Читать книгу NIEznajomi - Ursula Poznanski - Страница 5

3

Оглавление

Wszystko, dosłownie wszystko zrobiłam nie tak, jak powinnam. Teraz, kiedy ten nieznajomy mężczyzna szarpie za klamkę, w końcu do mnie dociera, że popełniałam błąd za błędem.

Ślepa uliczka. Jestem w pułapce. Dlaczego schowałam się w tym pokoju, zamiast uciec na zewnątrz? Może chodziło o to, że sypialnię kojarzę z bezpieczeństwem? No to mam. Siedzę tu teraz, zamknięta i osaczona. Nie ma stąd wyjścia ewakuacyjnego, tylko okno.

– Joanno!

Zamykam oczy i przyciskam pięści do powiek. „Odejdź stąd” –myślę. Proszę, odejdź i zostaw mnie w spokoju.

– Joanno, skończ, proszę, z tą błazenadą. Otwórz drzwi, żebyśmy mogli porozmawiać. Do cholery jasnej, nic ci przecież nie zrobię!

No racja. Przecież jesteśmy narzeczeństwem.

Zbiera mi się na śmiech. Jeśli poddam się histerii, nie zdołam się uspokoić. Oddycham głęboko i wbijam paznokcie w skórę zaciśniętych dłoni, by ból pozwolił mi odzyskać panowanie nad sobą.

Czy cokolwiek wiem o ludziach z urojeniami? Nie, raczej nic. Chyba tylko tyle, że należy przyznawać im rację, by ich nie denerwować. Wydaje mi się, że taką radę kiedyś słyszałam.

– Joanno, zastanów się, proszę. Czy gdybym rzeczywiście chciał cię skrzywdzić, ten żałosny zameczek mógłby mnie powstrzymać? Serio tak uważasz? Jedno kopnięcie i całość leci w drzazgi!

Natychmiast odskakuję od drzwi. Mężczyzna na korytarzu mówi dalej i opowiada, że to przecież też jego drzwi i dlatego nie chce ich niszczyć. Ale ja doskonale wiem, że jeśli nie otworzę, prędzej czy później i tak je rozwali.

Rozglądam się gorączkowo w poszukiwaniu jakiejś broni. Czegoś ciężkiego. Tym razem będę musiała go trafić. Muszę go jakoś unieszkodliwić. Problem polega na tym, że nie znajduję niczego odpowiedniego do tego celu. Musiałabym chyba zdemontować rurę, na której zawieszone są zasłony, jednak na to mam zbyt mało czasu.

– Mam pomysł, Jo. Słyszysz mnie? Zadaj mi pytanie. Zapytaj o cokolwiek. O coś, co tylko ja mogę wiedzieć. O coś, co musiałbym wiedzieć, gdybyśmy rzeczywiście byli parą i razem mieszkali.

Muszę odzyskać swoją komórkę. Albo wybiec na ulicę. Jednak nie osiągnę ani jednego, ani drugiego celu bez otwierania drzwi. I bez wzięcia na siebie ryzyka, które to z sobą niesie.

Robi mi się niedobrze.

– Dobrze? Wtedy się przekonasz. No śmiało, wymyśl jakieś pytanie i je zadaj. Obojętnie jakie.

W głosie mężczyzny na korytarzu słyszę nadzieję.

Musi być obolały. Przycisk do papieru dosięgnął celu, a rzuciłam najsilniej, jak potrafiłam. To powinno dać mi jakieś szanse w starciu.

Okej. Jeśli już, to od razu. Dokładnie tak, jak odrywa się plaster ze skóry. Przekręcam klucz, otwieram drzwi i w tej samej chwili uświadamiam sobie, że nawet się nie ubrałam. Jak idiotka stoję przed nim w płaszczu kąpielowym.

Patrzy na mnie przez chwilę i się uśmiecha, a potem podnosi wzrok i zagląda do sypialni. Wyraz radości znika z jego twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i ustępuje miejsca… bezgranicznemu zdziwieniu. I niedowierzaniu.

Kto wie, co on tam widzi i jakie obrazy podsuwa mu chora wyobraźnia. Nie mogę wykluczyć, że jest też pod wpływem narkotyków.

Okazja jest zbyt dobra, żeby stchórzyć i ją zmarnować. Wymykam się przez drzwi, przeciskam obok niego i pędzę w kierunku schodów, już prawie jestem, już…

Udaje mi się zrobić dosłownie dwa kroki, zanim chwyta mnie za ramię.

– Zostań. – W jego głosie słyszę raczej prośbę niż groźbę, jednak mimo to nie czuję, żeby ucisk jego palców zelżał. – Porozmawiajmy spokojnie, dobrze? Proszę.

