Читать книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz - Страница 8

Rozdział 4

Оглавление

– Skurwiel! – wrzasnął Lupa i uderzył pięścią w blat stołu, aż przewrócił się stojący na nim kubek z herbatą.

Mimo że zbliżało się zebranie, Mortka nawet nie starał się uspokoić kolegi. Wiedział, że nie miałby teraz najmniejszych szans. Lupa był wściekły: na Bratkowskiego, na to, że mężczyzna ich oszukał, i na to, że musieli go wypuścić. Na całą tę niespotykaną i dziwaczną sytuację.

Mortka doskonale to rozumiał. Sam odczuwał coś na kształt palącego, gniewnego rozczarowania. Bratkowski nie powinien wyjść z komisariatu wolny, ale tak właśnie się stało i nic nie można było na to poradzić. Taką gorzką pigułkę każdy policjant przełykał w swoim życiu wiele razy. Ale teraz boleśnie odczuli niemoc. Właśnie wypuścili pedofila. I to takiego, który najwyraźniej sam chciał trafić do więzienia, do miejsca wolnego od pokus.

Lupa, szalejący po pokoju, zatrzymał się gwałtownie, jakby właśnie zderzył się z niewidzialną ścianą.

– Wiesz, co on może zrobić? – zapytał Mortkę.

– Wiem – odpowiedział komisarz. – Co nie zmienia faktu, że możemy mu teraz naskoczyć.

– A wprowadzanie w błąd policji? Fałszywe zeznania?

– I za to chcesz go trzymać w celi? Jak myślisz, ile czasu zajmie, zanim jego adwokat dobierze się nam do tyłków? A koledzy jego tatusia z prokuratury?

– Mamy nagranie.

– A oglądałeś je w ogóle? – zapytał, starając się, żeby jego głos brzmiał jak najbardziej chłodno. – Wiesz, jak to wygląda? Byle papug jest w stanie udowodnić, że wymusiliśmy na nim przyznanie się do winy. I szczerze mówiąc, niewiele się pomyli. Dorzuć do tego jakieś kłamstewka o tym, że go zastraszaliśmy i groziliśmy mu śmiercią, a wiemy przecież, że Bratkowski potrafi pięknie kłamać, i zobaczysz, jak głęboko jesteśmy w dupie. Pewnie wyglądałoby to inaczej, gdyby naprawdę zrobił to, do czego się przyznał. Ale nie zrobił. Naprawdę chcesz walczyć z całym tym gównem teraz, kiedy znaleźliśmy cztery zamordowane kobiety?

Lupa spojrzał na niego z wyrzutem.

– Bo ty tu nie mieszkasz – wycedził przez zęby.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że jak wreszcie ten gnojek przeleci jakąś dziewczynkę, to nie będzie to twoje dziecko. Ani nikogo, kogo znasz.

Mortka zesztywniał. Te słowa były jak celnie wymierzony policzek. Lupa miał rację.

– Możecie go wziąć na obserwację. Liczyć na to, że go uprzedzicie, kiedy nadejdzie ten moment – odpowiedział cicho po kilku chwilach zastanowienia. – Najlepiej by było jednak, gdybyś pogadał z prokuratorem. Zdobądź zezwolenie na przeszukanie domu Bratkowskiego. Już raz dał się złapać na posiadaniu dziecięcej pornografii. Tacy ludzie lubią popełniać ten sam błąd dwa razy. Od jego dostawcy internetu wydobądź dane na temat tego, na jakie strony wchodzi. Może znajdziesz tam ciekawe adresy, dzięki którym będziesz mógł postawić prawdziwe, twarde zarzuty. Nie to, co tutaj. Bo jeśli teraz na niego naskoczymy, to sami położymy głowę pod topór. A ja już miałem jedną dyscyplinarkę i na razie mi wystarczy.

– Tak, tak – mruknął jakby spokojniejszy Lupa. – Być może tak właśnie trzeba będzie zrobić.

Drzwi od pokoju otworzyły się i do środka wszedł Zajda. Kiwnął głową Lupie i Mortce, a potem gwizdnął. Za nim wmaszerowała reszta pracujących w Krotowicach policjantów. Usiedli na uprzednio przyniesionych tam krzesłach. Było ich zaledwie dwudziestu, ale i tak pomieszczenie okazało się za małe i trzy osoby musiały stać w drzwiach.

Zajda poczekał, aż wszyscy zajmą miejsca i ucichnie szum. Potem chrząknął głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę. Zupełnie zresztą niepotrzebnie, bo wszyscy i tak wpatrywali się w niego jak w święty obrazek.

