Читать книгу Czarownik - Wilbur Smith - Страница 10
ОглавлениеNefer i stary Mag stali pośród ruin Gallali, obserwując mijającą ich kolumnę rydwanów. Na prowadzącym wozie jechał faraon. Owinąwszy lejce wokół nadgarstków, odchylał się nieco do tyłu, powściągając konie. Lniane spódniczki trzepotały wokół jego muskularnych nóg, a niebieska wojenna korona na głowie przydawała mu wzrostu, zaiste upodobniając go do boga.
Za nim jechał Naja, niemal równie wysoki, niemal równie urodziwy. Minę miał wyniosłą i dumną, przez ramię przewiesił wielki łuk refleksyjny. Naja był jednym z najświetniejszych wojowników w Egipcie, o czym świadczyło jego imię nadane mu w dowód uznania: naja to święta kobra, ureus z królewskiej korony. Faraon Tamose nadał mu je w dniu, gdy razem zwycięsko przeszli próbę Czerwonej Drogi.
Naja nie raczył nawet spojrzeć w kierunku Nefera. Rydwan faraona zniknął już w ciemnej paszczy wąwozu, kiedy ostatni pojazd mijał miejsce, gdzie stał Nefer. Meren, jego przyjaciel i towarzysz wielu dziecięcych psikusów, roześmiał mu się w twarz, uczynił nieprzyzwoity gest i przekrzykując pisk i turkot kół, zawołał drwiąco:
— Przywiozę ci do zabawy głowę Apepiego.
Nefer popatrzył za nim z nienawistną zazdrością. Apepi był królem Hyksosów; a Nefer nie potrzebował zabawek, był już mężczyzną, nawet jeśli ojciec nie chciał tego przyznać.
Milczeli jeszcze długo po tym, jak zniknął wóz Merena i opadł kurz. Taita bez słowa skierował się ku ich spętanym koniom. Podciągnął popręg swojego wierzchowca i podwinąwszy spódniczkę, wskoczył nań ze zręcznością młodzieńca. Znalazłszy się na gołym grzbiecie rumaka, stanowił z nim jedną całość. Nefer pamiętał krążące tu i ówdzie opowieści, jakoby Taita jako pierwszy Egipcjanin opanował sztukę jazdy konnej. Wciąż nosił tytuł Mistrza Dziesięciu Tysięcy Rydwanów nadany mu wraz ze Złotem Chwały kolejno przez dwóch faraonów.
Niewątpliwie należał do tych nielicznych Egipcjan, którzy odważyli się dosiadać wierzchowca okrakiem. Większość brzydziła się tym stylem jazdy, uważając go za nieprzyzwoity i odbierający godność, a ponadto ryzykowny. Nefer nie miał tego rodzaju skrupułów i kiedy wskoczył na grzbiet ulubionego źrebca Marzyciela, jego ponury nastrój zaczął się poprawiać. Zanim dotarli do szczytów wzgórz górujących nad zrujnowanym miastem, był już niemal jak zawsze pogodny i beztroski. Rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na północ, gdzie na horyzoncie unosił się pióropusz kurzu wznieconego przez rydwany oddziału, a potem zdecydowanym ruchem odwrócił się doń plecami.
— Dokąd jedziemy, Tata? — zapytał. — Obiecałeś powiedzieć, jak tylko wyruszymy.
Taita zawsze był małomówny i skryty, a już szczególnie gdy chodziło o cel ich podróży.
— Jedziemy do Gebel Nagara — odrzekł.
Nefer nigdy przedtem nie słyszał tej nazwy, ale powtórzył ją półgłosem. Brzmiała kusząco i romantycznie. Po karku przebiegł mu dreszcz niecierpliwego podniecenia. Ogarnął wzrokiem rozciągającą się przed nimi wielką pustynię. Ocean kamienistych, jałowych wzgórz ciągnął się po horyzont, z powodu upału i odległości przesłonięty błękitną mgiełką. Nagie skały zaskakiwały kolorami: były sine niczym chmury burzowe, żółte jak pióra tkacza, czerwone jak świeża rana i połyskliwe jak kryształ. W poruszanym upałem powietrzu drżały i falowały.
