Читать книгу NIEznajomi - Ursula Poznanski - Страница 3

1

Оглавление

Światło przed drzwiami wejściowymi zauważam tylko przez przypadek. Akurat suszę włosy i zatrzymuję wzrok na oknie w łazience. Na zewnątrz świeci się lampa, która powinna być wyłączona.

Ktoś musiał aktywować czujnik ruchu, choć nikogo się nie spodziewam. I za diabła nie otworzę, jeśli rozlegnie się dzwonek. Nie jestem przeciwniczką niezapowiedzianych odwiedzin, ale ostatnią rzeczą, na jaką mam dzisiaj ochotę, jest wizyta Eli z dwiema butelkami czerwonego wina i godzinnym monologiem o tym, jak to tym razem już naprawdę zostawi Richarda.

Nie. Dziś sama musi poradzić sobie ze swoim nieudanym małżeństwem. Choć też możliwe, że przed drzwiami czekają świadkowie Jehowy.

Przełączam suszarkę na wyższy bieg, żeby nie musieć potem kłamać, że nie słyszałam dzwonka. Staram się to ignorować, ale czuję się coraz bardziej nieswojo. Czasem włamywacze przed włamaniem dzwonią do drzwi, żeby się upewnić, że nikogo nie ma w domu. Tak w każdym razie słyszałam, bo zbyt krótko mieszkam w Niemczech, aby wiedzieć, czy to się często zdarza. Opanowałam wprawdzie język, ale jeśli chodzi o codzienne życie, wciąż jeszcze czuję się obco.

Mimo to kojarzenie niewinnego dzwonka do drzwi z zagrożeniem jest raczej głupie.

Rany, przecież to zupełnie nie w moim stylu.

Chwilę później lampa przed wejściem znów gaśnie.

Wyłączam suszarkę, odsuwam odrobinę zasłonkę w oknie łazienki i wyglądam na zewnątrz. Pusto. Nie widzę ani gości, ani nikogo, kto chciałby wyłamać drzwi czy okno.

Tata własnoręcznie by mnie udusił, gdyby wiedział, że mieszkam sama w niezabezpieczonym domu – wokół naszej rodzinnej rezydencji w Melbourne zamontowano więcej kamer niż przy Pentagonie. Ale to tylko kolejny powód, dlaczego się cieszę, że stamtąd wyjechałam.

Mijają minuty. Jest spokojnie. Powoli się odprężam. Napięcie ustępuje miejsca radości. Cieszę się, bo nic już nie zakłóci spokojnego wieczoru na kanapie. Cudownie. Filiżanka herbaty, ciepły koc i dobra książka to wszystko, na co mam dziś ochotę – choć nie odmówiłabym, gdyby znalazł się ktoś, kto wymasowałby mi plecy. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się napięcie między łopatkami.

Herbata waniliowa. Już sama myśl o niej działa rozgrzewająco. Wkładam płaszcz kąpielowy, otwieram drzwi na korytarz i ruszam schodami na parter. Nieruchomieję w połowie drogi.

Coś… jakiś hałas. Brzęk. W domu, w środku. Nie na zewnątrz. Ktoś wybił szybę? Nie, na to było zbyt cicho.

Natychmiast wraca uczucie spięcia, tyle że z dwukrotnie większą siłą. Zaciskam dłonie na poręczy, nabieram głęboko powietrza i próbuję wziąć się w garść. Schodzę jeszcze dwa stopnie. Przecież to głupie, tłumaczę sobie. Włamywacze robiliby znacznie więcej hałasu. Zabieraliby wszystko jak leci, żeby jak najszybciej uciec…

Znów jakiś dźwięk. Tym razem nie brzęk, a skrobanie. Jakby ktoś otworzył i zamknął szufladę.

W pierwszym odruchu chcę zawrócić. Uciec do sypialni i wezwać policję. Schować się.

Przezwyciężam instynkt i nigdzie się nie ruszam, bo nagle zdaję sobie sprawę, że takie rozwiązanie jest poza moim zasięgiem: prawie rozładowaną komórkę zostawiłam w kuchni. Położyłam ją obok ekspresu do kawy, na widoku, żeby nie zapomnieć jej naładować.

Tyle że dokładnie stamtąd, z kuchni albo salonu, dochodzą hałasy.

Kolejne dwa stopnie w dół. Tak, drzwi do salonu są uchylone i przez szparę widzę światło.

Nabieram głęboko powietrza, żeby pokonać strach, stanowczo zbyt silny jak na tę sytuację. W salonie jest włączona lampa, ale to do cholery nic zaskakującego. Co rusz wychodząc, zapominam wyłączyć światło. Dlatego to nie powód do paniki. Poza tym mam przed sobą drzwi wejściowe; jeśli będzie trzeba, wystarczy mi pięć sekund, żeby wypaść na zewnątrz i zacząć wzywać pomocy. W płaszczu kąpielowym czy bez.