– Wiecie już pewnie, co się wydarzyło wczoraj, więc nie będę wchodził w niepotrzebne szczegóły – rozpoczął. – Odnaleźliśmy zwłoki czterech kobiet. Wszystkie zostały zamordowane, bestialsko okaleczone, a ich ciała porzucono w jednej z opuszczonych sztolni. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile tam leżały.

Zrobił przerwę. Obrzucił surowym wzrokiem twarze swoich ludzi.

– To najpoważniejsza i najważniejsza sprawa, jaką kiedykolwiek mieliśmy w Krotowicach – stwierdził z powagą. – Odpowiednie raporty właśnie idą w górę łańcucha dowodzenia. Jest majówka, więc teraz może będziemy mieć trochę spokoju, ale jak tylko skończy się długi weekend, oczy całej dolnośląskiej policji będą zwrócone na nas. I ani trochę tu nie przesadzam. Dlatego oczekuję, że dacie z siebie wszystko, żeby znaleźć sprawcę. To nasz absolutny priorytet. Zrozumiano?

Odpowiedziało mu zbiorowe, nieme potakiwanie głowami.

– Szefem dochodzenia jest komisarz Lupa. Wszyscy go znacie i od tej chwili jesteście na jego rozkazy. Nasz warszawski kolega, komisarz Mortka, będzie konsultantem w śledztwie. Jakieś pytania?

Nikt się nie odezwał.

– Znakomicie – powiedział komendant, wyglądając na odrobinę zawiedzionego. – Lupa, przejmujesz pałeczkę.

Zajda usiadł na podsuniętym mu krześle, a na środek niechętnie wyszedł krotowicki komisarz. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął pomiętą kartkę, którą teraz rozprostowywał i wygładzał energicznymi ruchami.

– Dobrze, chłopaki. Nie mam zamiaru przynudzać. Razem z komendantem wymyśliliśmy kilka zasad, których macie przestrzegać. Po pierwsze, mordy w kubeł. Wiem, że nie możecie się doczekać, żeby opowiedzieć swoim dziewczynom, żonom, matkom o tym, co się tu dzieje, ale jest zakaz. Was, drogie panie – zwrócił się w stronę dwóch kobiet, jedynych, które służyły w Krotowicach – to też dotyczy. Żadnych ploteczek z przyjaciółkami przy herbatce.

– Ludzie są ciekawi. Co mamy odpowiadać, jak ktoś nas zapyta? – odezwał się ktoś z tylnego rzędu.

– Nic – odwarknął Lupa. – Co najwyżej, że tajemnica śledztwa i że posuwamy się do przodu.

Chrząknął, przykładając pięść do ust. Zastygł w takiej pozie i przeglądał zapisane na kartce notatki.

– Jedziemy dalej – zaczął po krótkiej przerwie. – Druga rzecz, miejcie oczy i uszy otwarte. Wszystkie informacje, jakie zdobędziecie, mają spływać do mnie. Nie do komendanta, nie do któregoś z waszych kolegów, nie do Mortki, nie do cioci Zuzi, ale do mnie. Najlepiej na piśmie w dwóch egzemplarzach. Wreszcie, trzecia i ostatnia rzecz. Tą sprawą będzie się zajmował specjalny zespół. W jego skład wchodzimy ja, aspirant Rosecki jako mój zastępca, sierżant Wajtoła oraz starszy posterunkowy Borkowski. Czy są jakieś pytania?

Mortka przyjrzał się zebranym. Nikt się nie poruszył. Wbijali wzrok w Zajdę lub Lupę, jakby zmęczone twarze tych dwóch policjantów skrywały jakieś tajemnice. Komisarz podniósł rękę.

– Tak, Kuba?

– Kto się będzie zajmował kontaktami z prasą?

– Myślisz, że się zainteresują?

– Oczywiście, że tak. Dziwię się, że jeszcze was nie zaatakowali. Jeśli zaraz nie zdarzy się coś innego, coś naprawdę głośnego, musicie być przygotowani na prawdziwy najazd.

– Biorę ich na siebie – powiedział Zajda. – Lokalnych dziennikarzy znam i nie będę miał najmniejszych trudności, żeby ich poskromić. A jak przyjedzie ktoś z jakiegoś TVN-u, to sobie też poradzę.

– No to sprawa załatwiona – stwierdził Lupa. – Są inne pytania?

