Читать книгу Sapiens - Yuval Noah Harari - Страница 7
Część II
Rewolucja agrarna
5
Największe oszustwo historii
ОглавлениеPrzez 2,5 miliona lat ludzie zdobywali żywność, zbierając rośliny i polując na zwierzęta, które żyły i rozmnażały się bez ingerencji człowieka. Homo erectus, Homo ergaster i neandertalczycy jadali dziko rosnące figi i łowili dzikie owce, nie starając się kontrolować warunków ich egzystencji. Nie decydowali o tym, gdzie figowce mają rosnąć, na której łące powinno się paść stado owiec albo który kozioł zapłodni kozę. A przez dziesiątki tysięcy lat przedstawiciele homo sapiens nie wtrącali się też w życie innych zwierząt. Mimo iż z Afryki Wschodniej rozprzestrzenili się po Bliskim Wschodzie, Europie, Azji, a wreszcie Australii i obu Amerykach, gdziekolwiek się pojawiali, wciąż czerpali środki przetrwania ze zbieractwa roślin i polowania na dziką zwierzynę. Czy jest sens robić coś innego, kiedy przyjęty sposób życia zapewnia dostatek pożywienia i podtrzymuje bogate uniwersum struktur społecznych, wierzeń religijnych i procesów politycznych?
Wszystko to zmieniło się około 10 tysięcy lat temu, kiedy przedstawiciele homo sapiens zaczęli niemal cały swój czas i energię wydatkować na manipulowanie warunkami życiowymi kilku wybranych gatunków roślin i zwierząt. Od świtu do zmierzchu wysiewali ziarno, podlewali rośliny, wyrywali chwasty i prowadzili owce na pastwiska. Wychodzili z założenia, że ich praca zapewni im więcej owoców, ziarna i mięsa. Oto jak w sposobie życia ludzi dokonała się istna rewolucja – rewolucja agrarna.
7. Malowidło z egipskiego grobowca datowane na ok. 3500 lat temu. Typowe sceny rolnicze.
Proces przechodzenia do rolnictwa rozpoczął się mniej więcej w okresie 9500–8500 p.n.e. w górzystym regionie południowo-wschodniej Turcji, zachodnim Iranie i Lewancie. Początkowo postępował powoli i miał ograniczony zasięg geograficzny. Około 9000 roku p.n.e. udomowiono pszenicę i owce, w 8000 p.n.e. – groch i soczewicę; w 5000 p.n.e. – drzewa oliwne; w 4000 p.n.e. – konie, a 500 lat później – winorośl. Niektóre zwierzęta i rośliny, jak wielbłądy czy nerkowce, udomowiono jeszcze później, aczkolwiek w 3500 roku p.n.e. proces domestykacji zasadniczo był zakończony. Nawet dziś, przy całej naszej wysoko rozwiniętej technice, przeszło 90 procent żywiących ludzkość kalorii dostarcza garstka roślin, które nasi przodkowie udomowili w latach 9500–3500 p.n.e.: pszenica, ryż, kukurydza, ziemniaki, proso i jęczmień. Żadna roślina o istotnym znaczeniu nie została udomowiona w ciągu ostatnich dwóch tysiącleci. Może i mamy umysły zbieraczy-łowców, ale odżywiamy się tak samo jak pradawni rolnicy.
Swego czasu uczeni byli przekonani, że rolnictwo z jednej kolebki rozeszło się na wszystkie strony świata. Dziś natomiast panuje zgoda co do tego, że uprawa roli pojawiła się w innych częściach świata nie za sprawą eksportujących swoją rewolucję bliskowschodnich rolników, ale całkowicie niezależnie. Mieszkańcy Ameryki Środkowej udomowili kukurydzę i fasolę, nie mając żadnego pojęcia o uprawie pszenicy i grochu na Bliskim Wschodzie. Ludność Ameryki Południowej nauczyła się hodować ziemniaki i lamy nieświadoma tego, co działo się w Meksyku czy Lewancie. W Chinach pionierzy rewolucji agrarnej udomowili ryż, proso i świnie. Pierwszymi dysydentami Ameryki Północnej byli ci, którym znudziło się przetrząsanie leśnego runa w poszukiwaniu jadalnej dyni i postanowili ją uprawiać. Rewolucja agrarna miała słodki posmak dla mieszkańców Nowej Gwinei, którzy przyswoili sobie hodowlę trzciny cukrowej i bananów, a w tym czasie pionierzy rolnictwa z Afryki Zachodniej nauczyli się uprawiać proso afrykańskie, ryż afrykański, sorgo i pszenicę. Z tych „prakolebek” rolnictwo rozprzestrzeniło się po całym globie. W I wieku większość ludności świata trudniła się rolnictwem.
MAPA 2. Lokalizacje i daty rewolucji agrarnych. Zamieszczone tu dane są przedmiotem dyskusji, a mapa jest stale przepisywana na nowo pod wpływem najnowszych odkryć archeologicznych 25.
Dlaczego rewolucje agrarne wybuchły na Bliskim Wschodzie, w Chinach, Ameryce Środkowej, ale nie w Australii, na Alasce czy w Afryce Południowej? Powód jest prosty: większości gatunków roślin i zwierząt nie da się przysposobić do tego, by służyły człowiekowi. Homo sapiens mógł wygrzebywać smakowite trufle i zasadzać się na mamuta włochatego, ale udomowienie tych gatunków było niemożliwością. Wspomniane grzyby były zbyt tajemnicze, a olbrzymie słonie zbyt dzikie. Spośród tysięcy gatunków, jakie nasi przodkowie zbierali bądź łowili, tylko kilka nadawało się do uprawy i hodowli. Te nieliczne gatunki mieszkały w określonych miejscach i to właśnie tam wydarzyły się rewolucje agrarne.
***
Swego czasu uczeni ogłosili, że rewolucja agrarna była dla ludzkości ogromnym krokiem naprzód. Snuli opowieść o postępie napędzanym mocą ludzkiego umysłu. Ewolucja stopniowo produkowała coraz bardziej inteligentnych ludzi. Ci w końcu stali się na tyle pojętni, by przenikać sekrety natury, co pozwoliło im oswoić owcę i uprawiać pszenicę. Gdy tylko im się to udało, z radością porzucili znojny, niebezpieczny, a często też nędzny żywot zbieraczy-łowców na rzecz przyjemności płynących z osiadłej i sytej egzystencji rolników.