Wstrzymuję oddech. Nasłuchuję skupiona. W domu znów panuje cisza. A może się pomyliłam? Może tylko mi się zdawało, że coś słyszę? Rozum twierdzi, że to prawdopodobne, lecz dziko walące serce jest innego zdania. A jeśli czegoś naprawdę nie lubię, to niepewności.

Na komodzie w korytarzu leży przycisk do papieru, który dostałam od Eli kilka tygodni wcześniej. Ma kształt sześcianu, jest z niebieskiego szkła i waży dobre dwa kilogramy. Podnoszę go. Nie zwracam uwagi na ulotkę, która spływa na podłogę, i powoli, bardzo powoli otwieram drzwi do salonu.

Nic. Pusto. Przynajmniej tutaj. Nic się nie zmieniło, drzwi na taras są zamknięte, szyby całe, wszystko dokładnie tak, jak zostawiłam, wychodząc.

Jeśli zaś chodzi o kuchnię, nie jestem pewna, bo nie widzę jej ze swojego miejsca i nie pali się w niej światło.

Przycisk do papieru prawie wyślizguje mi się spomiędzy spoconych palców; chwytam go mocniej i robię krok przed siebie. Bezgłośnie. Kolejny. Zatrzymuję się pośrodku pomieszczenia.

W chwili, kiedy zaczynam myśleć, że się wygłupiłam, z ciemnej kuchni wynurza się ciemna postać.

Cichnę w pół krzyku, jakby niespodziewanie zabrakło mi powietrza. Martwieję.

„Uciekaj!” – to jedyna myśl, która wypełnia moją głowę, lecz nie potrafię zmusić się do działania. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

W świetle lampy sufitowej dostrzegam mężczyznę. Ma ciemne włosy i szerokie ramiona. Widzę, że coś mówi, że porusza ustami, ale nie słyszę ani jednego słowa. Wszystkie odgłosy docierają do mnie jakby z bardzo daleka. I tylko bicie mojego serca jest przerażająco bliskie i głośne. Szok? Czy tak wygląda szok?

Mężczyzna znów coś mówi, ale mam wrażenie, że nagle zapomniałam niemieckiego. Przez chwilę pokój wiruje wokół mnie. Byle tylko nie upaść.

Nieznajomy przekrzywia głowę; waha się. W końcu rusza w moją stronę. „Co za głupota!” – słyszę w głowie. „Co za głupota! Dlaczego nie zostałaś na górze?”

Otrząsam się dopiero, kiedy jest tak blisko, że czuję zapach jego wody po goleniu. Odskakuję, jednak nie w stronę drzwi, tylko ściany. Chcę skręcić, ale jest już za późno. Prawie mnie dogonił.

– Wynoś się! – wrzeszczę. Mam nadzieję, że się przynajmniej zatrzyma. Ku mojemu zaskoczeniu rzeczywiście nieruchomieje. – Niech się pan wynosi albo wezwę policję! – Jeśli krzyknę jeszcze trochę głośniej, może usłyszą mnie sąsiedzi.

Włamywacz rzuciłby się do ucieczki, lecz ten intruz nie zamierza tego robić. W końcu dociera do mnie, że nie przyszedł tutaj, żeby mnie okraść. Żaden złodziej nie wkłada koszuli i garnituru, kiedy włamuje się do czyjegoś domu. To oznacza, że ma inny cel… Ta myśl budzi we mnie zupełnie nowy strach. Cofam się jeszcze kawałek. Czuję, że wpadam plecami na lampę, która upada na podłogę. Niewiele brakuje, a sama prawie tracę równowagę.

– Błagam – szepcę. – Błagam, niech mnie pan zostawi w spokoju!

Dzieli nas może pięć kroków. Ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku.

– Rany boskie – mówi. – O co ci chodzi?

Kolejny krok w moją stronę. Kulę się, jakby to mogło mi pomóc. Chcę zapaść się w siebie, zniknąć.

– Nie mam w domu pieniędzy, ale oddam panu wszystko, co mam, dobrze? Niech pan weźmie, co chce… Tylko proszę… niech mi pan nie robi krzywdy…

– To ma być zabawne? – pyta i unosi otwarte dłonie. Puste. – Źle się czujesz? Mam wezwać pogotowie?

Nie idzie dalej. To najważniejsze. Powoli się prostuję. Przycisk do papieru. Może to dobra okazja, żeby go użyć.

– Proszę, niech pan sobie pójdzie. Przysięgam, że nie wezwę policji.

Mruga, nabiera głęboko powietrza i wypuszcza je ze świstem.

– Co to ma znaczyć? Dlaczego tak do mnie mówisz?

Mam szansę, jeśli to znak, że się waha. Wciągnę go w rozmowę. To dobry pomysł. I przy pierwszej okazji spróbuję mu uciec.

