Читать книгу Inne Światy - Jacek Dukaj - Страница 13

Aneta Jadowska
Boży dłużnik
Pierwsza część Tryptyku tatarskiego

Оглавление

Trudno mu było czytać przy słabym świetle księżyca, jednak nie zapalał lampy – nie chciał obudzić synka. Zresztą w ostatnich miesiącach powtarzał tekst błogosławieństwa tyle razy, że znał go na pamięć. Przesuwał długie paski papieru między palcami, a potem zwijał je w ciasny rulonik i wsuwał do skórzanego futerału zawieszonego na tasiemce z czerwonego jedwabiu. Oplatała ona klatkę piersiową Witii – biegła od lewego ramienia i znikała pod prawą pachą. Była tam od dnia narodzin chłopca, zostanie aż do śmierci. Jego w tym głowa, by jak najodleglejszej. To dlatego co noc, od wielu miesięcy, powtarzał ten rytuał.

Ojciec, hadżi Murza, uważał, że przesadza, że po hramotkę sięga się w nadzwyczajnych okolicznościach, w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia. W każdej innej wystarcza sama jej obecność na ciele.

– Żyję siedemdziesiąt siedem lat, synu, i dotąd tylko dwa razy była potrzeba, by ją rozwijać: raz po tym, jak stratował mnie koń, i drugi, gdy moja dusza była bliska opętania przez fiereja. To nasza ochrona ostateczna, synu, gdy brakuje nadziei, a niebezpieczeństwa nie da się oddalić inaczej – powtarzał tym nieznoszącym sprzeciwu głosem mędrca.

Hadżi Murza nie rozumiał, że to była właśnie taka sytuacja. Życie jego wnuka wisiało na włosku, dopóki on, Bahr Łaszkuć, nie spłaci długu. Był coraz bliżej, lecz strach przed tym, że boska cierpliwość jest równie krucha jak życie jego dziecka, nie dawał mu spać. Więc choć powieki mu ciążyły, a głowa opadała, przesuwał pasek hramotki między palcami, mamrocząc słowa modlitwy. Gdy skończył, uniósł nieznacznie kołdrę okrywającą drobne ciało Witii, wsunął papierowy rulonik do futerału i obwiązał go dokładnie czerwoną przędzą, by błogosławieństwo nie wysunęło się w ciągu dnia, kiedy chłopiec będzie biegał i bawił się tak, jakby nad jego głową nie wisiał miecz Damoklesa.

Głaszcząc go po głowie, zanucił kołysankę, którą zwykle śpiewała mu matka. Siedziała na bujanym fotelu otulona miękką poświatą świecy, przyciskała synka do piersi i nuciła mu piosenkę o królewnie z piernika. Witia miewał koszmary, ledwie wyrósł z niemowlęctwa. Budził się z płaczem i choć jeszcze prawie nie mówił, próbował opowiadać o złych rzeczach, które widział po drugiej stronie zasłony świata. Uspokajał się tylko w objęciach matki, a gdy zasypiał, Olga przywoływała Bahra spojrzeniem, by ułożył małego w łóżeczku.

– On śpi, Bahr. Czy i ty jesteś śpiący? Może spróbujemy mu zrobić siostrzyczkę? – pytała z psotą w oczach, a jemu z miejsca mijało zmęczenie.

Boże, jak on za nią tęsknił. Nigdy nie myślał, że przeżyje bez niej choćby tydzień, tymczasem minęły już dwa lata. Ale był Witia – Bahr miał powody, by wciąż oddychać.

Nie wiedział, ile zostało w pamięci dziecka z tych czterech lat spędzonych z matką. Nie pytał – mówienie o niej za bardzo bolało – ale chciał, by malec miał jakieś wspomnienie Olgi. Tym drobiazgiem, który ją przypominał, była kołysanka.

To miało być dla Witii wyjątkowe Kurban Bajram – pierwsze święto ofiary, podczas którego nie będzie traktowany jak dziecko, ale jak młody mężczyzna. Na równi z ojcem i dziadkiem będzie dzielił mięso.

Bahrowi ścisnęło się serce. Odruchowo dotknął czoła dziecka, jakby się upewniał, że Witia wciąż tu jest. Miał nerwy w strzępach – może to przez Kurban Bajram, rocznicę dnia, w którym Bóg nakazał złożyć Abrahamowi ofiarę z Izaaka. A może było tak za sprawą osobliwego przeczucia. Miewał takowe jako syn fałdżeja.

Jego ojciec rozmawiał z duchami i magia pozwalała mu dojrzeć przyszłość. Bahr miał tylko cichutkie podszepty, niepokój i sny, których nie potrafił zinterpretować. Były jak obcy język, którego nigdy nie opanował, ale rozpoznawał nastrój ukryty w nieznanych słowach. Ostatnio brzmiały nerwowo i groźnie.

Jeszcze dwa lata temu się ich nie bał, wiedział, że nigdy nie zostanie fałdżejem – potrafił ledwie ułamek tego, co ojciec. Ale męczące przeczucia nasilały się, w koszmarach nawiedzały go anioły i ciemność. Wkrótce zachorowali jego najbliżsi. A on nie umiał zapobiec najgorszemu.

Nawet ojciec, choć magia była mu łaskawa, nie potrafił ich uzdrowić. Mówił, że to nie fiereje – złe demony – wywołały niemoc, lecz coś innego, coś, wobec czego był bezsilny. Bahr mógł się więc tylko modlić. I robił to. Dniami i nocami nie wstawał z klęczek, składając Bogu obietnice w zamian za łaskę uzdrowienia jego rodziny. Prawie mu się udało. „Prawie” było lepsze niż nic, ale żal pozostał.

Bahr doskonale rozumiał przesłanie. Wszystko jest w rękach Boga. Ojciec czerpał z tego pociechę. On nie spał ze strachu.

Jako boży dłużnik każdego dnia obawiał się, że Bóg zażąda spłaty, a w Kurban Bajram ten strach wymykał się spod kontroli; Bahrowi drżały ręce, kiedy odgarniał wilgotne kosmyki z czoła synka. Niedawno sny znów się nasiliły, były nie do zniesienia. Wypełnione aniołami, ciemnością, rżeniem koni i czarnym nurtem rzeki.

Ojciec radził mu poczekać z pielgrzymką do rozejmu. Był mądrym człowiekiem, hadżim, mimo to nie rozumiał, że strach pożera serce Bahra, nie dostrzegał, jak kruche jest życie Witolda.

Bahr to wiedział. Było bardziej kruche niż życie Olgi, którą stracił, bo nie był wystarczająco dobry, by Allah zostawił z nim oboje. Bo nie żył lepiej, nie składał większej ofiary, nie modlił się częściej…

Był tak zmęczony, że ledwie znalazł siłę, by przejść przez pokój, położyć się w łóżku i okryć wełnianym kocem. Już prawie świtało – a więc i tej nocy nie zaśnie. Już do tego przywykł. Wiedział, że odpocznie dopiero wtedy, gdy jego dziecko będzie bezpieczne. Do tego czasu musi mu wystarczyć korzenny czaj z mlekiem i miodem.

(...)

Inne Światy

Подняться наверх