Читать книгу Milczenie owiec - Thomas Harris - Страница 15
Rozdział 11
ОглавлениеSkraj pasa startowego zatarł się i odpłynął do tyłu. Kiedy niewielki samolot wszedł na swój kurs, na wschodzie, nad zatoką Chesapeake, zajaśniało poranne słońce.
Clarice Starling widziała pod sobą zabudowania uczelni i sąsiadującą z nimi bazę piechoty morskiej w Quantico. Po torze przeszkód pełzały i biegły małe figurki marines.
Tak wyglądało to z góry.
Kiedyś, po nocnych ćwiczeniach na strzelnicy, idąc zadumana opustoszałą i ciemną Hogan’s Alley, słyszała przelatujące nad głową samoloty, a potem, kiedy odpływał warkot ich silników, głosy nawołujące się tam w górze – głosy opadających w dół w kompletnych ciemnościach żołnierzy oddziałów desantowych. Zastanawiała się, jak czuje się człowiek czekający na swoją kolejkę w drzwiach samolotu, jak to jest, kiedy trzeba zanurzyć się w mrok.
Może było to podobne do tego, co czuła teraz.
Otworzyła akta.
Zrobił to pięć razy, pięć razy, o których było wiadomo. W ciągu minionych dziesięciu miesięcy Bill uprowadził co najmniej pięć kobiet, a prawdopodobnie więcej, zabił je i zdarł z nich skórę. (Oczy Clarice szybko przebiegały protokoły autopsji w poszukiwaniu wyników prób histaminowych. Chciała upewnić się, że zabijał je, zanim zabrał się do reszty).
Kiedy nie były mu już potrzebne, zatapiał zwłoki w rzekach. Wszystkie ofiary znalezione zostały nieopodal skrzyżowań autostrad międzystanowych, każda w dolnym biegu rzeki w stosunku do skrzyżowania, każda w innym stanie USA. Wszyscy wiedzieli, że Buffalo Bill dużo podróżuje. I to było wszystko, co wiedzieli o nim przedstawiciele prawa, absolutnie wszystko, jeśli nie liczyć tego, że miał co najmniej jeden egzemplarz broni krótkiej. Sześciokomorowy, bijący lekko w lewo – prawdopodobnie rewolwer Colta albo na licencji Colta. Ślady na odzyskanych pociskach wskazywały, że używał kalibru .38 Special o wydłużonej łusce lub .357 Magnum.
Rzeki zmyły wszelkie odciski palców, nie odnaleziono żadnego włosa, żadnych substancji organicznych.
Prawie na pewno był białym mężczyzną, dlatego że seryjni mordercy zabijają na ogół w obrębie własnej grupy etnicznej, a tu wszystkie ofiary należały do rasy białej, poza tym w naszych czasach wśród seryjnych morderców prawie nie spotyka się kobiet.
Dwaj felietoniści wielkich gazet, jeden niezależnie od drugiego, natknęli się na fragment niezwykle krótkiego wiersza Cummingsa pod tytułem Buffalo Bill: „…jak się panu podoba ten błękitnooki chłopiec, Panie Śmierć”3.
Ktoś, może Crawford, przylepił wycinek z cytatem na wewnętrznej stronie okładki.
Nie było żadnego przejrzystego związku między miejscem, w którym Bill porywał młode kobiety, a miejscem, w którym je topił.
Tam gdzie ciała zostały odnalezione na tyle szybko, by można było określić czas śmierci, policja dokonała kolejnego odkrycia: Bill trzymał je przez jakiś czas żywe. Ofiary ginęły dopiero siedem do dziesięciu dni po porwaniu. To oznaczało, że musi mieć miejsce, w którym je więzi, i miejsce, w którym, nie niepokojony przez nikogo, nad nimi się pastwi. To oznaczało, że nie działa w amoku. Przypominał raczej pracowicie tkającego swą sieć pająka. Z własną jamą. Nie wiadomo gdzie.
To właśnie najbardziej przerażało opinię publiczną: fakt, że trzymał je przez cały tydzień albo dłużej, z góry wiedząc, że je zabije.
Dwie zostały powieszone, trzy zastrzelone. Nie było śladów gwałtu ani fizycznego znęcania się przed śmiercią. W protokołach autopsji nic nie wspominano o specyficznych zniekształceniach miejsc erogennych, choć patologowie nie kryli, że ciała są tak zdeformowane, iż prawie niemożliwe jest stwierdzenie tego z całą pewnością.
