Читать книгу Milczenie owiec - Thomas Harris - Страница 5

Rozdział 1

Оглавление

Sekcja behawioralna, zajmująca się w FBI morderstwami seryjnymi, mieści się na najniższej, do połowy ukrytej w ziemi kondygnacji Akademii FBI w Quantico. Clarice Starling dotarła tam zaczerwieniona od szybkiego marszu ze strzelnicy przy Hogan’s Alley. Miała źdźbła trawy we włosach i utytłaną wiatrówkę – efekt czołgania się pod obstrzałem podczas ćwiczeń praktycznych z techniki unieszkodliwiania przestępców.

W sekretariacie nie było nikogo. Przejrzała się w szklanych drzwiach i szybko poprawiła włosy. Wiedziała, że wygląda dobrze, nie musi nic zmieniać. Jej ręce czuć było prochem strzelniczym, ale nie miała czasu ich umyć. Wezwanie do szefa działu Crawforda brzmiało: natychmiast.

Odnalazła Jacka Crawforda w zagraconej sali ogólnej.

Stał samotnie przy cudzym biurku i rozmawiał przez telefon. Miała sposobność przyjrzeć mu się po raz pierwszy od roku. To, co zobaczyła, zaniepokoiło ją.

Normalnie Crawford wyglądał na zdrowego inżyniera w średnim wieku, który przeszedł gładko przez college dzięki temu, że dobrze grał w baseball – sprytny napastnik, twardy, kiedy trzeba blokować pole. Teraz wychudł, kołnierzyk koszuli był o wiele za luźny, pod zaczerwienionymi oczyma pojawiły się ciemne sińce. Dla każdego, kto czyta gazety, nie było tajemnicą, że sekcja behawioralna znalazła się w oku cyklonu. Clarice miała nadzieję, że Crawford niczym się nie szprycuje. W tej instytucji wydawało się to mało prawdopodobne.

Crawford uciął rozmowę telefoniczną krótkim: „nie”. Wyjął spod pachy jej akta personalne i otworzył je na pierwszej stronie.

– Starling Clarice M., dzień dobry – powiedział.

– Dzień dobry. – To, że się uśmiechnęła, wynikało wyłącznie z uprzejmości.

– Nic złego się nie stało. Mam nadzieję, że wezwanie cię nie przestraszyło.

– Skądże znowu. – Niezupełnie prawda, dodała w myślach.

– Twoi instruktorzy twierdzą, że dobrze sobie radzisz, na swoim roku jesteś w grupie najlepszych.

– Mam taką nadzieję. Do tej pory nic mi o tym nie wspomnieli.

– Pytam ich od czasu do czasu.

To zdziwiło dziewczynę; dawno już spisała Crawforda na straty, uważając go za dwulicowego sukinsyna, kaprala, który interesuje się rekrutem dopóty, dopóki nie złapie go na haczyk.

Z federalnym agentem specjalnym Crawfordem zetknęła się po raz pierwszy, kiedy prowadził gościnne wykłady na Uniwersytecie Wirginii. Wysoki poziom jego seminarium z kryminologii był jednym z motywów jej decyzji przejścia do FBI. Kiedy dostała się do Akademii, napisała do niego kartkę, ale nie odpowiedział i podczas trzech miesięcy, które spędziła w Quantico, całkowicie ją ignorował.

Clarice Starling nie należała do ludzi, którzy narzucają się ze swoją przyjaźnią i proszą o czyjąś łaskę, ale zachowanie Crawforda zdziwiło ją i trochę zabolało. Teraz, w jego obecności, z przykrością uświadomiła sobie, że znów czuje do niego sympatię.

Najwyraźniej coś było z nim nie w porządku. Crawford miał jakieś szczególne, niezależne od inteligencji umiejętności. Clarice dostrzegła to w sposobie, w jaki dobierał kolory i gatunek tkanin swoich ubrań, w tym, że umiał zaznaczyć swą indywidualność mimo obowiązujących w FBI kanonów. Teraz był schludny, ale bezbarwny, tak jakby wszedł w okres linienia.

– Jest robota i pomyślałem o tobie – powiedział. – Właściwie nie robota, raczej interesujące ćwiczenie praktyczne. Zabierz rzeczy Berry’ego z tego krzesła i usiądź. W swoim podaniu napisałaś, że po ukończeniu Akademii chcesz przejść bezpośrednio do sekcji behawioralnej.

– Tak.

– Masz dobre przygotowanie kryminologiczne, ale brak ci doświadczenia w organach ścigania. Szukamy ludzi z minimum sześcioletnim stażem.

– Mój ojciec był szeryfem. Znam życie.

Crawford lekko się uśmiechnął.

– Twoim atutem jest podwójna specjalizacja – z psychologii i kryminologii… Ile wakacji przepracowałaś w ośrodku dla psychicznie chorych? Dwa kolejne lata?

– Tak.

– Czy masz ważną licencję doradcy prawnego?

– Jeszcze przez dwa lata. Dostałam ją, zanim rozpoczął pan swoje seminarium na Uniwersytecie Wirginii… Zanim zdecydowałam się tu przyjść.

– Trafiłaś na moment zamrożenia etatów?

Kiwnęła głową.

– Ale miałam szczęście i zdążyłam się zakwalifikować na kurs kryminalistyki. Dzięki temu popracowałam trochę w laboratorium, jeszcze zanim akademia ponownie zaczęła zatrudniać.

– Kiedy się tu dostałaś, napisałaś do mnie list, ale nie wydaje mi się, żebym odpowiedział, to znaczy, wiem, że nie odpowiedziałem. Powinienem był to zrobić.

– Ma pan tyle innych spraw na głowie.

– Słyszałaś coś o programie VICAP?

– Wiem, że to Program Ścigania Brutalnych Przestępców. W „Law Enforcement Bulletin” pisali, że pracuje pan nad stworzeniem banku danych, ale że nie jest jeszcze gotowy.

Crawford kiwnął głową.

– Sporządziliśmy kwestionariusz. Można go zastosować wobec wszystkich znanych w dzisiejszych czasach seryjnych morderców. – Wręczył jej gruby plik papierów w cienkiej okładce. – Tę część wypełnia prowadzący śledztwo, tę ofiary, jeśli ocalały. Kwestionariusz niebieski wypełnia, jeśli chce, morderca. Różowy zawiera pytania, które ma mu zadać prowadzący śledztwo, notując zarówno jego odpowiedzi, jak i reakcje. Mnóstwo papierkowej roboty.

Papierkowa robota. W głowie Clarice Starling zabrzmiał dzwonek alarmowy. Czuła, że za chwilę Crawford złoży jej ofertę pracy – polegającej prawdopodobnie na żmudnym wprowadzaniu danych do komputera. Kusiło ją, żeby dostać się do sekcji behawioralnej na jakiekolwiek wolne stanowisko, ale wiedziała, co czeka kobietę, którą choć raz zaprzęgnie się do pracy sekretarki – do końca życia nie przestanie stukać na maszynie. Zbliżała się chwila wyboru, a ona chciała wybrać dobrze.

Crawford czekał na coś; najwyraźniej zadał jej jakieś pytanie. Starling musiała pogrzebać w pamięci, żeby je sobie przypomnieć.

– Jakie testy stosowałaś? Minnesota Multiphasic? Rorschacha?

– Minnesota Multiphasic tak, Rorschacha nie – odparła. – Poza tym test apercepcji tematycznej, a z dziećmi Bender-Gestalt.

– Czy łatwo cię przestraszyć, Starling?

– Nie sądzę.

– Widzisz, staramy się przesłuchać i zbadać wszystkich trzydziestu dwóch seryjnych morderców, których trzymamy aktualnie pod kluczem. Pomoże to nam stworzyć bank danych, na podstawie którego będzie można sporządzać portrety psychologiczne przestępców w nierozwiązanych sprawach. Większość skazanych poszła nam na rękę. Sądzę, że wielu chce się po prostu popisać. Na współpracę zgodziło się dwudziestu siedmiu. Czterech z wyrokami śmierci, w przypadku których toczą się procesy apelacyjne, milczy, co zresztą zrozumiałe. Nie jesteśmy jednak w stanie niczego uzyskać od człowieka, na którym najbardziej nam zależy. Chcę, żebyś odwiedziła go jutro w szpitalu dla psychicznie chorych.

Clarice poczuła, że szybciej bije jej serce. Była zadowolona, ale jednocześnie trochę się obawiała.

– Kim on jest?

– To psychiatra, doktor Hannibal Lecter – powiedział Crawford.

Wśród ludzi z branży po wymienieniu tego nazwiska zapada zawsze krótkie milczenie.

Starling wpatrywała się spokojnie w Crawforda, trochę tylko znieruchomiała.

– Hannibal-Kanibal? – upewniła się jeszcze.

– Tak.

– No cóż, w porządku. Cieszę się, że otwiera się przede mną szansa. Zastanawiam się tylko, dlaczego właśnie ja?

– Głównie dlatego, że jesteś akurat pod ręką – odparł Crawford. – Nie spodziewam się, żeby Lecter chciał z nami współpracować. Właściwie już odmówił, ale zrobił to przez pośrednika, dyrektora szpitala. Chcę z czystym sumieniem powiedzieć, że był tam nasz wykwalifikowany pracownik i osobiście go zapytał. To, że idziesz tam ty, jest czystym przypadkiem. W sekcji nie został po prostu nikt, komu mógłbym to zlecić.

