Читать книгу Niebo nad Ansterdamem - Agnieszka Zakrzewska - Страница 8
Rozdział trzeci
ОглавлениеBudzik zadzwonił bezlitośnie o szóstej trzydzieści. Otworzyłam oczy, przeciągnęłam się leniwie w pościeli i jak co dzień niezmiennie od czternastu lat spojrzałam na ogromną czarno-białą fotografię wiszącą dokładnie na wprost łóżka. Przedstawiała Stijna i mnie tuż po ceremonii zaślubin na holenderskiej wyspie Texel. Miałam na sobie długą koronkową sukienkę w kolorze écru. Stijn założył prostą lnianą koszulę, która pięknie kontrastowała z jego opaloną skórą. Fotograf zrobił genialne zbliżenie naszych twarzy. Udało mu się zakląć w migawce aparatu wyjątkowy moment, kiedy dwoje ludzi bezpamiętnie wierzy, że są sobie przeznaczeni. Staliśmy naprzeciw siebie, trzymając się mocno za ręce, a ukośny promień słońca padający z boku wplótł się dokładnie pomiędzy nasze usta. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. W nich odbijał się cały świat i nadzieja, że od teraz już wszystko będzie dobrze.
Nieprzypadkowo wybraliśmy wyspę na miejsce naszego ślubu. Traktowaliśmy Texel jak drugi dom. To tu właśnie zaczęła się nasza miłość i to tutaj kochaliśmy się po raz pierwszy. Wszystko zdawało się wyglądać tak jak wtedy. Ukryty wśród rozległych wydm hotel de Witte Brug, niezmierzone połacie wrzosowisk i stalowoszare niebo z milionem poszarpanych wiatrem chmur. Tylko my byliśmy już inni. Beztroskie zakochanie do utraty tchu zastąpiła trudna, dojrzała miłość, która podarowała nam najpiękniejszy prezent. Na silnym ramieniu Stijna leżała nasza mała córeczka. To ona ponownie nas do siebie zbliżyła. Dla niej chcieliśmy stworzyć pełną, kochającą się rodzinę. Ubrałam ją w miniaturową sukienkę z gipiurowej koronki z wyhaftowaną na karczku srebrzystą nicią datą 1916. W tym roku urodziła się prababcia naszej córki, Annemarie de Bruin, po której mała odziedziczyła nie tylko imię, ale również ogromny talent.
Niechętnie zerknęłam na zegarek. Najwyższa pora obudzić moją śpiącą królewnę. Uśmiechnęłam się do siebie i odrzuciłam ciepłą kołdrę. Nagie stopy z lubością dotknęły miękkiej, grubej wykładziny. Nałożyłam cienki szlafrok i pobiegłam boso do pokoju córki. Podobnie jak ja nienawidziła wstawać skoro świt. Budziłam ją zawsze w ostatniej chwili, wiedząc, jak ciężko pracuje. Annemarie miała o wiele więcej obowiązków niż jej rówieśnicy. Rozpoczęła edukację szkolną w wieku czterech lat, jak większość holenderskich dzieci.
Początkowo uczyła się w publicznej podstawówce. Wszystko zmieniło się w dniu jej piątych urodzin. Wtedy po raz pierwszy dotknęła klawiatury stojącego w salonie fortepianu Steinway & Sons, na którym od wielu już lat nikt nie grał. Wcześniej instrument stanowił dla małej jedynie mało interesujący element wyposażenia wnętrza. Lubiła ukrywać się pod fortepianowym pudłem i godzinami budować wieże z klocków. Nigdy jej nie tłumaczyliśmy, do czego służy instrument. Tego dnia po raz pierwszy świadomie do niego podeszła. Pogładziła delikatnym ruchem lśniącą klapę i uniosła ją do góry, odkrywając klawisze. Z powagą zasiadła na stołeczku, podkładając pod pupę dużą aksamitną poduszkę i spod jej drobnych palców popłynęły najczystsze dźwięki miniatury fortepianowej Dla Elizy Ludwiga van Beethovena. Zagrała tę melodię z pamięci. Słyszała ją często, gdyż to właśnie ten kawałek ustawiłam na dzwonku swojej komórki.