Wszystkie ciała były nagie. W dwu przypadkach, niedaleko miejsc zamieszkania ofiar, odnaleziona została przy drodze ich odzież, przecięta na plecach jak ubrania szyte dla nieboszczyków.
Clarice przebrnęła jakoś przez fotografie. Ze wszystkich zwłok najtrudniej jest poddać badaniom topielca. Jest w nim poza tym coś strasznie przygnębiającego, jak zawsze, kiedy ofiarę zabójstwa odnajduje się gdzieś na otwartej przestrzeni. Upokorzenia, na które narażone jest ciało wystawione na widok publiczny, i działanie sił przyrody, wywołują mimowolne oburzenie, jeśli w tej pracy w ogóle można sobie na nie pozwolić.
Kiedy zabójstwo popełnione jest w domowym zaciszu, za zamkniętymi drzwiami, często można się natknąć na dowody nagannych praktyk samej ofiary, często widzi się osoby, które zostały przez nią pokrzywdzone: pobitą żonę, zmaltretowane dzieci. Mówi się wtedy, że denat sam ściągnął na siebie nieszczęście.
W tej sprawie ofiary nie ściągnęły na siebie nieszczęścia, nie zasłużyły na nie. Wyrzucone na brzeg, obdarte ze skóry ciała leżały wśród pustych butelek po oleju i papierowych torebek po hamburgerach, sponiewierane na śmietniku naszej codzienności. Te odnalezione w zimniejszej porze roku miały z reguły zachowaną twarz. Starling mówiła sobie, że ich zaciśnięte zęby nie świadczą wcale o doznanym bólu, że to żerujące w środku żółwie i ryby nadały im taki wyraz. Bill obdzierał ze skóry tułów, nogi na ogół zostawiał w spokoju.
Może łatwiej byłoby patrzeć na to wszystko, myślała Clarice, gdyby w kabinie nie było tak gorąco i gdyby ten przeklęty samolot nie miał przechyłu spowodowanego tym, że jedno śmigło lepiej cięło powietrze, i gdyby to cholerne słońce nie załamywało się na podrapanych szybach i nie kłuło w oczy, tak że pękała głowa.
Można go złapać. Uczepiła się tej myśli, żeby jakoś wytrzymać w kurczącej się wciąż kabinie, z pełną okropności teczką na kolanach. Unieszkodliwić go raz na zawsze. A potem będzie można wsadzić te klejące się do rąk, pokryte gładkim plastikiem akta do szuflady i przekręcić w niej klucz.
Wpatrywała się w kark Crawforda. Jeśli chciała unieszkodliwić Buffalo Billa, znajdowała się we właściwym towarzystwie. Crawford zorganizował udane łowy na trzech seryjnych morderców. Nie obyło się co prawda bez ofiar. Najlepszy dochodzeniowiec w grupie Crawforda, Will Graham, był kiedyś chodzącą legendą Akademii; teraz pił na umór na Florydzie, z twarzą, na którą strach było patrzeć, jak mówiono.
Crawford poczuł chyba jej wzrok. Podniósł się z fotela i przeszedł do tyłu. Kiedy siedząc obok dziewczyny, zapinał pasy, pilot dotknął sterów, żeby poprawić przechył. Crawford zdjął ciemne szkła i założył swoje dwuogniskowe okulary. Znów poczuła, że są starymi znajomymi.
Spojrzał na nią, potem na raport, potem z powrotem na nią. Coś przebiegło mu przez twarz i szybko się ulotniło. Mniej flegmatyczny facet okazałby jej może trochę współczucia.
– Gorąco mi. Tobie też? – zapytał. – Bobby, tu jest piekielnie gorąco! – krzyknął do pilota. Bobby poprawił coś i do kabiny wtargnął strumień zimnego powietrza. We włosach Clarice osiadło kilka płatków śniegu.
Jack Crawford zmienił się już w myśliwego. Jego oczy nabrały jasnego, zimnego blasku.
Otworzył akta tam, gdzie znajdowała się mapa środkowej i wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Zaznaczone na niej były miejsca, w których odnaleziono ciała: kilka kropek tak samo niemych i obcych jak gwiazdozbiór Oriona.
Crawford wyjął z kieszeni pióro i zaznaczył najnowsze miejsce: tam, dokąd lecieli.
