Читать книгу NIEznajomi - Ursula Poznanski - Страница 7
5
ОглавлениеOtacza mnie ciemność, a włącznik światła jest na zewnątrz. Za zamkniętymi drzwiami. Słyszę stamtąd głosy. Jeden należy do mężczyzny, który przedstawił się jako Erik, a drugi do człowieka, który stał i przyglądał się bezczynnie, jak jego wspólnik wlecze mnie siłą z powrotem do domu.
Rozmawiają, ale niezbyt głośno. Spodziewam się wybuchu śmiechu, porozumiewawczego i pełnego tryumfu – ale to nie nadchodzi. Ton ich przytłumionej konwersacji jest raczej poważny.
Moja kryjówka jest ciasna. I zastawiona rzeczami. Po prawej stronie wyczuwam po omacku znajomy kształt, okrągły i twardy. Konserwa. Pewnie pomidory bez skórki. Świetnie. To broń, której w razie czego mogę użyć. Dobrze się czuję, ściskając ją w dłoniach.
Przez dłuższy czas staram się usłyszeć choćby pojedyncze słowa i zrozumieć, czego dotyczy rozmowa nieznajomych. W końcu się poddaję.
Erik. Mężczyzna z torbą na komputer tak go przywitał. Powiedział to bez wahania, jakby zwracał się tak do niego na co dzień. Nie był też w ogóle zdziwiony, widząc go w moim domu – jeśli cokolwiek go zaskoczyło, to raczej ja. Ja i moje zachowanie.
To oznacza, że ten… Erik musiał mu wcisnąć tę samą bajkę, którą wcześniej próbował wmówić mi. Że on tu przecież mieszka i że jesteśmy parą.
Czy w takim razie działają w zmowie? Nie wiem. Żaden pomysł nie wydaje mi się logiczny. Dudni mi w głowie i jak przez mgłę przypominam sobie, że w czasie nieudanej próby ucieczki złapał mnie i cisnął mną o ziemię.
Pamiętam przynajmniej, gdzie trzymam butelki z wodą mineralną. Gaszę pragnienie i to pomaga. Przechodzi mi ból głowy.
Nieco później słyszę trzask drzwi wejściowych. Domyślam się, że mężczyzna z laptopem wyszedł. Nie machnął nawet palcem, żeby mi pomóc.
Kulę się w swoim kącie. Zaraz skończy się chwila wytchnienia i wrócimy do jego gry. Spodziewam się, że Erik wykona następny ruch, a jednak pukanie do drzwi prawie przyprawia mnie o zawał serca.
– Jo? – Jego głos jest cichy i przenikliwy. – Jo? Proszę! Musimy porozmawiać.
Znowu to samo. Tym razem nie zamierzam mu odpowiadać. Milczę. Udaję, że mnie nie ma.
– Jo? Słyszysz mnie? – Znów puka. – Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
„A jeśli nie wszystko w porządku? Co wtedy zrobisz, żałosny dupku?” – krzyczę w duchu.
Nie muszę długo czekać na jego reakcję. Słyszę brzęczenie i zgaduję, że ryje teraz w moich szufladach. Chwila ciszy, a potem zgrzyt metalu o metal, bardzo blisko.
Znalazł coś, czym chce wyważyć drzwi.
– Nic mi nie jest. – Odpowiadam zachrypniętym z niechęci głosem. Te cztery słowa wystarczają, żeby Erik przestał majstrować przy zamku.
– Chwała Bogu – mówi. – Przepraszam, że wcześniej tak cię złapałem, ale… – przerywa i się zacina.
Gotuję się ze złości, tak strasznej, że całkowicie zapominam o strachu. Nagle mam nawet nadzieję, że szaleniec po drugiej stronie wyważy w końcu drzwi, a ja z całej siły cisnę w niego ciężką puszką. Rzucę się na niego i będę go okładała, aż przestanie się ruszać. Albo pchnę go, jeśli uda mi się złapać któryś z kuchennych noży…
Wyobraźnia podsuwa mi bardzo żywy obraz, jak by to mogło wyglądać. Nie waham się, oczywiście, że tak bym zrobiła, a myśl o tym przerażająco mi się podoba. Nie wiedziałam, że najwyraźniej bezradność i marzenia o zadawaniu przemocy są ze sobą silnie związane.
Tyle że dotychczas opór fizyczny na nic się nie zdał. A nawet wręcz przeciwnie. Najwyższy czas zmienić strategię.
– Erik? – Staram się brzmieć, jakbym zaraz miała się rozpłakać.
– Tak?
– Mógłbyś włączyć tu światło? Proszę.
– Słucham? Tak, pewnie. Nie wiedziałem, że siedzisz tam po ciemku.
Energooszczędna żarówka ukryta pod tanim kloszem z mlecznego szkła zaczyna mrugać, a potem zalewa pomieszczenie z pełnymi regałami słabym światłem.
