Читать книгу Niebo nad Ansterdamem - Agnieszka Zakrzewska - Страница 9

Rozdział czwarty

Оглавление

Pedałowałam zawzięcie tak, że koła mojego wysłużonego batavusa1 skrzypiały złowieszczo przy każdym obrocie. Tuż przy samym wyjeździe na główną drogę do Heemstede nagle rozległ się huk. Verdomme! Tyle razy prosiłam, żeby Stijn sprawdził stan jakości opon w rowerze, a przynajmniej dopompował koła. Jak grochem o ścianę! Zeskoczyłam szybko z siodełka i z rezygnacją przyglądałam się przeciętej dętce w przednim kole. Nie miałam czasu, żeby wracać piechotą do domu z rowerem w garści. Postanowiłam przypiąć go do metalowego stojaka na przystanku i pojechać do Heemstede autobusem. Mocno chwyciłam kierownicę i popychając batavusa, z werwą ruszyłam w kierunku miasta.

Niespodziewanie na drodze pojawił się jadący w stronę Sosnowego Lasu stary błękitny citroën. Widząc auto, uśmiechnęłam się mimowolnie pod nosem. Dokładnie takim modelem jeździł legendarny żandarm z Saint-Tropez, sierżant Cruchot. Uwielbiałam takie samochody. Nieżyjący już kuzyn babci Annemarie prowadził lata temu „klinikę”, w której przywracał podobne cacka do dawnej świetności. Ciekawe, do kogo należał ten samochód? Nie widziałam go wcześniej w okolicy, a znając moje zamiłowanie do starych aut, na pewno zwróciłabym na niego uwagę.

Citroën minął mnie, zdecydowanie przekraczając dozwoloną prędkość i wzbijając malowniczy tuman kurzu na drodze. Ale kilkadziesiąt metrów dalej usłyszałam pisk hamulców. Odwróciłam się zaciekawiona. Kierowca citroëna wrzucił wsteczny bieg i auto zawróciło z taką prędkością, że z silnika wydobył się ostrzegawczy jęk. Przystanęłam zaintrygowana. Drzwi auta otworzyły się i z kabiny wyskoczył… mój gburowaty sąsiad od papy!

Goedemorgen! – zawołał wesoło, po czym mina mu zrzedła. – Aaa, to pani… – wyrwało mu się, ale zaraz się poprawił. – Miło mi poznać! – mówiąc to, wyciągnął w moim kierunku rękę. – Nazywam się David van Heemstra. Czy mogę w czymś pomóc?

Zignorowałam zarówno wyciągniętą rękę, jak i pytanie. Zamiast tego wypaliłam:

– Już się poznaliśmy! I nie było to bynajmniej miłe spotkanie!

– To pani wtargnęła na teren mojej posiadłości! – Van Heemstra uniósł gęste brwi.

– W rzeczy samej! – potwierdziłam. – I zostałam potraktowana jak przestępca! A ja jedynie chciałam zapytać, jakim prawem zanieczyszcza pan mój ogród resztkami z pańskiego dachu!

Sąsiad poczerwieniał ze złości.

– Ta rozmowa nie ma sensu – wycedził. – Zatrzymałem się w dobrej wierze, widząc, że potrzebuje pani pomocy, ale najwyraźniej się pomyliłem. Doskonale poradzi pani sobie sama. Miłego dnia! – Van Heemstra wsiadł do auta, błyskawicznie uruchomił silnik i odjechał.

– Pan baron z bożej łaski! – wymruczałam. – Szlachetny rycerz na białym koniu! Tylko zajął mój cenny czas! Teraz już na pewno spóźnię się do Jana! – Poprawiłam dłonie na kierownicy i szybkim krokiem pomaszerowałam do centrum.

Na szczęście miałam w kieszeni OV-chipkaart2 i pojawiłam się na przystanku dokładnie w momencie, w którym zatrzymał się na nim turkusowy bus linii Connexxion. Z ulgą usiadłam na wyściełanym miękkim materiałem fotelu i spojrzałam w okno. Patrząc na przesuwający się za nim idylliczny krajobraz holenderskich równin, wróciłam myślami do okresu, kiedy przyjechałam tutaj po raz pierwszy. Te czasy wydawały mi się tak odlegle, że aż nierealne. Czy piętnaście lat w Kraju Tulipanów upoważniało mnie już do nazywania go swoją ojczyzną? Czy mogłam bez wahania powiedzieć, że to właśnie tutaj jest moje miejsce? Znałam samą siebie jak nikt inny. Nie przyzwyczajałam się do miejsc. Przystosowywałam się do nich, oswajałam i meblowałam na swoją modłę. Przywiązywałam się wyłącznie do ludzi. I dziś z perspektywy czasu wiedziałam jedno: nieważne, gdzie przez te lata zaniósł mnie wiatr przeznaczenia i wybory, jakich dokonałam, najważniejsze, że byli ze mną ci, których kochałam.

