Читать книгу Inne Światy - Jacek Dukaj - Страница 9

Remigiusz Mróz
Korytarz pełnomorski

Оглавление

Jakubowi i innym grafikom, którzy poszerzają ramy naszej wyobraźni.

1 Zawieja

W tak słoneczny dzień mgła nie powinna się pojawić – a zarazem z jakiegoś powodu wydawało się, że nie miała także prawa zniknąć. Mimo to Albin Rakus obserwował, jak powoli wyłania się z niej dziwny, nieznany kształt.

Początkowo przywodził na myśl ogromny okręt, jednak z każdą mijającą chwilą coraz bardziej kojarzył się Albinowi z pająkiem. Kiedy kłęby białej mgły w końcu opadły, oczom Rakusa i czworgu towarzyszących mu przy sianokosach przyjaciół ukazała się konstrukcja tyle intrygująca, ile przerażająca.

Zaraz potem mocny podmuch zwalił ich wszystkich z nóg. Jedna z kobiet krzyknęła, zawtórował jej mąż, któremu kosa wypadła z rąk i poszybowała w dal. Albin kątem oka dostrzegł, że jeden z towarzyszy został porwany przez podmuch wiatru. Obrócił się, próbując przekrzyczeć wichurę, ale bezskutecznie.

Wsparł się z trudem na rękach, mrużąc oczy. Podmuchy od okrętu niosły w ich stronę niemal wszystko, co napotkały na swej drodze. Drobinki piachu były jak grad, przed którym nie sposób było się skryć. Rakus osłonił twarz przedramieniem, starając się dostrzec, co z jego kompanami.

Po chwili z ulgą odkrył, że wszyscy są cali i zdrowi. Dwoje zostało odrzuconych kawałek dalej, pozostali znajdowali się tuż obok. Albin zaczął się czołgać w kierunku Adrianny, jedynej osoby, którą byłby gotów osłonić własnym ciałem, nawet gdyby w jej kierunku zwiało całą tę gigantyczną, widoczną w oddali konstrukcję.

Po kilku chwilach zmagania się z wichurą miał wrażenie, że podmuchy wygnały duszę z jego ciała. Ale może nie miało to nic wspólnego z tym, co działo się wokół, może stało się to dużo wcześniej.

W końcu doczołgał się do żony przyjaciela. Popatrzył na nią z niepokojem, niepewny, czy nic jej się nie stało.

– Chryste! – krzyknęła Adrianna.

Obejmowała wbity w ziemię pal, zupełnie jakby wisiała nad przepaścią, a kawałek drewna stanowił granicę między życiem a śmiercią. Rakus zbliżył się jeszcze bardziej, po czym również uchwycił się słupa.

– Jesteś cała?

Pokiwała głową i nerwowo rozejrzała się za mężem.

– Wszystko z nim w porządku – zapewnił ją Albin. – Złapał za pal kawałek dalej.

Należało dziękować Bogu, że to wszystko działo się akurat teraz, kiedy w pole powbijane były liczne żerdzie. Gdyby nie one, cała piątka z pewnością borykałaby się teraz z problemem znacznie poważniejszym niż przekrzyczenie wichury.

Ta powoli ustawała, mimo to Rakus miał poczucie, że siły natury odpuściły jedynie na krótko. I że najgorsze dopiero nadejdzie.

– Co się dzieje? – zapytała Adrianna. – Co to jest?

Z trudem podniósł wzrok. W powietrzu nadal unosiły się piach, liście, gałęzie i drobiny żwiru. Po mgle co prawda nie było śladu, ale jej miejsce zajęły kłęby wirującego nad ziemią pyłu.

– Wygląda jak wikińska łódź – odparł.

– Ale skąd…

Urwała. I właściwie nie musiała kończyć.

– Skądkolwiek tu trafiła, nie przyniosła ze sobą niczego dobrego – odezwał się po chwili Albin.

– Na Boga… zginiemy?

Nie chciał odpowiadać. Przyjrzał się osobliwej konstrukcji i przypomniał sobie, że czytał niegdyś o podobnych jednostkach. Zwano je bodaj smoczymi okrętami, a ich widok na horyzoncie zazwyczaj stanowił zapowiedź dopustu Bożego. Im bliżej lądu podpływały, tym bardziej prawdopodobne stawało się plądrowanie, palenie i zrównywanie z ziemią przybrzeżnych osad.

Rakus wzdrygnął się na myśl, że w tym wypadku może być podobnie.

Spojrzał przed siebie. Pale powbijane w ziemię zdawały się wyznaczać ścieżkę biegnącą prosto do smoczego okrętu. Przy odrobinie szczęścia mógłby dostać się tam tą drogą i uzyskać choć kilka odpowiedzi na kłębiące mu się w głowie pytania.

Jeszcze podczas poprzednich żniw podobne szaleństwo nie przeszłoby mu przez myśl, od tamtej pory wiele się jednak zmieniło. Na swoje życie patrzył teraz bowiem wyłącznie przez pryzmat zakazanego, niespełnionego uczucia do Adrianny.