Jeszcze raz staram mu się wyrwać. Gdyby tylko udało mi się dotrzeć do komórki i zamknąć się z nią w toalecie…

Nie mam z nim żadnych szans, mimo że uderzone ramię wyraźnie sprawia mu ból. Wciąga mnie z powrotem do sypialni, zamyka drzwi i opiera się o nie.

Strach wraca ze zdwojoną siłą. Mogłabym spróbować otworzyć okno i zacząć wzywać pomocy. Tak, od tego powinnam była zacząć, a nie otwierać drzwi.

Nieznajomy ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku. Powoli kręci głową i widzę, że drży mu oddech.

– Naprawdę mnie nie poznajesz, prawda?

– Nie. Naprawdę pana nie znam.

Wybucha krótkim, chrapliwym śmiechem, który w ogóle nie wzbudza wesołości.

– W takim razie pewnie też nie masz pojęcia, co się stało z moimi rzeczami?

Słucham? Jakimi jego rzeczami?

Zagubienie i bezradność muszę mieć chyba wypisane na twarzy, bo nieznajomy wskazuje palcem na łóżko.

– Moja kołdra. Moja poduszka. Jeszcze rano tu były. Nie wspominając o szafie z ubraniami. Albo o butach i kurtkach w garderobie na dole.

Rusza w moją stronę, lecz zatrzymuje się, bo widzi, że się cofam.

– Rozumiem, że jeśli wejdę do łazienki, nie znajdę tam swojej szczoteczki do zębów, tak? Ani wody po goleniu? Żelu pod prysznic też nie?

Musiał powołać do życia kompletny alternatywny świat ze wszystkimi szczegółami. Życie, które nie istnieje.

A co by się stało, gdybym zagrała na jego warunkach? Co by było, gdybym zaczęła udawać, że stopniowo coraz więcej sobie przypominam? Czy nie było za późno, żeby mi uwierzył?

Spoglądam mu prosto w oczy, choć kusi mnie, by odwrócić wzrok. Ma w sobie coś, co sprawia, że żałuję braku noża w zasięgu ręki. Takiego, którym mogłabym go dźgnąć. Raz za razem.

O Boże, co mi w ogóle przychodzi do głowy!

Przyciskam obie dłonie do czoła, a pragnienie, by przemocą wyrwać się z tej sytuacji, znika.

– Obawiam się, że jest pan w błędzie. Od samego początku, odkąd wynajęłam ten dom, mieszkam w nim sama. Nie ma i nigdy nie było drugiej poduszki ani drugiej kołdry. A już tym bardziej wody po goleniu w łazience.

– No cholera jasna, Joanno… – Nieznajomy próbuje się uśmiechnąć. – Co ja mam teraz z tobą zrobić?

Słysząc tak zadane pytanie, znów zaczynam się cofać. Nic nie ma ze mną robić, absolutnie nic. Najlepiej niech sobie idzie.

– Myślę, że pana wcześniejsza propozycja była całkiem dobra. – Głos drży mi nieco. – Zrobimy tak, jak pan chciał. Zadam panu kilka pytań, na które tylko pan znałby odpowiedź, gdyby pan tu naprawdę mieszkał. I gdyby znał mnie pan tak dobrze, jak pan twierdzi.

Mężczyzna potakuje i się rozgląda. Przesuwa wzrokiem po łóżku, ścianach i podłodze. W końcu na powrót skupia się na mnie.

– W porządku. – Przywołuję wspomnienia w poszukiwaniu czegoś, czego nawet najbystrzejszy stalker by się nie dowiedział. Informacji, których próżno by szukać na moim Facebooku czy na mojej stronie internetowej.

Stres jest jednak na tyle duży, że do głowy przychodzą mi tylko jakieś banały, nic, co dałoby jednoznaczne rozstrzygnięcie. Nic, czym mógłby mnie przekonać, że rzeczywiście się znamy.

Dlatego zaczynam od czegoś prostego. Stare przyzwyczajenia.

– Na pewno zdążył się pan zorientować, czym się zajmuję zawodowo.

– Jesteś fotografką – odpowiada powoli, ale bez wahania. – Jesteś na stażu u Manuela Helfricha, bo podziwiasz jego prace. Po to, między innymi, przyjechałaś do Niemiec. Twoje zdjęcia są cudowne, szczególnie uwielbiam portrety twojego autorstwa. Bardzo często mnie fotografowałaś…

Chcę mu przerwać i coś dodać, ale nie dopuszcza mnie do słowa.