Nie było. Zajda ogłosił koniec spotkania. Policjanci wyszli, a w salce pozostali tylko ci, których nazwiska wyczytał Lupa. Mortka poznał wszystkich ostatniej nocy. Rosecki i Wajtoła byli razem z nim na dole podczas oględzin miejsca odnalezienia zwłok. Borkowski natomiast, wysoki, dobrze zbudowany chłopak o zasępionym spojrzeniu, odwoził Mortkę nad ranem do domu. Wyznaczenie właśnie ich do grupy dochodzeniowej wydawało się dobrym wyborem. Nie trzeba było ich wprowadzać i znali dokładnie przebieg dotychczasowych wypadków.

Zajda klepnął Lupę w ramię.

– Muszę zadzwonić w kilka miejsc. Poradzicie sobie sami?

Komisarz kiwnął głową i zamknął drzwi za komendantem. Odczekał kilka sekund, jakby chciał się upewnić, że przełożony naprawdę sobie poszedł, i odwrócił się do reszty.

– No to „księciunia” mamy z głowy – stwierdził. – Słuchajcie, wiem, że wszyscy padamy na ryje ze zmęczenia, ale spróbujmy jeszcze trochę popracować.

Zajął miejsce za stołem. Położył przed sobą trzymaną ciągle w dłoniach kartkę, a obok niej wyjęty z kieszeni długopis.

– Kto się zgłasza na ochotnika, żeby napisać porządny raport z miejsca odnalezienia zwłok?

Wzrok Wajtoły i Roseckiego powędrował w stronę Borkowskiego. Pisanie raportów było najnudniejszą robotą. Nic dziwnego, że chcieli zrzucić to na najmłodszego. Ale Lupa pokręcił przecząco głową.

– Młody jest młody – stwierdził oczywisty fakt. – Nie ma doświadczenia i nie napisze tego dobrze. Wajtoła, ty się tym zajmiesz.

Sierżant zrobił gest, jakby chciał zaprotestować, ale tylko otworzył usta, żeby zaraz je zamknąć. Zrezygnowany, wzruszył kościstymi ramionami i opadł na oparcie krzesła, dając w ten sposób wyraz swojej dezaprobacie.

Do pokoju weszła jedna z policjantek, niosąc przed sobą tacę w kwieciste wzory. Stały na niej czerwony termos z kawą, włożone jeden do drugiego plastikowe kubki oraz talerz z wafelkami kakaowymi. Położyła ją na środku stołu, uśmiechnęła się do Lupy i znikła za drzwiami.

– No to raport mamy załatwiony – powiedział Lupa, przeciągając każde słowo. – Teraz chyba przyszedł czas na sugestie co do dalszych działań. Słucham.

Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po wafelka i wsadził go sobie od razu w całości do ust. Szybko pogryzł, przełknął i natychmiast wziął następny. Kilka okruchów przyczepiło mu się do brody. Inni policjanci przyglądali się ponuro Lupie, jakby właśnie okradał ich z drugiego śniadania. Rosecki dodatkowo nerwowo drapał się po policzku tak energicznie, że zostawił na nim trzy czerwone pręgi, ślady po swoich paznokciach.

Mortka nachylił się do przodu. Musiał być ostrożny. Kiedy po raz pierwszy pojawił się w Krotowicach, inni policjanci powitali go z rezerwą i naturalnym w tej sytuacji dystansem. Udało mu się go przełamać tylko dlatego, że od początku trzymał się z boku i dawał wyraźne sygnały, że nie zamierza się ani wtrącać w ich sprawy, ani w jakikolwiek sposób pouczać. Po prostu tu będzie. Zaakceptowali więc jego obecność, tak jak koniec końców akceptuje się nieładny mebel stojący w kącie sypialni. Teraz jednak musiał działać, delikatnie nimi pokierować, ale w taki sposób, żeby nie poczuli się urażeni. Nikt w końcu nie lubi gościa, który rządzi się, jakby był u siebie. Szczególnie jeśli ten gość jest z Warszawy.

– Kiedy będzie raport z sekcji? – zapytał.

Lupa wytarł palce w chusteczkę.

– Dzisiaj wieczorem powinniśmy mieć wstępne wyniki – odpowiedział. – A co? Masz jakiś pomysł, co powinniśmy zrobić?

– Tak.

– Proszę.

Mortka z trudem powstrzymał się od wstania. Gdyby teraz zaczął do nich mówić z góry, z pozycji szefa, zostałoby to źle odebrane. Zamiast tego odwrócił lekko głowę, tak jakby rozmawiał ze ścianą. Chciał wyglądać na bardziej pokornego.

– Trzeba wytypować sprawców.

– Co to znaczy? – zapytał Rosecki. Miał zmęczony, zachrypnięty głos.

– Musimy sprawdzić w bazach danych, czy w mieście nie mieszka ktoś, kto ma już na koncie wyrok za podobne przestępstwo. Czyli – wyciągnął przed siebie dłoń i zaczął odliczać na palcach – zabójstwo, gwałt, gwałt ze szczególnym okrucieństwem, próba zabójstwa, pobicie z użyciem groźnych narzędzi. Najlepiej, gdyby ofiara była kobietą, ale to nie jest konieczne.

– Co dalej?

– Zrobić z tego listę i po kolei sprawdzać, czy klient może mieć coś wspólnego ze sprawą. Ale z tym bym poczekał, aż będą wyniki sekcji.

– Rosecki? – zapytał Lupa.

Brzuchaty policjant pokiwał głową z wyraźną ulgą. Spodobało mu się przydzielone zadanie. Mortka pomyślał, że aspirant zapewne wykorzysta okazję i kiedy zostanie sam, utnie sobie drzemkę albo dwie z głową na biurku.

– Co dalej, Kuba? – zapytał Lupa.

– Dalej?

– Jezus Maria! – krzyknął komisarz i wyrzucił ramiona w górę. – Nie kryguj się jak panienka, która chce pierwszy raz dać dupy, ale się boi, żeby nie wzięli jej za łatwą. Przecież widzę, że masz już w głowie plan. Ulżyj i nam, i sobie i po prostu powiedz, co trzeba zrobić.

Borkowski zachichotał pod nosem, ale spiorunowany spojrzeniem Lupy natychmiast zamilkł, a na policzki wystąpiły mu rumieńce wstydu. Zainteresował się czubkami swoich butów, na których najwyraźniej odkrył nagle coś wyjątkowo ciekawego.

– Dobrze, Lupa. Zacznijmy w takim razie od tego typowania. Mieliście już u siebie coś podobnego?

– Takiego to nie – mruknął Wajtoła. – A z tych innych rzeczy, co mówiłeś, to wydaje mi się, że wszyscy siedzą. No może oprócz pobić z użyciem niebezpiecznych narzędzi. Co pewien czas się zdarza, że w piątek wieczór jeden z drugim skoczą sobie do gardeł z nożami.

– Zróbcie listę. A niewyjaśnione sprawy? Zabójstwa, morderstwa, gwałty?

Policjanci spojrzeli po sobie, nawzajem szukając odpowiedzi na swoich twarzach.

– Mieliśmy gwałt na jesieni. Chyba w listopadzie – przypomniał sobie Rosecki. – Dziewczyna wracała nocą z imprezy. Szła skrótem przez pola i tam ktoś ją napadł, a potem zgwałcił. Ale szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy to przypadkiem nie był kawał.

Mortka potrząsnął głową, nie rozumiejąc.

– Jak to kawał? Zgłoszenie przestępstwa to był żart czy ktoś ją zgwałcił dla dowcipu?

– No nie! – zaprotestował Rosecki i chwycił za blat stołu tak mocno, aż zbielały mu kłykcie. – Ta dziewczyna jest z takiego środowiska, że z nimi to nigdy nie wiadomo. Poza tym była nawalona jak radziecki czołg. Kto wie, może się z kim umówiła na tym polu. Musisz wiedzieć, że to był taki skrót, co to jej był nie po drodze. Albo spotkała kogoś i od słowa do słowa. Sam rozumiesz. A ponieważ była pijana, to potem, jak się obudziła w błocku i bez majtek, nic nie pamiętała. I od razu, że gwałt. Ale żeby nie było. Zgłoszenie przyjęliśmy, sprawę zbadaliśmy…

– Sprawca niewykryty – dokończył Mortka, uśmiechając się kwaśno. – Wróćcie do tego. Przeczytajcie akta, porozmawiajcie z tą dziewczyną. Może sobie coś przypomniała.

– Rosecki, to też spada na ciebie – zdecydował szybko Lupa.

Aspirant wzniósł oczy do nieba, ale pokiwał głową na znak, że się zgadza. Najwyraźniej uważał, że to polecenie nie ma większego sensu, ale skoro musi, to zrobi to, co do niego należy. Mortka nie lubił takich policjantów. Wolał już ludzi, którzy się kłócą, protestują i przynajmniej w ten sposób dają dowody zaangażowania. Ci, którzy tylko potakują, najczęściej odfajkowują swoje obowiązki najszybciej, jak to możliwe, nie poświęcając własnym działaniom ani sekundy i myśli więcej, niż to konieczne.

– Dobrze – powiedział Rosecki. – Ale to nie tak, że nie wykryliśmy sprawcy. To ta dziewczyna wycofała zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.

– Kiedy?

– Właściwie zaraz po tym, jak je złożyła. Nie wiem, czy minęło piętnaście minut.

– I co zrobiliście? – zapytał Mortka.

– A co mieliśmy zrobić?

– Przekonać ją jakoś, żeby się nie wycofywała.

– Jak?

Mortka już otwierał usta, kiedy nagle zdał sobie sprawę, że dalsza rozmowa jest bezcelowa. Rosecki po prostu nie widział problemu. Było zgłoszenie, zgłoszenie zniknęło. Nawet nie zdążyło zaśmiecić im statystyk.

– Inne przypadki?

– Sprawdzimy. Ale raczej nic, a przynajmniej nic, o czym byśmy wiedzieli.

– Chyba że u czarnuchów – mruknął Borkowski.

Młody policjant wyprostował się gwałtownie, kiedy poczuł na sobie wzrok innych.

– A nie mam racji?! Nie gadają z nami. Nie wiemy, czy się tam na Harlemie nie gwałcą dwadzieścia cztery godziny na dobę! A zresztą, stamtąd, gdzie tę dziewczynę zgwałcono, to do Harlemu niedaleko. Trzeba tylko przejść przez ulicę i…

– Tutaj jest wszędzie niedaleko – przerwał mu twardo Lupa. – Ale masz rację. Weźmiemy tę hipotezę pod uwagę.

Borkowski odebrał te słowa jako pochwałę i z zadowoleniem rozsiadł się na krześle, zakładając ręce na brzuchu. Nikt inny nie skomentował jego słów, więc Mortka również postanowił tego nie robić. Zamiast tego powiedział:

– Kolejna rzecz to zidentyfikowanie ofiar. Tym oczywiście będziemy mogli się na poważnie zająć w momencie, kiedy dostaniemy raport od patologa. Ale już można przeprowadzić wstępną selekcję. Czy w okolicy zanotowano w ostatnim czasie, powiedzmy do roku, zaginięcie kobiet w wieku do lat czterdziestu? Najpierw sprawdzamy Krotowice, później pobliskie wsie i miasta, województwo, a wreszcie całą Polskę.

– Kupa żmudnej, nikomu niepotrzebnej roboty – skomentował Lupa. – Borkowski. Ty się tym zajmiesz.

– Nie… – jęknął policjant.

– Tak – odpowiedział Lupa. – A myślałeś, że co tu będziesz robił? Ciesz się, że nie każę ci kawy parzyć.

– Bo Marysia wcześniej przygotowała – dorzucił Rosecki.

Zarechotali wszyscy prócz Mortki i młodego, który teraz wrócił do swojego zwyczajowego zasępionego i naburmuszonego wyrazu twarzy.

– Coś jeszcze, Kuba?

– Nie. Chyba nie. Jeśli coś mi przyjdzie do głowy…

– Powiadomisz mnie. – Lupa klasnął i wstał z miejsca. – Wiecie, panowie, co macie robić. Gdyby coś wyszło, to znacie mój numer telefonu. Widzimy się tutaj jutro – zrobił przerwę, żeby spojrzeć na zegarek – niech będzie, że o ósmej rano. Chcę, żeby każdy z was miał się wtedy czym pochwalić.

Zanim wyszli, Rosecki z Wajtołą nalali sobie jeszcze kawy, a Borkowski porwał garść wafelków. W salce pozostali już tylko Mortka z Lupą. Miejscowy policjant opadł na krzesło i odetchnął głośno. Był zupełnie wyczerpany. Zamknął oczy i zaczął masować sobie skronie.

– Łeb mnie napierdala – poskarżył się.

– Gdzieś mam ibuprom.

– Nie. Nie chcę. Potrzebuję kilku godzin snu. Niewiarygodne, co?

– Co takiego?

– Jak się postarzałem. Kiedy byłem w CBŚ i pracowałem jako przykrywkowiec, zdarzały się noce, że non stop piłem, ćpałem, paliłem, potem wracałem do lokalu, gdzie czekała na mnie taka jedna zołza od nas z biura i pilnowała, żebym od razu napisał raport na temat tego, co się wydarzyło. Minuta po minucie, kto co zrobił, co powiedział, kogo przeruchał. No to pisałem. Przez kilka godzin. Potem szybki prysznic, żarcie i jazda z powrotem na miasto, do pracy. I żyłem. A teraz? Jedna nieprzespana noc, a ja czuję się, jakby przejechał po mnie walec.

Mortka podszedł do termosu. Wziął kubek, nalał sobie kawy. Potem spróbował wafelka. Było w nim za dużo cukru, a za mało kakao, ale smakował nieźle.

– Powinieneś wywalić z zespołu Borkowskiego – rzucił.

– Dlaczego?

– Bo on już wie, kto to zrobił.

– Kto?

– Cyganie.

– Jezu… Nie czepiaj się tak chłopaka. Przecież teraz miał rację. Jasne, powiedział to, jak powiedział, ale miał rację.

– Nie chodzi tylko o to. Kiedy odwoził mnie nad ranem, też stwierdził, że to na pewno czarnuchy są winne. On jest uprzedzony. Czepił się tej myśli o Cyganach i nie będzie zauważał niczego, co mu nie pasuje do koncepcji.

Lupa wzruszył ramionami.

– Może i tak, ale potrzebuję kogoś młodego, silnego i z głową na karku. Jak zdążyłeś się zorientować, nie mam tutaj wielkiego wyboru. On był najlepszy. Coś jeszcze? Kolejne uwagi?

– Nie.

– Jestem umówiony z patologiem o szóstej w szpitalu u Nowaka, możesz przyjść, jeśli chcesz. A teraz wybacz, ale nie dam rady. Jadę do domu.

Przechylił się na krześle, jakby miał z niego spaść, ale w ostatniej chwili poderwał się i złapał równowagę. Pożegnał się z Mortką skinieniem głowy i wkrótce komisarz został w salce sam z na wpół opróżnionym termosem i kilkoma nadkruszonymi wafelkami na białym talerzu.

Rozmyślał o członkach zespołu. Rosecki i Wajtoła mieli wszystkie cechy złych policjantów: oszczędność w ruchach i myślach, rozczarowanie, brakowało im choćby odrobiny gniewu, nie okazywali zaangażowania. To nawet nie do końca były wady. Mortka wiedział, że nie należy się spodziewać po nich własnej inicjatywy, ale przydzielone zadania będą wykonywać sumiennie, chociaż bez entuzjazmu. O ile tylko się ich dobrze przypilnuje. Do tego doświadczenie mówiło mu, że tacy funkcjonariusze są jak ten wielki, miły pies, pupil całej rodziny, który nigdy nikogo nie ugryzł, ale jak go szturchać dostatecznie długo kijem, to rzuci się na ciebie i rozerwie gardło jednym kłapnięciem. Mortka zastanawiał się tylko, czy miał do dyspozycji wystarczająco długi patyk. Martwił go natomiast Borkowski, i to nie tylko ze względu na cygańskie uprzedzenia. Chłopak był starszym posterunkowym. Ile mógł służyć? Dwa, trzy lata? Tacy młodzi jak on ciągle wierzą, że pracują w policji, żeby walczyć ze Złem. Aż się palą do akcji, a w nocy, na patrolu puszczają w radiowozie na cały regulator Błękit Policyjnych Lamp: Kim w ogóle jesteś, że nazywasz nas psami / Wy, kurwy z ulicy, jesteście zerami / Solą w oku miasta – my porządek siejemy / Wjeżdżamy pełną kurwą, patologii kres niesiemy. Tymczasem w spojrzeniu Borkowskiego komisarz dostrzegał taką apatię, jakby chłopak zdążył się już zderzyć ze ścianą.


Wyszedł z komisariatu wprost na skąpane w wiosennym słońcu podwórze. Minął radiowozy na parkingu, bramę wejściową, a potem skręcił w prawo, żeby stanąć po kilku krokach. Z konsternacją obserwował mijających go mężczyzn, ubranych w zbyt grube na tę pogodę garnitury, oraz kobiety, z których każda miała na sobie najlepszą bluzkę i sięgającą za kolana spódnicę. Dopiero po chwili do Mortki dotarło, że jest niedziela, a ludzie wracają właśnie ze mszy w pobliskim kościele.

Po drugiej stronie ulicy kilka osób stanęło w kółku. Gestykulowały energicznie, co chwila z niepokojem lub ekscytacją wskazując na komisariat. Obok nich na ławeczce siedziała młoda, najwyżej dwudziestopięcioletnia kobieta – ostrzyżona na krótko blondynka w znoszonych dżinsach i niedbale zarzuconej na ramiona skórzanej kurtce. Całkiem ładna, ale wygląda trochę wulgarnie, zauważył Mortka. Dziewczyna jakby wyczuła jego myśli, bo nagle skierowała swój wzrok na komisarza i posłała mu prowokujące spojrzenie. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie miał czasu się przyjrzeć. Natychmiast się odwrócił i ruszył przed siebie szybkim krokiem. Postanowił się przejść, odświeżyć trochę głowę i myśli.

