Читать книгу Czarownik - Wilbur Smith - Страница 9
ОглавлениеSzereg bojowych rydwanów niczym pełznący wąż sunął żywo krętym dnem doliny. Uczepiony burty wiodącego wozu chłopiec uniósł wzrok ku górującym nad nimi zboczom. Lita skała na podobieństwo plastra miodu usiana była wylotami starożytnych grobowców. Ciemne otwory wpatrywały się weń z góry jak nieubłagane oczy zastępu dżinów. Książę Nefer Memnon zadrżał i odwrócił wzrok, lewą ręką czyniąc ukradkiem znak odpędzający zły urok.
Spojrzał za siebie wzdłuż kolumny i spostrzegł Taitę, który przyglądał mu się z następnego rydwanu poprzez kłęby pyłu jasną powłoką okrywające starca i jego pojazd. Pojedynczy promień słońca, przeniknąwszy w głąb doliny, zamigotał na drobinach miki. Zdawało się, że Taita jaśnieje niczym wcielenie któregoś z bogów. Nefer z poczuciem winy pochylił głowę, zawstydzony, że starzec był świadkiem jego przesądnego lęku. Książę z królewskiego rodu Tamose nie powinien okazywać takiej słabości, zwłaszcza teraz, stojąc u progu dorosłości. Taita znał go jednak jak nikt na świecie, jako że był mu opiekunem od dzieciństwa, bliższym nawet niż rodzice czy krewni. Wyraz twarzy Taity jak zwykle pozostawał nieporuszony, ale nawet z tej odległości starcze oczy wwiercały się w sam rdzeń duszy chłopca. Oczy wszystkowidzące, wszystko rozumiejące.
Nefer odwrócił się i wyprostował u boku ojca, który potrząsnął lejcami i strzelił z długiego bata, popędzając konie. Dolina przed nimi otworzyła się nagle na rozległą, okoloną wzgórzami równinę kryjącą ruiny miasta Gallala. Na widok słynnego pola bitwy Nefer zadrżał z podniecenia. To tutaj jako młody człowiek walczył Taita, kiedy półboski Tanus, książę Harrab, unicestwił mroczne siły zagrażające istnieniu Egiptu. Działo się to ponad sześćdziesiąt lat temu, ale Taita opowiedział mu o bitwie z najdrobniejszymi szczegółami. Jego opowieść była tak sugestywna, że Nefer miał wrażenie, iż sam znajdował się w tym miejscu owego rozstrzygającego dnia.
Ojciec Nefera, boski faraon Tamose, skierował pojazd ku zrujnowanej kamiennej bramie i ściągnął lejce. Setka jadących za nimi wozów zgrabnie powtórzyła ten manewr. Woźnice jęli zeskakiwać z platform i niebawem przystąpili do pojenia zwierząt. Kiedy faraon otworzył usta, aby przemówić, kurz osypał mu się z policzków na pierś.
— Mój Panie! — pozdrowił Wielkiego Lwa Egiptu, księcia Naję, głównodowodzącego armii i ukochanego towarzysza. — Musimy znów wyruszyć, nim słońce dotknie szczytów wzgórz. Chcę nocą przeprawić się przez wydmy do El Gabar.
Na niebieskiej wojennej koronie na głowie Tamose połyskiwały drobiny miki. Spojrzał na Nefera oczami zaczerwienionymi w kącikach od zwilżonego łzami pyłu.
— Tutaj się rozstaniemy. Dalej pojedziesz z Taitą.
Nefer otworzył usta, by zaprotestować, choć wiedział, że to daremne. Oddział zmierzał na spotkanie wroga. Plan faraona Tamose przewidywał okrężny marsz na południe, przez Wielkie Wydmy, przemknięcie między gorzkimi, sodowymi jeziorami i zajście wroga od tyłu. Utworzenie wyrwy w centrum jego szyków miało umożliwić atak głównym siłom egipskim skoncentrowanym nad Nilem powyżej Abnub. Następnie Tamose zamierzał połączyć obydwie armie i nim przeciwnik będzie zdolny do marszu, minąć Tell el-Daba i zająć jego twierdzę Awaris.
Był to śmiały i błyskotliwy plan, który w razie powodzenia jednym uderzeniem zakończyłby szalejącą od dwóch pokoleń wojnę z Hyksosami. Nefera uczono, że chwała wojenna stanowi rację jego ziemskiego bytowania. Mimo iż osiągnął już wiek czternastu lat, jak dotąd ten zaszczyt go omijał. Z całej duszy pragnął wyruszyć u boku ojca na spotkanie zwycięstwa i nieśmiertelności.
Uprzedzając słowa protestu rodzące się na ustach syna, faraon zapytał:
— Co jest pierwszą powinnością żołnierza?
— Posłuszeństwo, Najjaśniejszy Panie — niechętnie odparł Nefer.
— Nigdy o tym nie zapominaj. — Faraon skinął głową i odszedł.
