Читать книгу Dziedzictwo Kopernika IV. Ognista korona - Tony Abbott - Страница 7

Оглавление

ROZDZIAŁ TRZECI

W drodze do San Pietro, Włochy

10 czerwca

Wieczór

Lwica w skoku.

– Jak już mówiłem, panno Krause… – Chudy mężczyzna odchrząknął. Srebrny sportowy mercedes mknął po górskich serpentynach. – To się dzieje na całym globie.

Małpa błękitna niczym letnie niebo.

– Nie tylko w Nicei – ciągnął – ale i w Budapeszcie, Kijowie, San Francisco, Tokio, Edynburgu. Wszędzie, gdzie żyją Strażnicy. Twoi agenci ich likwidują.

Czarnowłosa kobieta, dzikie kwiaty, wąż wijący się nad głową.

– Mogę ci pokazać nagrania. Chcesz obejrzeć?

Galina popatrzyła przez przyciemnioną szybę i wzięła głęboki oddech, który palił jej płuca. W gardle czuła suchość, w piersi centralnie usadowił się ból, a oczy tak piekły, że nie pomagało mruganie. Szare górskie zbocza wznosiły się po obu stronach drogi.

Ostatnio zaczęły ją nawiedzać takie właśnie dziwne i kolorowe wizje. Wspomnienia? Koszmary na jawie? Halucynacje wywołane bólem? Była pewna, że te obrazy coś znaczą. Ale co?

Gryf stojący na tylnych łapach przed… no… przed czym?

– Wkrótce wypłynie wiadomość o promieniotwórczym wycieku w Gran Sasso – powiedziała. – Potrzebujemy prawdziwego skażenia. Niech pułkownik zaaranżuje niebezpieczny wyciek przy głównym wejściu do góry. Opublikujcie raport, podpisany przez dyrektora. Już niedługo astrolabium powinno zostać zrekonstruowane.

– Tak, panno Krause. – Mężczyzna szybko wysłał wiadomość, po czym wrócił do swojego komputera. – A zatem podsumujmy: Osaka, trzy. Damaszek, dwa. Montreal, sześć. Pretoria, pięć. São Paulo, Helsinki, Delhi. – Postukał palcem w ekran. – Czy mogę teraz pokazać nagrania?

Galino, wróć! Zostaw lwicę, małpę, kwiaty, węża.

– Pokaż.

Szczupły mężczyzna przysunął się bliżej. Cztery osobne krótkie nagrania podzieliły ekran na cztery równe części.

– Te są najlepsze. Patrz.

Budapeszt o zmroku. Kobieta, okutana szalami i chustami, chwieje się na stopniach domu numer sześćdziesiąt dwa przy ulicy Nagymezö. Rozpaczliwie macha rękami i pada bez życia. Dopiero po długiej chwili zauważa ją jakiś przechodzień i rzuca się na pomoc.

San Francisco. Na nocnym niebie łuna od płonącego domu na wodzie. Straż pożarna i ratownicy medyczni pochylający się nad zakrwawionym ciałem brodatego mężczyzny.

Miami. Starsza kobieta filmowana z góry. Podlewa kwiaty. Unosi głowę i pada na trawnik przed swoim domem, a woda wylewa się z konewki.

– Dron, panno Krause. Oczywiście uzbrojony. Następny to długoletni, choć niższy rangą Strażnik z Warszawy, Piotr Słowecki.

Mężczyzna stojący pod ścianą, jak skazaniec. Targa nim wstrząs i osuwa się na ziemię.

Jechali teraz w górę po gruntowej drodze. Galina znów wpatrzyła się w okno.

– A ten, który się nazywał Carlo Nouovenuto? – spytała. – Znaleźliście go?

– Niestety, panno Krause, jeszcze nie. Cały czas szukamy. Musi się ukrywać. Jest najbardziej nieuchwytny ze Strażników.

– Musicie go znaleźć. I wyeliminować.

– Tak, panno Krause.

Na końcu drogi stał niski kamienny wiejski dom. Galina z wolna wypuściła powietrze z płuc.