Przez ostatni rok stopniowo pogrążał się w marazmie, a rzeczy, które niegdyś przynosiły mu radość, stały się miałkie i pozbawione wyrazu.

Miał dosyć. Momentami tak bardzo, że gotów byłby nawet pożegnać się z życiem, gdyby tylko otrzymał w zamian gwarancję spokoju. Popatrzył na Adriannę, a potem na jej męża, który ostrożnie czołgał się w ich stronę.

Nadszedł kolejny podmuch. Wszyscy mocniej chwycili się żerdzi.

Tym razem wiatr odpuścił znacznie szybciej, ale uczucie mogło być subiektywne, pomyślał Rakus. Teraz byli przygotowani – przynajmniej na tyle, na ile mogli być, kiedy należało się spodziewać niespodziewanego.

Czym był ten okręt? Skąd się wziął? I dlaczego wyglądał tak osobliwie?

Albin potrząsnął głową. Nie było sensu zadawać sobie kolejnych pytań, należało znaleźć odpowiedzi, zanim będzie za późno. Nie miał bowiem wątpliwości, że sytuacja się nie poprawi. Wręcz przeciwnie.

– Poczekaj tutaj – rzucił.

– Co robisz?

– Ktoś musi to sprawdzić.

– Ale…

– Nic mi nie będzie – zapewnił, choć w jego głosie zabrakło przekonania. – Przejdę od żerdzi do żerdzi, doprowadzą mnie pod sam statek.

– I co potem, Albin? – zapytała Adrianna z niepokojem. – To… to wychynęło z piekieł, rozumiesz? Musimy trzymać się od tego z daleka, a nie…

– Obawiam się, że nas na to nie stać.

– Oszalałeś.

Popatrzył na masywny, podniszczony kadłub majaczący w kłębach pyłu i piachu.

– Być może – przyznał. – Ale razem ze mną oszalał dziś cały świat.

Nie czekając na odpowiedź, puścił pal i ruszył przed siebie, kuląc się, jakby w okolicy czekał oddział wrogiej armii, gotowy wypalić do niego z broni. Słyszał, że Adrianna jeszcze za nim woła, ale nie miał zamiaru reagować.

Wiatr na przemian wzmagał się i słabł. Rakus zatrzymywał się przy żerdziach, przeczekiwał mocniejsze podmuchy, a potem ruszał dalej. Z każdym kolejnym metrem obawiał się coraz bardziej, że jego podróż nieoczekiwanie się skończy, że zza burty wyleje się fala wikińskich wojów, których chrześcijańscy kronikarze opisywali jako wyjątkowo ohydne bestie.

Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Jedynym przeciwnikiem Albina zdawała się natura. A może jej przeciwieństwo. Jakaś forma absolutnego, piekielnego wynaturzenia.

Odsunął tę myśl, zatrzymując się przy ostatnim palu. Teraz mógł się przyjrzeć konstrukcji i uszkodzeniom kadłuba, które jednoznacznie sugerowały, że smoczy okręt brał udział w jakiejś bitwie.

Morskiej? Nie, wydawało się, że nie, stał bowiem na swego rodzaju mechanicznych cokołach, co kazało Rakusowi sądzić, że to jednostka lądowa, nie wodna. Z tej perspektywy Albin dostrzegał także głowę smoka umocowaną do dziobnicy i złowrogo odcinającą się na tle nieba.

Zostało mu jeszcze kilka metrów. Zgarbił się, zaczerpnął tchu, a potem puścił się pędem przed siebie. Dopadłszy do podstawy jednego z filarów, zdał sobie sprawę, że wichura nagle ustała.

Początkowo pomyślał, że wiatr dał za wygraną, zaraz jednak uzmysłowił sobie, że w istocie wbiegł w oko cyklonu. Panował tu spokój, ale wokół nadal szalały koszmarne podmuchy.

Rozejrzał się, szukając wejścia na pokład. Obszedł mechaniczne cokoły, sprawdzając skrupulatnie każdy z nich. Nigdzie nie dostrzegł drabiny ani innego elementu konstrukcyjnego, po którym mógłby się wspiąć.

W końcu trafił na coś, co przypominało drzwi. Niewielka wnęka była akurat na tyle szeroka, by zmieścił się w niej człowiek. Albin wcisnął się między ściany.

Przez moment stał w bezruchu, czekając, aż coś się wydarzy. Sekundy jednak mijały, a sytuacja pozostawała bez zmian. Zaśmiał się cicho z własnej naiwności. Czego się spodziewał? Że zniknie w ten sam magiczny sposób, w jaki smoczy okręt pojawił się na polu?

Wyprostował się i uznał, że jedynym sposobem dostania się na pokład jest wdrapanie się po kadłubie. Jakaś droga z pewnością istniała, musiał ją tylko znaleźć.

Opuścił wnękę, robiąc krok w prawo.

I nagle znalazł się w zupełnie innym miejscu.

(...)

Inne Światy

Подняться наверх