– Rzeka Elk, około dziesięciu kilometrów poniżej drogi federalnej numer siedemdziesiąt dziewięć – powiedział. – Mieliśmy szczęście. Ciało zaczepiło się o kłusowniczą linkę na węgorze. Nie sądzą, żeby długo przebywało w wodzie. Zabrali je do Potter, siedziby władz okręgu. Chcą się szybko dowiedzieć, kim jest ofiara, po to, żebyśmy mogli rozpocząć poszukiwania świadków uprowadzenia. Prześlemy im odciski palców telefaksem, jak tylko je zdejmiemy. – Crawford uniósł głowę, żeby przyjrzeć się Clarice przez dolną część swoich okularów. – Jimmy Price twierdził, że poradzisz sobie z topielcem.
– Właściwie nigdy nie miałam do czynienia z całym topielcem – odparła. – Zdejmowałam tylko odciski z dłoni, które pan Price dostawał pocztą każdego dnia. Duża ich część rzeczywiście należała do topielców.
Ci, którzy nigdy nie pracowali pod kierownictwem Jimmy’ego Price’a, wyobrażają sobie, że jest on uroczym starym zrzędą. Jak większość starych zrzęd, na dłuższą metę okazuje się jednak raczej męczący. Kieruje w Waszyngtonie sekcją daktyloskopii. Clarice miała z nim zajęcia na kursie kryminalistyki.
– Ten Jimmy… – odezwał się przyjaźnie Crawford. – Jak to się u was mówi na tych, którzy pierwszy raz…
– „Prawiczek z prosektorium” albo po prostu „Igor”. Taki jest napis na gumowym fartuchu, który tam dają człowiekowi.
– Zgadza się.
– Mówią mu: rób to tak, jakby to była sekcja żaby.
– Rozumiem…
– A potem dają paczuszkę, dopiero co dostarczoną przez kuriera. Wszyscy biegną to zobaczyć, nie dopijają nawet kawy w kantynie. Czekają, że facet puści pawia. Potrafię bardzo dobrze zdejmować odciski z topielca. W rzeczywistości…
– Dobrze, spójrz teraz tutaj. Pierwsza z jego ofiar, o których wiemy, została odnaleziona w rzece Blackwater w stanie Missouri, niedaleko miasteczka Lone Jack, w czerwcu zeszłego roku. Nazywała się Bimmel, jej zaginięcie zgłoszono dwa miesiące wcześniej, piętnastego kwietnia. Nie możemy dużo na jej temat powiedzieć. Trzy miesiące trwało, zanim ją zidentyfikowaliśmy. Następną ofiarę porwał w Chicago, w trzecim tygodniu kwietnia. Znaleziono ją w rzece Wabash w mieście Lafayette, w stanie Indiana, już dziesięć dni po porwaniu. Dzięki temu mogliśmy powiedzieć, co się z nią działo. Później odnaleźliśmy białą kobietę w wieku około dwudziestu lat. Została wrzucona do Rolling Fork obok drogi numer sześćdziesiąt pięć, jakieś siedemdziesiąt dwa kilometry na południe od Louisville, stan Kentucky. Nie udało się, jak dotąd, ustalić jej tożsamości. Następna kobieta o nazwisku Varner, porwana w Evansville, stan Indiana, ciało wrzucone do rzeki Embarras poniżej drogi numer siedemdziesiąt, we wschodniej części Illinois. Potem przeniósł się na południe i utopił kolejną dziewczynę w rzece Conasauga, za miastem Damascus w Georgii, niedaleko drogi numer siedemdziesiąt pięć. Nazywała się Kittridge, mieszkała w Pittsburghu. Tutaj jest jej zdjęcie maturalne. Facet ma niebywałe szczęście, nikt nie widział go dotąd w chwili, kiedy dokonuje porwania. Nie dostrzegliśmy w jego działaniach żadnej konsekwencji, z wyjątkiem faktu, że topi zwłoki w pobliżu dróg międzystanowych.
– A gdybyśmy prześledzili od tyłu najbardziej uczęszczane trasy, prowadzące z miejsc, w których porzuca ciała? Czy przecinają się w jakimś punkcie?
– Nie.
– No cóż, a gdyby… przyjąć, że pozbywa się ciała i uprowadza nową ofiarę podczas tej samej podróży? – spytała Clarice, przezornie unikając zakazanego słowa „założyć”. – Najpierw porzuca ciało, na wypadek gdyby popadł w kłopoty podczas kolejnego porwania. Złapany na próbie uprowadzenia, zawsze zdoła się jakoś wykręcić, jeśli nie ma zwłok w samochodzie. Może należałoby połączyć miejsca każdego nowego uprowadzenia z miejscami porzucenia poprzednich zwłok i poprowadzić wektory do tyłu? Próbował pan tego?