Kiedy Stijn zobaczył swoje dziecko siedzące przy fortepianie, kołyszące się w rytm muzyki, którą sama wykonywała, po jego twarzy pociekły łzy. Po wielu latach ciszy w Sosnowym Lesie znowu ktoś grał. Za sprawą babci Annemarie, muzyka i miłość były od zawsze duszą tego domu. Choć właśnie dla rodziny rzuciła dobrze zapowiadającą się karierę pianistki, nigdy nie żałowała swojego wyboru i nie uważała tego za poświęcenie. Twierdziła, że ukochany mąż, syn i ciepły dom, do którego chce się wracać, są warci o wiele więcej niż ulotne życie grzejącej się jedynie w światłach reflektorów gwiazdy. „Miłości nie znajdziemy na największych nawet salach koncertowych świata. Do niej potrzebne są dwa serca” – mawiała. „A tam, gdzie tylko jedno serce, jest samotność”. Pomimo rezygnacji z kariery estradowej lubiła grać dla rodziny i przyjaciół. Dopiero w dniu, kiedy zginął jej syn, ojciec Stijna, na zawsze pożegnała się z klawiaturą. Powtarzała, że los podziurawił jej serce, strzelając na oślep. Ona jednak nigdy nie szukała dziury w całym, tylko wśród dziur choćby najmniejszego skrawka całego i nim łatała ból po stracie ludzi, których kochała najbardziej na świecie. Codziennie czułam jej wsparcie i dobrą energię. Potrafiła obdarowywać nawet po śmierci. Od niej dostaliśmy prezent z zaświatów, pobłogosławiła prawnuczkę swoim talentem.
Kiedy to odkryliśmy, Stijn błyskawicznie przeniósł małą do prywatnej montessoriańskiej szkoły w Amsterdamie, w dzielnicy Jordaan. Byłam przeciwna tak brutalnemu wyciąganiu córki z przyjaznego środowiska, do którego przywykła, ale mój mąż pozostał nieugięty. Uważał, że system Montessori w naturalny sposób pomoże jej w rozwijaniu talentu. Annemarie była jeszcze dzieckiem i wszystkie nowości i zmiany przyjmowała ze stoickim spokojem jako coś naturalnego. Wkrótce w willi w Sosnowym Lesie pojawili się prywatni nauczyciele. Po zakończeniu edukacji w szkole podstawowej w wieku dwunastu lat1 bez trudu dostała się do elitarnego gimnazjum i nadal z zapałem rozwijała swoją muzyczną pasję. Obok normalnych lekcji w szkole dochodziła jej popołudniowa nauka muzyki w konserwatorium i dodatkowe ćwiczenia w domu. Granie przychodziło jej bez trudu, ale mozolne ćwiczenia kosztowały wiele czasu i wymagały żołnierskiej dyscypliny. Do tej pory doskonale sobie radziła.
Bezszelestnie uchyliłam drzwi pokoju córki. Leżała w łóżku na wznak z ramionami skrzyżowanymi nad głową. Weszłam do środka i rozejrzałam się z dezaprobatą po wnętrzu. Jeden z najpiękniejszych i najbardziej słonecznych pokoi w całej willi wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Ten chaos kompletnie nie pasował do Annemarie. Dotychczas utrzymywała nienaganny porządek.