Nefer czuł się wzgardzony i odtrącony. Oczy go piekły, górna warga zadrżała, opanował się jednak, poczuwszy na sobie wzrok Taity. Zamrugał, aby usunąć z oczu łzy, i pociągnął łyk wody z bukłaka zawieszonego u burty rydwanu. Następnie zamaszystym ruchem, który wzburzył jego bujne, okryte kurzem kędziory, zwrócił się ku staremu Magowi.
— Pokaż mi pomnik, Tata — zażądał.
Niedobrana para przeciskała się przez gmatwaninę rydwanów, ludzi i koni tłoczących się na wąskiej ulicy zburzonego miasta. Rozebrawszy się do naga z powodu gorąca, dwudziestu żołnierzy zeszło w głąb wiekowych studni i podając sobie z rąk do rąk wiadra, wydobywało na powierzchnię gorzką wodę. Nie było jej wiele, a przecież kiedyś te studnie zaopatrywały bogate i ludne miasto, usadowione na handlowym szlaku wiodącym od brzegów Nilu do Morza Czerwonego. Potem, przed wiekami, trzęsienie ziemi naruszyło warstwę wodonośną i zablokowało podziemny przepływ. Gallala umarła z pragnienia. Teraz, nim studnie pokazały dno, z trudem udało się napoić dwie setki koni i napełnić bukłaki.
Taita prowadził Nefera wąskimi alejkami zrujnowanego miasta. Mijali świątynie i pałace, teraz zamieszkane tylko przez jaszczurki i skorpiony, aż dotarli do centralnego placu. Pośrodku wznosił się pomnik na cześć księcia Tanusa i jego zwycięstwa nad armiami zbójców, którzy omal nie doprowadzili do zagłady najbogatszego i najpotężniejszego narodu na świecie. Pomnik tworzyła niezwykła piramida połączonych gliną ludzkich czaszek, podparta kapliczką z czerwonych bloków skalnych. Tysiąc albo i więcej czaszek szczerzyło zęby na chłopca, kiedy czytał na głos inskrypcję umieszczoną na kamiennym portyku: „Nasze odrąbane głowy są świadectwem stoczonej tu bitwy, w której zginęliśmy od miecza Tanusa, księcia Harrab. Niech z czynów tego możnego pana przyszłe pokolenia czerpią naukę o chwale bogów i potędze sprawiedliwych. Nakazano czternastego roku panowania faraona-boga Mamose”.
Przykucnąwszy w cieniu pomnika, Taita obserwował księcia, który obchodził piramidę czaszek, przystając co kilka kroków, aby z dłońmi na biodrach przyjrzeć się jej pod innym kątem. Mimo nieobecnego wyrazu twarzy w oczach starca kryła się czułość. Jego miłość do tego chłopaka miała swe źródło w miłości do dwojga innych ludzi. Pierwszą z tych osób była Lostris, królowa Egiptu. Taita był eunuchem, ale został wykastrowany po osiągnięciu dojrzałości płciowej i zdarzyło mu się pokochać kobietę. Z powodu fizycznej ułomności miłość Taity była miłością czystą, a darzył nią właśnie królową Lostris, babkę Nefera. Ta miłość, jakże bezgraniczna, nawet teraz, dwadzieścia lat po śmierci królowej, stanowiła istotę jego egzystencji.
Drugim człowiekiem, z miłości do którego zrodziła się miłość Taity do Nefera, był Tanus, książę Harrab. To ku jego chwale wzniesiono ten pomnik. Był Taicie droższy niż rodzony brat. Teraz oboje odeszli, Lostris i Tanus, ale ich krew mieszała się w żyłach chłopca. Owocem ich nielegalnego związku było urodzone przed laty dziecko, z którego wyrósł faraon Tamose, obecnie dowodzący oddziałem rydwanów, z którym tu przybyli. Ojciec Nefera.
— Tata, pokaż mi, gdzie pojmałeś wodza zbójców. — Z powodu mutacji i podniecenia Nefer mówił łamiącym się głosem. — Czy to było tutaj? — Podbiegł do zwalonego muru na południowym krańcu placu. — Opowiedz mi jeszcze raz.
— Nie, tu. Z tej strony. — Taita podniósł się i na swoich długich, bocianich nogach podszedł do wschodniego muru. Spojrzał w górę na wyszczerbioną krawędź. — Ten łotr nazywał się Szufti, był jednooki i brzydki jak Set. Próbował umknąć z pola bitwy, wspinając się w tym miejscu na mur. — Taita schylił się, podniósł z rumowiska połówkę cegły z suszonego mułu i niespodziewanie cisnął nią tak, że poszybowała ponad krawędzią muru. — Jednym rzutem rozbiłem mu czaszkę i zrzuciłem na ziemię.