– Bo… bo się boję…

– Mnie?!

– Tak. Bardzo mnie pan wystraszył.

Rozkłada szeroko ramiona i rusza w moją stronę.

– Joanno…

To moje imię. Cofam się. Zna moje imię. Może to stalker, a może wchodząc, zauważył w korytarzu kopertę z moim nazwiskiem.

Przyglądam mu się uważnie. Niebieskie oczy, gęste brwi. Wyraziste rysy twarzy, na którą w innych okolicznościach pewnie popatrzyłabym z zainteresowaniem. Nie wygląda agresywnie ani groźnie, a mimo to jego obecność przepełnia mnie przerażeniem, którego nie potrafię sobie wytłumaczyć.

Opieram się plecami o ścianę. Jestem w pułapce. Serce wali mi jak szalone. Unoszę przycisk do papieru.

– Wynoś się stąd.

Spogląda to na szklany sześcian, to na moją twarz. Potem opuszcza wzrok, a ja przypominam sobie, że mam na sobie płaszcz kąpielowy, który rozchylił się nieco za mocno.

– Joanno, nie mam pojęcia, o co ci chodzi, ale proszę, przestań!

– Niech mnie pan zostawi w spokoju! – Staram się brzmieć zdecydowanie, ale ponoszę klęskę. – I niech pan przestanie udawać, że się znamy!

Podoba mu się mój strach, bo robi kolejny krok w moją stronę. Przyciśnięta do ściany przesuwam się w lewo, w stronę drzwi.

– Skończ wreszcie, przecież oczywiście, że się znamy. – W jego głosie pojawia się zniecierpliwienie. Jeszcze nie złość, ale czuję, że to się może szybko zmienić. Dwa metry dzielą mnie od drzwi. Dam radę, muszę dać radę.

– Musiał się pan pomylić. Naprawdę. – Każdym zdaniem zyskuję trochę czasu. – Skąd niby mielibyśmy się znać?

Powoli kręci głową.

– Albo robisz mi jakiś głupi dowcip, albo powinienem zawieźć cię jak najszybciej do szpitala. – Dłonią przeczesuje włosy. – Jesteśmy zaręczeni, Jo. Mieszkamy tu razem.

Wpatruję się w niego i milczę. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Jestem tak zaskoczona, że potrzebuję kilku sekund, by odzyskać głos.

Jesteśmy zaręczeni.

Czyli nie tylko stalker, a znacznie gorzej. Wariat. Ktoś, kto wierzy w swoje szaleńcze wizje. I cierpi na urojenia.

Tylko jak to się stało, że trafił akurat na mnie?

Nieważne. Z szaleńcem nie da się rozmawiać. Do takich jak on nie docierają żadne argumenty. Co gorsza, w każdej chwili może mu się zmienić nastrój. Teraz jest spokojny, ale kto wie, czy jedno niewłaściwe słowo nie wywoła ataku agresji. Przecież włamał się do domu zupełnie obcej osoby.

Widzę tylko jedno wyjście i nie waham się już ani chwili.

Przycisk do papieru zatacza błękitny łuk, kiedy ciskam nim w nieznajomego. Celuję w głowę, lecz on w ostatniej chwili się zasłania i pocisk trafia go w ramię. Dobre i to. Wybiegam z salonu, przecinam korytarz, dopadam schodów na piętro i kryję się w sypialni. Zatrzaskuję za sobą drzwi i dwukrotnie przekręcam klucz w zamku.

Potem osuwam się na podłogę. Oparta plecami o drzwi spoglądam na łóżko. Jedna poduszka. Jedna kołdra. Nic więcej. Łóżko samotnie mieszkającej kobiety. Jeśli jest umysłowo chory, na to pewnie też znajdzie wytłumaczenie. Powie na przykład, że ostatnio spał na kanapie.

Na korytarzu panuje cisza. Zamykam na chwilę oczy. Jestem bezpieczna. Mam nadzieję.

Oczywiście, że się znamy – powiedział intruz z mrożącą krew w żyłach oczywistością w głosie. Przeszukuję wszystkie wspomnienia, ale go nie kojarzę. Może pojawił się u mnie w studio? Może to któryś z klientów?

Nie, niemożliwe. Nigdy nie zapominam twarzy, które fotografowałam.

Gwałtowny dźwięk każe mi podskoczyć. Głośne trzaśnięcie drzwiami.

Nasłuchuję skupiona. W domu panuje cisza. Może trafienie przyciskiem do papieru skłoniło włamywacza do ucieczki?

Siedzę z zamkniętymi oczyma i wstrzymuję oddech. Nadzieja pryska niecałą minutę później, bo na schodach rozlegają się kroki, ciężkie i powolne.

Wchodzi na piętro. Wiem, że już nie będzie przyjazny.

A ja nie mam telefonu, żeby wezwać pomocy.

NIEznajomi

Подняться наверх