austrii były niczym pierwsze upadające kostki w upiornej grze w domino.
Selim musiał się zmierzyć z lawiną złych wiadomości. Zwycięzcy dzielili między sobą Stambuł. Włosi stacjonowali w Üsküdar, na brzegu azjatyckim, Anglicy w europejskich dzielnicach Pera i Galata, a Francuzi w starym Stambule. Grecy osiedli w dzielnicy Fanarion, gdzie panowała atmosfera szczerej radości, odkąd ich krążownik Averof zacumował w pobliżu pałacu Dolmabahçe. Ale najgorsze miało dopiero nadejść: żeby zakwaterować alianckich żołnierzy i urzędników w mieście, w którym roiło się od uchodźców, wyniszczonym przez pożary, miała nastąpić rekwizycja prywatnych domów. Dowiedziawszy się, że jego rezydencja zostanie oddana do dyspozycji francuskiego oficera, Selim zbladł. Natychmiast pomyślał o swojej matce. Wątpił, żeby z własnej woli ugięła się przed rozkazami okupantów.
Wyszedł na ulicę i zawołał fiakra. Niósł poufne dokumenty do przekazania generałowi Mustafie Kemalowi, który właśnie wrócił z Aleppo. Z westchnieniem opadł na miękkie siedzenie, zdjął fez i przeczesał włosy ręką. Dzień zaczął się źle i to raczej się nie zmieni.
Gondola kołysała się między kołami, a Selim poczuł się jak łupinka orzecha niesiona przez fale. Po obu stronach ulicy przesuwały się domostwa wezyrów, wzniesione w ubiegłym wieku na zadrzewionym wzgórzu w pobliżu nowych sułtańskich pałaców, po tym, jak władca zrezygnował z mieszkania w Topkapi na rzecz bardziej nowoczesnego komfortu. Bramy i kraty były pozamykane. Najwyraźniej ich właściciele grali na zwłokę.
Trzydziestopięcioletni Selim uważał, że nie jest dobrze, iż musi myśleć o swojej przyszłości i o przyszłości swojego kraju. Obywatel imperium osmańskiego nie powinien martwić się o jutro. Wie, że znajduje się w stanowczych, lecz miłościwych rękach Boga, który poprowadzi go pomiędzy przeszkodami na drodze efemerycznego życia. Mieszkańcy Zachodu niesłusznie pogardzali tym, co uważali za poddawanie się woli Bożej, choć tak naprawdę chodziło o zbawienne oderwanie się od ziemskich przymusów. Zdarzało się jednak Selimowi, że budził się w nocy zdjęty poczuciem, iż to wszystko nie ma żadnego sensu. Schodził wtedy do ogrodu i spacerował po nim boso, jak gdyby chciał lepiej połączyć się z ziemią.
Służył w pułku, w którym niczym się nie wyróżniał, nie będąc żołnierzem ani pod względem temperamentu, ani ambicji, i musiał przyznać z pewnym rozdrażnieniem, że nie odznacza się też większą odwagą. Gdyby jego ojciec jeszcze żył, na pewno by go zbeształ. Ów pasza umarł jako generalny gubernator prowincji Aydin. Zaszczytne funkcje pełnione w imperium przyniosły mu pieniądze i sławę. Ponieważ przekazywanie dóbr nie należało do kultury ich narodu, Selim nie zyskał w związku z tym niczego, może poza kompleksem niższości, który odczuwał w momentach takich jak ten, gdy był całkiem bezradny.
Powóz utknął w gigantycznym korku na Grande-Rue w dzielnicy Pera. Tylko tramwaj sunął majestatycznie, podzwaniając. Z obawy, żeby się nie spóźnić, Selim wysiadł na środku ulicy, między automobilami i wojskowymi ciężarówkami, i ruszył w dalszą drogę pieszo. Zwykle podobała mu się witalność europejskiej dzielnicy, która przypominała mu studenckie lata w Paryżu, ale tego dnia poczuł, że coś mu przeszkadza. Wśród mężczyzn w miękkich filcowych kapeluszach i dam w dopasowanych kostiumach odsłaniających kostki niewielu było ludzi w strojach orientalnych. Czerwony fez stanowił rzadki widok. Rozpierzchł się nawet tłumek wędrownych sprzedawców, pchających zwykle wózki ozdobione talizmanami. Pod murami przemykało się kilku Niemców. Dostali miesiąc na opuszczenie miasta. W oknach dużych, kamiennych budynków wisiały angielskie i francuskie flagi. Wystawy kramów zdobiły biało-niebieskie draperie. Z braku flagi jeden ze sklepikarzy wywiesił na wystawie suknię w greckich barwach narodowych.