Podeszłam do stojącego pod ścianą biurka. Piętrzyły się na nim pootwierane niedbale opakowania płyt CD z jej ulubioną muzyką. Wzięłam do ręki leżącą na wierzchu stosu płytę i zmarszczyłam brwi. Karl-Heinz Stockhausen? A to nowość. Od kiedy to Annemarie interesuje się tym ekscentrycznym niemieckim kompozytorem? Nie przepadałam za nim od czasu, kiedy określił zamach na WTC w Nowym Jorku największym dziełem sztuki wszech czasów. Ale cóż, de gustibus non est disputantum2. Na muzyczne gusta mojego dziecka nie miałam absolutnie żadnego wpływu.
Tuż przy stosie płyt dostrzegłam nagle dwie buteleczki z czarnym lakierem do paznokci.
– Już się napatrzyłaś? Od kiedy to grzebiesz w moich prywatnych rzeczach? – Zza pleców dobiegł mnie rozzłoszczony głos Annemarie. Drgnęłam gwałtownie, a płyta wyślizgnęła się z moich rąk i z trzaskiem spadła na blat biurka.
– Od kiedy to malujesz paznokcie? – Nie pozostałam córce dłużna i odwróciłam się w jej kierunku. – Co na to twój pianodocent?3 O ile się orientuję, Miriam de Jong nie akceptuje koloru na paznokciach swoich uczennic? I możesz mi z łaski swojej wytłumaczyć, dlaczego panuje tutaj taki bałagan?
Annemarie jak sprężyna wyskoczyła z łóżka. Bez słowa mnie ominęła i podeszła do szafy z ubraniami.
– Zadałam ci pytanie – powtórzyłam spokojnie. – I oczekuję odpowiedzi…
Córka jednym ruchem ściągnęła krótką koszulkę nocną i stanęła przede mną zupełnie naga. Jej przeraźliwie szczupłe i nieproporcjonalne do wzrostu długie nogi pokryte były fioletowymi siniakami. Zamarłam z przerażenia.
– Dziecko, co się stało?!
Wzruszyła obojętnie ramionami.
– Nic. Przewróciłam się, biegnąc do autobusu. Od tego ciągłego siedzenia przy piano stałam się kompletną niezdarą. Powinnam uprawiać jakiś sport. Ale papa i ty oczywiście nigdy mi na to nie pozwolicie. Jesteście saai! 4
– O czym ty mówisz! – Nie mogłam uwierzyć, że moja córka zwraca się do mnie w tak lekceważący sposób.
Annemarie tupnęła nogą jak mała dziewczynka, która domaga się nowej lalki.
– Słyszałam, jak mówiłaś do papy, że przed konkursem w szkole muszę ograniczyć wszelką aktywność i skupić się wyłącznie na graniu!
– To kompletna bzdura! – obruszyłam się. – Chodziło mi o to, że musimy z ojcem uważać, żebyś nie brała w tym okresie na siebie zbyt wielu zajęć dodatkowych. Na przykład tych lekcji hiszpańskiego.
– Lekcje zostają! Dobrze wiesz, że zamierzam wyjechać na studia do Barcelony!
– Tak, wiem – powiedziałam stanowczo. – A teraz koniec dyskusji, ubieraj się i schodź na śniadanie!
W kuchni wszystko leciało mi z rąk. Coś niedobrego działo się z moim dzieckiem, a ja nie wiedziałam, jak powinnam z nim rozmawiać. Wahania nastrojów Annemarie przybrały ostatnio gwałtownie na sile. Jednego dnia była wesoła jak skowronek, a drugiego opryskliwa i niegrzeczna jak chmura gradowa. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jest w trudnym okresie dojrzewania. Moja intuicja podpowiadała jednak, że za dziwnym zachowaniem Annemarie kryje się coś więcej. Po chwili namysłu chwyciłam komórkę.
Kiedy wracasz? Musimy pilnie porozmawiać. Chodzi o naszą córkę. X
Po kilku sekundach telefon zadźwięczał krótkim sygnałem.
Będę dziś wieczorem.