– Stań! – rozkazała kierowcy.

Srebrny mercedes jeszcze się toczył, kiedy Galina otworzyła tylne drzwi i rzuciła się do budynku. Od razu przeszła na tył, gdzie w pokoju urządzono więzienną celę. Mężczyzny, siedzącego na krześle, strzegło trzech uzbrojonych agentów w czarnych bojowych kombinezonach. Był przywiązany tak, że nie mógł ruszyć ręką ani nogą. Na głowie miał hełm i urządzenie niepozwalające zamknąć oczu. Ciało oplatały kable, które prowadziły do czarnej skrzynki na podłodze. Na wysokości jego oczu ustawiono duży ekran komputerowego terminalu. W pomieszczeniu unosiła się woń pleśniowego sera.

– Gdzie ja jestem? – zapytał mężczyzna. Miał szczupłą twarz i nie golił się od wielu dni.

– Ty jesteś Jean-Luc Renard? Minister spraw wewnętrznych Francji?

– Wiesz, kim jestem! Uwolnij mnie stąd! Natychmiast!

Galina podeszła i zerknęła na ciemny ekran.

– Jesteś żonaty?

– Moja żona nie żyje. To też musisz wiedzieć. Kazałaś ją zabić, bo nie chciała mówić. I co to za aparatura? Chcecie mnie zabić prądem?

Galina przykucnęła przed nim.

– Żona powiedziała ci coś przed śmiercią.

Źrenice mężczyzny zwęziły się do rozmiaru główek od szpilek.

– A, więc o to chodzi. Nie zdradzę ci ani jednego słowa, które wyszło z jej świętych ust. Prędzej umrę!

– Umrzesz – zawyrokowała Galina, wstając. – Ale później.

Włączyła komputer. Ekran rozbłysnął kolorami szybkiej sekwencji obrazów, setek na sekundę – twarzy, map, budynków, pojazdów – słowem, cały świat w pigułce. Mężczyzna patrzył, a oczy mu płonęły. Z krzykiem błagał, żeby wyłączono ten potok obrazów, od których nie mógł się odciąć. Dziesięć minut. Dwadzieścia. W dwudziestej drugiej minucie i czternastej sekundzie ekran znieruchomiał na obrazie eleganckiej kobiety w bogato zdobionej renesansowej sukni. Z podpisu wynikało, że chodzi o Eleonorę Habsburżankę.

– A, dobrze. Strażniczka – skomentowała Galina. – Kontynuujmy.

Znów zamigotały obrazy. Upłynęło dziewiętnaście minut, w czasie których minister szarpał się i krzyczał. Wreszcie, dokładnie w czterdziestej pierwszej i pół minucie, obraz zamarł po raz drugi.

Galina wpatrzyła się w niego uważnie.

– Twoje oczy zareagowały drugi raz, panie Renard. Tym razem chodzi o jedną z wysp archipelagu. Na szczęście ją rozpoznaję. To Indonezja i Bali.

– Nie! – wrzasnął Renard. – Nie! Ty potworze!

– Wyślę tam Gerrenhausena – powiedziała. – A teraz umrzesz, ministrze.

– Nie, nie, diablico…

Lampy u sufitu zamrugały i znikła woń pleśniowego sera.

W odległości niecałych tysiąca czterystu kilometrów na północny zachód od kamiennego farmerskiego domu, w jednej z wielu sekretnych piwnic sekretnych podziemi rozciągających się pod klasycystycznym gmachem znanym jako Thames House w Millbank, London SW1 i będącym siedzibą brytyjskiej MI5 – pewien chudy, garbaty, krótkowzroczny mężczyzna nerwowo chodził od ściany do ściany.

Odległość była frustrująco niewielka.

Ale Ebner von Braun znajdował się w transie.

Minął dzień od chwili jego aresztowania w trakcie próby wykradzenia artefaktu Crux ze skarbca British Museum, a Ebner wciąż na nowo analizował szczegóły zatrzymania.