Opowieść tę należy włożyć między bajki. Nie ma żadnych dowodów na to, że ludzie z czasem stawali się coraz bardziej inteligentni. Zbieracze-łowcy przenikali sekrety natury na długo przed rewolucją agrarną, ich przetrwanie zależało bowiem od gruntownej znajomości zwierząt, na które polowali, i roślin, które zbierali. Zamiast zaprowadzić nową erę pomyślności, rewolucja agrarna przyniosła rolnikom żywot przeważnie trudniejszy i mniej satysfakcjonujący niż egzystencja zbieraczy-łowców. Ci drudzy cieszyli się zdrowszą dietą, krócej pracowali, dysponowali bardziej inspirującymi oraz urozmaiconymi sposobami spędzania czasu, a przy tym byli mniej narażeni na głód i choroby. Rewolucja agrarna z pewnością pomnożyła zasoby żywnościowe pozostające do dyspozycji człowieka, ale większa ilość żywności nie przekładała się na lepszą dietę czy dodatkowy czas wolny. Przyniosła raczej eksplozje demograficzne i rozpasane elity. Przeciętny rolnik pracował ciężej niż typowy zbieracz-łowca, a w nagrodę dostawał gorsze pożywienie. Rewolucja agrarna była największym oszustwem historii.
Kto ponosi za to winę? Nie królowie, kapłani czy kupcy. Winowajcami było kilka gatunków roślin, jak pszenica, ryż czy ziemniaki. To owe rośliny udomowiły homo sapiens, a nie vice versa.
Spójrzmy przez chwilę na rewolucję agrarną z punktu widzenia pszenicy. Przed 10 tysiącami lat pszenica była tylko dziko rosnącą trawą, jedną z wielu, a jej zasięg występowania ograniczał się do niewielkiego łańcucha górskiego na Bliskim Wschodzie. W ciągu raptem kilku tysiącleci, praktycznie z dnia na dzień, rozprzestrzeniła się po całym świecie. Według elementarnych ewolucyjnych kryteriów przetrwania i rozmnażania pszenica odniosła największy sukces w historii Ziemi. W takich regionach jak Wielkie Równiny Ameryki Północnej, gdzie 10 tysięcy lat temu nie rosło ani jedno źdźbło pszenicy, dziś można przemierzyć setki kilometrów, nie napotykając żadnej innej rośliny. Uprawy pszenicy zajmują około 2,2 miliona kilometrów kwadratowych lądu, co stanowi obszar blisko dziesięć razy większy niż powierzchnia wyspy Wielka Brytania. W jaki sposób nic nieznaczącej roślinie, jaką była pszenica, udało się opanować cały świat?
Po prostu w taki, że wyprowadziła w pole nieszczęsnego homo sapiens. Ta małpa człekokształtna, wiodąca dotychczas całkiem wygodny zbieracko-łowiecki tryb życia, jakieś 10 tysięcy lat temu zaczęła wydatkować coraz więcej energii na uprawę pszenicy. Na przestrzeni paru tysiącleci w wielu zakątkach świata ludzie od rana do wieczora nie robili niemal nic innego poza pielęgnowaniem pszenicy.
Zadanie to nie należało do najłatwiejszych. Roślina stawiała duże wymagania. Ponieważ nie lubiła kamieni, homo sapiens w pocie czoła sprzątali pola. Ponieważ nie była skłonna dzielić się przestrzenią, wodą i składnikami odżywczymi z innymi roślinami, mężczyźni i kobiety całymi dniami w prażącym słońcu mozolili się z plewieniem. Narażona była na choroby, więc jej hodowcy musieli uważać na robaki i zarazę. Ponieważ nie potrafiła bronić się przed gustującymi w niej zwierzętami, rolnicy musieli jej pilnować i strzec. Ponieważ wymagała podlewania – taszczyli wodę ze źródeł i strumieni. A ponieważ miała upodobanie do żyznej gleby, homo sapiens zbierali odchody zwierzęce i użyźniali nimi ziemię, w której rosła.
Ewolucja nie przygotowała organizmów homo sapiens do wykonywania takich zabiegów. Ich ciała były przystosowane do wspinania się na jabłonie i uganiania się za gazelami, a nie do sprzątania kamieni i dźwigania wiader z wodą. Drogo to okupiły ludzkie kręgosłupy, kolana, szyje i stopy. Badania kopalnych szkieletów wskazują, że przyswojenie rolnictwa wywołało długi szereg dolegliwości, takich jak dyskopatia, artretyzm i przepuklina. Co więcej, nowe czynności rolnicze były tak czasochłonne, że ludzie zostali zmuszeni do osiedlania się na stałe w pobliżu swoich pszenicznych łanów. To całkowicie odmieniło ich sposób życia. To nie my udomowiliśmy pszenicę – to pszenica udomowiła nas. Słowo „udomowić” pochodzi od łacińskiego słowa domus. Kto zaczął mieszkać w domach? Nie pszenica. Homo sapiens.
W jaki sposób pszenica zdołała przekonać homo sapiens, żeby całkiem dobre życie zamienili na mniej pewną egzystencję? Co zaoferowała w zamian? Na pewno nie lepszą dietę. Pamiętajmy, że ludzie są wszystkożernymi małpami gustującymi w szerokiej gamie pokarmów. Przed rewolucją agrarną ziarno stanowiło tylko znikomą część jadłospisu człowieka. Dieta oparta na roślinach zbożowych jest uboga w minerały i witaminy, ciężkostrawna i szkodliwa dla zębów i dziąseł.
Pszenica nie dała też ludziom bezpieczeństwa ekonomicznego. Życie rolnika jest mniej pewne niż życie zbieracza-łowcy. Zbieracz-łowca zapewniał sobie przetrwanie dzięki dziesiątkom gatunków roślin i zwierząt, toteż potrafił przetrzymywać ciężkie lata bez zapasów żywności. Kiedy jeden gatunek roślin lub zwierząt stawał się trudniej dostępny, mógł zbierać i łowić inne gatunki. Do niedawna społeczeństwa rolnicze zdecydowaną większość kalorii czerpały z niezwykle wąskiego asortymentu udomowionych roślin. W wielu regionach podstawą ich wyżywienia była jedna roślina, jak pszenica, ziemniak czy ryż. Kiedy jednak pola nawiedzała susza bądź chmary szarańczy lub jakiś grzyb nauczył się zarażać uprawę wiodącą, rolnicy umierali tysiącami i milionami.
Pszenica nie mogła też zapewnić ochrony przed przemocą ze strony innych przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Pierwsi rolnicy byli co najmniej równie agresywni jak ich trudniący się łowiectwem i zbieractwem przodkowie, jeśli nie bardziej. Mieli więcej dobytku i potrzebowali ziemi pod zasiewy. Utrata pastwisk na rzecz łupieżczych sąsiadów mogła oznaczać głód i utratę minimum niezbędnego do przeżycia, toteż nie było miejsca na kompromis. Kiedy gromada zbieraczy-łowców była przyparta do muru przez silniejszego rywala, przeważnie mogła przenieść się w inne miejsce. Było to trudne i niebezpieczne, ale możliwe. Kiedy jednak silny wróg zagrażał osadzie rolników, przeprowadzka oznaczała porzucenie pól, domostw i spichlerzy. W wielu wypadkach skazywało to wygnańców na głód. Z tego powodu rolnicy przeważnie starali się za wszelką cenę zostać na miejscu i walczyć do upadłego.
Liczne badania antropologiczne i archeologiczne wskazują, że w prostych społecznościach rolniczych, których struktury polityczne ograniczały się do wioski i plemienia, przemoc z ręki człowieka odpowiadała za 15 procent zgonów, w tym 25 procent zgonów mężczyzn. Na Nowej Gwinei przemoc stanowi przyczynę 30 procent zgonów mężczyzn z rolniczego plemienia Dani oraz 35 procent zgonów mężczyzn z plemienia Enga. W Ekwadorze nawet 60 procent mężczyzn ginie gwałtowną śmiercią z ręki drugiego człowieka26. Z czasem przemoc międzyludzką ograniczył rozwój większych struktur społecznych – miast, królestw i państw. Zbudowanie tak rozległych i skutecznych struktur politycznych zajęło jednak tysiące lat.
Nam, żyjącym w dzisiejszych zamożnych społeczeństwach, trudno to wszystko docenić. Ponieważ cieszymy się dobrobytem i bezpieczeństwem i ponieważ fundamenty tego dobrobytu i bezpieczeństwa zostały położone przez rewolucję agrarną, zakładamy, że rewolucja agrarna była trudną do przecenienia zmianą na lepsze. Błędem jest jednak oceniać tysiące lat historii ze współczesnej perspektywy. Znacznie bardziej reprezentatywny punkt widzenia ma trzyletnia dziewczynka umierająca z głodu w Chinach na początku naszej ery. Czy powiedziałaby: „Szkoda, że umieram z głodu, ale za dwa tysiące lat ludzie będą mieli pod dostatkiem jedzenia i będą mieszkać w wielkich, klimatyzowanych domach, może więc moje cierpienie jest konieczną ofiarą”?
Cóż takiego dała więc pszenica rolnikom i tej niedożywionej chińskiej dziewczynce? Ludziom jako jednostkom nie dała nic. Dała coś jednak homo sapiens jako gatunkowi. Uprawa pszenicy dostarczała znacznie większej ilości jedzenia na jednostkę powierzchni, w ten sposób umożliwiając wzrost wykładniczy liczebności populacji homo sapiens. Około 13 000 roku p.n.e., kiedy ludzie żywili się dziko rosnącymi roślinami i upolowaną zwierzyną, tereny wokół oazy Jerycho w Palestynie w najlepszym razie mogły wyżywić wędrowną gromadę składającą się ze 100 względnie zdrowych i sytych osobników. W 8500 roku p.n.e., kiedy dzikie rośliny ustąpiły miejsca uprawom pszenicy, wspomniana oaza zapewniała byt wielkiej, lecz zatłoczonej osadzie zaludnionej przez tysiąc niedojadających i schorowanych ludzi.
Walutą obiegową ewolucji nie są głód ani ból, ale raczej kopie helis DNA. Tak jak sukces ekonomiczny przedsiębiorstwa mierzony jest sumą dolarów na koncie bankowym, tak też wyznacznikiem sukcesu ewolucyjnego danego gatunku jest liczba kopii jego DNA. Kiedy kopie DNA się kończą, gatunek wymiera, tak jak pozbawione pieniądza przedsiębiorstwo staje się bankrutem. Kiedy gatunek dorabia się wielu kopii DNA, osiąga sukces i znakomicie prosperuje. Z tej perspektywy tysiąc kopii jest zawsze lepsze niż sto kopii. Oto sedno rewolucji agrarnej: zdolność utrzymania przy życiu większej liczby ludzi w gorszych warunkach.
Dlaczego jednak taka ewolucyjna rachuba powinna obchodzić pojedynczych przedstawicieli rodzaju ludzkiego? Dlaczego ktokolwiek przy zdrowych zmysłach miałby obniżać swój poziom życia po to tylko, by pomnożyć liczbę kopii genomu homo sapiens? Nikt na taki układ się nie godził. Ludzie nie głosowali na rewolucję agrarną. To była pułapka.
Pułapka luksusu
Rewolucja agrarna była powolnym procesem rozłożonym na całe stulecia i tysiąclecia. Nie było tak, że gromada osobników homo sapiens zbierających grzyby i orzechy oraz polujących na jelenie i zające z dnia na dzień zamieszkała w stałym osiedlu, biorąc pod pług pola, siejąc pszenicę i nosząc z rzeki wodę. Zmiana następowała etapami, z których każdy przynosił drobną korektę życia codziennego.
Homo sapiens dotarł na Bliski Wschód około 70 tysięcy lat temu. Przez następne 50 tysięcy lat nasi praprzodkowie wiedli tam pomyślny żywot, obywając się bez rolnictwa. Okolica oferowała dostateczną ilość zasobów naturalnych, by zapewnić byt zamieszkującej ją populacji ludzkiej. W okresach dostatku rodziło się więcej dzieci, w czasach niedostatku – mniej. Ludzie, podobnie jak wiele ssaków, są wyposażeni w mechanizmy hormonalne i genetyczne sprzyjające kontrolowaniu prokreacji. W okresie pomyślności kobiety wcześniej osiągają dojrzałość płciową. W ciężkich czasach pokwitają później i obniża się płodność.
Na te naturalne czynniki ograniczające wielkość populacji nakładały się mechanizmy kulturowe. Niemowlęta i małe dzieci, jako że mają problemy z samodzielnym poruszaniem się i wymagają mnóstwa uwagi, dla koczujących zbieraczy-łowców są ciężarem. Ludzie starali się płodzić dzieci w trzy-, czteroletnich odstępach. W tym celu kobiety praktykowały długi okres laktacji (intensywne karmienie piersią wydatnie zmniejsza prawdopodobieństwo zajścia w ciążę). Do innych metod należała pełna lub częściowa wstrzemięźliwość seksualna (wspierana zapewne przez tabu kulturowe), aborcje, a niekiedy dzieciobójstwo27.
W trakcie tych długich tysiącleci ludzie od czasu do czasu spożywali ziarno pszenicy, ale pokarm ten miał znikomy udział w ich diecie. Około 18 tysięcy lat temu zakończyła się ostatnia epoka lodowcowa, po której nastał okres globalnego ocieplenia. Podnosiły się temperatury, a z nimi poziom opadów. Nowy klimat stwarzał idealne warunki wegetacyjne dla bliskowschodniej pszenicy i innych roślin zbożowych, które bujnie się rozrastały i poszerzały swój zasięg występowania. Ludzie zaczęli jeść więcej pszenicy i mimowolnie stali się jej roznosicielami. Ponieważ by dzikie ziarno nadawało się do jedzenia, najpierw trzeba je było wymłócić, zemleć i ugotować, ludzie zbierający takie rośliny w celu przetworzenia znosili je do swoich tymczasowych obozowisk. Ziarna pszenicy są maleńkie i liczne, toteż siłą rzeczy jakaś ich część w drodze do obozowiska wysypywała się na ziemię. Z czasem wzdłuż najbardziej uczęszczanych szlaków wędrówek i w pobliżu koczowisk człowieka rosło coraz więcej pszenicy.
Pszenicy sprzyjała też gospodarka żarowa. Ogień unicestwiał drzewa i krzewy, pozwalając pszenicy i innym trawom monopolizować dostęp do słońca, wody i składników odżywczych. Tam gdzie pszenica, a także zwierzyna łowna i inne źródła pożywienia występowały w większej obfitości, ludzkie gromady mogły stopniowo porzucać koczowniczy tryb życia i osiadać w sezonowych, a nawet wielosezonowych obozowiskach.
Początkowo rozbijały obóz na cztery tygodnie podczas żniw. W następnym pokoleniu takie obozowisko stało przez pięć tygodni, a potem przez sześć, aż obróciło się w stałe osiedle o wiejskim charakterze. Świadectwa istnienia takich osad odkrywane są na całym Bliskim Wschodzie, przede wszystkim w Lewancie, gdzie w latach 12 500–9500 p.n.e. kwitła kultura natufijska. Podstawą wyżywienia trudniących się łowiectwem i zbieractwem przedstawicieli tej kultury były dziesiątki gatunków dzikich roślin i zwierząt, jednakże ludność ta mieszkała w stałych osiedlach i dużą ilość czasu poświęcała intensywnemu zbieraniu i przetwarzaniu dziko rosnących roślin zbożowych. Budowała kamienne siedziby mieszkalne i spichrze, w których przechowywała zapasy ziarna. Wymyślała też nowe narzędzia, jak sierpy o kamiennych ostrzach do żęcia dzikiej pszenicy oraz kamienne tłuczki i moździerze do jej mielenia.
Po 9500 roku p.n.e. potomkowie założycieli kultury natufijskiej w dalszym ciągu zbierali i przetwarzali rośliny zbożowe, choć zaczęli także wypracowywać wymyślniejsze metody ich uprawy. Podczas sprzętu dzikiego zboża nauczyli się odkładać część plonów z myślą o przyszłorocznym siewie. Odkryli, że znacznie lepsze rezultaty daje umieszczanie ziarna głębiej w ziemi niż przypadkowe rozrzucanie go po wierzchniej warstwie gleby. W ten sposób zaczęli spulchniać glebę i orać, a z czasem też pielić uprawy, chronić je przed pasożytami, nawadniać i nawozić. W miarę jak coraz więcej wysiłku wkładano w kultywację roślin zbożowych, coraz mniej było czasu na pozyskiwanie dzikich roślin i zwierząt. Zbieracze-łowcy zamieniali się w rolników.
Kobietę zbierającą dziką pszenicę od kobiety uprawiającej udomowioną pszenicę nie dzielił jeden prosty krok. Niezwykle trudno orzec, kiedy dokładnie nastąpiło rozstrzygające przejście do uprawy roli. Wiadomo natomiast, że około 8500 roku p.n.e. Bliski Wschód usiany był stałymi osiedlami w rodzaju Jerycha, których mieszkańcy przez większość czasu zajmowali się uprawą kilku gatunków udomowionych roślin.
Wraz z zamieszkaniem w stałych osadach i wzrostem podaży żywności nastąpił przyrost liczby ludności. Rezygnacja z koczowniczego trybu życia sprawiła, że kobiety mogły rodzić dzieci każdego roku. Dzieci wcześnie odstawiano od piersi, gdyż można było je karmić kaszkami i kleikami. I choć uzyskane w ten sposób dodatkowe ręce do pracy w polu były na wagę złota, konieczność utrzymywania większej liczby dzieci rychło pociągnęła za sobą wyczerpanie nadwyżek żywności, przez co trzeba było przysposabiać pod zasiewy kolejne połacie ziemi. Gdy ludzie nauczyli się mieszkać w opanowanych przez brud i choroby osiedlach, a dzieci coraz częściej karmiono potrawami zbożowymi i coraz rzadziej mlekiem matki, i gdy każde dziecko rywalizowało o swoją miskę strawy z coraz liczniejszym rodzeństwem, nastąpił lawinowy wzrost śmiertelności dzieci. W większości społeczeństw rolniczych co najmniej co trzecie dziecko umierało, nie dożywszy dwudziestego roku życia28. Mimo to wzrost liczby urodzeń wciąż był wyższy od wzrostu śmiertelności; ludzie w dalszym ciągu mieli coraz liczniejsze potomstwo, które wzrastało w coraz nędzniejszych warunkach.
Z czasem strategia żywienia się pszenicą stawała się coraz bardziej uciążliwa. Dzieci masowo umierały, a dorośli „w pocie czoła zdobywali chleb powszedni”. W 8500 roku p.n.e. przeciętnemu mieszkańcowi Jerycha żyło się ciężej niż jego przodkowi z 9500 lub 13 000 roku p.n.e. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje. Każde kolejne pokolenie żyło tak samo jak poprzednie, tyle że radziło sobie odrobinę lepiej. Paradoksalnie te kolejne „ulepszenia”, które miały czynić życie lżejszym, wpędzały rolnika w coraz większy kierat.
Dlaczego ludzie tak fatalnie pomylili się w swoich rachubach? Z tego samego powodu, dla którego ludzie mylili się na przestrzeni dziejów. Podobnie było z Faustem i jego paktem z diabłem. Ludzie nie byli w stanie w pełni przewidzieć konsekwencji swoich decyzji. Gdy postanawiali, że będą pracować odrobinę więcej – że na przykład wzruszą ziemię, zamiast rozrzucać nasiona na jej powierzchni – myśleli sobie: „Tak, będziemy musieli więcej pracować. Ale dzięki temu ziemia wyda tak obfity plon! Nie będziemy już martwić się o chude lata. Nasze dzieci nigdy nie będą chodziły spać głodne. Życie będzie piękne!”. To miało sens. Jeśli będę ciężej pracował, moje życie stanie się lepsze. Taki był plan.
Pierwsza część planu poszła gładko. Ludzie istotnie pracowali ciężej. Lecz pozostałe punkty rozbiły się o nieprzewidziane czynniki. Ludzie nie przewidzieli, że dzieci będzie przybywać, a więc że trzeba im będzie zapewnić więcej pszenicy. Pierwsi rolnicy nie rozumieli też, że częstsze karmienie dzieci kaszą, a rzadsze mlekiem matki osłabi ich układ odpornościowy ani że stałe osady staną się siedliskami chorób zakaźnych. Nie zdawali sobie sprawy, że uzależniając się od jednego źródła pożywienia, jeszcze bardziej narażają się na zgubne skutki suszy. Oraz że w okresach dostatku ich wypełnione po brzegi spichrze będą przyciągać złodziei i wrogów, co zmusi ich do wznoszenia murów i trzymania straży.
Dlaczego więc nie porzucili swojego planu, kiedy ten spalił na panewce? Po części dlatego, że przeminęło wiele pokoleń, zanim uzmysłowili sobie, że nie wszystko idzie zgodnie z planem, a kiedy już to się stało, nikt nie pamiętał, że kiedykolwiek żyli inaczej. Po części zaś dlatego, że przyrost zaludnienia nieodwołalnie zamknął im drogę odwrotu. Jeśli przyswojenie uprawy roli zwiększyło liczebność populacji ze 100 do 110 osobników, to czy w tej grupie znalazłoby się dziesięciu ludzi, którzy dobrowolnie zgodziliby się na śmierć głodową po to, by inni mogli wrócić do starych dobrych czasów? Klamka zapadła. Pułapka zadziałała.
Dążenie do lepszego życia wpędziło ludzkość w pułapkę nędzy, i to nie po raz ostatni. I dziś jesteśmy tego świadkami. Ilu młodych absolwentów prawa zatrudnia się w dynamicznych firmach z mocnym postanowieniem, że będą pracować w pocie czoła, by dzięki uzbieranym oszczędnościom w wieku 35 lat przejść na emeryturę i zajmować się tym, co ich naprawdę interesuje? Kiedy jednak osiągają ów wiek, mają na karku kredyty hipoteczne, dzieci w wieku szkolnym, domy na przedmieściach, które rodzą konieczność posiadania co najmniej dwóch samochodów na rodzinę i przeświadczenie, że życie nie jest nic warte bez wykwintnego cabernet i sojowego latte ze Starbucksa. Co mają począć – wrócić do wygrzebywania korzonków? Więc wspinają się na kolejne szczeble kariery i harują, jak harowali.
Jednym z nielicznych żelaznych praw historii jest to, że luksus przeważnie staje się koniecznością i rodzi nowe obowiązki. Kiedy ludzie przyzwyczajają się do jakiejś wygody, postrzegają ją jako rzecz oczywistą. Następnie zaczynają na niej polegać. Wreszcie dochodzą do sytuacji, w której nie potrafią bez niej żyć. Przytoczmy kolejny dobrze znany przykład z czasów nam współczesnych. Na przestrzeni ostatnich kilku dekad wymyśliliśmy niezliczone mnóstwo gadżetów mających umilać nam życie i pozwalać oszczędzać czas – pralki, odkurzacze, zmywarki do naczyń, telefony stacjonarne i komórkowe, komputery, pocztę elektroniczną. Dawniej napisanie listu, zaadresowanie koperty, naklejenie na niej znaczka i wrzucenie do skrzynki pocztowej kosztowało sporo fatygi. Na odpowiedź czekało się dniami, tygodniami, a czasem i miesiącami. Dziś możemy w okamgnieniu napisać e-mail, wyekspediować go na drugi koniec świata i – jeśli adresat jest przy komputerze – w minutę otrzymać odpowiedź. W ten sposób oszczędzamy sobie zachodu. Ale czy mamy spokojniejsze życie?
Bynajmniej. W czasach tradycyjnej poczty ludzie przeważnie pisali listy, kiedy mieli coś ważnego do opowiedzenia. Zamiast przelewać na papier, co tylko przychodziło im do głowy, uważnie zastanawiali się nad tym, co chcieli powiedzieć i jak to ubrać w słowa. Oczekiwali, że odpowiedź, którą otrzymają, także będzie starannie przemyślana. Większość ludzi pisała i otrzymywała nie więcej niż kilka listów na miesiąc i rzadko kiedy czuła się w obowiązku odpisywać natychmiast. Dziś każdego dnia otrzymujemy dziesiątki wiadomości, których nadawcy oczekują natychmiastowej odpowiedzi. Myśleliśmy, że oszczędzamy czas, a tymczasem dziesięciokrotnie przyspieszyliśmy tempo życia, sprawiając, że czas upływa nam na niepokoju, nerwach i roztargnieniu.
Od czasu do czasu jakiś luddystyczny kontestator odmawia założenia skrzynki mailowej. Nic nowego. Przed tysiącami lat niektóre gromady ludzkie odmawiały przyswojenia uprawy roli i w ten sposób unikały pułapki luksusu. Tyle że rewolucja agrarna nie wymagała, aby każda grupa ludzka w danym regionie przyłączyła się do sprawy. Wystarczyło, że uczyniła to jedna grupa. Z chwilą gdy społeczność ta przechodziła na osiadły tryb życia i zaczynała uprawiać rolę, czy to na Bliskim Wschodzie, czy w Ameryce Środkowej, rolnictwa nie dało się zatrzymać. A ponieważ uprawa ziemi stwarzała warunki do eksplozji demograficznej, rolnicy na ogół brali górę nad zbieraczami-łowcami samą swą liczebnością. Ci ostatni mogli albo salwować się ucieczką, pozwalając, by ich tereny łowieckie obróciły się w pola uprawne i pastwiska, albo chwycić za lemiesz. Tak czy owak, dawne życie nie miało racji bytu.
Opowieść o pułapce luksusu niesie ważką naukę. Poszukiwanie przez ludzkość lżejszego życia uwolniło potężne siły, które przemieniły świat w stopniu, jakiego nikt sobie nie wyobrażał ani nie życzył. Nikt nie ukartował rewolucji agrarnej ani nie chciał uzależnić człowieka od uprawy roślin zbożowych. Kolejne niewinne decyzje, nade wszystko podyktowane chęcią napełnienia paru żołądków bądź zapewnienia jako takiego bezpieczeństwa, złożyły się na sytuację, w której pradawni zbieracze-łowcy zmuszeni byli całymi dniami nosić wodę.
Boska interwencja
Teoria pułapki luksusu tłumaczy rewolucję agrarną pomyłką. Scenariusz ten wydaje się wiarygodny – historia pełna jest daleko bardziej idiotycznych pomyłek. Istnieje wszak inna możliwość. Być może to nie poszukiwanie łatwiejszego życia spowodowało ten przełom. Może homo sapiens miał na widoku inne cele i dla ich urzeczywistnienia świadomie starał się uczynić swoje życie cięższym?
Uczeni na ogół usiłują wyjaśniać procesy historyczne suchymi czynnikami ekonomicznymi i demograficznymi. Taka strategia lepiej przystaje do ich racjonalnych i matematycznych metod. W historii współczesnej uczeni nie mogą nie brać w rachubę czynników niematerialnych, jak ideologia czy kultura – zmuszają ich do tego źródła piśmienne. Dysponujemy na tyle bogatymi dokumentami, listami i wspomnieniami, by udowodnić, że II wojny światowej nie spowodowały niedobory żywności ani presja demograficzna. Nie mamy jednak żadnych źródeł dokumentalnych z kultury natufijskiej, toteż w badaniach nad prehistorią niepodzielnie panuje szkoła materialistyczna. Trudno dowieść, że przedpiśmienni ludzie w większym stopniu kierowali się wiarą aniżeli ekonomiczną koniecznością. Mimo to w niektórych rzadkich przypadkach mamy szczęście natrafić na wymowne wskazówki. W 1995 roku archeologowie przystąpili do prac wykopaliskowych na położonym w południowo-wschodniej Turcji stanowisku zwanym Göbekli Tepe. W najstarszej warstwie nie odkryli żadnych śladów osady, domostw czy codziennych zajęć. Natrafili natomiast na monumentalne megalityczne konstrukcje ozdobione spektakularnymi płaskorzeźbami. Każdy kamienny słup ważył do siedmiu ton i mierzył do pięciu metrów. W pobliskim kamieniołomie znaleźli niedokończony blok o wadze 50 ton. W sumie odkopali przeszło dziesięć monumentalnych struktur, z których największa miała blisko 30 metrów średnicy.
Archeologowie znają podobne monumentalne konstrukcje ze stanowisk na całym świecie – ich najbardziej znanym przykładem jest Stonehenge w Wielkiej Brytanii. Badając jednak Göbekli Tepe, ustalili zdumiewający fakt. Stonehenge pochodzi z 2500 roku p.n.e. i został zbudowany przez zaawansowane społeczeństwo rolnicze. Budowle z Göbekli Tepe datują się na 9500 rok p.n.e., a wszystkie znaleziska wskazują, że wznieśli je zbieracze-łowcy! Z początku środowisko archeologiczne nie dawało wiary tym ustaleniom, lecz kolejne testy potwierdziły zarówno dawność tych konstrukcji, jak i przedrolniczy charakter ich budowniczych. Zdolności prehistorycznych zbieraczy-łowców oraz złożoność ich społeczeństw i kultura wydają się daleko bardziej imponujące, niż uprzednio przypuszczano.
Po co społeczeństwo zbieracko-łowieckie miałoby wznosić takie budowle? Nie miały żadnego utylitarnego celu. Nie były ani rzeźniami mamutów, ani schroniskami przed deszczem czy lwami. Co przemawia za tezą, że stawiano je w jakimś tajemniczym celu kulturowym, którego odgadnięcie nastręcza archeologom trudności. Czymkolwiek były, zbieracze-łowcy uważali, że warte są ogromnego nakładu sił i czasu. Göbekli Tepe mogło powstać jedynie dzięki długotrwałej współpracy tysięcy zbieraczy-łowców należących do różnych gromad i plemion. Tylko wysoko ukształtowany system religijny bądź ideologiczny mógł udźwignąć takie przedsięwzięcie.
Göbekli Tepe skrywało w głębi ziemi jeszcze jedną sensacyjną tajemnicę. Od wielu lat genetycy odtwarzają genezę udomowionej pszenicy. Najnowsze odkrycia wskazują, że co najmniej jedna jej udomowiona odmiana – pszenica samopsza – pochodzi ze zboczy góry Karaca Dağ, oddalonej nieco ponad 30 kilometrów od Göbekli Tepe29.
To nie może być zbieg okoliczności. Jest wielce prawdopodobne, że ośrodek kultury Göbekli Tepe miał jakiś związek z pierwszym udomowieniem pszenicy przez człowieka i człowieka przez pszenicę. Do wykarmienia ludzi, którzy zbudowali i używali tych monumentalnych konstrukcji, potrzeba było szczególnie dużych ilości pożywienia. Bardzo możliwe, że zbieracze-łowcy przerzucili się ze zbierania dzikiej pszenicy na intensywną uprawę tej rośliny nie po to, żeby poprawić codzienne zaopatrzenie w żywność, ale żeby wspomóc budowę i bieżące użytkowanie świątyni. Ludzie byli skłonni ponieść tak ogromne koszty uprawy pszenicy, ponieważ tak dyktowały im przekonania religijne. W potocznym przekonaniu pionierzy najpierw budowali wioskę, a kiedy ta pomyślnie się rozwijała, wznosili w jej środku świątynię. Tymczasem stanowisko w Göbekli Tepe sugeruje, że najpierw stanęła świątynia, a dopiero potem wokół niej wyrosła wioska.
Ofiary rewolucji
Faustowski układ między ludźmi i roślinami zbożowymi nie wyczerpuje przykładów paktu z diabłem. Kolejny taki pakt zawarto w sprawie losu owiec, kóz, świń i kur. Gromady koczowników podchodzących dzikie owce stopniowo zmieniły cechy osobnicze swoich stad. Proces ten mógł się zacząć od selektywnego polowania. Ludzie nauczyli się, że z ich punktu widzenia korzystne jest odławianie tylko dorosłych baranów oraz starych bądź chorych owiec. Aby zapewnić miejscowemu stadu długofalową zdolność przetrwania, oszczędzali płodne samice i jagnięta. Drugim krokiem mogła być aktywna ochrona stada przed drapieżnikami przez przepędzanie lwów, wilków i wrogich gromad ludzkich. Następnie ludzie mogli zapędzać stado do ciasnego, wygrodzonego parowu, dzięki czemu było łatwiej nad nim panować i je bronić. Na końcu zaczęli staranniej selekcjonować owce pod kątem określonych potrzeb. Pierwsze pod nóż szły najbardziej agresywne barany, które były wyjątkowo oporne wobec prób oswojenia. Podobnie było z najchudszymi i najśmielszymi samicami (pasterze nie lubią owiec, które wiedzione ciekawością często oddalają się od stada). Z każdym kolejnym pokoleniem owce przybierały na wadze i stawały się potulniejsze i mniej ciekawe świata. Voilà! Aż stały się potulne jak baranki!
Mogło też być tak, że myśliwi schwytali i „adoptowali” jagnię, które w okresie dostatku tuczyli, a w mniej pomyślnych czasach zarzynali. Po jakimś czasie zaczęli trzymać większą liczbę jagniąt. Niektóre zwierzęta po osiągnięciu dojrzałości płciowej zaczęły się rozmnażać. Najbardziej agresywne i niesforne barany zabijano w pierwszej kolejności. Najbardziej uległym i atrakcyjnym jagniętom pozwalano żyć dłużej i się rozmnażać. W ten sposób uzyskano stado udomowionych i potulnych owiec.
Udomowione w ten sposób zwierzęta – owce, kury, małpy i inne – dostarczały pożywienia (mięsa, mleka, jaj), surowców (skór, wełny) i siły mięśni. Transport, orka, mielenie i inne czynności dotychczas wykonywane przez człowieka coraz częściej przejmowane były przez zwierzęta. W większości społeczności rolniczych ludzie skupiali się na uprawie roślin; hodowla zwierząt była zajęciem ubocznym. W niektórych regionach pojawił się jednak nowy rodzaj społeczeństwa – plemię koczujących pasterzy, dla których podstawą utrzymania było gospodarcze wykorzystanie zwierząt.
W ślad za rozprzestrzeniającymi się po świecie grupami ludzkimi kroczyły udomowione przez nie zwierzęta. Dziesięć tysięcy lat temu w kilku odosobnionych niszach żyło co najwyżej kilka milionów owiec, sztuk bydła, kóz, świń i kur. Dziś na świecie występuje około miliarda owiec, miliarda świń, przeszło miliard sztuk bydła i ponad 25 miliardów kur. Spotykane są wszędzie. Udomowiona kura jest najpowszechniej występującym ptakiem w historii. Udomowione bydło, świnie i owce zajmują po homo sapiens kolejno drugie, trzecie i czwarte miejsce na liście najliczniejszych dużych ssaków. Z wąskiej perspektywy ewolucyjnej, która sukces mierzy liczbą kopii DNA, rewolucja agrarna była dla kur, bydła, świń i owiec darem losu.
Niestety, perspektywa ewolucji stanowi niepełną miarę sukcesu, wszystko osądza bowiem na podstawie przetrwania i reprodukcji, nie bacząc na osobnicze cierpienie i szczęście. Ewolucji nie interesuje, co czują zwierzęta, ale ile jest kopii ich DNA. Udomowione kury i bydło mogą uosabiać sukces ewolucyjny, ale należą do najbardziej nieszczęsnych istot, jakie kiedykolwiek istniały na Ziemi. Udomowienie zwierząt było wynikiem serii brutalnych zabiegów, które z upływem wieków stawały się jeszcze okrutniejsze.
Naturalna długość życia dzikich kur mieści się w przedziale 7–12 lat, u bydła zaś wynosi 20–25 lat. W swoim naturalnym środowisku kury i bydło w większości wypadków takiego wieku nie dożywały, aczkolwiek zwierzęta te miały spore szanse na całkiem długie życie. Dla odmiany olbrzymia część ich udomowionych pobratymców pada ofiarą uboju, przeżywszy od kilku tygodni do kilku miesięcy, a to dlatego że z ekonomicznego punktu widzenia taki wiek uboju od zawsze uchodził za najkorzystniejszy (po co karmić koguta przez trzy lata, skoro swą maksymalną masę osiąga już po trzech miesiącach?).
Kurom nioskom, krowom mlecznym i zwierzętom pociągowym pozwala się czasem na wiele lat życia. Okupione jest to jednak jarzmem drakońskiej eksploatacji i przymusem życia w warunkach z gruntu sprzecznych z ich naturą i potrzebami bytowymi. W uzasadniony sposób można na przykład przypuszczać, że byki wolałyby spędzać czas na wędrowaniu po bezkresnych preriach w towarzystwie innych byków, zamiast ciągnąć wozy i chodzić w pługu na rozkaz poganiających je batem małp człekokształtnych.
Aby z byków, koni, osłów czy wielbłądów można było zrobić potulne zwierzęta pociągowe, należało zdławić w nich naturalne instynkty i zniszczyć więzi społeczne, wytłumić agresję i seksualność oraz ograniczyć swobodę ruchów. Rolnicy wypracowali takie techniki jak zamykanie zwierząt w zagrodach i kojcach, zakładanie im uprzęży i uzd, tresowanie ich batem i ościeniem oraz okaleczanie. Proces oswajania niemal zawsze obejmuje kastrację samców, która zabija w nich agresję i umożliwia hodowcom selektywne kierowanie prokreacją stada.
W wielu społecznościach Nowej Gwinei zamożność jednostki tradycyjnie określana jest liczbą posiadanych przez nią świń. Aby uniemożliwić świniom ucieczkę, rolnicy z północnej części wyspy odrzynają im kawałek nosa, co powoduje, że podczas węszenia zwierzę odczuwa ból. Ponieważ świnie nie potrafią znajdować jedzenia ani nawet drogi bez węszenia, taka forma okaleczenia całkowicie uzależnia je od właściciela. W innym zakątku Nowej Gwinei panował zwyczaj wyłupiania świniom oczu, aby nawet nie widziały, dokąd idą30.
8. Malowidło z egipskiego grobowca, ok. 1200 r. p.n.e. Para wołów podczas orki. W naturalnym środowisku ssaki rogate swobodnie wędrowały w stadach o złożonej strukturze społecznej. Wykastrowany i udomowiony wół przepędzał życie trzymany pod batem w ciasnej zagrodzie, pracując w pojedynkę lub w parze w sposób kolidujący z jego fizjologią oraz potrzebami społecznymi i emocjonalnymi. Kiedy stawał się niezdolny do ciągnięcia pługa, szedł pod nóż (godna odnotowania jest zgarbiona pozycja egipskiego rolnika, któremu, podobnie jak wołowi, życie upływało na ciężkiej pracy zadającej gwałt jego ciału, umysłowi i relacjom społecznym).
Swoje sposoby na zmuszanie zwierząt do posłuchu miał przemysł mleczarski. Krowy, kozy i owce dają mleko dopiero po urodzeniu cielątek, koźląt i jagniąt, i tylko dopóty, dopóki młode ssą pierś matki. Aby zapewnić sobie nieprzerwaną produkcję mleka zwierzęcego, hodowca wywołuje u zwierząt laktację przez dopuszczenie ich do krycia i ocielenia, ale nie może pozwolić młodym na zmonopolizowanie mleka. W przeszłości powszechnie stosowaną w tym celu metodą było po prostu uśmiercanie młodych zaraz po urodzeniu, dojenie ich matek tak długo, jak to było możliwe, i ponowne ich zapładnianie. Technika ta wciąż znajduje się w powszechnym użyciu.
W wielu współczesnych gospodarstwach mlecznych ubój dojnych krów na ogół następuje w piątym roku życia. Przez te pięć lat zwierzęta są niemal stale w ciąży, a w celu uzyskania maksymalnego udoju zapładniane są w ciągu 60–120 dni od ocielenia. Cielęta izoluje się od matek niedługo po urodzeniu. Samice hoduje się, by wyrosły na przyszłe pokolenie mlecznych krów, samce zaś posyła się do skupu żywca31.
9. Współczesne cielę na farmie przemysłowej. Zaraz po urodzeniu młode jest odsadzane od matki i zamykane w ciasnej klatce o rozmiarach niewiele większych od wielkości ciała cielęcia. Zwierzę spędza tu całe swoje życie – przeciętnie około czterech miesięcy. Nigdy z tej klatki nie wychodzi, nie pozwala mu się też na zabawę z innymi cielętami ani nawet na chodzenie, przez to jego mięśnie nie mają jak nabierać siły. Wiotkie mięśnie to miękki i soczysty stek. Szansę na pierwszy spacer, rozprostowanie kości i dotknięcie innych cieląt dostaje dopiero w drodze do rzeźni. Z ewolucyjnego punktu widzenia ssaki rogate należą do gatunków zwierząt, które odniosły największy sukces w historii. Zarazem jednak warunki ich egzystencji należą do najgorszych w świecie zwierząt.
Kolejna metoda to trzymanie cieląt i koźląt przy matkach przy jednoczesnym powstrzymywaniu ich, za pomocą rozmaitych wybiegów, przed spożywaniem nadmiernych ilości mleka. Najprostszym na to sposobem jest pozwolenie młodemu, by zaczęło ssać, a następnie odpędzanie go w chwili, gdy mleko zaczyna płynąć. Metoda ta przeważnie wywołuje opór matki i młodego. Niektóre pasterskie plemiona miały w zwyczaju zabijać młode, zjadać mięso i wypychać ich skóry. Tak spreparowane martwe młode stawiano w pobliżu matki, aby jego obecność pobudzała u niej wydzielanie mleka. Plemię Nuerów z Sudanu posuwało się nawet do smarowania wypchanych osesków moczem matki, aby nadać im znajomy, żywy zapach. Inna stosowana przez Nuerów technika polegała na obwiązywaniu pyska cielęcia cierniami, które miały kłuć matkę w wymiona i zniechęcać ją do karmienia32. Tuarescy hodowcy wielbłądów z Sahary praktykowali nakłuwanie bądź obrzynanie części nosa i górnej wargi młodych wielbłądów, co miało sprawiać im ból podczas ssania i uniemożliwiać spożywanie zbyt dużej ilości mleka matki33.
***
Nie wszystkie społeczeństwa rolnicze obchodziły się ze zwierzętami gospodarskimi równie okrutnie. Niektóre udomowione zwierzęta wiodły całkiem znośne życie. Owce hodowane na wełnę, psy i koty domowe, konie bojowe i wyścigowe często miały zapewnione komfortowe warunki bytu. Rzymski cesarz Kaligula zamierzał ponoć mianować swojego ulubionego konia, Incitatusa, konsulem. W historii nie brakuje przypadków pasterzy i rolników, którzy darzyli swoje zwierzęta sympatią i otaczali je troskliwą opieką, tak jak wielu panów czule troszczyło się o swoich niewolników. Nieprzypadkowo królowie i prorocy nazywali się pasterzami i porównywali swoją i boską opiekę nad ludem do troski pasterza o trzodę.
Jednak z punktu widzenia stada, a nie pasterza nieodparcie nasuwa się spostrzeżenie, że dla olbrzymiej większości udomowionych zwierząt rewolucja agrarna była straszliwą katastrofą. Ich „sukces” ewolucyjny jest bez znaczenia. Gdybyśmy mieli do wyboru, to kim wolelibyśmy być: rzadkim dzikim nosorożcem na krawędzi wyginięcia czy cielęciem, które swoje krótkie życie spędzi w ciasnym boksie i będzie tuczone po to tylko, by były z niego soczyste steki? Wspomniany nosorożec też nie cieszy się z tego, że jest jednym z ostatnich przedstawicieli swojego gatunku. Dla cierpiącego cielęcia sukces ilościowy własnego gatunku jest marnym pocieszeniem.
Ten rozdźwięk między ewolucyjnym sukcesem a osobniczym cierpieniem jest bodaj najważniejszą nauką, jaką możemy wyciągnąć z rewolucji agrarnej. Kiedy badamy historię takich roślin jak pszenica czy kukurydza, to czysto ewolucyjna perspektywa może i ma uzasadnienie. Lecz w wypadku takich zwierząt jak rogacizna, owce czy homo sapiens, które mają złożony świat doznań i emocji, musimy brać pod uwagę, jak sukces ewolucyjny przekłada się na doświadczenie osobnicze. W następnych rozdziałach wielokrotnie będziemy się przekonywać, że skokowy przyrost zbiorowej mocy i rzekomy sukces naszego gatunku szedł w parze z ogromnym cierpieniem w wymiarze jednostkowym.
25
Mapa w zasadniczej części na podstawie: Peter Bellwood, First Farmers: The Origins of Agricultural Societies, Malden: Blackwell Pub., 2005.
26
Azar Gat, War in Human Civilization, Oxford: Oxford University Press, 2006, s. 130–131.
27
Katherine A. Spielmann, A Review: Dietary Restriction on Hunter-Gatherer Women and the Implications for Fertility and Infant Mortality, „Human Ecology”, 17:3 (1989), s. 321–345. Zob. także Bruce Winterhalder, Eric Alder Smith, Analyzing Adaptive Strategies: Human Behavioral Ecology at Twenty Five, „Evolutionary Anthropology”, 9:2 (2000), s. 51–72.
28
Alain Bideau, Bertrand Desjardins, Hector Perez-Brignoli (red.), Infant and Child Mortality in the Past, Oxford: Clarendon Press, 1997; Edward Anthony Wrigley i inni, English Population History from Family Reconstitution, 1580–1837, Cambridge: Cambridge University Press, 1997, s. 295–296, 303.
29
Manfred Heun i inni, Site of Einkorn Wheat Domestication Identified by DNA Fingerprints, „Science”, 278:5341 (1997), s. 1312–1314.
30
Charles Patterson, Eternal Treblinka: Our Treatment of Animals and the Holocaust, New York: Lantern Books, 2002, s. 9–10; Peter J. Ucko, G.W. Dimbleby (red.), The Domestication and Exploitation of Plants and Animals, London: Duckworth, 1969, s. 259.
31
Avi Pinkas (red.), Farmyard Animals in Israel – Research, Humanism and Activity, Riszon le-Cijjon: Związek Hodowców Zwierząt, 2009 (w języku hebrajskim), s. 169–199; Produkcja mleka – krowa [w języku hebrajskim], The Dairy Council, dostęp 22 marca 2012; http://www.milk.org.il/cgi-webaxy/sal/sal.pl?lang=he&ID=645657_milk&act=show&dbid=katavot&dataid=cow.htm.
32
Edward Evan Evans-Pritchard, The Nuer: A Description of the Modes of Livelihood and Political Institutions of a Nilotic People, Oxford: Oxford University Press, 1969; E.C. Amoroso, P.A. Jewell, The Exploitation of the Milk-Ejection Reflex by Primitive People, [w:] Man and Cattle: Proceedings of the Symposium on Domestication at the Royal Anthropological Institute, 24–26 May 1960, red. A.E. Mourant, F.E. Zeuner, London: The Royal Anthropological Institute, 1963, s. 129–134.
33
Johannes Nicolaisen, Ecology and Culture of the Pastoral Tuareg, Copenhagen: National Museum, 1963, s. 63.