Nefer był zdumiony tym rzutem, chociaż z doświadczenia znał siłę starego i jego legendarną wytrzymałość. Jest stary jak góry, starszy od mojej babki, bo niańczył ją, tak jak później mnie, myślał z podziwem. Ludzie powiadają, że był świadkiem dwustu wylewów Nilu i że własnymi rękami budował piramidy. Na głos zaś spytał:
— Tata, czy odrąbałeś mu głowę i złożyłeś na tym tam stosie? — Wskazał na makabryczny pomnik.
— Dobrze znasz tę historię, opowiadałem ci ją sto razy. — Taita udał, że powodowany skromnością nie pali się do wysławiania własnych czynów.
— Opowiedz mi jeszcze raz! — rozkazał Nefer.
Taita przysiadł na kamiennym bloku, a Nefer w błogim oczekiwaniu na opowieść usadowił się u jego stóp. Słuchał chciwie aż do chwili, gdy w powietrze buchnął ryk baranich rogów, wzywający żołnierzy do powrotu, i cichnącym echem poniósł się między czarne stoki wzgórz.
— Faraon nas wzywa — powiedział Taita. Wstał i ruszył w stronę bramy.
Za murami panowała pospieszna krzątanina — oddział gotował się do przeprawy przez wydmy. Bukłaki były znów pełne, żołnierze sprawdzali uprząż, podciągali rzemienie i zajmowali miejsca na platformach.
Faraon spojrzał nad głowami swoich dowódców na wyłaniającą się z bramy dwójkę i ruchem dłoni przywołał Taitę. Razem odeszli poza zasięg słuchu oficerów oddziału. Książę Naja najwyraźniej zamierzał się do nich przyłączyć. Taita szepnął coś do faraona, a ten odwrócił się i jednym krótkim słowem odprawił Naję. Zraniony w swej dumie i upokorzony książę poczerwieniał i rzucił Taicie wściekłe spojrzenie, ostre jak grot strzały.
— Obraziłeś Naję. Któregoś dnia może mnie nie być w pobliżu, by cię ochronić — ostrzegawczym tonem rzucił faraon.
— Nikomu nie możemy ufać — odrzekł Taita. — Nie, dopóki nie zmiażdżymy łba wężowi zdrady, który zaciska zwoje wokół kolumn twego pałacu. Do twojego powrotu z wyprawy na północ tylko my dwaj możemy wiedzieć, dokąd zabieram księcia.
— Przecież Naja to Naja! — Faraon zaśmiał się lekceważąco. Traktował Naję jak brata. Razem przebyli Czerwoną Drogę.
— Nawet Nai. — To było wszystko, co Taita mógł w tej chwili powiedzieć. Jego podejrzenia zmieniły się ostatnio w pewność, ale nie zebrał jeszcze dość dowodów, by przekonać faraona.
— Czy książę wie, dlaczego zaszywacie się na pustyni? — spytał faraon.
— Wie tylko, że otrzyma wyższy stopień wtajemniczenia, że spróbujemy schwytać jego totemicznego ptaka.
— Dobrze, Taito. — Faraon skinął głową. — Zawsze byłeś skryty, ale szczery. Nie ma już nic do powiedzenia, jako że wszystko zostało powiedziane. Teraz jedźcie i niech Horus osłoni swymi skrzydłami ciebie i Nefera.
— Miej oczy z tyłu głowy, Wasza Królewska Mość, bo teraz wrogowie znajdują się zarówno przed tobą, jak i za tobą.
Faraon ujął przedramię Maga i ścisnął je mocno. Ręka pod jego palcami była chuda, ale twarda niczym sucha gałąź akacji. Potem zbliżył się do Nefera czekającego nań przy królewskim rydwanie z miną szczeniaka, któremu rozkazano wracać do budy.
— Boski Majestacie, w oddziale są młodsi ode mnie. — Książę podjął ostatnią desperacką próbę przekonania ojca, że powinien jechać z oddziałem. Faraon wiedział, że chłopiec ma rację. Meren, wnuk sławnego generała Kratasa, był odeń młodszy o trzy dni i jechał z ojcem jako włócznik na jednym z rydwanów straży tylnej. — Kiedy pozwolisz mi walczyć u twego boku, ojcze?
— Może kiedy pokonasz Czerwoną Drogę. Wtedy nawet ja ci się nie sprzeciwię.
Była to pusta obietnica i obaj o tym wiedzieli. Czerwona Droga to sprawdzian kunsztu jeździeckiego i umiejętności władania bronią tak trudny, że niewielu mu sprostało. Podczas tej próby padali z wyczerpania, a nawet ginęli, silni mężczyźni w kwiecie wieku, niemal perfekcyjnie wyszkoleni. Neferowi dużo do tego brakowało.
Lecz oto surowe oblicze faraona złagodniało. Uścisnął ramię syna, bo tylko na taką manifestację swych uczuć mógł sobie pozwolić na oczach żołnierzy.
— Jest moim życzeniem, byś udał się z Taitą na pustynię, aby schwytać swego boga ptaka. W ten sposób dowiedziesz swej przynależności do królewskiego rodu i prawa do podwójnej korony.