Читать книгу NIEznajomi - Ursula Poznanski - Страница 6
4
ОглавлениеPrawie podskakuję. Nigdy jeszcze dzwonek do drzwi nie wydawał mi się tak głośny jak teraz. Joanna też przestaje się bronić; czuję, że nieruchomieje pode mną.
Jej oczy są pełne nadziei, że przed drzwiami stanął ktoś, kto jej pomoże. Walczę z nawałem myśli. Nikogo się nie spodziewamy.
Z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego powodu mam wyrzuty sumienia. Gorzej nawet, ogarnia mnie panika. Zupełnie jakbym naprawdę był włamywaczem albo szaleńcem.
Odsuwam od siebie tę myśl, bo to przecież głupie. Ale też nie chcę, żeby ktokolwiek widział Joannę w takim stanie. Czy mogła zadzwonić po policję?
– Pomocy! Ratunku! Na pomoc! – Jej usta są tuż obok mojego ucha. Kiedy milknie, w głowie słyszę tylko bolesne dzwonienie.
– Zamknij się, do diabła – syczę i powstrzymuję się, żeby nie zatkać jej ust dłonią. Zaraz potem uświadamiam sobie, że albo szybko zareaguję, albo sytuacja może eskalować. Odwracam się i puszczam Joannę. Zanim udaje mi się podnieść, ona dopada drzwi, otwiera je szarpnięciem i wyskakuje na zewnątrz.
– O Boże, jak dobrze, że pan przyszedł! – krzyczy. – Zostałam napadnięta! Tam jest włamywacz!
Serce wali mi jak szalone. Skrzydło drzwi zasłania mi widok. Przesuwam się dwa kroki w bok i staję twarzą w twarz z Bernhardem Morbachem. On spogląda na mnie zdziwiony, a Joanna kryje się za jego plecami.
Bernhard jest szefem działu w Gabor Energy Engineering. Nigdy wcześniej nie odwiedził mnie w domu, ale na jego ramieniu widzę torbę z komputerem i domyślam się, co go skłoniło, by tu przyjechać. Że też akurat teraz! Dziś w firmie był naprawdę dziwny dzień, choć nie potrafiłbym wyjaśnić, na czym ta jego dziwność polegała. A jeśli Bernhard jutro zacznie opowiadać, co tu przeżył…
– Erik… – Bernhard odwraca się niepewnie. Joanna zaciska palce na kołnierzu płaszcza kąpielowego i zaciąga go aż pod samą szyję. Mój kolega z pracy przygląda jej się uważnie, a potem zwraca się do mnie: – Nic nie rozumiem… Co się tu dzieje?
Joanna wybałusza oczy, kiedy słyszy moje imię. Widzę jej zaskoczenie i dezorientację. Widzę, że się cofa, i zgaduję, co chce zrobić. Nie pozostawia mi innego wyboru. Mijam Bernharda, zanim zdążyła się odwrócić i rzucić do ucieczki. Od tyłu obejmuję ją ramieniem na wysokości piersi.
– Jo, błagam! – syczę jej do ucha, bo próbuje mi się wyrwać. – Musisz wrócić do środka.
– Za żadne skarby! Obaj jesteście w zmowie! Niech mnie pan puści! – Czuję, że nabiera powietrza, więc dłonią zasłaniam jej usta, zanim zacznie krzyczeć. Oglądam się pospiesznie i widzę pełną niedowierzania minę Bernharda. Tyle że teraz nie mam czasu na wyjaśnienia.
– Wejdź, zapraszam – sapię i walcząc z wierzgającą i wyrywającą się Joanną, wracam do domu. Czuję, że chce mnie ugryźć w dłoń, ale i tak jej nie cofam.
W końcu jesteśmy w korytarzu. Bernhard rzeczywiście idzie za nami. Puszczam Joannę, podbiegam do drzwi i szybko je zatrzaskuję. Błyskawicznie przekręcam zamek i wyjmuję klucz. Jednocześnie gdzieś z głębi domu dobiega jeszcze jedno trzaśnięcie drzwiami. Powoli się odwracam i wzdycham ciężko.
– Ona… jest tam – wydusza z siebie Bernhard i wskazuje na kuchnię. – Możesz mi wytłumaczyć, co się tu właściwie dzieje? Bo prawdę mówiąc… to jest przecież Joanna, prawda? Ta Joanna, o której tyle razy opowiadałeś?
Gestem proszę go o trochę cierpliwości.
W kuchni nikogo nie ma. Joanna albo uciekła do salonu, albo schowała się w spiżarni. Ruszam tam, kładę rękę na klamce. Zamknięte. W swoim obłąkańczym szale wybrała jedyne pomieszczenie na parterze bez okna i tam się ukryła.