Była to dzielnica ambasad, eleganckich restauracji, jak również zagranicznych banków, dbających o rachunki imperium, które samo nie było w stanie kontrolować własnych finansów. Krwiopijcy – oburzał się dawniej jego ojciec, mówiąc o zagranicznych urzędnikach osmańskiego Długu Publicznego. Sam unikał tych miejsc jak zarazy. Nastoletni Selim ukrywał przed nim, że gra w karty pod lamperiami imponującego gmachu Büyük Kulüp na zaproszenie azjatyckich przyjaciół albo włóczy się po kabaretach pobliskiej Galaty.
Jednak dziś zafrapował go kontrast pomiędzy tą ekscytacją a smutnym milczeniem Stambułu. Muzułmańskie rodziny wieczorami skrywały się w domach. Ciemne uliczki stawały się niebezpieczne, a w ostatnim wołaniu muezina na modlitwę brzmiała nutka rozpaczy. Europejska Pera, wybudowana na wzniesieniu z dominującą starą wieżą genueńską, rozbłyskiwała światłami i patrzyła z góry na swoją rywalkę, obojętna na wątłe minarety i majestatyczne kopuły, drewniane domki, dla których groźna była nawet jedna iskra, na tajemnicze ogrody, fontanny i wodotryski, na pachnące targi i cienie cmentarzy.
Antagonizmy pomiędzy różnymi mieszkańcami Stambułu datowały się nie od wczoraj. Wzajemne urazy trwały już od wielu wieków. To zagadkowe miasto, zakorzenione w Europie, przez ponad tysiąc lat ucieleśniało nadzieje chrześcijańskiego imperium, ale sercem i duchem było orientalne, a bliskość Azji zawsze stanowiła źródło nieodpartej fascynacji. Stambuł cechowała wielonarodowość. Zawsze brakowało tu miejsca dla rozsądku, wygrywały namiętność i przesada.
Selim wyszedł z jednej z uliczek i zatrzymał się przed pięknym gmachem Pera Palace, zbudowanym z białego kamienia. Przyjęto go tam mniej uprzejmie niż zwykle. Drogę zagrodził mu z miną pełną wyższości żołnierz w mundurze barwy khaki. Selim nie zdziwił się, że angielskie dowództwo przywłaszczyło sobie ten charakterystyczny hotel, który górował nad Złotym Rogiem, i urządziło tam swoją prowizoryczną kwaterę główną. Brytyjczycy mieli wyostrzony zmysł komfortu. Mężczyzna stłumił odruch zniecierpliwienia i wyjaśnił, że jest sekretarzem jego cesarskiej mości i że go oczekują.
Mustafa Kemal siedział w zacisznym salonie, ozdobionym obrazami młodych mistrzów orientalistów, jedwabnymi tapetami i perskimi dywanami. Bohater Gallipoli, jedyny dowódca armii osmańskiej, któremu nie można było przypisać żadnej klęski, rozmawiał z zachodnim dziennikarzem, ubranym w kraciastą marynarkę. Selim pozostał w drzwiach, trzymając w ręku przesyłkę z cesarską pieczęcią. A może jeszcze mam stanąć na baczność? – pomyślał rozdrażniony. Każda minuta wydawała się mu wiecznością. Umierał z pragnienia i zastanawiał się, czy byłoby źle widziane, gdyby na kilka chwil wymknął się do baru.
– Selimie Beju, miło pana widzieć. Mam nadzieję, iż nie ma mi pan za złe, że kazałem panu czekać.
Mustafa Kemal miał przenikliwe spojrzenie i kpiący wyraz twarzy. Choć honorowy adiutant sułtana był od Selima niższy o głowę, emanował niezwykłą siłą i witalnością.
– Nie chcę panu przeszkadzać, Ekscelencjo. Chciałem tylko przekazać dokumenty od Jego Wysokości. Czeka na pana po modlitwie, zgodnie z umową.