– Jedno z moich zdjęć wyjątkowo ci się spodobało – mówi. – Oprawiłaś je i jeszcze dziś rano wisiało dokładnie tutaj.

Wskazuje na ścianę nad komodą.

– Po pierwsze to kompletna bzdura, a po drugie nie o to pytałam! – Jeszcze zanim kończę zdanie, dociera do mnie, że to bardzo nieostrożne. To, że dotychczas mnie nie skrzywdził, nie oznacza jeszcze, że zaraz tego nie zrobi. Wkurzanie go to bardzo zły pomysł.

– Przepraszam – mamroczę. – Chciałabym zadać kolejne pytanie.

Potakuje i gestem daje znać, że mam mówić dalej.

– Czasem pracuję z ludźmi, których to stresuje i nie czują się dobrze przed obiektywem. W takim wypadku przed rozpoczęciem sesji włączam im pewną piosenkę. Zawsze tę samą. Jaką?

Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamyka.

– Nie wiem. Byłem u ciebie w studio kilka razy, ale kiedy tylko pojawiali się klienci, kazałaś mi wyjść. Osoby niezaangażowane są w czasie sesji równie przydatne co trzecia osoba na randce, to twoje słowa.

Czuję coraz silniejszy skurcz żołądka. Nie zna mojej piosenki – niczego innego się nie spodziewałam – a jednak to, co powiedział, wyjątkowo do mnie pasuje. W zasadzie wiernie zacytował moje słowa.

Tyle że to jeszcze nic nie znaczy.

Kolejne pytanie. Szybko.

– Jak mam na drugie imię?

Jeśli mnie zna, to powinien umieć odpowiedzieć. Kiedy nawiązuję nowe znajomości, przy trzeciej albo czwartej lampce wina zawsze proszę o odgadnięcie mojego drugiego imienia, więc też musiałby przez to przejść. Nigdy by nie zgadł, bo nikomu się jeszcze nie udało. Zawsze sama muszę je zdradzić. Za każdym razem.

Nieznajomy odwraca głowę, jakby nie mógł uwierzyć, że zapytałam go właśnie o to. Przez chwilę mam wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem, lecz kiedy zaczyna mówić, ledwie go słyszę.

– Nie zdradziłaś mi tego. Jeszcze nie. Chciałaś, żebym sam je odgadł, ale dotąd nie dałem sobie z tym rady.

Mam sucho w ustach i wiele bym oddała za łyk wody. Nieznajomy znów nie odpowiedział na moje pytanie, lecz to, co powiedział, jest bardzo bliskie prawdy.

Chciałaś, żebym sam je odgadł.

Informacji na mój temat musiał szukać nie tylko w Internecie. Możliwe, że od jakiegoś czasu mnie śledził i rozmawiał z ludźmi, którzy mnie znają. Od nich musiał się dowiedzieć, jakie mam przyzwyczajenia, co lubię i czym się brzydzę…

Cały czas stoi w drzwiach i blokuje mi drogę. Jego spojrzenie wędruje po mojej twarzy, jakby czegoś szukał.

– Jeszcze jedno pytanie – mówi. – Zapytaj o coś innego, coś, co wiąże się z tobą, z tym, co robiłaś wcześniej, z tym domem i naszym wspólnym życiem.

– Zadałam już panu dwa pytania i na żadne nie potrafił pan właściwie odpowiedzieć.

Zrozpaczony zamyka oczy.

– Proszę – mówi. – I przestań się tak do mnie zwracać. Nie mów do mnie per pan. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jakie to… – Nagle przerywa i unosi powieki. – Nie wiesz nawet, jak mam na imię, prawda?

Splatam ramiona na piersi.

– Nie, bo i skąd miałabym to wiedzieć?

Z niedowierzaniem kręci głową.

– To… niemożliwe. Nic nie rozumiem.

– Bardzo mi przykro. Ale może dla odmiany teraz to ja będę zgadywała?

Mężczyzna w drzwiach niespodziewanie sprawia wrażenie bardzo poruszonego i przez chwilę mam nadzieję, że odzyskam kontrolę nad sytuacją. Przynajmniej na tyle, żeby móc uciec z tego pokoju.

Kiedy dociera do niego moja propozycja, w jego oczach pojawia się pełen nadziei błysk.

– Tak! Świetny pomysł! Może twoja podświadomość zachowała wszystkie informacje, a jeśli tak, na pewno uda się nam odtworzyć całą resztę. – Rusza w moją stronę. – Dobrze, powiedz, proszę, pierwsze męskie imię, jakie ci przyjdzie do głowy – prosi, jakby zagrzewał mnie do boju. – Nie zastanawiaj się, mów.