Wracam do Bernharda, który nerwowo chodzi tam i z powrotem po korytarzu.
– Zamknęła się w spiżarni – zaczynam tłumaczyć i się zatrzymuję. – Nie mam pojęcia, co się z nią dzieje, ale jest strasznie zdezorientowana. Od kiedy wróciłem do domu, zachowuje się, jakby nie wiedziała, kim jestem. Nie chcę, żeby ktoś zobaczył ją w takim stanie, więc… – przerywam i uświadamiam sobie, że moje wyjaśnienia muszą brzmieć naprawdę dziwnie. Bernhard stoi naprzeciwko i patrzy na mnie bezradnie. – Strasznie mi przykro, że poznałeś ją w takiej chwili. Ona jest zupełnie inna. Sam nie rozumiem, co się dzisiaj stało. Wiesz przecież, że jest z Australii, prawda? Niedługo powinna wracać, ale nie chce, bo myśmy się… Mnie też zależy, żeby została. Dlatego się boję, że jeśli ktoś zobaczy ją w obecnym stanie, potraktuje jak osobę chorą… i kwestia prawa pobytu bardzo się skomplikuje… rozumiesz, o co mi chodzi? Dlatego ją… dlatego nie mogłem pozwolić, żeby biegała po okolicy i krzyczała.
W końcu Bernhard zdejmuje torbę z ramienia i stawia ją na podłodze, opartą o ścianę.
– Rozumiem… – Jego mina mówi coś odwrotnego. – Miewała już wcześniej takie epizody?
– Nie. A w każdym razie ja nic o tym nie wiem. – Zaglądam do kuchni. Z mojego miejsca widzę tylko wąski kawałek drzwi spiżarni. Co ona tam robi? Jak się czuje? Siedzi na ziemi i trzęsie się ze strachu? Zastanawia się, jak uciec szaleńcowi, który włamał się do jej domu i twierdzi, że przecież mieszkają pod jednym dachem?
Odwracam się i szybkim ruchem przecieram oczy, po czym znów patrzę na Bernharda.
– Dziś rano wszystko było jeszcze w jak najlepszym porządku. Miała świetny humor, kiedy wyjeżdżałem do pracy. W trakcie dnia musiało się coś stać… coś, co spowodowało taką dezorientację. Mam nadzieję, że wszystko samo wróci do normy, bo nie mam pojęcia, co dalej. – Biorę się w garść, takie myśli na pewno nikomu nie pomogą. Spoglądam na torbę na podłodze i wskazuję na nią brodą. – Z czym do mnie przyjechałeś? Jakiś problem?
– Co? Ach tak, właśnie. Jutro z samego rana lecę do Londynu, a nie mogę znaleźć prezentacji, którą jeden z twoich chłopaków przeniósł mi ze stacji roboczej na laptopa. – Przerywa i zagląda szybko do kuchni. – Tylko że to chyba nie jest najlepszy moment… może lepiej podskoczę do Aleksa.
W sumie ma rację. Moment jest wyjątkowo niekorzystny, ale i tak za nic nie pozwolę, żeby poleciał do Aleksa opowiadać, co się u nas wyprawia.
– Nie przejmuj się – mówię i gestem zapraszam do salonu. – Chodź, spojrzę szybko, gdzie to trafiło.
Siadamy na kanapie, a ja włączam komputer. Bernhard z zainteresowaniem spogląda na wyświetlacz, jakby cokolwiek mógł począć z ekranem ładowania systemu.
– Po co lecisz do Londynu? – pytam, żeby przerwać milczenie. Bernhard się waha.
– Nic specjalnego, chodzi o taki nowy projekt. Pewnie o nim słyszałeś. – Spuszcza wzrok.
– A, projekt… no tak. Coś tam słyszałem, że niedługo rusza. Ale tylko przypadkiem. O czym pewnie wiesz. – Czuję, że znów budzi się we mnie stary gniew.
Widzę, że ten temat jest mu bardzo nie na rękę. Kiedy skupiam się na jego komputerze, Bernhard odruchowo spogląda w stronę kuchni. Szuka pretekstu, żeby skierować rozmowę na inne tory.
– W zasadzie to nie moja sprawa, ale że widziałem tę całą… sytuację, to przypomniała mi się moja koleżanka. Miała bardzo podobne objawy, które na szczęście bardzo szybko minęły. Ale też nikogo nie poznawała. Tyle że ona zrobiła się na dodatek mocno agresywna w stosunku do siebie i do innych. Przykra sprawa. Joanna też tak ma? To znaczy… powiedziałeś, że nagle przestała cię poznawać? Ale nie rzuciła się na ciebie z pięściami?