Wyciągnęłam z torebki agendę i pośpiesznie otworzyłam ją na stronie z dzisiejszą datą. Za godzinę musiałam być u Jana w Heemstede, a po południu w szpitalu Spaarne Gasthuis w Haarlemie. Już od kilku lat pracowałam jako tłumacz przysięgły. Oprócz specjalistycznych tekstów i oficjalnych pism, które przekładałam na zlecenie klientów, udzielałam się również społecznie w stowarzyszeniu Tolken zonder Grenzen5. Bywałam częstym gościem zarówno w klinikach, jak i na posterunkach policji, gdzie nieodpłatnie pośredniczyłam w wymianie informacji między personelem a rodakami, którzy nie mówili po holendersku. Wolontariat był w Holandii niezwykle popularny i stanowił w tym kraju swoisty przepis na zdrowe życie. Nie chodziło wcale o działania na wielką skalę, a raczej o aktywne angażowanie się w życie lokalnej społeczności i dzielenie swoimi umiejętnościami czy talentem z drugim człowiekiem. Zasada: „Bądź pożyteczny nie tylko dla siebie, ale i dla innych”, przemawiała również do mnie, gdyż głęboko wierzyłam, że dobro wraca jak bumerang. Praca społeczna i tłumaczenia pochłaniały większość mojego czasu, ale nadal pisałam artykuły do „Halo Polonia”, choć byłam w redakcji raczej rzadkim gościem. Na szczęście zaawansowana technika umożliwiała mi spokojne pisanie przy własnym biurku i przesyłanie zamówionych tekstów mailem.
Zawahałam się przez moment, a potem wystukałam na klawiaturze telefonu:
Goed.
Zrobię dobrą kolację. Kocham cię i tęsknię… A.
W kuchni pojawiła się w końcu naburmuszona Annemarie. Ostentacyjnie milcząc, podeszła do szafki i wyjęła z niej karton z ulubionymi płatkami czekoladowymi.
– Przepraszam, kochanie, ale zapomniałam kupić mleka! Zrobię ci grzanki, chcesz? – zagaiłam wesoło i zaczęłam szybko przepisywać do notesu dane pacjentki, której miałam dzisiaj pomóc.
Córka wzruszyła ramionami, usiadła za stołem z kartonem w garści i niechlujnie wsypywała suche płatki prosto do buzi.
Udałam, że tego nie widzę. Annemarie zaczęła wojnę podjazdową i tylko czekała, aż zwrócę jej uwagę, żeby ponownie się na mnie obrazić. Pośpiesznie wrzucałam do torebki ostatnie drobiazgi. „Znowu nie zdążę zrobić makijażu”, pomyślałam z rezygnacją, ale machnęłam na to ręką. Moje tutejsze koleżanki rzadko się malowały. Preferowały naturalną urodę, nazywaną potocznie aqua & sapone, czyli woda i mydło, bez żadnych kolorowych ulepszaczy. Nie lubiły także seksownych sukienek, krótkich spódnic czy bluzek z dekoltem. Lata spędzone w tym kraju zdecydowanie „zrobiły” ze mnie Holenderkę, gdyż w mojej szafie przeważały dżinsy, wygodne, ciepłe bluzy i idealne na rower kurtki parki. Miałam zaledwie jedne szpilki, za to dziesięć par różnokolorowych kaloszy.
Z przyjemnością włożyłam na nogi swoją ulubioną parę czerwonych hunterów, po ustach przejechałam bezbarwną pomadką ochronną, pocałowałam siedzącą nadal przy stole córkę w policzek (skrzywiła buzię i wytarła ją z obrzydzeniem wierzchem dłoni) i wybiegłam z domu.
Zerknęłam jeszcze szybko na ekran komórki.
Był pusty.
1 Holenderski system szkolnictwa różni się od polskiego (przyp. aut.) [wróć]
2 O gustach się nie dyskutuje (łac.) [wróć]
3 Nauczyciel gry (hol.) [wróć]
4 Nudni (hol.) [wróć]
5 Tłumacze bez granic (hol.) [wróć]