Читать книгу Kto to pani zrobił? - Agata Passent - Страница 11

Оглавление

Baba w futrze

Na horyzoncie baba w futrze, po chwili kolejna, a z trolejbusu wysiada mężczyzna w futrzanych nausznikach. Oj, co za hucpa, co za arogancja, co za akt odwagi, ot tak paradować w futrze w czasach ekoterroryzmu, politycznej poprawności i ocieplenia klimatu. W Sankt Petersburgu, najdziwniejszym mieście, w jakim zdarzyło mi się być, na ekologów jeszcze nikt nie zwrócił uwagi. Podczas kilkudniowej wizyty w tym miejscu zauważyłam więcej sklepów z futrami niż w Warszawie, Paryżu i Berlinie razem wziętych. Temperatury wcale nie są tam o wiele niższe niż w Polsce. W grudniu padał deszcz. Choć przy Newskim Prospekcie można sobie sprawić ciepłą kurtkę każdej ze światowych (czyli chińskich) marek, a sklepy są czynne 7 dni w tygodniu do późnych godzin wieczornych, to zamożniejsze osoby chętniej kupują futra, bo w końcu Leningrad to gorod gieroj, tu nasilniejszy i nasłuszniejszy nawet lobbing zewnętrzny nie ma specjalnych szans. – Gdybym wiedziała, że tu można bezkarnie chodzić w martwych zwierzętach, wzięłabym ze sobą moje futro z lisa, które odziedziczyłam po matce, oraz mufkę, którą odziedziczyłam po babce. W Warszawie trzymam je głęboko schowane, w specjalnej kryjówce pod podłogą na wypadek rewizji szwadronów ekologicznych. Futra wypożyczam sporadycznie do sesji erotycznych, ale w Photoshopie przerabia się je potem na sztuczne – zwierzyłam się rosyjskiemu przyjacielowi. – Agato Daniłowna, naprawdę boicie się, że ktoś was obrzuci jajami, jeśli wyjdziecie z domu w futrze? – zdziwił się. Ostatnio zwrócono mi uwagę, że chodzę w skórzanych drewniakach. Z poczucia winy straciłam potem godzinę, surfując po moim ulubionym sklepie z butami (www.zappos.com) w poszukiwaniu sztucznych i nietrujących drewniaków.

Ze zgrozą stwierdzam, że wszystko, o czym w sferze materialnej marzyłam, gdy poszłam w liceum do pierwszej pracy (jako trenerka tenisa), jest dziś zakazane. Myślałam, że gdy w końcu wypłyniemy na szerokie wody ohydnego kapitalistycznego systemu, będziemy konsumować, co sił w kieszeniach. Wraz z pięcioosobową paczką koleżanek planowałyśmy wspólny rajd wzdłuż Włoch śladami mistrzów renesansu, by wspinać się po zboczach od Dolomitów po Toskanię, a po drodze wdrapać się do Castello San Giorgio z freskami Andrei Mantegni. Brzmi niewinnie, jednak ile bezcennych cyprysów i wiejskich dróg Italii taki rajd by zrujnował? Planowałyśmy też wynajęcie ujutnego stateczku wraz z wyposażeniem w postaci przystojnego francuskiego studenta historii sztuki, takiego w fularze, potrząsającego grzywką, aby podczas spływu rzekami Burgundii wprowadzał nas w arkana historii Francji. Ale stateczki zanieczyszczają wodę, a wynajęcie sobie studenta do towarzystwa przez pięć kobiet zakrawa na mobbing. Każda z nas przed maturą choć raz była na Zachodzie i uznałyśmy, że skoro jest tam tyle świecących towarów, to zjawisko biedy na pewno nie istnieje i nas dotyczyć nie będzie – stąd plany konsumpcyjne były nader luksusowe. Na trzydzieste urodziny miałyśmy sobie kupić wiadro czarnego kawioru, by jeść go łyżkami wraz z blinami. Dziś bliny są zabronione, bo smażenie jest przez kardiologów uznane za przestępstwo pierwszego stopnia. Do niedawna odór smażonej ryby lub kiełbasy miło wił się po klatce mego bloku. Teraz w kuchniach skopiowanych z katalogów IKEA triumfują piekarniki na parę i nie jestem w stanie ustalić, co który sąsiad serwuje sobie na kolację. Ponieważ okres licealny przypadł nam na czasy siermiężnej gastronomii, która jedzenie ryb sprowadziła do piątkowej kostki z dorsza, obiecałyśmy sobie, że potrawy z ryb znane nam z filmów i literatury francuskiej nadrobimy jako kobiety w wieku balzakowskim. Dotyczyło to również pojawiających się w lekturach, między innymi w Soplicowie, bażantów, pieczeni z dzika, sarniny. Czytam, że podobno w Ameryce są restauracje, gdzie na talerz wjeżdża mięso ubite przed chwilą. Jada się bycze jaja, uszy świni prosto z dzidy zdjętej z rusztu. A Anglicy upolowane zające wywieszają do góry nogami na balkonie, zanim je przyrządzą w sosie. Dziś nie tylko nie można wyjść z domu w futrze i z torebką ze skóry węża, ale podejrzewam, że gdybym na swym balkonie wywiesiła kilka martwych zajęcy, wreszcie znudzony paparazzo miałby temat do wanitatywnego portretu w stylu Snydersa.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Kto to pani  zrobił?

Подняться наверх