– Nieważne – powiedział do ściany. – Tak, tak. To, tylko to, jest najważniejsze!

W tej odciętej od świata celi wolny od potężnego wpływu Galiny Ebner odkrył, że ma umysł świeży i wolny, a jego myśli, uskrzydlone nową twórczą energią, rozwiązywały w pamięci równanie za równaniem, dochodząc do olśniewającego wyniku.

Właśnie udowodnił bez żadnych wątpliwości, że pierwsze uruchomienie Machiny Wieczności Kopernika jesienią 1514 roku wywołało gigantyczną eksplozję energii. Stało się tak za sprawą dwunastu artefaktów, napędzających urządzenie i zestrojonych ze sobą, które doprowadziły do zakłócenia atomowej struktury ziemskiej atmosfery i wywołały „dziurę w niebie”, o której wspominał astronom.

Czy jednak, gdyby się nie dysponowało pełnym kompletem artefaktów, nadal byłoby możliwe wyprawienie astrolabium w podróż w czasie? W sytuacji, kiedy do ostatecznego terminu uruchomienia machiny zostało niewiele ponad trzy miesiące, a rodzina Kaplanów posiada dwa artefakty i ma szansę zdobyć kolejne, powstaje pytanie: „Czy można uruchomić astrolabium, dysponując… powiedzmy, dziesięcioma artefaktami? Albo ośmioma?”.

Odpowiedź – po wielu godzinach przerażająco skomplikowanych myślowych kalkulacji – brzmiała: tak. Tak! Jeśli będą dysponowali kompletnym urządzeniem, które powstaje dla Galiny w podziemiach Gran Sasso, do podróży w czasie wystarczy zaledwie sześć artefaktów. Sześć!

Sześć artefaktów, odpowiednio połączonych, naprawdę mogłoby wywołać dziurę w niebie, jak przy pierwszej podróży! Wynik Ebnera zdumiał jego samego i na moment pozbawił go tchu.

– Jest tak – powiedział głośno, gdyż wiedział, że powtarzanie pozwoli mu zapamiętać formułę. – Bazując na standardowej skali Kardaszowa, która klasyfikuje daną cywilizację według ilości energii użytej do wywołania konkretnych zjawisk, otrzymujemy typ trzeci. Oznacza on zdolność czerpania energii z supermasywnych czarnych dziur i wykorzystania jej w specyficznym celu… na przykład do stworzenia otwartych tuneli czasoprzestrzennych.

Czuł, że się nakręca, ale kto by nie szalał na jego miejscu?

– Jeśli jednak połączymy typ piąty, który wykorzystuje nie tylko wewnętrzną energię własnego wszechświata, lecz energię wielu wszechświatów, z typem omega-minus, który potrafi wyizolować energię zdolną do manipulowania podstawową strukturą czasoprzestrzeni, będziemy w stanie wlecieć maszyną w głąb czasu tylko z sześcioma z dwunastu artefaktów! Galina, zrobiłem to! Potrzebujesz jedynie sześciu artefaktów! Mamy już trzy: Serpensa, Skorpiona, a teraz doszedł Crux. Kiedy zdobędziemy jeszcze trzy, będziemy mogli zabić te okropne dzieciaki i…

– Wybacz, kolo, ale tu się muszę wtrącić.

Towarzysz Ebnera z celi, dotychczas milczący, obrócił się na pryczy i usiadł na niej.

– Za cholerę nie mam pojęcia o jakichś artefaktach czy Kardaszowach, ale jedno wiem: dzieciaków się nie zabija. One są przyszłością świata, no nie?

Ebner, któremu zabrano okulary, łypał na niego krótkowzrocznie.

– Drogi towarzyszu więziennej niedoli, może zechcesz wiedzieć, że jeśli moje obliczenia są błędne, nie ma przyszłości dla naszego świata.

– Niech będzie, jak ma być, ale dzieci nie zabijamy. I tyle w temacie.

Dziedzictwo Kopernika IV. Ognista korona

Подняться наверх