Oficer wsunął kopertę do kieszeni, po czym poprosił Selima, by usiadł. Nie śmiał odmówić. Mustafa Kemal był stałym bywalcem tego hotelu, ale Selim zastanawiał się, jak może znosić obecność wrogich oficerów, a wręcz swobodnie czuć się w ich towarzystwie. Lecz czy ten Macedończyk z Salonik, syn skromnego osmańskiego urzędnika, później handlarza drewnem, gdziekolwiek czuł się nie u siebie? Karierowicz pełen pychy – zirytował się Selim, niezbyt dobrze wspominający ich pierwsze spotkanie, które miało miejsce podczas podróży następcy tronu do Berlina. Już wówczas dawał o sobie znać trudny charakter tego oficera. Mówi się, że Turcy są na bakier z dyscypliną, ale on był wyjątkowo butny. Nie wahał się mówić tego, co myśli ani księciu Vahdettinowi, ani pruskim marszałkom, twierdząc, że nie mają oni żadnych szans na wygranie wojny, a ich obietnice są tylko mydleniem oczu. Selima zaskoczyła zuchwałość tego mężczyzny, niewiele starszego niż on sam. Nawet dowództwo armii dziwiło się, że ktoś tak młody wygrywa najtrudniejsze bitwy.
W kręgach wtajemniczonych mówiono o niemal mistycznym związku, łączącym Mustafę Kemala i jego żołnierzy. O jego niezwykłej odwadze. O wytrwałości, tym bardziej godnej podziwu, że cierpiał na nawracające schorzenia nerek. Jasne, zaczesane do tyłu włosy odsłaniały kanciastą twarz o regularnych rysach, wysokich kościach policzkowych, prostym nosie i wydatnej żuchwie. Ale największy respekt budziły jego oczy: kocie, barwy lodowatego błękitu. Mustafa Kemal poczęstował Selima papierosem, a kelner przyniósł im oliwki oraz raki. Dowódca był znany z tego, że nie odmawia sobie małych przyjemności.
– Zatem miał pan rację, generale. Niemcy nie wygrali wojny.
– Powtarzałem to od tysiąc dziewięćset czternastego roku – odpowiedział, krzywiąc się z goryczą, jak gdyby dokonywał przeglądu porażek imperium. – Podpisaliśmy akt kapitulacji, bo armia nie była w stanie dłużej walczyć. Mogliśmy przegrać wszystko. Ale serce tureckiej ojczyzny nadal jest w naszych rękach. To najważniejsze.
– I zawdzięczamy to panu, Ekscelencjo – powiedział Selim uniżonym tonem. – Bohatersko bronił pan pozycji frontu za Aleppo, walcząc z natarciem Arabów i Anglików.
– I nie cofnąłbym się choćby o jedną, dodatkową piędź ziemi! Tu już nie chodziło o obronę nieodwołalnie straconych ziem arabskich, lecz o naturalne granice naszej nation.
Mówił donośnym głosem oratora. „Cesarska” maniera, z jaką po francusku wypowiedział słowo nation, naród, nie umknęła uwagi Selima. Była to kość niezgody pomiędzy takimi osobistościami jak Mustafa Kemal a niektórymi ludźmi z bliskich kręgów sułtana. Koncepcja równie nowa, co abstrakcyjna. W języku tureckim nie istniało słowo, którym można by ją nazwać. A mężczyźni tacy jak on chętnie nadawali znaczenie wszystkiemu, co go jeszcze nie miało.
– Teraz musimy tylko porozumieć się z Anglikami, w oczekiwaniu na traktat pokojowy – podjął rozmowę Selim, fałszywie uradowanym tonem. – Na szczęście to porządni ludzie. Udowodnili nam to w trudnych sytuacjach w ciągu wielu stuleci.