Postępuję zgodnie z tym, czego ode mnie chce, i sama jestem zaskoczona, jak jednoznaczne jest pierwsze skojarzenie.

– Ben.

Chybiony. Widzę to wyraźnie po jego twarzy. W każdej innej sytuacji jego rozczarowanie wzbudziłoby pewnie moje współczucie. Teraz jednak daje mi przewagę, którą muszę wykorzystać.

– Dobra, w takim razie nie Ben. Zadam panu… przepraszam… zadam ci teraz jeszcze jedno pytanie, dobrze? Ale ostatnie, zgoda?

Potakuje zrezygnowany i robi to w taki sposób, jakby już wiedział, że sobie nie poradzi.

– Tam, na ścianie, nad szafą… o, tam, widzisz? Tę małą okrągłą dziurkę?

Nie, oczywiście, że jej nie widzi, bo i jak ma ją zobaczyć z miejsca, w którym stoi. Przywołuję go dłonią, choć bardzo niedobrze się z tym czuję.

– O, tamta dziurka, dokładnie. Skąd się tam wzięła?

Odsuwam się kawałek, żeby mu zrobić miejsce. Krok w kierunku drzwi, potem jeszcze jeden. Chcę być już na zewnątrz, kiedy się zorientuje, że tam nie ma żadnej dziury. Staram się tak zwiększyć dystans, żeby nie mógł mnie dogonić.

– Przecież tam nigdy nie było… – zaczyna mówić, a ja w tym samym momencie otwieram drzwi i wybiegam na korytarz. Dopadam schodów, przeskakuję po dwa stopnie naraz i modlę się w myślach, żeby nie upaść.

– Joanno!

Oczywiście rusza za mną, ale jestem zbyt szybka. Docieram już do parteru, do drzwi…

…zamkniętych drzwi.

Moje klucze wiszą na haczyku, dokładnie tam, gdzie ich miejsce. Chwytam je, ale wyślizgują mi się z dłoni i z brzękiem upadają na podłogę.

– Jo! Proszę! Przecież nie możesz tak wybiec na dwór!

Podnoszę klucze i mam jeszcze trochę czasu. Za pierwszym razem trafiam do zamka, przekręcam dwukrotnie i naciskam klamkę. Chłodne wieczorne powietrze obmywa mi twarz.

A potem czuję nagłe szarpnięcie. Pociąga mnie z taką siłą, że lecę w tył i padam na podłogę. W następnej chwili słyszę trzask drzwi.

Zrywam się na równe nogi i próbuję go ominąć, jak najszybciej, dopóki nie zablokował zamka. Tyle że on znów chwyta mnie za ramię, tym razem tak mocno, że krzyczę z bólu.

– Naprawdę chcesz, żeby wszyscy zobaczyli cię w tym stanie? – wrzeszczy na mnie. – Zależy ci, żeby ktoś cię zgłosił?

Bronię się przed jego chwytem, z całych sił się wyrywam, ale nie mam najmniejszych szans. Dlatego po prostu się przewracam.

Tego się nie spodziewał. Pociągam go za sobą i pozbawiam równowagi. Niewiele brakuje, a wylądowałby na mnie. W ostatniej chwili odwraca się bokiem, ale nie puszcza mojego nadgarstka.

Dopiero teraz zauważam, że płaczę.

On też to widzi. Opiera głowę o moje czoło, jego oddech jest szybki, urywany.

– Potrzebujesz pomocy, Jo.

I ma, do cholery, rację. Jak tylko mnie puści…

– Popatrz na mnie – żąda. Sądząc po jego głosie, sam też jest już bliski łez.

Robię, co mi każe. Nasze twarze dzielą tylko centymetry i boję się, że spróbuje mnie pocałować.

– Niech mnie pan… puść mnie.

Kręci głową.

– Erik – wyrzuca z siebie. – Mam na imię Erik.

Czeka, jakby rzeczywiście wierzył, że jego imię cokolwiek mi powie.

– Erik – powtarzam powoli i czuję, że jego uścisk słabnie, jakbym wypowiedziała hasło, na które czekał.

Gwałtownym szarpnięciem uwalniam ręce, podnoszę się i próbuję go odepchnąć, lecz w następnej chwili przygniata mnie swoim ciężarem do ziemi. Na twarzy czuję gorąco jego oddechu.

– Nie rób tego, Jo. Chcę ci tylko pomóc. I pomogę ci.

Jego ostatnie słowa zagłusza głośny dźwięk. Dzwonek. Ktoś jest przed drzwiami.

NIEznajomi

Подняться наверх