Читать книгу Aferzyści, spekulanci, szmalcownicy. Afery gospodarcze PRL - Tomasz Ławecki - Страница 11
Mieszkanie jak przed wojną
ОглавлениеPodstawę bytu stanowiło zawsze własne lokum, które przez długie lata w całej Polsce pozostawało towarem deficytowym, ale w bezprzykładnie zniszczonej podczas wojny Warszawie, gdzie jednocześnie koncentrowały się władze centralne, okazywało się szczególnie trudne do zdobycia. Nie zmieniał tego fakt, że stolica przez długie lata była miastem w zasadzie zamkniętym. Aby się do niej przeprowadzić, należało mieć tytuły służbowe, nominację, skierowanie czy „zapotrzebowanie”, inaczej bowiem nie można było dostać pracy bez meldunku, a z kolei meldunku bez pracy, więc zwykły obywatel stawał przed przysłowiową ścianą. Nie poprawiały sytuacji administracyjnie narzucone ograniczenia powierzchni użytkowej, które powodowały m.in. bezdyskusyjne i bezceremonialne dokwaterowywanie nowych lokatorów do dotychczasowych, zajmujących zbyt duże zdaniem decydentów metraże. Te wszystkie ograniczenia nie dotyczyły oczywiście komunistycznych notabli i ich otoczenia, przy czym dla nich najchętniej wyszukiwano lokale w ocalałych od zniszczeń domach z lat 30., gwarantowały bowiem najwyższy standard: metraż z reguły co najmniej stumetrowy, wysokość mieszkań trzymetrową i wyższą, dobry rozkład, doskonałe wyposażenie kuchni oraz łazienek. Taką jakość miał w Warszawie m.in. kompleks modernistycznych budynków przy ul. Puławskiej pod numerami 24, 26 i 28, podczas okupacji podlegających zasiedleniu nur für Deutsche. Jako szczególny okaz traktowano ten ostatni, znany jako Dom Wedla, i przydział mieszkania w nim oznaczał wysoką pozycję w komunistycznej hierarchii. W kompleksie tym zamieszkiwali m.in. Jerzy Albrecht, Antoni Alster, Roman Werfel, Antoni Zambrowski, współtwórcy wpływowej grupy w kierownictwie PZPR (potępiony termin „frakcja” nikomu nie przechodził wówczas przez usta), związanej głównie z propagandą, nauką i resortami siłowymi, a od adresu nazwanej puławianami, tak jak opozycyjną grupę określano od najczęstszego miejsca ich spotkań w pałacyku rządowym w Natolinie – natolińczykami. W drugie skupisko partyjnych bonzów przekształciły się domy mieszkalne przy Alei Szucha zachowane po wojnie bez strat, ponieważ podczas okupacji była to Strasse der Polizei. Trzecią położoną w pobliżu enklawę stanowiły dwie krótkie, dobrze chronione uliczki łączące Koszykową z Alejami Ujazdowskimi. W Alei Przyjaciół zamieszkali m.in. Józef Cyrankiewicz, Jakub Berman i Andrzej Werblan. Natomiast w równoległej Alei Róż przydziały otrzymali szczególnie wyróżniani w tym czasie przez kierownictwo partii „inżynierowie dusz ludzkich”, jak określano akceptowanych pisarzy i poetów: Konstanty Ildefons Gałczyński, Władysław Broniewski, Leon Kruczkowski, Antoni Słonimski, Adam Ważyk. Dobrymi adresami były też np. eleganckie budynki przy Frascati, Jaworzyńskiej czy Wiejskiej – gdzie wszechwładny szef „Czytelnika” Jerzy Borejsza załatwił ogromne mieszkanie Julianowi Tuwimowi, przy czym takie przypadki miały jasno pokazywać, że partia nie jest egoistyczna i dba również o dobrą egzystencję zasługujących na to intelektualistów oraz twórców. Wybitnego polskiego architekta Bohdana Pniewskiego, wielce zasłużonego dla odbudowy stolicy, dożywotnio gratyfikowano malowniczo położoną willą Na Skarpie, a Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, późniejszemu laureatowi Nagrody Leninowskiej, posłusznie kierującemu Związkiem Literatów Polskich, pozwolono w całości zachować posiadłość w podwarszawskim Stawisku. Dobrym adresem stały się również eleganckie, zbudowane przed wojną wille podwarszawskiego Konstancina, objętego w tamtych czasach specjalną ochroną. Warto zauważyć, że wycelowana była ona wielokierunkowo. Przydzielane ludziom władzy mieszkania i wille przed ich oddaniem z reguły wyposażano podczas remontów w liczne „pluskwy”, a cywilni funkcjonariusze ochrony mieli dbać nie tylko o bezpieczeństwo i spokój swoich „podopiecznych”, lecz także zdawać szczegółowe raporty o ich życiu w domowym zaciszu. W głębi archiwów X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przechowywano teczki z kompletem informacji o każdym członku rządu i władz partyjnych – tak aby w stosownym momencie można było je wykorzystać do przygotowania procesu albo użyć jako narzędzia szantażu. Wprawdzie po „odwilży” roku 1956 oficjalnie zabroniono takich praktyk, jednak szefowie służb specjalnych na polecenie swoich przełożonych w dalszym ciągu gromadzili dossier niektórych członków nomenklatury. Były minister spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic zdradził po długim czasie, że „prawie wszyscy ministrowie MSW w specjalnej kasie coś tam gromadzą na czarną godzinę. Na Zachodzie można z tego dobrze żyć przez długie lata”.
Własne enklawy mieszkaniowe, rzecz jasna już nie tej klasy i jakości, mieli funkcjonariusze „aparatu ucisku”. Samo Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego w okresie stalinizmu stało się potęgą, również jako pracodawca. W roku 1953 razem z terenowymi Urzędami Bezpieczeństwa Publicznego zatrudniało ponad 33 000 etatowych pracowników, a podlegało mu 265 000 funkcjonariuszy MO i innych służb mundurowych, a także ponad 83 000 tajnych współpracowników. Ta armia inwigilowała 5,2 mln obywateli, czyli blisko 1/5 ówczesnej, mniej licznej niż obecnie ludności. Niewiele pod tym względem zmieniły dokonana dekretem Rady Państwa z 5 grudnia 1953 roku likwidacja MBP i powołanie na jego miejsce Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. System działał. W przypadku ludzi bezpieki obowiązywały nieco inne zasady, oni zazwyczaj w całości zajmowali po prostu wzięte od miasta bloki, obojętne czy to kwaterunkowe, czy później również spółdzielcze. Oni nie musieli latami czekać na przydział ani wnosić przedpłat na książeczki mieszkaniowe, które zresztą zwykłemu obywatelowi stwarzały szansę, lecz nie dawały żadnej gwarancji.
Mieszkania w bloku nie odbierano w razie utraty pracy w bezpiece, lecz luksusowe wille i dobra wyższej kategorii – owszem. Podczas kolejnych przewrotów pałacowych oskarżenia o nadużycia należały do stałego repertuaru sankcji, jakie zwycięzcy stosowali wobec obalonej ekipy. W efekcie hurtowo konfiskowano wówczas mieszkania, samochody, antyki, obrazy. Tak działo się w roku 1956 i 1970, a zwłaszcza w 1980. Na ogół po cichu, lecz niekiedy z przytupem, jak w przypadku byłego szefa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, którego specjalna komisja Biura Politycznego pociągnęła do odpowiedzialności za bezprawne posiadanie dóbr, wśród których wymieniano m.in. willę z krytym basenem w Zalesiu, willę w Zakopanem, leśniczówkę pod Iławą, jacht „Pogoria”, a nawet dwa samoloty i helikopter. To był klasyczny przykład odebrania „marchewki” i uruchomienia kija. Przywileje dotyczące elity władzy były ogromnie uzależniające. Partia mogła w każdej chwili pozbawić tego, co wcześniej tak hojnie ofiarowała.