– To dobry pomysł, ale już go sprawdziliśmy. Jeśli rzeczywiście robi obie rzeczy naraz, podczas jednej podróży, to musi bardzo kluczyć. Przeprowadziliśmy szereg symulacji komputerowych, najpierw patrząc na zachód, potem na wschód od dróg międzystanowych, następnie układając w najróżniejszy sposób wszelkie dane, które udało nam się uzyskać na temat miejsc porzuceń i uprowadzeń. Daliśmy to wszystko do komputera i tylko dym z niego poszedł. Mieszka we wschodniej części Stanów, powiedział nam. Nie popełnia zbrodni w cyklu miesięcznym. W pobliskich miastach nie odbywały się w tym czasie żadne kongresy. Same tego rodzaju bzdety. Nie, Starling, na razie to Bill patrzy nam na ręce, a nie my jemu.
– Sądzi pan, że za bardzo zależy mu na życiu, żeby popełnić samobójstwo?
Crawford kiwnął głową.
– Zdecydowanie tak. Odkrył teraz nowy, bardzo dla niego ważny rodzaj doznań i pragnie je jak najczęściej powtarzać. Nie pokładałbym większych nadziei w samobójstwie.
Crawford podał pilotowi kubek wody z termosu. Poczęstował także Clarice, w swoim kubku rozpuścił tabletkę alka-seltzer.
Czuła, jak podchodzi jej do gardła żołądek. Samolot zaczął schodzić do lądowania.
– Kilka spraw, Starling. Oczekuję, że dasz sobie świetnie radę w kwestiach technicznych, ale chcę także czegoś więcej. Nie mówisz za wiele, to świetnie, ja też nie należę do rozmownych. Ale nie powinnaś w związku z tym uważać, że aby się do mnie odezwać, musisz mieć koniecznie jakiś nowy fakt w zanadrzu. Nie ma głupich pytań. Widzisz pewne rzeczy, których ja nie widzę, i chcę, żebyś mi o nich mówiła. Może masz jakiś szósty zmysł. Wyłoniła się sposobność, żeby to sprawdzić.
Słuchając go, z podchodzącym do gardła żołądkiem i wyrazem twarzy świadczącym o należytym zainteresowaniu, Clarice zastanawiała się, od jak dawna Crawford wiedział, że wykorzysta ją w tej sprawie, i jak bardzo zależało mu, by wyłoniła się taka „sposobność”. W porządku, był szefem i jako szef mógł pozwolić sobie na wszystkie te dyrdymały pod hasłem „pomówmy szczerze”.
– Będziesz o nim myślała, zobaczysz miejsca, w których przebywał, zaczniesz go wyczuwać – mówił dalej Crawford. – Nie będziesz go nawet cały czas nienawidzić tak mocno, jak by wypadało. I w końcu, jeśli dopisze ci szczęście, coś z tego, czego się dowiedziałaś, uderzy we właściwą strunę, coś zwróci twoją uwagę. Kiedy coś uderzy we właściwą strunę, nie zapomnij mi o tym powiedzieć. Posłuchaj, już sama zbrodnia w wystarczającym stopniu może sprowokować, nie trzeba do tego dodawać jeszcze śledztwa. Nie daj się wyprowadzić z równowagi zgrai policjantów. Przymknij oczy, patrz do wewnątrz, Starling. Słuchaj samej siebie. Oddziel zbrodnię od tego, co właśnie dzieje się wokół ciebie. Nie staraj się z góry narzucać temu facetowi jakiegoś wzoru postępowania czy symetrii. Pozostań otwarta, poczekaj, aż się sam odsłoni. Jeszcze jedna sprawa: śledztwo takie jak to jest niczym teatr objazdowy. Prowadzone jest w wielu stanach, przez wielu ludzi, a nie brak wśród nich nieudaczników. Musimy z każdym z nich znaleźć wspólny język, żeby się przypadkiem na nas nie wypięli. Jedziemy do Potter w Wirginii Zachodniej. Nie wiem nic o ludziach, do których się wybieramy. Mogą być rozsądni, ale mogą też uważać nas za takich, co to wtykają nos w nie swoje sprawy.
Pilot zdjął na chwilę słuchawki z głowy i rzucił przez ramię:
– Podchodzimy do lądowania, Jack. Zostajesz z tyłu?
– Tak – odparł Crawford. – Koniec szkolenia, Starling.
3
Edward Estlin Cummings, Buffalo Bill [w:] tegoż, 150 wierszy, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.