Читать книгу Inne Światy - Jacek Dukaj - Страница 5

Jakub Małecki
IDZIE NIEBO

Оглавление

Tato klęczy w rogu, plecami do mnie, nieruchomy. Jest ciemno. Cicho. Pachnie naftą i przypalonym mlekiem. Tato klęczy i modli się bezgłośnie. Nie słyszę go. Wiem, że porusza ustami.

Kiedyś próbowałem rozmawiać z nim, tłumaczyć. Zapytałem nawet, czy uważa, że to w ogóle na coś się przydaje. Popatrzył tylko na mnie, zaskoczony, że w ogóle mogę myśleć inaczej. Dla niego to wszystko było jasne, wszystko łączyło się ze sobą, więc klęczał przed swoim nowym bogiem, drobny i cichy.

Czasami zatraca się w modlitwie i znajduję go w środku nocy opartego czołem o ścianę. Czasami jęczy cicho. Czasami strużka śliny spływa mu po brodzie. Biorę go wtedy pod pachy i prowadzę do łóżka. Za pierwszym razem przestraszyłem się, jaki jest lekki. Zazwyczaj się nie odzywa, czasami mruczy coś niezrozumiale. Tylko raz odezwał się w ciemności czystym, wyraźnym głosem:

– Prosiłem, żeby Ludwiś wyzdrowiał.

Miałem wtedy ochotę potrząsnąć nim, rzucić o ścianę. Krzyczeć na niego. Wepchnąć do pokoju, do którego nie zaglądał przez kilkanaście lat, a potem zetrzeć ze ściany to cholerstwo, do którego modlił się całymi dniami.

Nigdy tego nie zrobiłem i teraz też nie robię. Przyglądam się tylko zgarbionej sylwetce i nie rozumiem, jak to możliwe, że to ten sam człowiek, który kiedyś, stojąc na podwórku, podrzucał mnie wysoko ponad głowę i któregoś razu w pojedynkę przepchnął zepsuty ciągnik aż z Miłkowca. Teraz nie dałby rady poprowadzić roweru. Przestał jeść kilka dni po tym, jak dotarły do nas pierwsze plotki. Prawie rok temu. Najpierw oczywiście nie wierzył, jak my wszyscy. A potem nagle znalazłem go wciśniętego w kąt, z kolanami pod drżącą brodą, prawie w tym samym miejscu, w którym klęczy teraz. Chciałem zapytać, co się stało. Czy dobrze się czuje. Albo jeszcze inaczej, cokolwiek. Nie odezwałem się. Podniósł na mnie wzrok i powiedział:

– A jak nam Ludwisia zabiorą? Przecież już jest tak dobrze.

Niedługo później zaczęły się modlitwy. Dwa–trzy razy dziennie. Zachęcał mnie, chodź, pomóż, musimy zmierzyć się z tym wspólnie. Teraz trudno byłoby już to zliczyć: co rusz klęka, wstaje, klęka znowu. Prawie ciągle mruczy coś pod nosem. Chciałbym go pobić, zrobić mu krzywdę, a zaraz potem chciałbym go przytulać, głaskać po tej łysej głowie.

Z pokoju Ludwisia dobiega nagle krzyk. Chwila ciszy i kolejny wrzask, głośniejszy. Tato nie porusza się, jakby nie słyszał, ale wiem, że słyszy. Ludwisia nie da się nie słyszeć. Jeśli Ludwiś chce, słyszą go sąsiedzi w promieniu kilometra. Właśnie się obudził. Łańcuchy dzwonią o beton, ryk pulsuje w ścianach domu. Zamykam oczy. Może zaraz przestanie.

Nie przestaje.

Wyje coraz głośniej i głośniej, mój brat, którego prawie już nie pamiętam normalnego. Wiem, że taki był, widziałem przecież zdjęcia. Mam też trochę wspomnień: idziemy na ryby, rzucamy się śnieżkami, naprawiamy rower. Przed snem słuchamy maminej kołysanki. Pamiętam nawet pierwszą zwrotkę: „Idzie niebo ciemną nocą, ma w fartuszku pełno gwiazd. Gwiazdki błyszczą i migocą, aż wyjrzały ptaszki z gniazd”. Jednak z roku na rok wszystko to blednie i niedługo Ludwiś będzie już tylko tym czymś, co siedzi teraz za zamkniętymi drzwiami i wyje.

Chowam się cały pod koc i próbuję nie myśleć o moim bracie przykutym łańcuchami do podłogi ani o ojcu, który modli się do plamy wilgoci na ścianie.

*

Wszyscy znamy legendy o Bazyliszku, o panu Twardowskim, o Pająkach. Tych ostatnich jest oczywiście najwięcej, prawie każda inna. Pamiętam, że babcia bez końca potrafiła opowiadać historię, jak to na własne oczy widziała Pająki tu u nas, w Wierzbowie. Był rok 1920. Trwały żniwa. Babcia miała sześć lat, siedziała na polu, w przydużym słomianym kapeluszu, a słońce roztapiało świat wokół niej. W pewnym momencie ktoś jęknął. Jedna, dwie, trzy osoby. Sierpy upadły na rżysko. Babcia patrzyła, jak kolejni chłopi klękają albo żegnają się, wyprostowani. Wtedy je zobaczyła.

(...)

Inne Światy

Подняться наверх