– Czyżby? – zapytał ironicznie Mustafa Kemal. – Niestety, mają niemiły zwyczaj niszczenia naszych okrętów wojennych, a admirał Calthorpe już nie dotrzymał słowa, ponieważ są tu, w murach naszego miasta. Myli się pan, mój drogi, Anglia ma cele, które nie są naszymi celami. Musi chronić drogę do Indii, kontrolować rynek ropy naftowej i utworzyć z kalifatu terytorium powiernicze. To jedyny sposób, by kontrolować Egipt i ludność muzułmańską jej kolonii. Kapitulacja, do której doszło w ciągu kilku godzin, otwiera drogę wszelkiego rodzaju inwazjom. Można zostawić w rękach obcych tylko niewiele znaczące terytoria, ale w przeciwieństwie do tego, co uważa Jego Wysokość i jego niekompetentni doradcy, uległość nie wróży niczego dobrego.
Jego usta zacisnęły się w surową linię. Selimowi nie podobał się obcesowy sposób, w jaki mówił o władcy, ale wiedział, że wiąże się to z ich sporem. W lipcu Mustafa Kemal poprosił o stanowisko dowódcy sztabu generalnego, a następnie ministra wojny. Mehmed VI, który nieufnie traktował tego niepokornego oficera, nie wyraził na to zgody. Generał nie potrafił ukryć swojej frustracji.
– Padyszach myśli skrycie o tym, by rzucić się w ramiona aliantów – ciągnął Mustafa Kemal. – To błąd. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby przemówić mu do rozsądku.
– A czego pan naprawdę oczekuje? – uniósł się Selim. – Jego Wysokość jest świadom niebezpieczeństwa, które zagraża imperium. Chce jak najlepiej dla swoich poddanych, nawet tych żyjących w najdalszych zakątkach kraju. Nic nie wskazuje na to, by było tak i w pańskim przypadku.
Mustafa Kemal wbił w niego twarde, kpiące spojrzenie.
– Ależ imperium jest już martwe, mój drogi. Martwe i pogrzebane. Nie zauważył pan tego?
Selim poczuł, jak przeszywa go dreszcz. W swoim życiu starał się dążyć do zachowania równowagi. Opierał się na dwóch bezpiecznych filarach: wierze w jedynego Boga i w „zawsze triumfującą” osobę sułtana kalifa. Myśl, że ktoś może podnieść rękę na jednego czy na drugiego, wydawała mu się godna pogardy.
Mustafa Kemal rozsiadł się wygodniej w fotelu i założył nogę na nogę. Przewidując rozmowy z parlamentarzystami, ubrał się po cywilnemu; nosił garnitur w europejskim stylu, ze stójką, i gustownie zawiązany krawat, tymczasem Selim miał na sobie zapięty pod szyję turecki surdut, proste spodnie i fez ozdobiony złotym pomponem. Młody sekretarz poczuł się nagle żałosny i nie na miejscu.
– Należy wrócić do korzeni – nalegał oficer. – Kocham swój kraj, Selimie Beju, niech pan w to nie wątpi ani przez sekundę. Kocham jego ludzi i kocham jego ziemię. Jeśli chcemy, by Turcja żyła, powinniśmy skupić się na naturalnych granicach i na tym, co stanowi jej istotę. To kwestia przetrwania – mówił żarliwie. – Ja nie pozwolę umrzeć mojej ojczyźnie.
Dawniej wygnano by go na kraniec imperium albo ucięto mu głowę – pomyślał zażenowany Selim. – Dokąd doprowadzi go ten przerost ambicji? Selim, który nawykł do skrywanych intencji dworzan, do kwiecistego stylu służącego woalowaniu swoich prawdziwych myśli, jednym słowem: do praktykowania sztuki kłamstwa, był zaskoczony taką szczerością. Determinacja Mustafy Kemala była imponująca. Ten mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało, że wydawał się nieprzejednany. Selim rozumiał teraz lepiej podejrzliwość padyszacha i jego skrytą obawę, że Mustafa Kemal stanie na czele zbuntowanych żołnierzy. Nie zdarzyłoby się to po raz pierwszy. Armia od zawsze opowiadała się za postępem i rewolucją. Oficerowie czytali teksty Woltera i inspirowali się epoką Oświecenia. Co stało generałowi na przeszkodzie, by spróbować jeszcze raz?
Mustafa Kemal odłożył papierosa na znak, że ich rozmowa dobiega końca. Zanim wstał, spojrzał na Selima z zimnym uśmiechem.
– Dla mnie ta kapitulacja nie jest końcem – powiedział, wyciągając rękę. – Jest początkiem.
Trudno było stwierdzić, czy to obietnica, czy groźba.