Taita witał to przerażające miejsce spojrzeniem pełnym nostalgii. W pewnym sensie wrócił do domu, bo to na tym pustkowiu, niemal pełznąc jak zranione zwierzę, schronił się po śmierci królowej Lostris. Z upływem lat ból słabł, a on oddawał się zgłębianiu tajemnic istoty wielkiego boga Horusa. Odchodził na pustynię jako lekarz i chirurg, mistrz ziemskich nauk. W samotni tej dziczy odkrył klucz do drzwi umysłu i ducha, przez które przeszli tylko nieliczni. Wyjeżdżał jako człowiek, wrócił zaś jako bliski wielkiego boga Horusa, przepełniony wiedzą tajemną o czymś niewyobrażalnym dla zwykłych ludzi.
Wrócił do świata dopiero po tym, jak w pustelniczej jaskini w Gebel Nagara odwiedziła go we śnie królowa Lostris. Znów była piętnastoletnią dziewczyną, świeżą, emanującą kobiecością niczym pierwszy raz zakwitła pustynna róża o okrytych rosą płatkach. Spał, ale jego serce wezbrało miłością, która niemal rozsadzała mu pierś.
— Kochany Taito — szepnęła Lostris, dotykając jego policzka i budząc ze snu — jesteś jednym z dwu mężczyzn, których kiedykolwiek kochałam. Tanus jest teraz ze mną, ale nim i ty do mnie dołączysz, mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Nigdy mnie nie zawiodłeś. Wiem, że i teraz mnie nie zawiedziesz. Prawda, Taito?
— Jestem na twoje rozkazy, pani. — Własny głos dziwnie zabrzmiał mu w uszach.
— Tej nocy w Tebach, moim mieście stu bram, narodzi się dziecko. To syn mojego syna. Otrzyma imię Nefer, co znaczy czysty i doskonały ciałem i duchem. Jest moim pragnieniem, by ten chłopiec z krwi mojej i krwi Tanusa zasiadł na tronie Górnego Egiptu. Ale wokół niego gromadzą się różnorakie wielkie niebezpieczeństwa. Nie poradzi sobie bez twojej pomocy. Tylko ty potrafisz go ochronić i wskazać mu drogę. Temu właśnie mają służyć umiejętności i wiedza nabyte przez lata samotności na pustyni. Udaj się do Nefera, nie zwlekaj, zostań z nim, aż twoja misja się wypełni. Wtedy, kochany Taito, przyjdź do mnie. Będę na ciebie czekała, a twoja biedna, okaleczona męskość zostanie ci przywrócona. Gdy znów się spotkamy, gdy złączą się nasze dłonie, będziesz cały jak w chwili narodzin. Nie zawiedź mnie, Taito.
— Nigdy! — zawołał przez sen. — Nie zawiodłem cię za życia, nie zawiodę po śmierci.
— Wiem. — Lostris uśmiechnęła się słodko i tęsknie, a jej obraz rozpłynął się w mroku pustynnej nocy.
Taita obudził się z twarzą mokrą od łez i jął pakować swój skromny dobytek. Przystanął w wejściu do jaskini, ale tylko po to, by na podstawie układu gwiazd ustalić kierunek marszu. Odruchowo poszukał wzrokiem szczególnie jasnej gwiazdy bogini. Siedemdziesiątego dnia po śmierci królowej, tej nocy, kiedy dobiegł końca rytuał balsamowania, owa gwiazda niespodziewanie ukazała się na nieboskłonie — wielka czerwona gwiazda w miejscu, gdzie dotąd nic nie było. Taita odnalazł ją i nisko jej się pokłonił. A potem ruszył przez pustynię ku zachodowi, w stronę Nilu i Teb, pięknych Teb, miasta o stu bramach.
Wszystko to działo się ponad czternaście lat temu i teraz tęsknił za ciszą swojej pustelni, bo tylko tu mógł odzyskać całą moc niezbędną do wypełnienia zleconej mu przez Lostris misji. I tylko tu część owej mocy mógł przekazać księciu. Wiedział bowiem, że już gromadzą się wokół niego ciemne siły, przed którymi ostrzegała go królowa.
— Chodź! — rzekł do chłopca. — Zejdźmy stąd i schwytajmy twojego ptaka.