Puszka, którą trzymam w dłoniach, rzeczywiście skrywa pomidory bez skórki.
– Tak lepiej?
– Znacznie lepiej. Dziękuję.
Następuje chwila ciszy. Kiedy mężczyzna po drugiej stronie drzwi znów się odzywa, jego głos rozlega się na wysokości mojej głowy. Musiał też usiąść na podłodze. Albo uklęknąć.
– Posłuchaj, Jo. Nie damy sobie rady z tą sytuacją sami. Potrzebujemy pomocy. – Słyszę, że jest wyczerpany. Ale to dobrze. Może niedługo zaśnie. – Chciałbym zawieźć cię jutro do lekarza, żeby nam powiedział, co się stało. Może to stres? Przez kilka ostatnich tygodni miałaś go naprawdę dużo. Albo…
Nie kończy zdania.
– Do lekarza? – pytam cicho.
– Tak, Jo. Zanim twój stan się pogorszy. Gdybym cię nie powstrzymał, dwukrotnie wybiegłabyś półnaga na ulicę. Nie chcę, żebyś trafiła do szpitala psychiatrycznego. Myślę, że mamy już dość problemów.
Zaklina mnie i jednocześnie prosi, ale ja go przejrzałam i dobrze wiem, co się kryje za jego słowami. Zależy mu, żebym uwierzyła, że to ja mam problemy z głową, a nie on.
– Nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, jak mnie to wszystko boli – ciągnie. – Jeszcze wczoraj powtarzałaś, że mnie kochasz, a dzisiaj nawet nie pamiętasz mojego imienia.
Jego głos z każdym słowem staje się coraz cichszy i cichszy. Albo rzeczywiście wierzy w to, co opowiada, albo jest świetnym aktorem.
– Jo?
– Tak?
– Kocham cię. Strasznie mi przykro, że to powiem, ale musisz tam zostać przez całą noc. Nie mogę ryzykować, że otworzysz któreś z okien i zaczniesz wzywać pomocy albo znów spróbujesz mi uciec.
Pewnie bym się roześmiała, gdyby to nie było takie smutne. Sama wybrałam sobie tę celę. Że też musiałam zatrzasnąć się w pomieszczeniu, z którego nie mogę nikogo zawołać. Rany, jestem po prostu idealnie współpracującą ofiarą.
– Ja też zostanę tutaj – dodaje po chwili. – Położę się pod drzwiami. Ani na chwilę nie będziesz sama. Gdybyś czegoś potrzebowała…
Milczę i nie reaguję na jego słowa. Mogłam się przecież domyślić, że odetnie mi drogę ucieczki.
Na jednym z regałów trzymam czyste ścierki. Składam je, opieram na nich głowę i zamykam oczy. Drzwi są zablokowane od wewnątrz, więc Erik nie dostanie się do środka. Mogę zaryzykować sen, jednak wir myśli w mojej głowie nie chce mi dać spokoju. Co rusz roztrząsam straszne wydarzenia tego wieczoru, od początku do końca, kawałek po kawałeczku. Nie mogę ich przegonić…
Później – po jakichś dwóch godzinach – wszystkie elementy składają się w całkowicie jasny i zrozumiały obraz. Logiczny w każdym najmniejszym detalu.
Erikowi zależy przede wszystkim na tym, żebym mu uwierzyła. Żebym pomyślała, że to ze mną jest coś nie tak. Po to ściągnął tutaj wspólnika. Chciał udowodnić, że jego, Erika, obecność w moim domu jest czymś naturalnym i oczywistym. Całkiem możliwe, że w najbliższych dniach powinnam się liczyć z większą liczbą podobnych odwiedzin.
A potem jeszcze kwestia wizyty u lekarza. Kolejny akt, poniekąd, w którym jakiś specjalista da mi wyraźnie do zrozumienia, że brakuje mi piątej klepki. Jestem gotowa się założyć, że tak to zaplanował.
Ale przynajmniej jedną sprawą nie muszę się zajmować ani sekundy dłużej: motywy kierujące moim troskliwym narzeczonym po drugiej stronie drzwi spiżarni są dla mnie zupełnie jasne. Naprawdę nie trzeba zbyt wiele wysiłku, żeby się dowiedzieć, jak się nazywam i kim jestem. A przede wszystkim, kim jest mój ojciec. I wpaść na pomysł wmówienia mi, że jest moim narzeczonym. Może temu facetowi się wydaje, że pewnego dnia w to uwierzę, a wtedy pstryk – i będzie należał do trzeciej najbogatszej rodziny w Australii.
No cóż. Tyle że w tym punkcie Erik nie mógł się bardziej pomylić.
Zwijam się w kłębuszek i próbuję znaleźć pozycję, w której udałoby mi się zasnąć. W końcu udaje mi się zamknąć oczy. Teraz przynajmniej nie muszę się już obawiać, że zakradnie się w nocy i poderżnie mi gardło. Martwą córkę miliardera trudno oskubać z kasy.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji