Читать книгу Sapiens - Yuval Noah Harari - Страница 4
Część I
Rewolucja poznawcza
2
Drzewo Wiedzy
ОглавлениеPrzedstawiciele homo sapiens zamieszkujący Afrykę Wschodnią przed 100 tysiącami lat mieli taką samą jak my budowę anatomiczną, a ich mózgi kształtem i rozmiarami odpowiadały naszym. Ale czy posługiwali się mową i myśleli tak jak my? Pewne poszlaki dobitnie wskazują, że nie. Tamci homo sapiens nie wytwarzali szczególnie wymyślnych narzędzi, nie zanotowali jakichś wybitnych osiągnięć ani nie zdobyli wyraźniejszej przewagi nad innymi gatunkami człowieka. Na dobrą sprawę, kiedy około 100 tysięcy lat temu zawędrowali do Lewantu – będącego wówczas terytorium neandertalczyka – nie zdołali zapewnić sobie wysokiej pozycji. Na przeszkodzie mogli im stanąć nieprzychylni tubylcy, niegościnny klimat bądź nieznane im dotąd rodzime pasożyty. Jakakolwiek stała za tym przyczyna, homo sapiens ostatecznie wycofali się, a neandertalczycy pozostali panami Bliskiego Wschodu.
Tak skromna lista osiągnięć wskazuje, że mózgi tych homo sapiens pod względem budowy wewnętrznej przypuszczalnie różniły się od naszych. Wyglądali tak jak my, ale ich zdolności poznawcze – uczenie się, zapamiętywanie, komunikowanie – były daleko bardziej ograniczone. Próby nauczenia tych pradawnych ludzi języka angielskiego, wpojenia im dogmatów chrześcijaństwa albo wyjaśnienia teorii ewolucji byłyby skazane na niepowodzenie. Z drugiej strony, nam też trudno przyszłoby nauczyć się ich systemu porozumiewania się i sposobu myślenia.
Wtedy jednak, między 70 a 30 tysiącami lat temu, homo sapiens zaczął zdobywać nieprzeciętne umiejętności. Około 70 tysięcy lat temu grupy homo sapiens po raz drugi wywędrowały z Afryki. Tym razem nie tylko wyparły z Bliskiego Wschodu neandertalczyków i przedstawicieli innych gatunków człowieka, ale w zasadzie starły ich z powierzchni Ziemi. W zdumiewająco krótkim czasie przedstawiciele homo sapiens dotarli do Europy i Azji Wschodniej. Mniej więcej 45 tysięcy lat temu jakimś sposobem przemierzyli otwarte morza i wylądowali w Australii – kontynencie dotąd nietkniętym ludzką stopą. Wynaleźli łodzie, lampy oliwne, łuki, strzały i igły (nieodzowne do szycia ciepłego okrycia). Z tego właśnie okresu pochodzą pierwsze przedmioty, które w wiarygodny sposób można zaliczyć do sztuki i biżuterii, podobnie jak pierwsze bezsporne dowody istnienia religii, handlu i uwarstwienia społecznego.
Większość badaczy jest przekonana, że te niemające dotąd precedensu osiągnięcia były następstwem rewolucyjnych zmian, jakie dokonały się w zdolnościach poznawczych homo sapiens. Ludzie, którzy przyczynili się do wymarcia neandertalczyków, zasiedlili Australię i wyrzeźbili człowieka-lwa z jaskini Hohlenstein-Stadel, myśleli już i posługiwali się językiem w taki sam sposób jak my. Gdybyśmy spotkali artystów z jaskini Hohlenstein-Stadel, bylibyśmy w stanie nauczyć się ich języka, a oni naszego. Zdołalibyśmy również objaśnić im wszystko, co wiemy – od przygód Alicji w Krainie Czarów po paradoksy fizyki kwantowej – oni zaś byliby zdolni wtajemniczyć nas w swój obraz świata.
Pojawienie się między 70 a 30 tysiącami lat temu nowych sposobów myślenia i wzajemnego porozumiewania określane jest mianem rewolucji poznawczej. Co ją wywołało? Nie mamy w tej kwestii pewności. Najbardziej popularna teoria głosi, że przypadkowe mutacje genetyczne spowodowały zmiany w „okablowaniu” mózgu homo sapiens, umożliwiając im rozwijanie nieznanych dotąd sposobów myślenia i wzajemnego porozumiewania się za pomocą zupełnie nowego rodzaju języka. Można by to nazwać mutacją Drzewa Wiedzy. Dlaczego wystąpiła ona w DNA homo sapiens, a nie neandertalczyków? Według wszelkiego prawdopodobieństwa całkiem przypadkowo. Ważniejsze jednak jest zrozumienie nie tyle przyczyn mutacji Drzewa Wiedzy, ile jej następstw. Co było takiego wyjątkowego w nowym języku homo sapiens, że pozwolił nam podbić świat?
Nie był to pierwszy sposób komunikowania się. Każde zwierzę posiada umiejętność porozumiewania się. Nawet owady, jak pszczoły i mrówki, potrafią informować się o miejscach występowania pokarmu. Nie był to też pierwszy system komunikowania się za pomocą dźwięków. Wiele zwierząt, w tym wszystkie gatunki małp człekokształtnych i małp, posługuje się sygnałami wokalnymi. Tak na przykład koczkodany zielone ostrzegają się przed niebezpieczeństwem za pomocą rozmaitych sygnałów głosowych. Zoolodzy zdołali odczytać jedno z takich zawołań jako „Uwaga, orzeł!”, inny zaś jako „Uwaga, lew!”. Gdy badacze odtworzyli grupie małp nagranie pierwszego zawołania, zwierzęta zastygały w bezruchu i z przerażeniem podnosiły głowy. Kiedy ta sama grupa zwierząt usłyszała nagranie drugiego sygnału głosowego, czyli ostrzeżenie przed lwami, czym prędzej wdrapywała się na drzewo. Homo sapiens potrafi wydawać znacznie więcej wyraźnych dźwięków niż koczkodany zielone, aczkolwiek równie imponującymi zdolnościami obdarzone są wieloryby i słonie. Papugi potrafią naśladować wszystkie produkowane przez nas dźwięki, a także niezliczone mnóstwo innych, takich jak dzwonek telefonu, trzaśnięcie drzwi czy wycie syren. Co zatem jest takiego wyjątkowego w naszym języku?
4. Figurka z kości słoniowej przedstawiająca „człowieka-lwa” (albo „lwią damę”), jaskinia Hohlenstein-Stadel w Niemczech (ok. 32 tys. lat temu). Figurkę tworzą ludzki korpus i głowa lwa. To jeden z pierwszych poświadczonych ponad wszelką wątpliwość przykładów dzieła sztuki, a przypuszczalnie także obiektu kultowego, oraz właściwej ludzkiemu umysłowi zdolności wyobrażania sobie rzeczy, które obiektywnie nie istnieją.
Najczęściej przytaczana odpowiedź brzmi, że nasz język jest zdumiewająco elastyczny. Potrafimy zestawiać ze sobą ograniczoną liczbę dźwięków i znaków, by budować nieskończoną liczbę zdań, z których każde ma odrębne znaczenie. W ten sposób jesteśmy w stanie przyswajać, przechowywać i komunikować ogromne ilości informacji o otaczającym nas świecie. Koczkodan zielony potrafi zawołać do swoich pobratymców „Uwaga, lew!”, lecz współczesny człowiek jest w stanie opowiedzieć swoim towarzyszom, że dziś rano opodal zakola rzeki zobaczył lwa podchodzącego stado bizonów, a następnie szczegółowo opisać miejsce zdarzenia i prowadzące do niego ścieżki. Dzięki tym informacjom jego grupa może naradzić się i zdecydować, czy warto udać się nad rzekę, by przepędzić lwy i urządzić polowanie na żubry.
Druga teoria podziela pogląd, że nasz wyjątkowy język wyewoluował jako metoda dzielenia się informacjami o świecie. Ale najważniejsze informacje, jakie należało przekazywać, odnosiły się nie do lwów i bizonów, ale do ludzi. Nasz język wykształcił się niejako przy okazji plotkowania. Homo sapiens to zwierzę społeczne. Współpraca społeczna to nasz sposób na przetrwanie i rozmnażanie się. Nie wystarczy, by poszczególni mężczyźni i kobiety znali miejsce przebywania lwów i bizonów. Dużo ważniejsze jest wiedzieć, kto kogo w danej grupie nienawidzi, kto z kim sypia, kto jest prawdomówny, a kto lubi kłamać.
Ilość informacji, jakie jednostka musi pozyskać i przyswoić, by być w stanie śledzić stale zmieniające się relacje łączące kilkadziesiąt osób, jest zadziwiająca (w grupie pięćdziesięcioosobowej występuje 1225 relacji indywidualnych oraz niezliczona liczba złożonych kombinacji społecznych). Wszystkie małpy człekokształtne wykazują żywe zainteresowanie informacjami społecznymi tego rodzaju, lecz mają problemy ze skutecznym plotkowaniem. Neandertalczykom i archaicznym homo sapiens zapewne także z trudem przychodziło szeptanie po kątach – ciesząca się złą sławą umiejętność, która w istocie jest niezbędnym warunkiem zaistnienia współpracy dużej liczby osób. Nowe umiejętności językowe, jakie homo sapiens nabył mniej więcej przed 70 tysiącami lat, pozwalały mu na oddawanie się plotkom przez długie godziny. Dzięki wiarygodnym informacjom co do tego, komu można zaufać, skromne liczebnie grupy mogły się rozrastać, a homo sapiens zdołał wypracować ściślejsze i bardziej wyrafinowane rodzaje współpracy2.
Teoria plotki może wydawać się żartem, ale znajduje potwierdzenie w licznych badaniach. Nawet dziś przeważająca część komunikacji międzyludzkiej – jak choćby e-maile, rozmowy telefoniczne czy artykuły prasowe – to plotka. Przychodzi nam ona tak naturalnie, że można odnieść wrażenie, że język wyewoluował właśnie w tym celu. Czy profesorowie historii gawędzą przy lunchu o przyczynach I wojny światowej albo czy fizycy nuklearni goszczący na konferencjach naukowych poświęcają przerwy na kawę na pogadanki o kwarkach? Okazjonalnie. Częściej jednak plotkują o profesor, która przyłapała męża na zdradzie, o sporze między kierownikiem katedry a dziekanem, o pogłoskach o tym, że kolega z pracy za środki na badania kupił sobie lexusa. Roznosiciele plotek to prekursorzy czwartej władzy, czyli dziennikarstwa, które informuje i chroni społeczeństwo przed oszustwami i aferzystami.
***
Wszystko wskazuje na to, że teoria plotki i teoria „lwa w pobliżu rzeki” pokrywają się. Niemniej jednak prawdziwie niepowtarzalną cechą naszego języka nie jest jego zdolność do pełnienia funkcji nośnika informacji o ludziach i lwach. Jest nią raczej jego umiejętność przekazywania informacji o rzeczach, które w ogóle nie istnieją. Według obecnego stanu wiedzy tylko przedstawiciele homo sapiens potrafią rozmawiać o hipotetycznych i kontrfaktycznych możliwościach oraz opowiadać wyssane z palca historie.
Legendy, mity, bogowie i religie pojawiły się wraz z rewolucją poznawczą. Przedtem powiedzieć „Uwaga, lew!” potrafiło wiele zwierząt i gatunków człowieka. Za sprawą rewolucji poznawczej homo sapiens potrafił już oznajmić: „Lew jest duchem opiekuńczym naszego szczepu”. Ta umiejętność mówienia o zjawiskach nieistniejących materialnie jest niepowtarzalną cechą języka homo sapiens.
Stosunkowo łatwo zgodzić się, że tylko homo sapiens potrafi mówić o fikcyjnych stanach rzeczy i wierzyć w zjawiska, które nie mogą się urzeczywistnić. Małpy nie sposób przekonać, by dała nam banana, obiecując jej, że po śmierci w małpim niebie otrzyma nieskończone mnóstwo bananów. Ale dlaczego ten operujący fikcją język jest tak ważny? Przecież fikcja może być niebezpiecznie zwodnicza bądź rozpraszająca. Słuchanie fantastycznych legend bądź interesowanie się jednorożcami i aniołami wydaje się stratą czasu, czasu, który lepiej by było przeznaczyć na poszukiwanie jedzenia, toczenie walk, prokreację. Czy nabijanie sobie głowy zmyśleniami nie czyni nas mniej zdolnymi do radzenia sobie ze światem realnym?
Ów fikcjotwórczy język umożliwił nam wszak nie tylko przedstawianie sobie rzeczy nieistniejących, ale też robienie tego z b i o r o w o. Potrafimy snuć wspólne mity w rodzaju biblijnej opowieści o stworzeniu świata, aborygeńskich legend o epoce snu czy nacjonalistycznych mitów nowożytnych państw. Mity te dają homo sapiens nieznaną wcześniej umiejętność elastycznej współpracy w ramach wielkich liczebnie zbiorowości. Mrówki i pszczoły potrafią współdziałać w wymiarze zbiorowym, ale odbywa się to w sposób sztywny i wyłącznie w gronie osobników blisko ze sobą spokrewnionych. Wilki i szympansy kooperują daleko bardziej elastycznie niż mrówki, ale tylko z osobnikami, z którymi łączą je zażyłe więzi. Przedstawiciele homo sapiens potrafią ze sobą współpracować z daleko posuniętą elastycznością i z niezliczoną liczbą nieznajomych. To dzięki temu człowiek rozumny panuje nad światem, podczas gdy mrówki jedzą resztki z naszych stołów, a szympansy siedzą zamknięte w ogrodach zoologicznych i laboratoriach.
Legenda o Peugeocie
Spokrewnione z nami szympansy na ogół żyją w niewielkich gromadach składających się z kilkudziesięciu osobników. Zawiązują między sobą zażyłe przyjaźnie, ramię w ramię polują oraz walczą z pawianami, gepardami i wrogimi szympansami. Ich struktura społeczna wykazuje tendencję do hierarchiczności. Osobnik dominujący, zazwyczaj płci męskiej, określany jest mianem „samca alfa”. Pozostałe samce i samice okazują mu posłuszeństwo, pochylając przed nim głowy i wydając chrząknięcia, całkiem podobnie do poddanych kłaniających się w pas przed obliczem króla. Samiec alfa stara się utrzymywać w swojej gromadzie harmonię społeczną. Gdy dwóch osobników wdaje się w konflikt, ten interweniuje i powstrzymuje przemoc. Z drugiej strony, potrafi też monopolizować najbardziej wartościowe pokarmy i uniemożliwiać innym niżej stojącym samcom odbywanie stosunków płciowych z samicami.
Gdy dwóch samców rywalizuje o pozycję osobnika alfa, na ogół zawiązują w swoich grupach rozległe koalicje zwolenników, zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej. Więzi łączące członków koalicji opierają się na codziennych zażyłych kontaktach – przytulaniu, dotykaniu, całowaniu, iskaniu i wzajemnej pomocy. Samiec alfa z reguły zdobywa swoją pozycję nie dzięki temu, że jest silniejszy fizycznie, ale dlatego, że stoi na czele dużej liczebnie i stabilnej koalicji.
Rozmiar grup, jakie w taki sposób można formować i utrzymywać, jest ściśle ograniczony. Aby funkcjonować, wszyscy członkowie grupy muszą pozostawać ze sobą w poufałych stosunkach. Dwa szympansy, które przedtem się nie spotkały, nigdy ramię w ramię nie walczyły i wzajemnie się nie iskały, nie będą wiedzieć, czy mogą sobie ufać, czy warto sobie pomagać i który z nich stoi wyżej w hierarchii. Wraz ze wzrostem liczebności gromady porządek społeczny ulega destabilizacji, co niechybnie kończy się rozłamem i odłączeniem się od stada nowej grupy.
W warunkach naturalnych typowa gromada szympansów składa się z 20–50 osobników. Grupy o większych rozmiarach naznaczone są niestabilnością i tylko w kilku wypadkach zoolodzy zaobserwowali gromady liczące ponad 100 osobników. Poszczególne hordy rzadko ze sobą współpracują, przeważnie rywalizując o terytoria i pożywienie. Badacze udokumentowali toczone przez gromady długotrwałe wojny o charakterze „ludobójczym”, w których jedna grupa szympansów w sposób planowy wymordowała większość członków gromady sąsiedniej3.
Podobne zachowania występowały zapewne w życiu społecznym pierwszych ludzi, w tym archaicznych form homo sapiens. Podobnie jak szympansy ludzie wykazują instynkt społeczny, który umożliwiał naszym praprzodkom zawiązywanie przyjaźni i ustalanie hierarchii oraz polowanie i walczenie w grupie. Jednak ów instynkt, tak jak u szympansów, przystosowany był tylko do niewielkich grup spajanych intymnymi stosunkami. Kiedy horda rozrastała się ponad miarę, jej porządek społeczny ulegał rozsadzeniu, a w gromadzie następował rozłam. Nawet jeśli jakaś szczególnie żyzna dolina potrafiła wyżywić 500 pierwotnych homo sapiens, tak duża liczba nieznających się osobników nie była w stanie wspólnie ze sobą mieszkać. Jak mieli porozumieć się co do tego, kto powinien być przywódcą, kto i gdzie powinien polować lub kto z kim ma kopulować?
Z nastaniem rewolucji poznawczej w formowaniu większych i stabilniejszych grup dopomagała homo sapiens plotka. Ale nawet plotka ma swoje granice. Badania socjologiczne wykazały, że maksymalny „naturalny” rozmiar grupy spajanej plotką wynosi w przybliżeniu 150 osobników. Większość ludzi nie jest w stanie dobrze poznać więcej niż 150 osób ani plotkować o więcej niż 150 istotach ludzkich.
Nawet dziś próg krytyczny ludzkiej zdolności organizacyjnej przypada gdzieś w okolicach tej liczby. Poniżej tej granicy wspólnoty, przedsiębiorstwa, sieci społeczne i oddziały wojskowe mogą utrzymywać swoją zwartość głównie dzięki poufałej znajomości i wymianie plotek. Do utrzymania ładu nie potrzebują formalnych rang, tytułów i uregulowań prawnych4. Pluton w sile trzydziestu żołnierzy, a nawet stuosobowa kompania może znakomicie funkcjonować przy znikomej dyscyplinie formalnej, utrzymując bliskie więzi międzyludzkie. Cieszący się szacunkiem sierżant może wyrosnąć na nieformalnego lidera i sprawować władzę zwierzchnią nawet nad oficerami. Niewielki rodzinny biznes potrafi świetnie prosperować bez rady nadzorczej, prezesa zarządu czy działu księgowości.
Kiedy jednak granica 150 osobników zostaje przekroczona, taki mechanizm już nie działa. Dywizją wojska nie sposób dowodzić w taki sam sposób, w jaki dowodzi się plutonem. Dobrze funkcjonujące rodzinne firmy przeważnie popadają w kryzys wtedy, gdy notują wzrost i zwiększają zatrudnienie. Jeśli nie potrafią się zreformować, bankrutują.
W jaki sposób homo sapiens udało się przekroczyć ten krytyczny próg, by w końcu móc zakładać miasta skupiające dziesiątki tysięcy mieszkańców i imperia władające setkami milionów poddanych? Sekret tkwi w pojawieniu się operującego fikcją języka. Dzięki niemu wielka liczba nieznających się ludzi może z powodzeniem współdziałać, wierząc we wspólne mity.
Każdy przejaw zakrojonej na dużą skalę międzyludzkiej kooperacji – nowoczesne państwo, średniowieczny Kościół, starożytne miasto czy pradawne plemię – ma za podstawę wspólne mity, które istnieją wyłącznie w zbiorowej wyobraźni ludzi. Kościoły są ufundowane na wspólnych mitach religijnych. Dwóch katolików, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali, jest zdolnych skutecznie współdziałać, ponieważ obaj wierzą, że Bóg stał się człowiekiem i dał się ukrzyżować, by odkupić grzechy ludzkości. Państwa mają za podstawę mity narodowe. Dwóch nieznających się Serbów potrafi ze sobą współpracować, ponieważ obaj wierzą w istnienie narodu serbskiego, serbskiej ojczyzny i serbskiej flagi. Przedsiębiorstwa zakorzenione są we wspólnych mitach ekonomicznych. Dwóch pracowników firmy Google, którzy widzą się po raz pierwszy, jest w stanie owocnie współpracować, ponieważ obaj wierzą w istnienie Google’a, papierów wartościowych i dolara. Systemy sądownictwa zakorzenione są w mitach prawnych. Dwóch obcych sobie prawników jest zdolnych do skutecznego współdziałania, ponieważ obaj wierzą w istnienie przepisów, sprawiedliwości i praw człowieka.
Żadna wszak z tych rzeczy nie istnieje poza opowieściami, jakie ludzie wymyślają i wzajemnie sobie przekazują. Jeśli we wszechświecie są bogowie, narody, przedsiębiorstwa, pieniądze, prawa człowieka czy sprawiedliwość, to tylko w zbiorowej wyobraźni istot ludzkich.
Ludzie nie mają problemów z przyjęciem do wiadomości, że „pierwotne plemiona” cementowały porządek społeczny, wierząc w duchy i demony oraz zbierając się przy każdej pełni księżyca na tańce wokół ogniska. Nie dostrzegamy natomiast, że nasze współczesne instytucje funkcjonują na dokładnie takiej samej zasadzie. Weźmy na przykład świat korporacji. Dzisiejsi biznesmeni i prawnicy są w zasadzie potężnymi magami. Zasadnicza różnica między nimi a plemiennymi szamanami jest taka, że współcześni prawnicy opowiadają daleko dziwniejsze historie. Dobrym tego przykładem jest legenda o Peugeocie.
***
Na samochodach osobowych i ciężarowych oraz motocyklach od Paryża po Sydney można dziś spotkać emblemat, który przypomina nieco człowieka-lwa z jaskini Hohlenstein-Stadel. To umieszczany na masce symbol, który ozdabia pojazdy wytwarzane przez Peugeota, jednego z najstarszych i największych producentów samochodów w Europie. Peugeot zaczynał jako mała rodzinna firma w wiosce Valentigney, położonej zaledwie 300 kilometrów od jaskini Hohlenstein-Stadel. Dziś firma zatrudnia na całym świecie około 200 tysięcy pracowników, z których większość osobiście się nie zna. Ci nieznający się ludzie współpracują ze sobą tak sprawnie, że w 2008 roku z taśm montażowych Peugeota zjechało przeszło półtora miliona pojazdów, które przyniosły firmie blisko 55 miliardów euro.
Dzięki czemu możemy powiedzieć, że Peugeot SA (jak brzmi oficjalna nazwa firmy) istnieje? Po drogach jeździ wiele samochodów marki Peugeot, ale rzecz jasna nie są firmą. Nawet gdyby wszystkie peugeoty na świecie w tym samym czasie oddano na złom i sprzedano, Peugeot SA nie zniknąłby. Wciąż produkowałby nowe samochody i publikował doroczny raport. Przedsiębiorstwo to ma fabryki, maszyny, salony sprzedaży oraz zatrudnia mechaników, księgowych i sekretarki, lecz wszystko to razem wzięte nie stanowi Peugeota. Nawet gdyby jakaś katastrofa zabiła wszystkich pracowników i zniszczyła wszystkie linie montażowe oraz biura firmy, Peugeot mógłby wziąć kredyt, zatrudnić nowych pracowników, zbudować nowe fabryki i kupić nowe maszyny. Peugeot ma kadry kierownicze i akcjonariuszy, ale i oni nie stanowią firmy. Można by zwolnić wszystkich kierowników i wyprzedać wszystkie akcje, a sama firma i tak pozostałaby nietknięta.
Nie oznacza to, że Peugeot SA jest niezniszczalny bądź nieśmiertelny. Gdyby sąd zarządził rozwiązanie przedsiębiorstwa, jego fabryki pozostałyby na swoim miejscu, a zatrudnieni w nim robotnicy, księgowi, kierownicy i akcjonariusze pozostaliby przy życiu – Peugeot SA natomiast natychmiast by zniknął. Ujmując rzecz krótko, wydaje się, że Peugeot SA nie ma żadnego istotnego związku ze światem fizycznym. Czy rzeczywiście istnieje?
Peugeot to wytwór naszej zbiorowej wyobraźni. Słowo „wytwór” sugeruje coś, co powstało w ludzkim umyśle, co udajemy, że istnieje, i co istnieje właśnie dlatego, że zachowujemy się tak, jakby istniało. Prawnicy nazywają to „fikcją prawną”. Nie można na niego wskazać ręką, nie jest obiektem fizycznym. Istnieje jednak jako podmiot prawny. Tak jak ja czy czytelnicy podlega prawu obowiązującemu w krajach, w których działa. Może otworzyć konto bankowe i posiadać mienie. Płaci podatki, może zostać pozwany, a nawet ścigany sądownie bez pociągania do odpowiedzialności jakichkolwiek osób, które są jego właścicielami bądź pracownikami.
Peugeot należy do szczególnego gatunku fikcji prawnych zwanych „spółkami z ograniczoną odpowiedzialnością”. Przesłanka stojąca za takimi przedsiębiorstwami należy do najgenialniejszych wynalazków ludzkości. Homo sapiens obywał się bez takich form organizacyjnych przez długie tysiąclecia. Przez większą część historii pisanej majątek mogli posiadać tylko ludzie z krwi i kości, z rodzaju tych, co stoją na dwóch nogach i mają duże mózgi. Kiedy w trzynastowiecznej Francji jakiś Jean otwierał warsztat produkcji furmanek, on sam był tym zakładem. Gdyby wykonana przezeń furmanka zepsuła się tydzień po zakupie, zawiedziony nabywca mógł pozwać samego Jeana przed sąd. Gdyby Jean zaciągnął kredyt o wysokości tysiąca złotych monet na uruchomienie swojego warsztatu, a następnie zbankrutował, musiałby spłacić kredyt, zbywając swoje mienie prywatne – dom, krowę, ziemię. Byłby nawet zmuszony sprzedać w niewolę swoje dzieci. Gdyby nie był w stanie pokryć długu, to albo władze wtrąciłyby go do więzienia, albo wierzyciele obróciliby go w niewolnika. Ponosił pełną, niczym nieograniczoną odpowiedzialność prawną za wszystkie zobowiązania zaciągnięte przez swój warsztat.
Gdybyśmy żyli w tamtej epoce, dobrze byśmy się zastanowili, nim podjęlibyśmy decyzję o rozkręceniu własnego interesu. Taka sytuacja prawna istotnie zniechęcała do przedsiębiorczości. Ludzie bali się otwierać własne biznesy i podejmować ryzyko ekonomiczne. Niespecjalnie było warto narażać się na to, by własna rodzina została pozbawiona środków do życia. To właśnie dlatego ludzie zaczęli zbiorowo wyobrażać sobie istnienie spółek z ograniczoną odpowiedzialnością. Podmioty takie były prawnie niezależne od ludzi, którzy je założyli bądź zainwestowali w nie swoje pieniądze czy też nimi zarządzali. Na przestrzeni kilku ostatnich stuleci firmy tego typu stały się głównymi graczami na arenie gospodarczej i tak się do nich przyzwyczailiśmy, że zapominamy, że istnieją tylko w naszej wyobraźni. W Stanach Zjednoczonych terminem technicznym stosowanym na oznaczanie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością jest „korporacja”, w czym tkwi wielka doza ironii, jako że wyrażenie to pochodzi od słowa corpus (łac. ciało), a jeśli korporacjom czegoś brakuje, to właśnie ciała. Mimo iż korporacje nie mają fizycznego ciała, amerykański system prawny traktuje je jako osoby prawne, jakby były ludźmi z krwi i kości.
Podobnie czynił francuski system prawny w 1896 roku, kiedy to Armand Peugeot, który odziedziczył po rodzicach zakład obróbki metali wytwarzający sprężyny, piły i rowery, postanowił spróbować swoich sił w branży motoryzacyjnej. W tym celu zarejestrował spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Nazwał ją swoim imieniem, ale była od niego niezależna. Gdy zepsuł się wyprodukowany w zakładzie samochód, nabywca mógł pozywać firmę Peugeot, ale nie Armanda Peugeota. Gdyby firma pożyczyła miliony franków, a następnie splajtowała, Armand Peugeot nie byłby winny jej wierzycielom ani franka. Kredytu udzielono by przecież firmie Peugeot, a nie Armandowi Peugeotowi, przedstawicielowi gatunku homo sapiens. Armand Peugeot zmarł w 1915 roku. Firma Peugeot wciąż żyje i ma się dobrze.
W jaki dokładnie sposób Armand Peugeot, człowiek, stworzył firmę Peugeot? Całkiem podobnie jak kapłani i szamani na przestrzeni dziejów tworzyli bogów i demony albo jak tysiące francuskich proboszczów każdej niedzieli w kościołach parafialnych na nowo stwarzało ciało Chrystusa. Wszystko zasadzało się na snuciu opowieści i przekonywaniu ludzi, by w nie uwierzyli. W przypadku francuskich proboszczów najważniejszą opowieścią była historia życia i męczeńskiej śmierci Chrystusa opowiadana przez Kościół katolicki. Według niej, kiedy odziany w święte szaty kapłan katolicki w odpowiednim momencie uroczyście wypowiada odpowiednie słowa, zwyczajne opłatki i wino przeistaczają się w ciało i krew Boga. Kapłan woła „Hoc est corpus meum!” (łac. „Oto ciało moje”) i, czary-mary, opłatek przemienia się w ciało. Widząc, jak kapłan umiejętnie i starannie wykonuje stosowne procedury, miliony francuskich katolików wierzyły, że hostia i wino stały się – realnie, nie metaforycznie – ciałem i krwią Chrystusa, traktowały te przedmioty z czcią, jaka uprzednio im się nie należała. W przypadku spółki Peugeot SA najważniejszą opowieścią był francuski system prawny stworzony przez francuski parlament. Według francuskiego ustawodawcy z chwilą kiedy dyplomowany prawnik dopełnia ustalonej liturgii i obrzędów, zapisuje na eleganckim papierze wszystkie wymagane zaklęcia i przysięgi oraz składa pod dokumentem swój wyszukany podpis – czary-mary – nadaje osobowość prawną nowej firmie. Kiedy w 1896 roku Armand Peugeot postanowił założyć swoją firmę, zapłacił prawnikowi, by przeprowadził te wszystkie święte procedury. Przekonawszy się, że ów prawnik dokonał wszystkich stosownych obrzędów i wymówił wszystkie niezbędne zaklęcia i przyrzeczenia, miliony obywateli Francji uwierzyło, że odtąd jest dwóch Peugeotów – stary, dobry Armand i nowo utworzony Peugeot SA, który otoczyli całym poważaniem należnym korporacji.
Snucie przekonujących opowieści nie jest rzeczą łatwą. Czarownicy i kapłani muszą znać moce, kompetencje i grzeszki rozlicznych bogów, duchów i demonów. Kiedy w czasie suszy czarownik zamierza sprowadzić deszcz, najpierw musi wiedzieć, która boska istota ma w swojej gestii pogodę. Czy na przykład bóg morza potrafi sprawiać, by padał deszcz, czy też jest to wyłączna prerogatywa bóstwa burzy? Czarownik może się tego dowiedzieć, zgłębiając i rozważając istniejące w jego społeczeństwie przekazy o bóstwach. Na analogicznej zasadzie, kiedy prawnik pragnie zrozumieć kompetencje przysługujące spółkom z ograniczoną odpowiedzialnością, także musi przeanalizować opowieści powstałe w łonie jego społeczeństwa, aczkolwiek w tym wypadku są to niezwykle nużące opowieści, które określamy mianem prawa handlowego. Prawnicy specjalizujący się w prawie handlowym całymi dniami wnikliwie te historie studiują, dyskutując ze swoimi kolegami po fachu i przeciwnikami, czy korporacja ma jakieś szczególne właściwości, czy też nie. Czy na przykład korporacja może sprawować zwierzchnictwo nad jakimś terytorium? Czy może prowadzić wojnę? Czy może monopolizować konkretne branże?
***
Wszystko to stało się możliwe dzięki pojawieniu się operującego fikcją języka, jakim posługujemy się do wyobrażania sobie i opisywania zjawisk i stanów rzeczy, które nie istnieją poza opowiadanymi przez nas historiami. Budulcem, dzięki któremu powstał człowiek-lew z jaskini Hohlenstein-Stadel i który dziś stanowi o istnieniu Peugeota, nie są atomy ani białka, ale opowieści. W miarę upływu czasu ludzie tkali coraz to bardziej misterną sieć opowieści. W sieci tej takie fikcje jak Peugeot nie tylko istnieją, lecz także akumulują ogromną siłę. Dysponują większą siłą niż lew bądź stado lwów. Mimo to istnieją tylko w tej sieci. Gdyby wszyscy przedstawiciele homo sapiens nagle utracili umiejętność mówienia o tym, co tak naprawdę nie istnieje, Peugeot natychmiast by zniknął. Podobnie jak giełdy papierów wartościowych, religie, państwa, pieniądz i prawa człowieka.
Fakty, jakie ludzie tworzą za pomocą mitów i opowieści, określane są w kręgach akademickich mianem „fikcji”, „konstruktów kulturowych” bądź „rzeczywistości wyobrażonych”. Rzeczywistość wyobrażona nie jest kłamstwem. Kłamię, kiedy mówię, że lew znajduje się w pobliżu rzeki, doskonale wiedząc, że go tam nie ma. W kłamstwie nie ma niczego szczególnego, jest ono znane koczkodanom zielonym i szympansom. Zaobserwowano na przykład pewnego koczkodana zielonego, który zawołał „Uwaga, lew!”, mimo iż w pobliżu nie było żadnego lwa. Ostrzeżenie to skutecznie odstraszyło jego towarzysza, który właśnie znalazł banana, dzięki czemu kłamczuch mógł przywłaszczyć sobie znalezisko.
W przeciwieństwie do kłamstwa rzeczywistość wyobrażona jest czymś, w co wspólnie się wierzy, i dopóki ta zbiorowa wiara się utrzymuje, dopóty wyobrażona rzeczywistość wywiera na świat realny wpływ. Rzeźbiarz z jaskini Hohlenstein-Stadel najprawdopodobniej szczerze wierzył w istnienie ducha opiekuńczego o postaci człowieka-lwa. Niektórzy czarownicy są szarlatanami, ale święcie wierzą w istnienie bóstw i demonów. Większość milionerów święcie wierzy w istnienie pieniądza i spółek z ograniczoną odpowiedzialnością. Większość obrońców praw człowieka szczerze wierzy w istnienie praw człowieka. Kiedy w 2011 roku ONZ zażądała od rządu Libii przestrzegania przysługujących obywatelom tego kraju praw człowieka, nikt nie kłamał, mimo że ONZ, Libia i prawa człowieka są wytworami naszej bujnej wyobraźni.
Obchodząc genom
Zdolność kreowania rzeczywistości za pomocą słów pozwalała dużej liczbie nieznających się ludzi na angażowanie się w skuteczną współpracę. Miała wszak również jeszcze jeden efekt. Ponieważ zakrojone na dużą skalę współdziałanie ludzi opiera się na mitach, sposób, w jaki współpracują, można zmienić, zmieniając mity – opowiadając inne historie. W sprzyjających okolicznościach mity mogą się zmieniać w całkiem krótkim czasie. W 1789 roku mieszkańcy Francji niemal z dnia na dzień przestali wierzyć w mit boskiego prawa królów i zaczęli wierzyć w mit suwerenności ludu. W rezultacie od rewolucji poznawczej homo sapiens jest zdolny do szybkiego modyfikowania swojego zachowania pod wpływem zmieniających się potrzeb. Pchnęło to ewolucję kulturową na pas szybkiego ruchu, który pozwalał omijać zatory genetycznej ewolucji. Pędząc tym pasem, homo sapiens rychło prześcignął wszystkie inne gatunki ludzi i zwierząt w zdolności do współpracy.
Szympansy i słonie, przy całej swojej inteligencji i pomysłowości, rzadko kiedy rewolucjonizują swoje społeczeństwa. Szympansy zwyczajne mają genetyczną tendencję do życia w gromadach składających się z kilkudziesięciu osobników, na czele których stoi samiec alfa. Blisko z nimi spokrewniony gatunek szympansów, bonobo, także żyje w grupach mieszanych płciowo, tyle że rola przywódcy przypada samicy. Samice słoni mają predyspozycję do życia z młodymi w matriarchalnej grupie rodzinnej, oddzielnie od dorosłych samców, które odbywają samotne wędrówki. DNA nie ma władzy absolutnej. Na zachowanie zwierząt oddziałują także czynniki środowiskowe i jednostkowe przypadki. Mimo to w stabilnym środowisku zwierzęta należące do tego samego gatunku na ogół zachowują się w podobny sposób. W zasadzie aby w zachowaniu społecznym mogły nastąpić jakieś istotne zmiany, konieczne są mutacje genetyczne. Samice szympansa zwyczajnego nie są w stanie podpatrzyć swoich kuzynek z gatunku bonobo i wszcząć feministyczną rewolucję. Samce szympansa nie potrafią zwołać zgromadzenia konstytucyjnego, by obalić urząd samca alfa i ogłosić, że odtąd wszystkie szympansy mają być równo traktowane. Tak radykalne zmiany w zachowaniu mogą zaistnieć tylko wtedy, gdy zmianie ulega jakaś część DNA szympansów.
Z podobnych przyczyn żadnej rewolucji nie zapoczątkowali ludzie pierwotni. Dane, jakimi obecnie dysponujemy, wskazują, że zmiany we wzorcach społecznych, wymyślanie nowych technologii i zasiedlanie obcych środowisk były raczej wynikiem mutacji genetycznych i presji środowiska niż inicjatyw w sferze kultury. To dlatego zrobienie tych kroków zajęło ludziom setki tysięcy lat. Dwa miliony lat temu mutacje genetyczne doprowadziły do pojawienia się nowego gatunku człowieka zwanego Homo erectus. Wydarzeniu temu towarzyszył rozwój nowej techniki wytwarzania kamiennych narzędzi, która dziś uchodzi za cechę dystynktywną gatunku. Tak długo jak Homo erectus nie ulegał dalszym mutacjom genetycznym, jego kamienne narzędzia zasadniczo nie zmieniały się – i to przeszło milion lat!
Dla odmiany od rewolucji poznawczej homo sapiens potrafił błyskawicznie zmieniać swoje zachowanie, przekazując nowe sposoby postępowania przyszłym pokoleniom bez jakiejkolwiek konieczności zmiany genetycznej czy środowiskowej. Zważmy dla przykładu powtarzające się występowanie bezdzietnych elit, takich jak katolickie duchowieństwo, buddyjskie zakony czy biurokracje chińskich eunuchów. Istnienie takich elit kłóci się z najbardziej fundamentalnymi zasadami doboru naturalnego, jako że owi przodujący członkowie społeczeństwa z własnej woli wyrzekają się prokreacji. Podczas gdy samce alfa szympansów wykorzystują swoją władzę do współżycia z jak największą liczbą samic – i w konsekwencji stają się ojcami znacznego odsetka młodych znajdujących się w ich gromadzie – katolicki osobnik alfa całkowicie powstrzymuje się od współżycia seksualnego i opieki nad dziećmi. Tego rodzaju wstrzemięźliwość nie wynika ze specyficznych warunków środowiska, takich jak dotkliwy niedostatek pożywienia czy brak partnerek seksualnych. Nie jest też skutkiem jakiejś osobliwej mutacji genetycznej. Kościół katolicki trwał przez całe stulecia nie poprzez przechodzenie „genu celibatu” na kolejnych papieży, lecz dzięki przekazywaniu nowotestamentowych przypowieści i katolickiego prawa kanonicznego.
Innymi słowy, o ile wzory zachowań praludzi trwały w niezmienionym stanie przez dziesiątki tysięcy lat, przedstawiciele homo sapiens potrafili modyfikować swoje struktury społeczne, charakter swoich stosunków interpersonalnych, działania ekonomiczne i wiele innych zachowań na przestrzeni jednej czy dwóch dekad. Określoną rzeczywistość Kościoła katolickiego, Peugeota czy plemienia zbieraczy-łowców można zmienić bez konieczności zmieniania DNA wszystkich chrześcijan, pracowników Peugeota czy członków plemienia. Oto co zadecydowało o sukcesie homo sapiens. W starciu jeden na jednego neandertalczyk zapewne zostawiłby homo sapiens w pokonanym polu. Lecz w konflikcie z udziałem setek osobników neandertalczyk nie miał żadnych szans. Neandertalczycy potrafili dzielić się informacjami o lokalizacji lwów, ale prawdopodobnie nie potrafili snuć – i przerabiać – opowieści o plemiennych duchach. Bez umiejętności zmyślania nie umieli skutecznie ze sobą współpracować w dużych grupach oraz dostosowywać swoich zachowań społecznych do szybko zmieniających się wyzwań.
Wprawdzie nie jesteśmy w stanie uzyskać wglądu w umysł neandertalczyka w celu zrozumienia jego sposobu myślenia, lecz dysponujemy pośrednimi dowodami na jego ograniczenia poznawcze w porównaniu do rywalizującego z nim homo sapiens. Archeologowie prowadzący prace wykopaliskowe na liczących 30 tysięcy lat stanowiskach w Europie Środkowej od czasu do czasu natrafiają na muszle z wybrzeży Morza Śródziemnego i Oceanu Atlantyckiego. Według wszelkiego prawdopodobieństwa trafiły one w głąb kontynentu za sprawą dalekosiężnej wymiany handlowej między gromadami homo sapiens. Na stanowiskach ze szczątkami neandertalczyków ślady takiej wymiany nie występują. Każda grupa wytwarzała własne narzędzia z dostępnych na miejscu materiałów5.
Przykład kolejny pochodzi z południowego Pacyfiku. Gromady homo sapiens zamieszkujące Nową Irlandię, wyspę na północ od Nowej Gwinei wykorzystywały szkliwo wulkaniczne zwane obsydianem do wyrobu nadzwyczaj trwałych i ostrych narzędzi. Na wyspie nie występują jednak żadne naturalne złoża tej skały. Testy laboratoryjne wykazały, że użytkowany przez tę ludność obsydian pozyskiwano z pokładów wyspy oddalonej o 400 kilometrów, Nowej Brytanii. Pewna grupa mieszkańców tych wysp musiała być wprawnymi żeglarzami, którzy prowadząc wymianę handlową między wyspami, potrafili pokonywać znaczne odległości6. Skoro homo sapiens handlowali muszlami i obsydianem, to uzasadnione jest domniemanie, że mogli także prowadzić wymianę informacji, w ten sposób tworząc gęstszą i rozleglejszą sieć wiedzy niż ta, którą dysponowali neandertalczycy i inni praludzie.
Kolejną ilustracją tych różnic są techniki polowania. Neandertalczycy na ogół polowali w pojedynkę lub w niewielkich grupkach, gdy tymczasem homo sapiens rozwijali techniki, które polegały na współpracy kilkudziesięciu osobników, a być może nawet kilku gromad. Jedną ze szczególnie skutecznych metod było osaczanie całego stada zwierząt, na przykład dzikich koni, a następnie naganianie go do wąskiego wąwozu, w którym można je było łatwo wybić. Gdy takie przedsięwzięcie kończyło się powodzeniem, w jedno popołudnie zbiorowym wysiłkiem potrafili pozyskać tony mięsa, tłuszczu i skór zwierzęcych. Archeologowie odkryli miejsca, w których w taki sposób rokrocznie wyrzynano całe stada. Znane są też obszary, na których zastawiano sztuczne pułapki i urządzano stanowiska uboju wyposażone w ogrodzenia i przeszkody.
Można domniemywać, że neandertalczycy nie byli zadowoleni, widząc, jak ich tradycyjne tereny łowieckie zamieniają się w kontrolowane przez homo sapiens ubojnie. Jeśli jednak między oboma gatunkami dochodziło do aktów przemocy, neandertalczycy znajdowali się w niewiele lepszej sytuacji niż dzikie konie. Pięćdziesięciu neandertalczyków współpracujących ze sobą według tradycyjnych statycznych schematów nie mogło się mierzyć z pięciuset wszechstronnymi i pełnymi inwencji homo sapiens. Nawet jeśli homo sapiens przegrali pierwszą rundę, potrafili w krótkim czasie obmyślić nowe strategie, które pozwalały im na skuteczny rewanż.
Historia a biologia
Olbrzymia różnorodność kreowanych przez homo sapiens wyobrażonych rzeczywistości, a także wynikająca z niej rozmaitość wzorców zachowania stanowią główne elementy składowe tego, co zwiemy „kulturami”. Od momentu pojawienia się takie kultury nigdy nie przestawały się przeobrażać i rozwijać, a te niepowstrzymane przemiany składają się na coś, co zwiemy „historią”. Rewolucja poznawcza stanowi zatem punkt w czasie, w którym historia ogłosiła swą niezależność od biologii. Od tego momentu opowieści historyczne zajmują miejsce teorii biologicznych jako główne sposoby wyjaśniania rozwoju ludzkości. Aby pojąć wzrost znaczenia chrześcijaństwa czy rewolucję francuską, nie wystarczy zrozumieć wzajemne oddziaływania pomiędzy atomami, cząsteczkami i organizmami. Należy wziąć pod uwagę współoddziaływanie idei, obrazów i wyobrażeń.
