Читать книгу Inne Światy - Jacek Dukaj - Страница 14

Jakub Żulczyk
Tyle lat trudu

Оглавление

To nawet nie o to chodzi, że mam sześć centymetrów wzrostu i jestem najmniejszy z ekipy, bardziej o coraz większe drętwienie w prawej nodze, ale weź im to wytłumacz. Prosiak mówi, że się lenię, a ja naprawdę mam problem z tą nogą. Od trzydziestu lat porządnej zimy nie było, trochę popada i od razu roztopy. Tak że to jest zwyczajny reumatyzm, mówię im, a oni tak, kurwa, reumatyzm, na dupie byś tylko leżał, miglancu, i czekał, aż inni ci wszystko przyniosą.

Jak bym czekał, jak idę z wami, odpowiadam. To tamci na wiosce czekają. Ale co zrobić, dopada nas niż demograficzny. Do tego, jak łatwo się domyślić, sto lat temu prawie wyginęliśmy przez rozwój motoryzacji i od tamtej pory z populacją jest u nas raczej chujowiutko. Generalnie to musimy iść do tego śmietnika, bo nie ma co żryć, nasi naprawdę już korę z drzew obgryzają.

Poprawiam czapkę, bo zsuwa mi się bez przerwy na gały – od złego jedzenia głowa mi się zmniejsza – i kulam się dalej za nimi. Patrzę pod nogi, bo ten parking pod marketem to smutna sprawa, dziura na dziurze, dziury z dziurami łączą się razem w taki szary asfaltowy ser, a to jest bardzo duża przeszkoda, zwłaszcza jak się ma sześć centymetrów wzrostu.

Prosiak ma osiem centymetrów wzrostu i żyje w takim ogólnym przekonaniu, że jest kozak. Ma łapy jak serdle, na lewej wydziarane serce matki. Czapka czerwienieje mu jak radziecki sztandar, bo raz na zapleczu Rossmanna był nieotwarty lakier do paznokci i Prosiak maluje nim czapkę, nadając jej całkiem tego połysk.

Market jest niczego sobie, bo ludź w stróżówce popija spirytus i ma od tego różne stany deliryczne, więc bierze nas za część swoich światów wyśnionych. Tak że to, ogólnie rzecz biorąc, bezpieczna sprawa. Można powiedzieć, wymarzona.

Najpierw krzyczał, że nas widzi, ale Prosiak mu warknął, żeby tak się nie darł, bo go zawiozą w kaftan, w sensie do takiej placówki dla ludziów, co mają zepsute pod czapką, no to teraz nic już nie mówi, zgodnie z zasadą, że człowiek powinien słuchać przede wszystkim samego siebie.

Nam wiele nie potrzeba. To, co najlepsze, oczywiście już zepsute. Generalnie te pięćset lat temu, gdy ludziowie akceptowali naszą obecność, żywność była dużo lepsza. Samym masłem, co baba przed chałupę wystawiała, można się było pożywić bardzo przyzwoicie.

Jest nas czterech: ja, Prosiak, Laufer i Kunegunda. Moja godność Baryła. Nie śmiejcie się, bo u nas, w sensie w naszym plemieniu, imiona nadaje się w wieku dorosłym i z losowania. To uroczysta uroczystość, o najwyżej randze dostojności, na której wszyscy jedzą wizyjnego muchomora, i stąd te imiona.

Każdy ma jakąś przypadłość, nie tylko ja. Wszyscy są raczej po siedemdziesiątce – młodzież przenosi się na północ. Siedemdziesiąt to u nas wiek średni. Prosiak ma coś z płucami, pewnie bronchit, ale jak kaszle, to udaje, że śpiewa. Laufer to taki laluś, wąsy spomadował miodem z uszu, broda w warkoczyk, kiedyś bardzo dobrze i daleko skakał, ale teraz ma spore problemy z równowagą po tym, jak wpadł do słoika z butaprenem. Kunegunda była pięknością, ale dawno, jeszcze jak u ludziów panował komunizm. Urodziła dwadzieścioro dzieciów, z czego przeżyło aż pięć, i ma brodę jak wszyscy, plus knypcia na łbie prawie tak dużego jak sam łeb, no ale to nie problem, bo i tak nosimy czapki.

Starość nie radość.

Ale nie peniamy.

Potrzeba nam niewiele.

(...)

Inne Światy

Подняться наверх