Zadyszkę złapał po około stu metrach i wcale go nie tłumaczyło, że szedł pod górę. Po prostu podobnie jak Lupa czuł się stary i zmęczony. Chociaż zapewne z zupełnie innych powodów.

Dostał przydział do programu „Most” tuż po zakończeniu ostatnich formalności związanych ze sprawą podpalacza z Ursynowa. Jedna z jego ofiar, młody student o imieniu Piotrek, była przez pewien czas współlokatorem Mortki. Komisarz zastrzelił sprawcę podczas akcji, którą przełożeni uznali za samowolną i absolutnie niepotrzebną. W rezultacie trafił na dywanik komisji dyscyplinarnej. Nie został w żaden sposób ukarany, bo jego szef, podinspektor Andrzejewski, nie miał zamiaru bruździć w aktach jednego ze swoich najlepszych śledczych. Wszystko rozeszłoby się po kościach, gdyby nie śmierć Klaudii Kameron, jeszcze jednej osoby zamieszanej w sprawę tego podpalacza. Zginęła potrącona przez samochód. Odpowiedzialnego za wypadek szybko złapano, a ten do wszystkiego się przyznał. Mimo to Andrzejewski podejrzewał, że Mortka miał z tą śmiercią coś wspólnego. Nie potrafił tego jednak udowodnić, więc nigdy nie wypowiedział publicznie swoich podejrzeń. Było je jednak widać w jego grymasach, gestach, słychać w chłodnym tonie głosu, kiedy pewnego razu wezwał komisarza do swojego gabinetu i rzucił mu prosto w twarz: „Program »Most«, Krotowice, cztery miesiące. Żebyś przemyślał swoje podejście do służby”, po czym kazał się wynosić.

Policjant rozumiał, że te cztery miesiące były potrzebne głównie Andrzejewskiemu, by mógł się w spokoju zastanowić nad tym, co ma właściwie zrobić z komisarzem. Ale i Mortka chciał jak najlepiej wykorzystać ten czas. Jadąc tutaj, planował, że w końcu się do siebie weźmie. Przejdzie na lekką dietę, zacznie ćwiczyć na świeżym górskim powietrzu, trochę poczyta, odpocznie i wymyśli, co właściwie zrobić z własnym życiem. Jedno było dla niego jasne i oczywiste. To, że po powrocie odejdzie ze służby.

Po niemal dwóch miesiącach w Krotowicach niczego już nie był pewien. Biegać poszedł raz, i to mimo leżącego ciągle na ulicach śniegu. Następnego dnia miał straszne zakwasy, katar i gorączkę, która na szczęście wkrótce minęła. Natomiast zalegający w nosie i gardle zielonkawy glut miał mu towarzyszyć przez kolejne trzy tygodnie. Co do odchudzania, to miał wrażenie, że waży więcej, niż kiedy przyjechał z Warszawy. Zapewne dlatego, że tutaj podstawą jego diety była kupowana w Biedronce i odgrzewana potem w mikrofali gumowata pizza, podczas gdy w stolicy, pozbawiony kuchenki mikrofalowej, odżywiał się odrobinę zdrowiej, bo kupowanymi w budce kebabami. Największą klęskę poniósł jednak w dziedzinie życiowych przemyśleń. Wciąż nie wiedział, co będzie robił po powrocie. Co więcej, nie miał nawet najmniejszego pomysłu na to, nad czym powinien się zastanawiać. Żadnej wizji przyszłości, a nawet marzeń na temat tego, kim chciałby się stać. Za to przeczytał dwie książki: Amerykańskich bogów Neila Gaimana i jakiś kryminał jednego z popularnych ostatnio szwedzkich autorów. Nawet mu się podobały. Tylko że to w niczym nie pomogło. Dalej był tym samym smutnym trzydziestoparoletnim facetem, któremu wiele lat temu życie wymknęło się z rąk i który nawet nie wiedział, co zrobić, żeby odzyskać nad nim kontrolę.

Szedł przed siebie, mijając dwupiętrowe szare bloki kryte czerwoną dachówką. Na niektórych parapetach leżały zwinięte w rulon koce. Wbijały się w nie łokciami starsze kobiety, wygrzewające się na słońcu niczym koty. Podwórka tonęły w zieleni odradzających się po długiej zimie krzewów, a pomiędzy drzewami rozwieszono sznury na bieliznę, na których suszyły się ubrania i prześcieradła.

Pod nogami Mortki wylądowała piłka. Zatrzymał ją stopą, zanim zdążyła stoczyć się w dół ulicy, i podniósł. Grupa chłopców machała do niego, dając znaki, że zguba należy do nich. Rzucił im futbolówkę i uśmiechnął się lekko, kiedy łagodnym łukiem doleciała do celu. Jeden z dzieciaków krzyknął mu „dziękuję” i wrócili do gry.

Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Ważąc go w dłoni, zastanawiał się, do kogo ma zadzwonić. Miał ochotę wybrać numer Oli i wytłumaczyć jej, co się stało, dlaczego nie mógł pożegnać się z chłopcami, opowiedzieć o odnalezionych w starej kopalni ciałach. Ale ona pewnie nie będzie chciała słuchać. Odpowie coś nieuprzejmego i zaczną się kłócić, wrzeszcząc do słuchawek, oddaleni od siebie o ponad czterysta kilometrów. Nie, to nie miało sensu. Zadzwonił do Kochana.

– Cześć, Kuba. – Podkomisarz, kolega z Komendy Stołecznej, odebrał po dwóch sygnałach. – Co tam słychać na wygnaniu?

Mortka już otworzył usta, ale zdał sobie sprawę, że nie chce opowiadać o wydarzeniach ostatniej nocy. Nie czuł się na siłach, by to wszystko relacjonować. Poza tym podkomisarz nawet nie byłby specjalnie zainteresowany.

– Jest taka jedna sprawa, ale to nieważne. Co w Warszawie?

– Pedały przyjeżdżają.

– Nie rozumiem.

– Nasza dumna stolica będzie gościć Paradę Równości. Z tej okazji zjadą do nas pedały z całej Europy. No i jest rozkaz, żeby ich ochraniać. Ponieważ sama prewencja zapewne nie wystarczy, żeby zabezpieczyć cały pochód i trasę, a góra spodziewa się problemów, to zaganiają do tej roboty nas wszystkich.

– Ciebie też?

– Tak. Już się boję. Zastanawiam się, czy sobie korka w dupę nie wsadzić. Wiesz, żeby nikt mnie nie zapiął niespodziewanie, kiedy tylko się obrócę. Chociaż istnieje ryzyko, że jak tak zrobię, a ktoś jednak spróbuje, to mi ten korek wbije głębiej. I będzie kłopot. – Kochan zarechotał do słuchawki. – Tak więc masz szczęście, że cię tu nie ma, Kuba – kontynuował podkomisarz, kiedy już przestał się śmiać.

– A jak Andrzejewski? Wspominał coś o mnie?

– Nie. Ani słowem.

– Jasne. Słuchaj, Darek, mam do ciebie sprawę. Jesteś może w pracy?

– No, niestety tak. Służbę dzisiaj mam.

– W takim razie załatwisz mi numer do Brodki? Tej psycholog, która współpracuje z komendą. Ktoś go musi u nas mieć.

– Oczywiście, że ją pamiętam. Co tam, postanowiłeś jednak umoczyć kijek w jej źródełku?

Mortka nie odpowiedział.

– Chodziło mi o to, że… – próbował wytłumaczyć Kochan.

– Wiem, o co ci chodziło. Nie, nie chcę nic nigdzie moczyć. Po prostu załatw mi ten numer, okej?

– Dobra, dobra. Wyślę ci zaraz esemesem.

– Dzięki.

– A słuchaj. Tak sobie teraz pomyślałem. Jak ty nie chcesz kijka moczyć u takiej fajnej babeczki, to może chciałbyś przyjechać do Warszawy na tę paradę. Wiesz, żeby pomaszerować z kolegami. Kto wie, może spotkasz swojego wybranka. Co, Kubuś?

– Cha, cha, bardzo śmieszne. Mortka to gej. Załapałem.

– Ty to powiedziałeś. Cześć!

Kochan rozłączył się. Komisarz podniósł telefon do ust i przez moment trzymał go tuż przy wargach. Wreszcie ruszył dalej. Po kilkudziesięciu metrach doszedł do płotu, za którym można było dostrzec ośrodek wczasowy jednej z rządowych agencji. Na ogrodzonym terenie, całkiem zresztą sporym, znalazło się też miejsce na plac zabaw, boisko do siatkówki i mały park z oczkiem wodnym, teraz zarośniętym, bo ośrodek czasy świetności miał już dawno za sobą. Świadczyły o tym także powiewająca smętnie na wietrze siatka na boisku oraz rdza na huśtawkach, piszczących przy najmniejszym ruchu.

Komórka zawibrowała w dłoni policjanta. Przeczytał wiadomość od Kochana i od razu zapisał numer Brodki w pamięci telefonu. Wybrał go i zadzwonił. Tym razem czekał trochę dłużej na połączenie.

Farma lalek

Подняться наверх