Pytanie wydaje mi się dziwne, ale też dziwne sytuacje mogą prowokować dziwne pytania. A to, co Bernhard przeżył od chwili, kiedy znalazł się pod drzwiami naszego domu, bez wątpienia można uznać za dziwne. Na dodatek sprawa nowego projektu wyraźnie wpędza go w zakłopotanie. Koniec końców mogę się tylko cieszyć, że zareagował, jak zareagował, zanim miałem szansę cokolwiek mu wytłumaczyć.
– Rzuciła czymś we mnie, ale myślę, że to była normalna reakcja i zrobiła to ze strachu. Uważa przecież, że jestem kimś obcym, kto włamał się do jej domu. To była jedyna agresywna reakcja, ale możesz mi wierzyć, że to całkowicie wystarczyło.
Bernhard potakuje.
– To przynajmniej w tym punkcie jest inaczej niż z moją znajomą. Kto wie, może jutro wszystko będzie dobrze?
– Mam nadzieję! – Zdaję sobie sprawę, że patrzę tępo na ekran laptopa i nic nie robię.
Mimo to bardzo szybko znajduję prezentację, która zginęła; jest w koszu na śmieci. Ktoś ją skasował. Mogę się założyć, że to sprawka Bernharda, ale jeśli mu to powiem, na pewno zaprzeczy. Jak zresztą większość użytkowników komputerów, kiedy coś schrzanią. Poza tym nie mogę się doczekać, kiedy sobie pójdzie, a ja będę mógł się zająć Joanną.
Przywracam plik z kosza i sprawdzam, czy się otwiera.
– O tę prezentację ci chodziło?
Bernhard klika kilka razy w różnych miejscach, przewija slajdy tam i z powrotem i w końcu z ulgą potakuje.
– Tak, chwała Bogu, to ta. Gdzie ją znalazłeś?
– W miejscu, do którego na pewno byś nie zajrzał – odpowiadam wymijająco.
Zamykam komputer i wstaję. Bernhard się waha.
– Słuchaj, może mógłbym ci jakoś pomóc? No wiesz, gdybyście potrzebowali czegoś…
– Nie, dzięki. Porozmawiam z nią w spokoju. Jestem pewien, że to przejściowe i że szybko minie. Teraz czekają ją wycieczki po urzędach i cała masa papierkowej roboty, więc nic dziwnego, że jest zestresowana.
Mam nadzieję, że Bernhard nie wsłuchuje się uważnie w to, co mówię, bo sam nie mogę uwierzyć, co właśnie powiedziałem. Zabiera komputer ze stolika, wsuwa go do torby i też wstaje.
– No dobrze. Na twoim miejscu poważnie bym się zastanowił, czy jutro iść do pracy.
Na razie nie wybiegałem myślami tak daleko w przyszłość. Ale ma rację: co będzie, jeśli stan Joanny nie poprawi się do jutra? Jeśli wciąż będzie przekonana, że mnie nie zna? Że jestem jakimś oszustem, który włamał się do jej domu?
– Zobaczymy, ale naprawdę mam nadzieję, że wszystko już będzie okej.
Odprowadzam go do drzwi. W korytarzu zatrzymuje się i zagląda do kuchni.
– Może chcesz, żebym to ja z nią porozmawiał? Jeśli ode mnie też usłyszy, że mieszkacie tu razem, może łatwiej jej będzie w to uwierzyć?
Na pewno ma dobre zamiary, ale nie chcę, żeby w takiej sytuacji rozmawiał z nią ktokolwiek, kto jest rzeczywiście obcy. Na dodatek już wcześniej uznała, że działamy w zmowie. Nie. Jeśli ktokolwiek miałby przywrócić Joannie wspomnienia o mnie, mogę to zrobić tylko ja.
– Dzięki, doceniam, ale mimo wszystko lepiej będzie, jeśli sam z nią porozmawiam.
Wzrusza ramionami i wychodzi.
– Jak chcesz. Powodzenia… będę trzymał kciuki.
– Dziękuję.
Czekam, aż odejdzie kilka kroków, i wracam do domu. Przez chwilę stoję w drzwiach do kuchni i wpatruję się w wejście do spiżarni. Ze środka nie dochodzi żaden dźwięk. Joanna siedzi pewnie na ziemi i nasłuchuje równie uważnie jak ja. Moja Joanna.
Podchodzę do drzwi i unoszę dłoń. Waham się. W końcu pukam ostrożnie.
– Jo? – mówię tak cicho, że pewnie nie może mnie usłyszeć. Odkasłuję i powtarzam nieco głośniej: – Jo? Proszę! Musimy porozmawiać.