Nie oznacza to, że homo sapiens i kultura człowieka wyzwoliły się spod praw biologii. W dalszym ciągu jesteśmy zwierzętami, a nasze zdolności fizyczne, emocjonalne i poznawcze wciąż kształtowane są przez DNA. Nasze społeczeństwa zbudowane są z takich samych części składowych jak społeczności neandertalczyków czy szympansów, a im te części składowe – doznania, emocje, więzi rodzinne – dłużej badamy, tym mniejsze różnice znajdujemy między nami a innymi małpami człekokształtnymi.
Błędem byłoby jednak poszukiwać tych różnic na poziomie jednostki bądź rodziny. Gdy porównujemy pojedynczego człowieka do pojedynczego szympansa albo dziesięciu ludzi do dziesięciu szympansów, stwierdzamy, że jesteśmy zawstydzająco podobni do szympansów. Istotne różnice zaczynają się pojawiać dopiero wtedy, gdy przekraczamy granicę 150 osobników, a kiedy dochodzimy do 1000–2000 osobników, różnice są zdumiewające. Gdybyśmy spróbowali zgromadzić tysiące szympansów w budynku nowojorskiej giełdy, na stadionie New York Yankees, w amerykańskim Kapitolu albo siedzibie ONZ, rozpętałoby się istne pandemonium. A przecież przedstawiciele homo sapiens regularnie tysiącami się w takich miejscach zbierają. Pospołu tworzą uporządkowane struktury – takie jak sieci handlu, zbiorowe święta i uroczystości, instytucje polityczne – których nigdy nie utworzyliby w pojedynkę. Prawdziwą różnicą między nami a szympansami jest owo mityczne spoidło, które wiąże wielką liczbę jednostek, rodzin, grup. Owo spoidło uczyniło nas panami stworzenia.
Rzecz jasna, konieczne były i inne czynniki, jak umiejętność wytwarzania i stosowania narzędzi. Jednak wytwarzanie narzędzi nie ma większego znaczenia, jeśli nie idzie w parze ze zdolnością współpracy dużej liczby jednostek. Jak to się stało, że dziś mamy rakiety międzykontynentalne uzbrojone w głowice jądrowe, a 30 tysięcy lat temu mieliśmy tylko kije zakończone krzemiennymi ostrzami? Na poziomie biologicznym na przestrzeni ostatnich 30 tysięcy lat nasza zdolność wytwarzania narzędzi nie zanotowała żadnej znaczącej poprawy. Albert Einstein posługiwał się rękami daleko mniej wprawnie niż prawiekowy zbieracz-łowca. Mimo to nasza umiejętność współpracowania z wielką liczbą nieznanych nam ludzi uległa gwałtownej poprawie. Pradawny krzemienny grot tworzony był w kilka minut przez jednego wytwórcę korzystającego z rady i pomocy garści bliskich przyjaciół. Produkcja współczesnej głowicy nuklearnej wymaga współpracy milionów obcych sobie ludzi na całym świecie – od górników wydobywających w głębi ziemi rudę uranu po fizyków teoretycznych, którzy układają długie wzory matematyczne opisujące współoddziaływania cząstek subatomowych.
***
Podsumujmy związki między biologią i historią po rewolucji poznawczej:
a) Biologia wyznacza podstawowe parametry zachowania i umiejętności homo sapiens. Na arenie biologicznej rozgrywa się cała historia.
b) Arena ta jest wszak niebywale rozległa, umożliwiając homo sapiens prowadzenie niezwykle dużej liczby gier. Dzięki posiadaniu fikcjotwórczego języka homo sapiens wymyśla coraz to bardziej złożone gry, które każde kolejne pokolenie rozwija i udoskonala.
c) Aby zatem zrozumieć zachowanie przedstawicieli homo sapiens, należy opisać historyczną ewolucję ich działań. Skupianie się wyłącznie na naszych biologicznych ograniczeniach byłoby podobne do sytuacji, w której podczas mistrzostw świata w piłce nożnej sprawozdawca radiowy serwuje słuchaczom drobiazgowy opis boiska zamiast relacjonować przebieg gry.
Jakie zatem gry nasi przodkowie z epoki kamienia rozgrywali na arenie historii? Według wiedzy, jaką obecnie dysponujemy, ludzie, którzy wyrzeźbili człowieka-lwa w jaskini Hohlenstein-Stadel, mieli takie same jak my umiejętności fizyczne, emocjonalne i intelektualne. Co robili rano po obudzeniu się? Co jedli na śniadanie i obiad? Jak wyglądały ich społeczeństwa? Czy żyli w związkach monogamicznych i rodzinach nuklearnych? Czy znali ceremonie, normy moralne, zawody sportowe i obrzędy religijne? Czy toczyli wojny? Rozdział następny zajrzy za zasłonę epok, biorąc pod lupę życie w epoce kamienia.
2
Robin Dunber, Grooming, Gossip, and the Evolution of Language, Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1998.
3
Michael L. Wilson, Richard W. Wrangham, Intergroup Relations in Chimpanzees, „Annual Review of Anthropology” 32 (2003), s. 363–392; M. McFarland Symington, Fission-Fusion Social Organization in Ateles and Pan, „International Journal of Primatology”, 11:1 (1990), s. 49; Colin A. Chapman, Lauren J. Chapman, Determinants of Groups Size in Primates: The Importance of Travel Costs, [w:] On the Move: How and Why Animals Travel in Groups, red. Sue Boinsky, Paul A. Garber, Chicago: University of Chicago Press, 2000, s. 26.
4
Robin Dunbar, Grooming, Gossip, and the Evolution of Language, s. 69–79; Leslie C. Aiello, R.I.M. Dunbar, Neocortex Size, Group Size, and the Evolution of Language, „Current Anthropology”, 34:2 (1993), s. 189. Krytykę tego stanowiska oferują Christopher McCarthy i inni, Comparing Two Methods for Estimating Network Size, „Human Organization”, 60:1 (2001), s. 32; R.A. Hill, R.I.M. Dunbar, Social Network Size in Humans, „Human Nature”, 14:1 (2003), s. 65.
5
Yvette Taborin, Shells of the French Aurignacian and Perigordian, [w:] Before Lascaux: The Complete Record of the Early Upper Paleolithic, red. Heidi Knecht, Anne Pike-Tay, Randall White, Boca Raton: CRC Press, 1993, s. 211–228.
6
G.R. Summerhayes, Application of PIXE-PIGME to Archaeological Analysis of Changing Patterns of Obsidian Use in West New Britain, Papua New Guinea, [w:] Archaeological Obsidian Studies: Method and Theory, red. Steven M. Shackley, New York: Plenum Press, 1998, s. 129–158.