– Jesteście zawaleni robotą. Buffalo Bill i ta afera w Nevadzie…

– Zgadłaś. Powtarza się stara historia: ciała dawno już wystygły.

– Powiedział pan: jutro. To znaczy, że sprawa jest pilna. Czy to ma związek z bieżącym dochodzeniem?

– Nie. Chciałbym, żeby tak było.

– Czy mam sporządzić diagnozę psychologiczną, jeśli stanie okoniem?

– Nie. Mam pełne biurko diagnoz psychologicznych na temat doktora Lectera. Wszystkie informują, że nie daje się zbadać, i w każdej zawarte są inne wnioski.

Crawford wytrząsnął na dłoń dwie tabletki witaminy C i wrzucił pastylkę alka-seltzer do szklanki z wodą, żeby je popić.

– To zabawne. Lecter jest psychiatrą i sam pisuje do czasopism psychiatrycznych… notabene niezwykłe artykuły… ale nigdy nie dotyczą one jego własnych małych anomalii. Kiedyś udał, że godzi się przystąpić do pewnych testów razem z dyrektorem szpitala Chiltonem… Polegało to na wspólnym przesiadywaniu ze wstrzymującą odpływ krwi obrączką na penisie i oglądaniu zdjęć pornograficznych… A potem Lecter pierwszy opublikował wyniki swoich badań na temat Chiltona i zrobił z niego idiotę. Odpisuje na poważne listy, które wysyłają do niego studenci psychiatrii, a które dotyczą dziedzin niezwiązanych z jego sprawą… i to wszystko. Jeśli odmówi, chcę otrzymać prosty raport: jak wygląda on sam, jak wygląda jego cela, co robi. Trochę lokalnego kolorytu, że tak się wyrażę. Wchodząc i wychodząc, uważaj na ludzi z prasy. Nie tej poważnej, ale ze szmatławców. Uwielbiają Lectera nawet bardziej niż księcia Andrzeja.

– Czy któraś z brukowych gazet nie zaproponowała mu przypadkiem pięćdziesięciu tysięcy za ujawnienie jakichś przepisów kulinarnych? Wydaje mi się, że coś na ten temat słyszałam.

Crawford kiwnął głową.

– Jestem przekonany, że „National Tattler” opłaca kogoś w szpitalu i że kiedy umówię cię telefonicznie na spotkanie, natychmiast będą o tym wiedzieli. – Crawford pochylił się ku niej i popatrzył z bliska w oczy. W soczewkach dwuogniskowych okularów rozmazywały mu się worki pod oczyma. Musiał płukać sobie niedawno usta listerine’em. – Teraz chcę, żebyś wysłuchała mnie uważnie.

– Tak, proszę pana.

– Bądź bardzo ostrożna z Hannibalem Lecterem. Szef szpitala, doktor Chilton, zapozna cię z procedurą, której będziesz musiała przestrzegać. Nie naruszaj jej. Pod żadnym pozorem ani na jotę jej nie naruszaj. Jeżeli Lecter w ogóle będzie z tobą rozmawiał, to po to, żeby się czegoś o tobie dowiedzieć. To ten sam rodzaj ciekawości, która skłania węża do wpatrywania się w ptasie gniazdo. Wiemy oboje, że w czasie rozmowy trzeba się trochę odsłonić, ale nie zdradź mu żadnych szczegółów na swój temat. Nie powinien znać żadnych faktów z twego prywatnego życia. Wiesz chyba, co się przytrafiło Willowi Grahamowi?

– Czytałam o tym w swoim czasie.

– Kiedy Will go zdemaskował, Lecter wypruł z niego flaki nożem do linoleum. To cud, że Will przeżył. Pamiętasz Czerwonego Smoka? Lecter napuścił Francisa Dolarhyde’a na Willa i jego rodzinę. To przez Lectera twarz Willa wygląda teraz, jakby namalował ją cholerny Picasso. W szpitalu Lecter poharatał ciężko pielęgniarkę. Rób, co do ciebie należy, i ani na moment nie zapominaj, kim on jest.

– A kim on jest? Pan wie?

– Wiem, że jest potworem. Poza tym nikt nie może powiedzieć o nim nic pewnego. Może ty się dowiesz. Nie jesteś tu przez przypadek, Starling. Zadałaś mi kilka interesujących pytań, kiedy wykładałem na Uniwersytecie Wirginii. Dyrektor dostanie do ręki raport podpisany twoim własnym nazwiskiem, jeśli będzie klarowny, zwięzły i dobrze napisany. Ja o tym zadecyduję. Chcę mieć meldunek o godzinie dziewiątej zero zero w niedzielę. W porządku, Starling, postępuj zgodnie z procedurą.

Crawford uśmiechnął się do niej, ale jego oczy pozostały martwe.

Milczenie owiec

Подняться наверх