Za oknem pojawiły się pierwsze ceglaste domy Heemstede. Ta niewielka, bo licząca niewiele ponad dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców, miejscowość leżała nad rzeką Spaarne. Podobno amerykańskie Hempstead w stanie Nowy Jork wzięło swą nazwę właśnie od tego holenderskiego miasteczka. Nie było w tym fakcie nic dziwnego, zważywszy że to holenderscy osadnicy, religia i kultura stanowiły jeden z najważniejszych filarów powstawania Nowego Świata, jak określano czasami Amerykę.

Autobus zatrzymał się niemal naprzeciw domu Jana. Kamienica z wysokimi, wąskimi oknami stała w zabudowie szeregowej. Od ulicy Pasteurstraat oddzielał ją miniaturowy ogródek pełen kwitnących hortensji.

Zastukałam mosiężną kołatką do drzwi wejściowych. Otworzyły się prawie natychmiast, tak jakby Janowa gospodyni stała pod nimi w oczekiwaniu na moje przyjście.

– Goedemorgen, Anneke! – powiedziałam cicho i objęłam ją serdecznie, poklepując lekko po plecach. – Hoe gaat het met Jan vandaag? 3

Anneke pokręciła przecząco głową i wskazała mi drzwi prowadzące do gabinetu pana domu. Sama udała się do kuchni, zapewne, jak zwykle, zaparzyć nam dobrej herbaty. Weszłam do ciemnego wnętrza wypełnionego przeszklonymi witrynami i regałami uginającymi się od książek. W powietrzu czuć było intensywny zapach lekarstw. Na środku pokoju stał elektryczny wózek inwalidzki, na którym siedział Jan odwrócony do mnie plecami. Jego ciało było nieznacznie przechylone w lewą stronę.

– Witaj, Janie! – powiedziałam przesadnie głośno i wesoło. – Ogromnie się cieszę, że znowu cię widzę! Mam nadzieję, że masz ochotę na kolejny rozdział Dziejów Rzymu? – Naszym rytuałem stały się już czwartkowe popołudnia z książką.

Jan musnął palcem miniaturowy joystick umieszczony pod leżącą na oparciu dłonią i wózek jak na zawołanie gładko obrócił się w moją stronę. Spojrzałam prosto w wyblakłe oczy starego przyjaciela. Dzisiaj czaiły się w nich strach i rezygnacja. Ten zły nastrój, apatia i zobojętnienie na rzeczywistość powtarzały się ostatnio coraz częściej. A ja naiwnie myślałam, że uchronię Jana przed depresją. Minęło już prawie pół roku od dnia, kiedy siedząc z nim przy partyjce szachów, dostrzegłam niepokojące objawy: w pewnym momencie zaczął niezrozumiale bełkotać, a prawa część jego twarzy wykrzywiła się nienaturalnie.

– Co się dzieje? – zapytałam wystraszona, ale Jan nie potrafił wykrztusić nawet słowa. Tego dnia byliśmy w domu sami, bo Anneke miała wychodne. Wezwałam ambulans i zadzwoniłam do Stijna, żeby nie czekał na mnie z uroczystą kolacją.

– Ale co się stało? – zapytał zniecierpliwiony, gdyż właśnie wtedy obchodziliśmy czternastą rocznicę naszego ślubu.

– Nie wiem – powiedziałam bezradnie. – Z Janem dzieje się coś niedobrego. Podejrzewam udar… – Rozpłakałam się. Tak bardzo wtedy chciałam, żeby mój mąż powiedział: „Nie martw się, będzie dobrze, zaraz do ciebie przyjadę”. Zamiast tego usłyszałam krótkie sterkte4 i odgłos odkładanej słuchawki. Właściwie nie powinno mnie to zdziwić. Stijn nigdy nie lubił Jana. W irracjonalny, kompletnie niezrozumiały sposób był zazdrosny o czas i uwagę, którą mu poświęcam. Nie wiem dlaczego, ale dokładnie w tym momencie pomyślałam, że gdyby na miejscu Stijna był Jeroen, już siedziałby w samochodzie w drodze na Pasteurstraat.

W szpitalu natychmiast przejął Jana sztab specjalistów. Wykonano tomografię komputerową i wszystkie niezbędne badania. Szybka interwencja lekarzy uratowała mu życie. Werdykt potwierdził moje najgorsze przypuszczenia. Zdiagnozowano udar niedokrwienny. Początkowo Jan trafił na oddział neurologiczny, gdzie przebywał kilka tygodni. Po okresie długiej i żmudnej rehabilitacji w szpitalu należało podjąć decyzję, co dalej.

Nie wyobrażałam sobie Jana w jednym ze specjalistycznych ośrodków zajmujących się takimi przypadkami. Wspólnie z Anneke postanowiłyśmy, że wróci na Pasteurstraat, a my podzielimy się obowiązkami w opiece nad nim. Byłam przekonana, że w swoim ukochanym domu prędzej dojdzie do zdrowia i choćby częściowej sprawności. Najnowsze osiągnięcia medycyny nie mogły wprawdzie niczego zagwarantować, ale wierzyłam, że wiara, czułość i miłość najbliższych oraz znajome otoczenie pomogą mu w zwalczeniu choroby. Razem z pielęgniarkami i rehabilitantami staraliśmy się cierpliwie i uważnie zapewnić mu jak najlepsze warunki rekonwalescencji.

Początkowo, na skutek uszkodzenia aparatu mowy i porażenia mięśni, Jan nie mógł słownie porozumiewać się z otoczeniem, ale rozumiał wszystko, co do niego mówiliśmy, i potrafił napisać na kartce, czego potrzebuje. Z czasem terapeuta nauczył nas komunikowania się z pacjentem prostymi zwrotami: „Chcesz jeść – tak. Chcesz pić – nie”. Wypowiadane słowa podpieraliśmy gestem, który ułatwiał zrozumienie pytania. Z czasem zachęcaliśmy Jana do kończenia słów. Na przykład mówiłam do niego: „Chcesz wo…” i wskazywałam szklankę z wodą. Długo opierał się i odwracał głowę, aż w końcu zaczął dodawać brakujące końcówki wyrazów.

Anneke z kolei wzięła na siebie metodę stymulacji i na nowo uczyła go wyrazów i zdań. Zadając pytanie, jednocześnie wystukiwała palcem na jego przedramieniu rytm i wyśpiewywała przy tym dźwięcznie wyrazy: „Czy – ty – chcesz – jeść”. W powodzeniu tych działań najważniejsza była jednak współpraca pacjenta. A ten, jak ostatnio zauważyłam, nagle przestał chcieć. Obawiałam się, że w grę wchodzi depresja poudarowa.

– Jan… – Podeszłam do niego i delikatnie dotknęłam wiotkiego przedramienia przyjaciela. – Jak mogę ci pomoc? – zapytałam cicho i przycupnęłam przy wózku. Położyłam głowę na jego kolanach przykrytych ciemnym pledem i zamknęłam oczy. Po chwili poczułam delikatny jak trzepot motyla dotyk na mojej głowie. Jan gładził nieporadnie moje włosy, plącząc je spastycznymi rękoma. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Próbował coś powiedzieć, ale z jego ust dobywał się tylko niezrozumiały bełkot.

– Poczekaj chwilę… – Zerwałam się i chwyciłam leżący na biurku papier z drewnianą podkładką, a pomiędzy palce Jana włożyłam gruby ołówek. – Napisz tutaj, co mogę dla ciebie zrobić.

Na Janowe czoło wystąpiły kropelki potu. Przy pomocy moich dłoni, które podtrzymywały ołówek, nakreślił na kartce dwa koślawe słowa…

Znajdź ją.

1 Rower marki Batavus (przyp. aut.) [wróć]

2 Doładowywana karta na przejazdy transportem publicznym w Holandii (przyp. aut.) [wróć]

3 Jak się dzisiaj czuje Jan? (hol.) [wróć]

4 Trzymaj się (hol.) [wróć]

Niebo nad Ansterdamem

Подняться наверх